▼ Luke ▼
Szczerze to nie miałem
najmniejszej ochoty gdziekolwiek wychodzić ze swojego pokoju
hotelowego. Najlepszym wyjściem było zaszycie się w łóżku i
powolne egzystowanie. Z drugiej strony lepiej zakończyć te
wszystkie formalności i mieć sprawę terapii za sobą. Od ręki
wsiadłem w taksówkę i pojechałem pod „Zacisze” na prośbę
Sue. Wszedłem po schodach do gabinetu i delikatnie zapukałem do
drzwi. Gdyby w środku była Rose, to bez zastanowienia wparowałbym
do środka. Jednak to nie była moja ukochana, a jej przyjaciółka,
dlatego też czekałem aż drzwi się otworzą. Jakież było moje
zdziwienie, gdy w pomieszczeniu pojawiła się twarz Ashtona!
Musiałem zamrugać z dwa razy, żeby upewnić się, że nie mam
halucynacji!
- Ty tutaj? - spytałem,
kiedy szok minął.
Chłopak odsunął się na
bok, robiąc mi przejście do pomieszczenia.
- Zapraszam, panie Hemmings.
- powiedział poważnym głosem.
Chciałem coś powiedzieć,
ale przeżyłem kolejny szok, kiedy zauważyłem gabinet
pani psycholog. Udekorowany był jakby miała się tutaj odbyć jakaś
schadzka. Odwróciłem się podejrzanie i zauważyłem uśmiechniętego
od ucha do ucha przyjaciela.
- Co jest grane?
Ashton wzruszył ramionami i
podszedł do mnie na dość bliską odległość.
- Pomagam tobie, stary. -
poklepał mnie po ramieniu. - Nie dopuszczę do tego, żebyś stracił
kogoś, kto sprawił, że w pełni odżyłeś.
Nie docierały do mnie słowa
Asha, ponieważ wciąż byłem w ciężkim szoku. Nie zdążyłem
czegokolwiek powiedzieć, bo ktoś wparował do pomieszczenia.
Odwróciłem się do drzwi i zauważyłem Rose. Czy to był sen?
Przecież kilka godzin temu w tym samym pomieszczeniu kobieta
pożegnała się ze mną raz na zawsze. Rose podniosła swój wzrok
do góry i omiotła cały gabinet.
- Co to.. - przerwała
zauważając mnie i Ashtona. - Ktoś mi wytłumaczy tą całą
szopkę? - rozejrzała się wkoło i chciała cofnąć. - Gdzie jest
Sue?
Mój przyjaciel wysunął
się na przód, wskazując ręką na stolik stojący pośrodku
gabinetu. Posłał jej swój uroczy uśmiech i dyskretnie zagrodził
wyjście swoim ciałem.
- Nie denerwuj się,
ślicznotko. - powiedział śpiewnym głosem. - Usiądź, proszę.
Spodziewałem się, że Rose
zacznie wariować, wrzeszczeć, bić, kopać, gryźć czy cholera wie
co robić, tylko po to, żeby wydostać się z tego pomieszczenia. Ku
mojemu zdziwieniu dziewczyna zajęła miejsce przy stoliku i oparła
brodę o ręce.
- Robię to tylko dlatego,
że nic dzisiaj nie jadłam. - burknęła.
Ash uśmiechnął się pod
nosem i ledwo zauważalnie wywrócił oczyma.
- Oczywiście. - rzekł,
wskazując mi ręką na drugie krzesło. - Panie Hemmings, specjalne
zaproszenie dla pana?
Posłałem jemu gniewne
spojrzenie, siadając naprzeciwko Rose. Kobieta ewidentnie próbowała
uciec gdzieś wzrokiem, lecz złapałem ją na tym, że co chwila na
mnie spoglądała. Odchrząknąłem i spojrzałem na butelkę wina
stojącą na stole.
- Napijesz się? - spytałem
niepewnym głosem.
Rosemarie wbiła się
wzrokiem w czerwoną ciesz, intensywnie się nad czymś
zastanawiając. Miałem wrażenie, że dziewczyna się zawiesiła.
- Podano do stołu! -
krzyknął Ashton, podając nam jakieś danie na talerzach. - Czy
życzą sobie państwo czegoś jeszcze?
Kobieta odwróciła się do
niego przodem, kiwając lekko głową.
- A i owszem. - mruknęła.
- Zapakowaniem jedzenia na wynos i wypuszczenia mnie do domu.
Irwin roześmiał się i
lekko pokłonił. Właściwie to ja się nie dziwię, bo wkoło może
dziać się co chce, a ona pragnie zabrać przyszykowane jedzenie ze
sobą. Odchrząknąłem, aby nie pójść w ślady przyjaciela. Mimo
że nie było mi do śmiechu, to sama obecność Rose wprawiała mnie
w lepszy humor.
- Co tak ciebie bawi? -
wyrwał mnie z zamyśleń głos ukochanej.
Pokręciłem głową i
zapatrzyłem się w jej zielone oczy.
- To może trochę winka,
co? - zaproponował Ash, sięgając po butelkę. - Tak na
rozluźnienie.
Rose wstała i ruszyła w
kierunku drzwi, próbując uciec z pomieszczenia. Zdziwiła się,
podobnie jak ja, kiedy drzwi nie ustąpiły. Zaczęła szukać kluczy
po kieszeni. Na moje szczęście, nigdzie nie mogła ich znaleźć.
- Ashton! - krzyknęła. -
Oddaj mi klucze, proszę.
Przyjaciel skończył
nalewać wina do kieliszków, wzruszając przy tym ramionami.
- Ja ich nie mam.
Rosemarie podeszła do niego, krzyżując ręce na ramionach.
- Nie denerwuj mnie, Irwin.
Chłopak westchnął i
odwrócił się do niej twarzą. Rozłożył swoje ramiona na boki,
przybierając na twarz uśmieszek.
- Jak nie wierzysz, to mnie
przeszukaj.
Rose prychnęła i podeszła
do niego bliżej, zmniejszając odległość między nimi do zera.
- Daj mi te cholerne klucze,
Ash. Proszę Cię..
Ta bliskość zdecydowanie mi się nie spodobała. I nagle stało się coś, co
przeszło moje wyobrażenia. Ashton prawą rękę zaczął kierować
prosto do swoich śmierdzących gaci! Wykrzywiał swoją minę,
bacznie czegoś szukając. Wyglądało to co najmniej obleśne, bo
ten obraz przypominał.. No, wiadomo.. Wstałem i odsunąłem Rose od
Asha. Wiem, że ona nie lubi takich akcji, mimo że ten idiota tylko
się wygłupiał. Dziewczyna posłusznie cofnęła się do tyłu, na
co Irwin wybuchnął śmiechem. Wyciągnął dłoń z majtek, w
których znajdował się klucz.
- Nadal je chcesz,
ślicznotko? - spytał zadziornym głosem.
Kobieta swoim drobnym ciałem
przepchała mnie na bok tylko po to, aby zwątpić w swoje
postępowanie. Stanęła o krok od Ashtona, nie mogąc się zmusić
do wzięcia kluczy.
- Ahh, te kobiety. -
westchnął Ash.
Złapałem ją za łokieć,
co by odsunąć ją od tego głupka. Sukces był taki, że znowu nie
zabrała ręki. Odwróciła się do mnie przodem, mierząc wzrokiem
od góry do dołu.
- Wiedziałeś o tym?
Pokręciłem głową i
zerknąłem na przyjaciela, który oglądał coś w telefonie.
- Nie miałem o tym pojęcia.
- westchnąłem. - Sue zadzwoniła i powiedziała mi, że czegoś nie
podpisałem. Poprosiła więc, żebym tutaj podjechał dokończyć
sprawę.
Rose prychnęła i pokręciła
głową z niedowierzaniem.
- A więc zwabiła ciebie w
ten sam sposób, co mnie. - jęknęła. - Już ja wiem co ona
kombinuje i to się jej nie uda.
Naszą rozmowę przerwał
Ashton, który nie wiadomo kiedy znalazł się przy drzwiach razem ze
wszystkimi swoimi rzeczami.
- Wy sobie pogadajcie, a ja
uciekam. Mam coś ważnego do załatwienia, także wybaczcie. -
powiedział i pędem wyszedł za drzwi, zakluczając je od drugiej
strony. - Miłej zabawy!
Rose wybiegła jak poparzona
w jego kierunku, próbując szarpać za klamkę, aby drzwi ustąpiły.
Nic z tego..
- Ashton! - wrzasnęła,
waląc w drzwi. - Otwieraj! - cisza, zero odzewu. - Ashtonie Irwin,
natychmiast nas wypuść!
Nieco zdezorientowany
zachowaniem przyjaciela, podszedłem do okna i zauważyłem jak Ash
wsiada do samochodu. Taki był ich plan? Zamknąć nas w jednym
pomieszczeniu? I że niby co? Mam dać się zabić Rose? Z drugiej
strony, tej kobiecie mógłbym dać się nawet poćwiartować, byle
tylko móc przy niej być. Oparłem się biodrem o parapet i
spojrzałem w kierunku krzyczącej kobiety.
- Daj spokój. - prychnąłem.
- I tak ciebie nie usłyszy, bo właśnie odjechał spod budynku.
Kobieta oparła się czołem
o drzwi, próbując się uspokoić. Czy perspektywa utknięcia tutaj
ze mną była aż taka straszna?
▼ Rose ▼
Miałam ochotę zabić każdą
osobę zamieszaną w ten spisek! Nie chciałam zostać tutaj z
Lukiem, bo wiedziałam, że źle się to skończy. Jestem świadoma
tego, że go zraniłam i boli mnie to jeszcze bardziej.. ale ja tylko
próbowałam oszczędzić nam zmartwień, trosk i problemów.
Oczywiście, że chciałam się zaangażować z ten związek! Tylko
jak on będzie wyglądał? On tam, a ja tutaj w Bostonie? Najchętniej
pojechałabym razem z nim, ale to nie wchodzi w rachubę. Każdy z
nas ma swoje obowiązki, a moje są ściśle związane z „Zaciszem”
oraz ciężarną siostrzyczką, której nie chciałam teraz
zostawiać. Jęknęłam i odwróciłam się twarzą do pomieszczenia.
Świadomość bliskości Luka przyprawiała mnie o bóle brzucha.
Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam podejść i się do niego
przytulić, poczuć, że MÓJ Luke jest przy mnie. Niestety na chwilę
obecną z moim sercem wygrywał zdrowy rozsądek. Podeszłam do
stolika i ociężale usiadłam na krześle, sięgając po kieliszek z
winem. Mam nadzieję, że zanim Ashton powróci, to procenty zawarte
w napoju zdążą wyparować.
- Najwyraźniej zostaliśmy
na siebie skazani. - stęknął Luke, zajmując miejsce naprzeciwko.
- Mamy okazję do rozmowy.
Z tym, że ja nie tego nie
chciałam. Każda pogawędka z tym mężczyzną ponownie otwierała
moje słabe punkty. A jakie? Strach przed utratą bliskiej osoby. Ta
wizja od zawsze mnie przerażała.. A teraz? Dokładnie to mnie
czeka. Westchnęłam i łyknęłam połowę zawartości naczynia.
- O czym chcesz rozmawiać?
- spytałam, bawiąc się widelcem przy talerzu. - Nie wydaje ci się,
że już wystarczająco sobie powiedzieliśmy?
Hemmings poprawił się na
krześle i również upił trochę wina. Najwyraźniej też chciał
dodać sobie w ten sposób odwagi.
- Dam tobie spokój wtedy,
kiedy dasz mi w końcu wytłumaczyć cała sprawę.
Przewróciłam oczyma i
„zanurkowałam” nosem do talerza przede mną.
- Nie wydaje mi się to
konieczne.
Luke westchnął i z impetem
odstawił kieliszek na stole. Spojrzałam na niego w obawie, że
szkło mogło pęknąć w jego dłoni, a ten z kolei mógł się nim
pokaleczyć. Jakby nie patrzyć, Hemmings ma szczęście do tłuczenia
naczyń.
- Ja uważam nieco inaczej.
- w jego głosie można było usłyszeć walkę z sobą, żeby nie
zacząć krzyczeć. - Nie odpuszczę dopóki nie dasz mi wszystkiego
wyjaśnić.
Odłożyłam widelec na
talerz, starając się zachować spokój. Podniosłam na niego wzrok,
zauważając zmęczenie na jego twarzy. Wiedziałam, że to w jakieś
części było spowodowane moim zachowaniem, przez co miałam do
siebie wielki żal.
- Widzisz, Luke.. -
zaczęłam, wstając z krzesła. - Problem polega na tym, że ty mi
już to wytłumaczyłeś.
Chłopak poszedł w ślady
za mną i stanął tuż przed moją twarzą. Złapał mnie za rękę,
spoglądając wprost w oczy. Właśnie tego chciałam uniknąć!
Rozmowa z nim, jego bliskość, sprawiała, że traciłam rozum i
cały zdrowy rozsądek!
- Więc o co chodzi? -
spytał, gładząc kciukiem moją dłoń.
Wyrwałam rękę z jego
uścisku i podeszłam do okna, przyglądając się uważnie obrazowi
znajdującemu się ponad budynkami miasta. Wzięłam głęboki oddech
i zebrałam się w sobie, żeby porozmawiać szczerze z Lukiem.
Prawdopodobnie jest to moja ostatnia szansa na pogawędkę z moim
ukochanym.
- O strach. - wyszeptałam.
Czułam, że chłopak stoi tuż za mną.
- Przed czym?
Westchnęłam i odwróciłam
się do niego przodem.
- Widzisz, nie wszystko jest
takie proste, jak ci się wydaje.
- Więc mi wytłumacz.
Luke dotknął dłonią
mojego policzka. Odruchowo wtuliłam się w nią, patrząc prosto w
zmartwione, piękne, błękitne oczy tego młodzieńca. Rose, po co
było Tobie zakochiwać się w popularnym nastolatku?! No po co?!
- Sam wiesz, że wasza trasa
koncertowa będzie trwała dobre kilka miesięcy.. Nie wiem czy
dałabym radę wytrzymać tyle czasu bez ciebie.. Sądziłam, że
jeśli odseparowalibyśmy się od siebie, to później byłoby
łatwiej się z tym pogodzić.
Luke zbliżył się do mnie
na niebezpieczną odległość. Przełknęłam gulę w gardle,
próbując się nie gapić na jego usta.
- W życiu nie słyszałem
bardziej idiotycznego pomysłu, Rosemarie. - wyszeptał. - A jeśli o
wyjeździe mowa.. Spakuj się i jedź z nami. Wtedy będziemy razem
każdego dnia.
Zaśmiałam się ponuro i
skinęłam głową.
- Nie ma takiej możliwości.
Mam swoje obowiązki tutaj, na miejscu. Nie mogę sobie pozwolić na
kilkumiesięczny wyjazd. Poza tym, Melanie potrzebuje teraz swojej
starszej siostry, nie mogę jej zostawić.
Chłopak uśmiechnął się
do mnie smutno, zbliżając swoją twarz do mojej.
- W takim razie zostaje nam
skype na każdy dzień.
- Marne pocieszenie. -
drażniłam się. - Nie lubię pikseli.
- No to co powiesz na twoje
odwiedziny na moich koncertach?
- Nie wiem jak wyrobię się
z czasem. - kontunuowałam swoją grę, dostrzegając uśmiech na
twarzy Hemmingsa.
- Zostaje nam jeszcze
kwestia moich przylotów do Bostonu w każdą możliwą chwilę.
- Twoja rodzina by mnie
znienawidziła.
- Zrozumieliby.
Westchnęłam i spojrzałam
do góry, prosto w błękitne oczy.
- Warto się tak poświęcać
dla mnie?
Chłopak ukazał mi szereg
białych zębów, będąc od mojej twarzy na odległości kilka
milimetrów.
- Oczywiście, że tak.
- Dlaczego? - musiałam o to
spytać. Może nie wszyscy by to zrozumieli, ale w tym momencie po
prostu potrzebowałam, żeby mi to powiedział.
Czułam jak w moim gardle
rośnie coraz większa gula.
- Bo cię kocham, Rose. I
nie wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie.
W środku poczułam
satysfakcję i taką radość, że prawie mnie rozsadzało. To był
MÓJ Luke, którego nie zamierzam już nikomu oddać! Zarzuciłam
ręcę na jego szyję i uśmiechnęłam się szeroko. Nie czekałam
na nic więcej. Złączyłam nasze wargi w pocałunku, czując jak
ciepło przepływa przez całe moje ciało. Przepełniało mnie
niesamowite szczęście! Hemmings sięgnął swoimi dłońmi pod moją
koszulkę, macając mnie po plecach. Mimowolnie odsunęłam się od
niego i złapałam za jego ręce.
- Nie. - wysapałam do jego
warg.
Chłopak jęknął i wtulił
się w moje zgłębienie w szyi.
- Co Ty ze mną robisz..
Zaśmiałam się i wtuliłam
mocno w mężczyznę, którego nie miałam już ochoty puszczać. I
nagle, nie wiem co strzeliło blondynowi do głowy, żeby zacząć
mnie łaskotać! Pisnęłam i odsunęłam się od niego na kawałek,
lądując tyłkiem na kanapie.
- Co to było? - zapytałam
zdziwiona.
Hemmings opadł na siedzenie
tuż obok mnie, kładąc głowę na moje kolana.
- Doprowadziłem ciebie do
jęków całkiem innym sposobem. - zaśmiał się. - Nie sądziłem,
że masz tam gilgotki.
Uśmiechnęłam się szeroko
i pochyliłam nad nim, aby złożyć delikatny pocałunek.
- Jesteś niemożliwy,
Lucasie Hemmings.
Chłopak wtulił się w moje
nogi, zamykając przy tym oczy.
- Mógłbym już nigdy się
stąd nie ruszać.
I właśnie w tym momencie
coś sobie przypomniałam! W domu pozostał mały Jack pod chwilową
obecnością Roberta, a ja siedzę tutaj, bo zamknął mnie Ashton.
Musiałam wracać do mieszkania! Perspektywa siedzenia tutaj z Lukiem
jest piękna, ale mam obowiązki. Sięgnęłam ręką do kieszeni,
żeby zadzwonić do Asha, bądź Sue.
- Cholera. - syknęłam. -
Telefon mi się rozładował.
Hemmings spojrzał do góry
i uniósł zabawnie brew.
- Po co on tobie?
- Muszę się stąd jak
najszybciej wydostać, a gołębia z listem raczej nie wyślę.
Chłopak jęknął i sięgnął
ręką do spodni.
- Mówisz tak, jakby było
tobie tutaj źle. - wyszeptał. - Szlak jasny by trafił.. Ja swojego
nie zabrałem z hotelu.
No i co ja teraz zrobię?
Zapadłam się w kanapę i zamknęłam oczy. Byłam bezsilna! Zawsze
mogłam pobawić się w spidermana, z tym że byłam nieco za wysoko
na skok z okna.
- Wszystko w porządku? -
spytał zmartwiony Luke.
Skinęłam głową,
przeczesując jego blond włosy.
- Tak, tylko.. Pani Walker
ma dzisiaj nockę, a Jack został sam w domu. Poprosiłam Roberta o
pomoc, ale moje wyjście miało trwać maksymalnie godzinę..
Chłopak uśmiechnął się
delikatnie i pogładził mnie po drugiej dłoni.
- Nie martw się. Ashton z
pewnością zaraz wróci.
▼ Luke ▼
Obudziło mnie trzaśnięcie
drzwiami. Otworzyłem delikatnie oczy i pierwsze co zobaczyłem to
spokojna twarz Rose, całkowicie zatopiona w śnie. Mógłbym budzić
się u jej boku każdego dnia, oddałbym za to wszystko! Uśmiechnąłem
się pod nosem i jeszcze bardziej wtuliłem w moją ukochaną.
- No, no.. - rozbrzmiał
głos za moimi plecami. - A więc Sue miała rację.
Odwróciłem się gwałtownie
i zobaczyłem Ashtona, szczerzącego się od ucha do ucha. Spojrzałem
na zegarek i automatycznie miałem ochotę zabić mojego kumpla.
Wstałem z kanapy i podszedłem do niego na tyle cicho, żeby nie
obudzić Rose.
- Czyś ty zwariował? -
syknąłem. - Co tobie odwaliło z tą ucieczką?
Ash skrzyżował ramiona na
piersi, starając się zgrywać cwaniaczka. Trzeba przyznać, że
często to wychodziło skubańcowi.
- Nie podziękujesz? -
spytał, ruszając brwiami.
Jęknąłem i lekko
klepnąłem przyjaciela po łbie.
- Dzięki. - burknąłem. -
Ale mogłeś wrócić po godzinie! Dobrze wiesz, że Rose ma pod
opieką dziecko! Pomyślałeś o tym, że przez ciebie mogło zostać
same?
Ashton przetarł ręką po
twarzy, wydając z siebie dziwne odgłosy. Coś jakby.. ktoś odpalał
samochód.
- Ale nie został sam? -
upewnił się, na co ja skinąłem głową. - To dobrze.. Wybacz,
stary. Miałem tutaj przyjechać wcześniej, ale kompletnie o tym
zapomniałem!
Przeczesałem ręką włosy
i spojrzałem przez okno na wschodzące niebo.
- Kiedyś zapomnisz swojej
głowy. - mruknąłem. - O której mamy próbę?
Ash wzruszył ramionami i
skierował swój wzrok za moje plecy.
- Jakoś około dziesiątej..
- uśmiechnął się szeroko, robiąc mały ukłon. - Dzień dobry,
ślicznotko.
- Gdzie ja jestem? -
usłyszałem jęknięcie zaspanej Rose, co zmusiło mnie do
odwrócenia się w jej stronę.
Kobieta wyglądała na nieco
zdezorientowaną. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej, żeby
złożyć na jej ustach delikatny pocałunek.
- Dzień dobry, kochanie. -
wyszeptałem.
Na twarz Rose wpełzły małe
rumieńce, co sprawiło, że wyglądała tak bardzo niewinnie..
Uśmiechnęła się do mnie i zerknęła przez ramię.
- Ashton.. - zmarszczyła
brwi i spojrzała na zegarek. Oczy to jej prawie z orbit wypadły,
kiedy zobaczyła godzinę. - Ashton! - wrzasnęła. - Zabiję cię!
Wstała, kierując się w
stronę mojego przyjaciela. Zwijałem boki widząc jak drobna
kobietka gania wysokiego, umięśnionego Irwina po całym gabinecie.
Myślałem, że się posikam ze śmiechu.
W pewnym momencie chłopak
poddał się, również nie mogąc wytrzymać z tej dawki humoru.
Stanął w miejscu, podniósł ręce do góry, wycuerając łzy w ramię.
- Dobra, dobra.. - zaśmiał
się. - Wygrałaś. Rób co chcesz, tylko nie uszkodź mnie przed
trasą.
Kobieta prychnęła i
podeszła do niego, zerkając na kluczyki od samochodu wystające z
jego kieszeni. Uśmiechnęła się pod nosem i zagarnęła je
zamaszystym ruchem.
- To będzie twoja zapłata!
- krzyknęła, biegnąc w stronę drzwi. - Pożyczam samochód!
Irwin stał w miejscu nie
dowierzając w to, co właśnie się stało.
- Powiedz mi, że ona tego
nie zrobi.. - rzucił, patrząc na mnie z nadzieją w oczach.
Roześmiałem się i
skrzyżowałem ramiona na piersi.
- Oj uwierz mi, że zrobi. -
wyszeptałem.
Ashton zdusił w sobie jęk
i wybiegł za moją ukochaną, próbując ją dogonić. W takim razie
mi pozostał zaszczyt zamykania „Zacisza”.
▼ Rose ▼
Do domu dotarłam wyjątkowo
szybko. Muszę przyznać, że samochód Ashtona jest całkiem
wygodny. Może też sobie kiedyś takie kupię? Wystarczyłoby jakieś
osiem lat oszczędzania pieniędzy. Uśmiechnęłam się pod nosem i
skierowałam prosto do pokoju gdzie powinien spać Jack. Byłam
wściekła na Irwina za to, że tak długo nas tam trzymał.
Niepewnie otworzyłam drzwi i zobaczyłam śpiącego Roberta z
maluchem u jego piersi. Podeszłam do nich na palcach, szturchając
lekko swojego kuzyna.
- Co jest.. - wymruczał,
przecierając oczy. - Oh, Rose.. Jak miło, że się zjawiłaś.
- Przepraszam. -
wyszeptałam. - Ale tym razem to nie była moja wina.
Mężczyzna skinął głową,
wywijając się jakoś z uścisku chłopca.
- Nic nie szkodzi. -
powiedział poprzez ziewanie. - Całkiem dobrze się bawiliśmy w
swoim towarzystwie. Mógłbym mieć takiego syna, wiesz?
Doskonale o tym wiedziałam.
Mój kuzyn już od dawna marzył o założeniu własnej rodziny.
Niestety nie spotkał jeszcze odpowiedniej kobiety, przez co naprawdę
cierpiał. Uśmiechnęłam się pod nosem i pocałowałam Roberta w
czoło.
- Wszystko przed Tobą,
panie kolego.
*
Około godziny dziewiątej
zadzwonił do mnie Luke z prośbą, czy pojawię się na ich próbie.
Zgodziłam się, ponieważ chciałam teraz wykorzystać każdą
chwilę na spędzenie swojego czasu z.. w sumie kim? Czy mogłam go
nazwać swoim partnerem? Przypuszczam, że tak. Marzyłam o tym, aby
móc być z Lukey'em.. Co prawda pojutrze się rozstaniemy, ale
zawsze pozostają nam dwa wspólne dni. Zapakowałam się więc w
samochód Ashtona i pojechałam w miejsce, gdzie panowie powinni mieć
próbę. W mieście nie było jeszcze dużego ruchu, przez co droga
minęła mi w okamgnieniu. Weszłam dumnym krokiem na korytarz,
próbując dowiedzieć się, gdzie panowie aktualnie przebywają.
Luke tłumaczył mi gdzie powinnam pójść, ale mówił tak
chaotycznie, że go nie zrozumiałam. Podeszłam do recepcjonistki z
szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. - przywitała
mnie swoim swobodnym tonem głosu. - W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Szukam pana
Hemmingsa, byłam z nim umówiona.
Kobieta wpatrywała się we
mnie przez długi czas, po czym zerknęła na swoją ladę.
Rozmyślała nad czymś i rozmyślała, jakby od tego zależało jej
życie. Zaczęłam się niecierpliwić, po czym recepcjonistka
ponownie podniosła na mnie wzrok.
- Mogę zobaczyć pani dowód
osobisty? - spytała.
Po upewnieniu się, że
jestem Rosemarie Caisage, kobieta wykonała krótki telefon. No nie
powiem, byłam lekko zażenowana i zdezorientowana zaistniałą
sytuacją. Nagle moją uwagę przykuło otwarcie drzwi windy z
charakterystycznym piknięciem. Odwróciłam się w tamtą stronę i
zauważyłam zmierzającego w naszym kierunku Luka. Podszedł do mnie
uśmiechnięty, składając na moich wargach lekki pocałunek. Gdyby
on wiedział, od jakiego dawna miałam ochotę za każdym razem witać
się z nim w ten sposób. Odsunął się ode mnie i skinął głową
w stronę recepcjonistki.
- Dziękuję, Holiday. -
uśmiechnął się.
Zszokowana kobieta stała
tam i wpatrywała się w nas jak na jakieś zjawisko. Posłałam jej
delikatny uśmiech i skinęłam głową.
- Ja również.. - zaczęłam.
- Dziękuję za pomoc.
Luke zaśmiał się pod
nosem, po czym złapał mnie za prawą dłoń. Spojrzałam na nasze
złączone ręce, wprawiając moje bicie serca w niebezpiecznie
szybkie tempo. Uśmiechnęłam się szeroko i splotłam nasze palce.
- Jak tam Jack? – spytał
chłopak, kiedy szliśmy w kierunku pozostałej części kapeli.
- Dobrze. Okazało się, że
Robert znalazł w nim swoją bratnią duszę.
- Nie wątpię. - zaśmiał
się.
Szliśmy do przodu śmiałym
krokiem, kiedy to dotarliśmy do drzwi prowadzących do sali
widowiskowej. Luke otworzył je i wprowadził mnie „na
salony”. Weszliśmy do środka i pierwsze co zobaczyliśmy to
uśmiechnięte twarze chłopaków, wpatrujące się w jedno miejsce.
Skierowałam wzrok za ich spojrzeniem i zauważyłam, że gapili się
na nasze złączone ręce. Hemmings również to zauważył, przez co
jeszcze bardziej przysunął mnie do siebie.
- Rose! - krzyknął
uradowany Michael, podbiegając w naszym kierunku. - Nawet nie wiesz
jak dobrze ciebie widzieć!
Chłopak podbiegł i
zagarnął mnie w swoje ramiona, próbując mnie udusić.
Odkaszlnęłam i poprzez śmiech próbowałam cokolwiek powiedzieć.
- Zaraz złamiesz mi
kręgosłup. - stęknęłam.
- A, wybacz.
Mężczyzna wypuścił mnie
z swojego niedźwiedziego uścisku, kierując się do pozostałych
chłopaków stojących już pod sceną.
- Czas nagli, panowie. -
upomniał ich Ashton, puszczając do mnie oczko.
Posłusznie usiadłam na
krześle, podczas gdy członkowie 5 Seconds Of Summer właśnie
zaczęli swoją próbę. Jedynie Luke stał na podeście i jakby
czegoś wyczekiwał. Nagle drzwi do sali się otworzyły, a na twarz
mojego ukochanego wpełzł tajemniczy uśmieszek.
- No w końcu.. - burknął
do mikrofonu. - Ileż można na ciebie czekać?
- Moja wina, że jakiś
kretyn źle zaparkował czarne BMW pod hotelem? - prychnął bardzo
dobrze znajomy głos. - Zablokował cały przejazd!
Ashton spojrzał na mnie i
momentalnie znalazł się u mego boku.
- Czy on mówi o moim
samochodzie? - skinęłam głową, na co Irwin wytrzeszczył oczy,
zabierając ode mnie kluczyki.
- Śpieszyłam się.. -
tylko tyle zdołałam wydusić na swoje usprawiedliwienie.
Ash zniknął w drzwiach, a
ja odwróciłam się w kierunku osoby, która właśnie przybyła.
Musiałam przetrzeć oczy z cztery razy, żeby uwierzyć w o, co
widziałam.
- Adrian! - krzyknęłam,
wybiegając w jego kierunku.
Chłopak głośno się
roześmiał, przychwytując mnie w swoje ramiona.
- Witaj, piękna. - wszeptał
w moje włosy. - Stęskniłem się za tobą.
Spojrzałam na niego do
góry, wciąż nie dowierzając.
- Przecież mówiłeś, że
wracasz co najmniej za miesiąc.
Chłopak wzruszył ramionami
i delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Bo tak miało być. Gdyby
nie Luke, to pewnie siedziałbym dalej w Waszyngtonie.
- Luke? - odwróciłam się
w stronę wspomnianego chłopaka, próbując cokolwiek zrozumieć z
zaistniałej sytuacji. - Co on miał z tym wspólnego?
Adrian pogłaskał mnie po
plecach, kierując się u mego boku w stronę krzeseł.
- Nie chciał, abyś została
sama. - wyszeptał Adi, nie chcąc przeszkadzać im w zaczynającej
się próbie. - Dlatego spytał, czy nie chciałbym wrócić
wcześniej. To było wiadome, że w życiu bym nie odmówił.
Nie do końca wiedziałam
czy powinnam być zła, że ponownie coś przede mną zataił, czy
wdzięczna za to, że znów miałam u boku swojego najlepszego
przyjaciela. Cholera, Rose! Powinnaś dziękować Lukowi na kolanach
za to, że zmotywował go do powrotu! Uśmiechnęłam się pod nosem
i oparłam głowę na ramieniu Adriana.
- Dobrze, że jesteś. -
wyszeptałam.
Czy coś mogłoby pójść
źle? Ja i Hemmings „oficjalnie” jesteśmy parą, a mężczyzna,
który spędził ze mną większość życia, właśnie powrócił do
domu. To było wręcz cudowne! Jeśli to był tylko sen, to nigdy nie
chcę się z niego obudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz