sobota, 9 kwietnia 2016

Chapter Fourty Sixth

▼ Luke ▼
Szczerze to nie miałem najmniejszej ochoty gdziekolwiek wychodzić ze swojego pokoju hotelowego. Najlepszym wyjściem było zaszycie się w łóżku i powolne egzystowanie. Z drugiej strony lepiej zakończyć te wszystkie formalności i mieć sprawę terapii za sobą. Od ręki wsiadłem w taksówkę i pojechałem pod „Zacisze” na prośbę Sue. Wszedłem po schodach do gabinetu i delikatnie zapukałem do drzwi. Gdyby w środku była Rose, to bez zastanowienia wparowałbym do środka. Jednak to nie była moja ukochana, a jej przyjaciółka, dlatego też czekałem aż drzwi się otworzą. Jakież było moje zdziwienie, gdy w pomieszczeniu pojawiła się twarz Ashtona! Musiałem zamrugać z dwa razy, żeby upewnić się, że nie mam halucynacji!
- Ty tutaj? - spytałem, kiedy szok minął.
Chłopak odsunął się na bok, robiąc mi przejście do pomieszczenia.
- Zapraszam, panie Hemmings. - powiedział poważnym głosem.
Chciałem coś powiedzieć, ale przeżyłem kolejny szok, kiedy zauważyłem gabinet pani psycholog. Udekorowany był jakby miała się tutaj odbyć jakaś schadzka. Odwróciłem się podejrzanie i zauważyłem uśmiechniętego od ucha do ucha przyjaciela.
- Co jest grane?
Ashton wzruszył ramionami i podszedł do mnie na dość bliską odległość.
- Pomagam tobie, stary. - poklepał mnie po ramieniu. - Nie dopuszczę do tego, żebyś stracił kogoś, kto sprawił, że w pełni odżyłeś.
Nie docierały do mnie słowa Asha, ponieważ wciąż byłem w ciężkim szoku. Nie zdążyłem czegokolwiek powiedzieć, bo ktoś wparował do pomieszczenia. Odwróciłem się do drzwi i zauważyłem Rose. Czy to był sen? Przecież kilka godzin temu w tym samym pomieszczeniu kobieta pożegnała się ze mną raz na zawsze. Rose podniosła swój wzrok do góry i omiotła cały gabinet.
- Co to.. - przerwała zauważając mnie i Ashtona. - Ktoś mi wytłumaczy tą całą szopkę? - rozejrzała się wkoło i chciała cofnąć. - Gdzie jest Sue?
Mój przyjaciel wysunął się na przód, wskazując ręką na stolik stojący pośrodku gabinetu. Posłał jej swój uroczy uśmiech i dyskretnie zagrodził wyjście swoim ciałem.
- Nie denerwuj się, ślicznotko. - powiedział śpiewnym głosem. - Usiądź, proszę.
Spodziewałem się, że Rose zacznie wariować, wrzeszczeć, bić, kopać, gryźć czy cholera wie co robić, tylko po to, żeby wydostać się z tego pomieszczenia. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna zajęła miejsce przy stoliku i oparła brodę o ręce.
- Robię to tylko dlatego, że nic dzisiaj nie jadłam. - burknęła.
Ash uśmiechnął się pod nosem i ledwo zauważalnie wywrócił oczyma.
- Oczywiście. - rzekł, wskazując mi ręką na drugie krzesło. - Panie Hemmings, specjalne zaproszenie dla pana?
Posłałem jemu gniewne spojrzenie, siadając naprzeciwko Rose. Kobieta ewidentnie próbowała uciec gdzieś wzrokiem, lecz złapałem ją na tym, że co chwila na mnie spoglądała. Odchrząknąłem i spojrzałem na butelkę wina stojącą na stole.
- Napijesz się? - spytałem niepewnym głosem.
Rosemarie wbiła się wzrokiem w czerwoną ciesz, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Miałem wrażenie, że dziewczyna się zawiesiła.
- Podano do stołu! - krzyknął Ashton, podając nam jakieś danie na talerzach. - Czy życzą sobie państwo czegoś jeszcze?
Kobieta odwróciła się do niego przodem, kiwając lekko głową.
- A i owszem. - mruknęła. - Zapakowaniem jedzenia na wynos i wypuszczenia mnie do domu.
Irwin roześmiał się i lekko pokłonił. Właściwie to ja się nie dziwię, bo wkoło może dziać się co chce, a ona pragnie zabrać przyszykowane jedzenie ze sobą. Odchrząknąłem, aby nie pójść w ślady przyjaciela. Mimo że nie było mi do śmiechu, to sama obecność Rose wprawiała mnie w lepszy humor.
- Co tak ciebie bawi? - wyrwał mnie z zamyśleń głos ukochanej.
Pokręciłem głową i zapatrzyłem się w jej zielone oczy.
- To może trochę winka, co? - zaproponował Ash, sięgając po butelkę. - Tak na rozluźnienie.
Rose wstała i ruszyła w kierunku drzwi, próbując uciec z pomieszczenia. Zdziwiła się, podobnie jak ja, kiedy drzwi nie ustąpiły. Zaczęła szukać kluczy po kieszeni. Na moje szczęście, nigdzie nie mogła ich znaleźć.
- Ashton! - krzyknęła. - Oddaj mi klucze, proszę.
Przyjaciel skończył nalewać wina do kieliszków, wzruszając przy tym ramionami.
- Ja ich nie mam.
Rosemarie podeszła do niego, krzyżując ręce na ramionach.
- Nie denerwuj mnie, Irwin.
Chłopak westchnął i odwrócił się do niej twarzą. Rozłożył swoje ramiona na boki, przybierając na twarz uśmieszek.
- Jak nie wierzysz, to mnie przeszukaj.
Rose prychnęła i podeszła do niego bliżej, zmniejszając odległość między nimi do zera.
- Daj mi te cholerne klucze, Ash. Proszę Cię..
Ta bliskość zdecydowanie mi się nie spodobała. I nagle stało się coś, co przeszło moje wyobrażenia. Ashton prawą rękę zaczął kierować prosto do swoich śmierdzących gaci! Wykrzywiał swoją minę, bacznie czegoś szukając. Wyglądało to co najmniej obleśne, bo ten obraz przypominał.. No, wiadomo.. Wstałem i odsunąłem Rose od Asha. Wiem, że ona nie lubi takich akcji, mimo że ten idiota tylko się wygłupiał. Dziewczyna posłusznie cofnęła się do tyłu, na co Irwin wybuchnął śmiechem. Wyciągnął dłoń z majtek, w których znajdował się klucz.
- Nadal je chcesz, ślicznotko? - spytał zadziornym głosem.
Kobieta swoim drobnym ciałem przepchała mnie na bok tylko po to, aby zwątpić w swoje postępowanie. Stanęła o krok od Ashtona, nie mogąc się zmusić do wzięcia kluczy.
- Ahh, te kobiety. - westchnął Ash.
Złapałem ją za łokieć, co by odsunąć ją od tego głupka. Sukces był taki, że znowu nie zabrała ręki. Odwróciła się do mnie przodem, mierząc wzrokiem od góry do dołu.
- Wiedziałeś o tym?
Pokręciłem głową i zerknąłem na przyjaciela, który oglądał coś w telefonie.
- Nie miałem o tym pojęcia. - westchnąłem. - Sue zadzwoniła i powiedziała mi, że czegoś nie podpisałem. Poprosiła więc, żebym tutaj podjechał dokończyć sprawę.
Rose prychnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- A więc zwabiła ciebie w ten sam sposób, co mnie. - jęknęła. - Już ja wiem co ona kombinuje i to się jej nie uda.
Naszą rozmowę przerwał Ashton, który nie wiadomo kiedy znalazł się przy drzwiach razem ze wszystkimi swoimi rzeczami.
- Wy sobie pogadajcie, a ja uciekam. Mam coś ważnego do załatwienia, także wybaczcie. - powiedział i pędem wyszedł za drzwi, zakluczając je od drugiej strony. - Miłej zabawy!
Rose wybiegła jak poparzona w jego kierunku, próbując szarpać za klamkę, aby drzwi ustąpiły. Nic z tego..
- Ashton! - wrzasnęła, waląc w drzwi. - Otwieraj! - cisza, zero odzewu. - Ashtonie Irwin, natychmiast nas wypuść!
Nieco zdezorientowany zachowaniem przyjaciela, podszedłem do okna i zauważyłem jak Ash wsiada do samochodu. Taki był ich plan? Zamknąć nas w jednym pomieszczeniu? I że niby co? Mam dać się zabić Rose? Z drugiej strony, tej kobiecie mógłbym dać się nawet poćwiartować, byle tylko móc przy niej być. Oparłem się biodrem o parapet i spojrzałem w kierunku krzyczącej kobiety.
- Daj spokój. - prychnąłem. - I tak ciebie nie usłyszy, bo właśnie odjechał spod budynku.
Kobieta oparła się czołem o drzwi, próbując się uspokoić. Czy perspektywa utknięcia tutaj ze mną była aż taka straszna?

▼ Rose ▼
Miałam ochotę zabić każdą osobę zamieszaną w ten spisek! Nie chciałam zostać tutaj z Lukiem, bo wiedziałam, że źle się to skończy. Jestem świadoma tego, że go zraniłam i boli mnie to jeszcze bardziej.. ale ja tylko próbowałam oszczędzić nam zmartwień, trosk i problemów. Oczywiście, że chciałam się zaangażować z ten związek! Tylko jak on będzie wyglądał? On tam, a ja tutaj w Bostonie? Najchętniej pojechałabym razem z nim, ale to nie wchodzi w rachubę. Każdy z nas ma swoje obowiązki, a moje są ściśle związane z „Zaciszem” oraz ciężarną siostrzyczką, której nie chciałam teraz zostawiać. Jęknęłam i odwróciłam się twarzą do pomieszczenia. Świadomość bliskości Luka przyprawiała mnie o bóle brzucha. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam podejść i się do niego przytulić, poczuć, że MÓJ Luke jest przy mnie. Niestety na chwilę obecną z moim sercem wygrywał zdrowy rozsądek. Podeszłam do stolika i ociężale usiadłam na krześle, sięgając po kieliszek z winem. Mam nadzieję, że zanim Ashton powróci, to procenty zawarte w napoju zdążą wyparować.
- Najwyraźniej zostaliśmy na siebie skazani. - stęknął Luke, zajmując miejsce naprzeciwko. - Mamy okazję do rozmowy.
Z tym, że ja nie tego nie chciałam. Każda pogawędka z tym mężczyzną ponownie otwierała moje słabe punkty. A jakie? Strach przed utratą bliskiej osoby. Ta wizja od zawsze mnie przerażała.. A teraz? Dokładnie to mnie czeka. Westchnęłam i łyknęłam połowę zawartości naczynia.
- O czym chcesz rozmawiać? - spytałam, bawiąc się widelcem przy talerzu. - Nie wydaje ci się, że już wystarczająco sobie powiedzieliśmy?
Hemmings poprawił się na krześle i również upił trochę wina. Najwyraźniej też chciał dodać sobie w ten sposób odwagi.
- Dam tobie spokój wtedy, kiedy dasz mi w końcu wytłumaczyć cała sprawę.
Przewróciłam oczyma i „zanurkowałam” nosem do talerza przede mną.
- Nie wydaje mi się to konieczne.
Luke westchnął i z impetem odstawił kieliszek na stole. Spojrzałam na niego w obawie, że szkło mogło pęknąć w jego dłoni, a ten z kolei mógł się nim pokaleczyć. Jakby nie patrzyć, Hemmings ma szczęście do tłuczenia naczyń.
- Ja uważam nieco inaczej. - w jego głosie można było usłyszeć walkę z sobą, żeby nie zacząć krzyczeć. - Nie odpuszczę dopóki nie dasz mi wszystkiego wyjaśnić.
Odłożyłam widelec na talerz, starając się zachować spokój. Podniosłam na niego wzrok, zauważając zmęczenie na jego twarzy. Wiedziałam, że to w jakieś części było spowodowane moim zachowaniem, przez co miałam do siebie wielki żal.
- Widzisz, Luke.. - zaczęłam, wstając z krzesła. - Problem polega na tym, że ty mi już to wytłumaczyłeś.
Chłopak poszedł w ślady za mną i stanął tuż przed moją twarzą. Złapał mnie za rękę, spoglądając wprost w oczy. Właśnie tego chciałam uniknąć! Rozmowa z nim, jego bliskość, sprawiała, że traciłam rozum i cały zdrowy rozsądek!
- Więc o co chodzi? - spytał, gładząc kciukiem moją dłoń.
Wyrwałam rękę z jego uścisku i podeszłam do okna, przyglądając się uważnie obrazowi znajdującemu się ponad budynkami miasta. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w sobie, żeby porozmawiać szczerze z Lukiem. Prawdopodobnie jest to moja ostatnia szansa na pogawędkę z moim ukochanym.
- O strach. - wyszeptałam. Czułam, że chłopak stoi tuż za mną.
- Przed czym?
Westchnęłam i odwróciłam się do niego przodem.
- Widzisz, nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje.
- Więc mi wytłumacz.
Luke dotknął dłonią mojego policzka. Odruchowo wtuliłam się w nią, patrząc prosto w zmartwione, piękne, błękitne oczy tego młodzieńca. Rose, po co było Tobie zakochiwać się w popularnym nastolatku?! No po co?!
- Sam wiesz, że wasza trasa koncertowa będzie trwała dobre kilka miesięcy.. Nie wiem czy dałabym radę wytrzymać tyle czasu bez ciebie.. Sądziłam, że jeśli odseparowalibyśmy się od siebie, to później byłoby łatwiej się z tym pogodzić.
Luke zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Przełknęłam gulę w gardle, próbując się nie gapić na jego usta.
- W życiu nie słyszałem bardziej idiotycznego pomysłu, Rosemarie. - wyszeptał. - A jeśli o wyjeździe mowa.. Spakuj się i jedź z nami. Wtedy będziemy razem każdego dnia.
Zaśmiałam się ponuro i skinęłam głową.
- Nie ma takiej możliwości. Mam swoje obowiązki tutaj, na miejscu. Nie mogę sobie pozwolić na kilkumiesięczny wyjazd. Poza tym, Melanie potrzebuje teraz swojej starszej siostry, nie mogę jej zostawić.
Chłopak uśmiechnął się do mnie smutno, zbliżając swoją twarz do mojej.
- W takim razie zostaje nam skype na każdy dzień.
- Marne pocieszenie. - drażniłam się. - Nie lubię pikseli.
- No to co powiesz na twoje odwiedziny na moich koncertach?
- Nie wiem jak wyrobię się z czasem. - kontunuowałam swoją grę, dostrzegając uśmiech na twarzy Hemmingsa.
- Zostaje nam jeszcze kwestia moich przylotów do Bostonu w każdą możliwą chwilę.
- Twoja rodzina by mnie znienawidziła.
- Zrozumieliby.
Westchnęłam i spojrzałam do góry, prosto w błękitne oczy.
- Warto się tak poświęcać dla mnie?
Chłopak ukazał mi szereg białych zębów, będąc od mojej twarzy na odległości kilka milimetrów.
- Oczywiście, że tak.
- Dlaczego? - musiałam o to spytać. Może nie wszyscy by to zrozumieli, ale w tym momencie po prostu potrzebowałam, żeby mi to powiedział.
Czułam jak w moim gardle rośnie coraz większa gula.
- Bo cię kocham, Rose. I nie wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie.
W środku poczułam satysfakcję i taką radość, że prawie mnie rozsadzało. To był MÓJ Luke, którego nie zamierzam już nikomu oddać! Zarzuciłam ręcę na jego szyję i uśmiechnęłam się szeroko. Nie czekałam na nic więcej. Złączyłam nasze wargi w pocałunku, czując jak ciepło przepływa przez całe moje ciało. Przepełniało mnie niesamowite szczęście! Hemmings sięgnął swoimi dłońmi pod moją koszulkę, macając mnie po plecach. Mimowolnie odsunęłam się od niego i złapałam za jego ręce.
- Nie. - wysapałam do jego warg.
Chłopak jęknął i wtulił się w moje zgłębienie w szyi.
- Co Ty ze mną robisz..
Zaśmiałam się i wtuliłam mocno w mężczyznę, którego nie miałam już ochoty puszczać. I nagle, nie wiem co strzeliło blondynowi do głowy, żeby zacząć mnie łaskotać! Pisnęłam i odsunęłam się od niego na kawałek, lądując tyłkiem na kanapie.
- Co to było? - zapytałam zdziwiona.
Hemmings opadł na siedzenie tuż obok mnie, kładąc głowę na moje kolana.
- Doprowadziłem ciebie do jęków całkiem innym sposobem. - zaśmiał się. - Nie sądziłem, że masz tam gilgotki.
Uśmiechnęłam się szeroko i pochyliłam nad nim, aby złożyć delikatny pocałunek.
- Jesteś niemożliwy, Lucasie Hemmings.
Chłopak wtulił się w moje nogi, zamykając przy tym oczy.
- Mógłbym już nigdy się stąd nie ruszać.
I właśnie w tym momencie coś sobie przypomniałam! W domu pozostał mały Jack pod chwilową obecnością Roberta, a ja siedzę tutaj, bo zamknął mnie Ashton. Musiałam wracać do mieszkania! Perspektywa siedzenia tutaj z Lukiem jest piękna, ale mam obowiązki. Sięgnęłam ręką do kieszeni, żeby zadzwonić do Asha, bądź Sue.
- Cholera. - syknęłam. - Telefon mi się rozładował.
Hemmings spojrzał do góry i uniósł zabawnie brew.
- Po co on tobie?
- Muszę się stąd jak najszybciej wydostać, a gołębia z listem raczej nie wyślę.
Chłopak jęknął i sięgnął ręką do spodni.
- Mówisz tak, jakby było tobie tutaj źle. - wyszeptał. - Szlak jasny by trafił.. Ja swojego nie zabrałem z hotelu.
No i co ja teraz zrobię? Zapadłam się w kanapę i zamknęłam oczy. Byłam bezsilna! Zawsze mogłam pobawić się w spidermana, z tym że byłam nieco za wysoko na skok z okna.
- Wszystko w porządku? - spytał zmartwiony Luke.
Skinęłam głową, przeczesując jego blond włosy.
- Tak, tylko.. Pani Walker ma dzisiaj nockę, a Jack został sam w domu. Poprosiłam Roberta o pomoc, ale moje wyjście miało trwać maksymalnie godzinę..
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i pogładził mnie po drugiej dłoni.
- Nie martw się. Ashton z pewnością zaraz wróci.

▼ Luke ▼
Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Otworzyłem delikatnie oczy i pierwsze co zobaczyłem to spokojna twarz Rose, całkowicie zatopiona w śnie. Mógłbym budzić się u jej boku każdego dnia, oddałbym za to wszystko! Uśmiechnąłem się pod nosem i jeszcze bardziej wtuliłem w moją ukochaną.
- No, no.. - rozbrzmiał głos za moimi plecami. - A więc Sue miała rację.
Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Ashtona, szczerzącego się od ucha do ucha. Spojrzałem na zegarek i automatycznie miałem ochotę zabić mojego kumpla. Wstałem z kanapy i podszedłem do niego na tyle cicho, żeby nie obudzić Rose.
- Czyś ty zwariował? - syknąłem. - Co tobie odwaliło z tą ucieczką?
Ash skrzyżował ramiona na piersi, starając się zgrywać cwaniaczka. Trzeba przyznać, że często to wychodziło skubańcowi.
- Nie podziękujesz? - spytał, ruszając brwiami.
Jęknąłem i lekko klepnąłem przyjaciela po łbie.
- Dzięki. - burknąłem. - Ale mogłeś wrócić po godzinie! Dobrze wiesz, że Rose ma pod opieką dziecko! Pomyślałeś o tym, że przez ciebie mogło zostać same?
Ashton przetarł ręką po twarzy, wydając z siebie dziwne odgłosy. Coś jakby.. ktoś odpalał samochód.
- Ale nie został sam? - upewnił się, na co ja skinąłem głową. - To dobrze.. Wybacz, stary. Miałem tutaj przyjechać wcześniej, ale kompletnie o tym zapomniałem!
Przeczesałem ręką włosy i spojrzałem przez okno na wschodzące niebo.
- Kiedyś zapomnisz swojej głowy. - mruknąłem. - O której mamy próbę?
Ash wzruszył ramionami i skierował swój wzrok za moje plecy.
- Jakoś około dziesiątej.. - uśmiechnął się szeroko, robiąc mały ukłon. - Dzień dobry, ślicznotko.
- Gdzie ja jestem? - usłyszałem jęknięcie zaspanej Rose, co zmusiło mnie do odwrócenia się w jej stronę.
Kobieta wyglądała na nieco zdezorientowaną. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej, żeby złożyć na jej ustach delikatny pocałunek.
- Dzień dobry, kochanie. - wyszeptałem.
Na twarz Rose wpełzły małe rumieńce, co sprawiło, że wyglądała tak bardzo niewinnie.. Uśmiechnęła się do mnie i zerknęła przez ramię.
- Ashton.. - zmarszczyła brwi i spojrzała na zegarek. Oczy to jej prawie z orbit wypadły, kiedy zobaczyła godzinę. - Ashton! - wrzasnęła. - Zabiję cię!
Wstała, kierując się w stronę mojego przyjaciela. Zwijałem boki widząc jak drobna kobietka gania wysokiego, umięśnionego Irwina po całym gabinecie. Myślałem, że się posikam ze śmiechu.
W pewnym momencie chłopak poddał się, również nie mogąc wytrzymać z tej dawki humoru. Stanął w miejscu, podniósł ręce do góry, wycuerając łzy w ramię.
- Dobra, dobra.. - zaśmiał się. - Wygrałaś. Rób co chcesz, tylko nie uszkodź mnie przed trasą.
Kobieta prychnęła i podeszła do niego, zerkając na kluczyki od samochodu wystające z jego kieszeni. Uśmiechnęła się pod nosem i zagarnęła je zamaszystym ruchem.
- To będzie twoja zapłata! - krzyknęła, biegnąc w stronę drzwi. - Pożyczam samochód!
Irwin stał w miejscu nie dowierzając w to, co właśnie się stało.
- Powiedz mi, że ona tego nie zrobi.. - rzucił, patrząc na mnie z nadzieją w oczach.
Roześmiałem się i skrzyżowałem ramiona na piersi.
- Oj uwierz mi, że zrobi. - wyszeptałem.
Ashton zdusił w sobie jęk i wybiegł za moją ukochaną, próbując ją dogonić. W takim razie mi pozostał zaszczyt zamykania „Zacisza”.

▼ Rose ▼
Do domu dotarłam wyjątkowo szybko. Muszę przyznać, że samochód Ashtona jest całkiem wygodny. Może też sobie kiedyś takie kupię? Wystarczyłoby jakieś osiem lat oszczędzania pieniędzy. Uśmiechnęłam się pod nosem i skierowałam prosto do pokoju gdzie powinien spać Jack. Byłam wściekła na Irwina za to, że tak długo nas tam trzymał. Niepewnie otworzyłam drzwi i zobaczyłam śpiącego Roberta z maluchem u jego piersi. Podeszłam do nich na palcach, szturchając lekko swojego kuzyna.
- Co jest.. - wymruczał, przecierając oczy. - Oh, Rose.. Jak miło, że się zjawiłaś.
- Przepraszam. - wyszeptałam. - Ale tym razem to nie była moja wina.
Mężczyzna skinął głową, wywijając się jakoś z uścisku chłopca.
- Nic nie szkodzi. - powiedział poprzez ziewanie. - Całkiem dobrze się bawiliśmy w swoim towarzystwie. Mógłbym mieć takiego syna, wiesz?
Doskonale o tym wiedziałam. Mój kuzyn już od dawna marzył o założeniu własnej rodziny. Niestety nie spotkał jeszcze odpowiedniej kobiety, przez co naprawdę cierpiał. Uśmiechnęłam się pod nosem i pocałowałam Roberta w czoło.
- Wszystko przed Tobą, panie kolego.
*
Około godziny dziewiątej zadzwonił do mnie Luke z prośbą, czy pojawię się na ich próbie. Zgodziłam się, ponieważ chciałam teraz wykorzystać każdą chwilę na spędzenie swojego czasu z.. w sumie kim? Czy mogłam go nazwać swoim partnerem? Przypuszczam, że tak. Marzyłam o tym, aby móc być z Lukey'em.. Co prawda pojutrze się rozstaniemy, ale zawsze pozostają nam dwa wspólne dni. Zapakowałam się więc w samochód Ashtona i pojechałam w miejsce, gdzie panowie powinni mieć próbę. W mieście nie było jeszcze dużego ruchu, przez co droga minęła mi w okamgnieniu. Weszłam dumnym krokiem na korytarz, próbując dowiedzieć się, gdzie panowie aktualnie przebywają. Luke tłumaczył mi gdzie powinnam pójść, ale mówił tak chaotycznie, że go nie zrozumiałam. Podeszłam do recepcjonistki z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. - przywitała mnie swoim swobodnym tonem głosu. - W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Szukam pana Hemmingsa, byłam z nim umówiona.
Kobieta wpatrywała się we mnie przez długi czas, po czym zerknęła na swoją ladę. Rozmyślała nad czymś i rozmyślała, jakby od tego zależało jej życie. Zaczęłam się niecierpliwić, po czym recepcjonistka ponownie podniosła na mnie wzrok.
- Mogę zobaczyć pani dowód osobisty? - spytała.
Po upewnieniu się, że jestem Rosemarie Caisage, kobieta wykonała krótki telefon. No nie powiem, byłam lekko zażenowana i zdezorientowana zaistniałą sytuacją. Nagle moją uwagę przykuło otwarcie drzwi windy z charakterystycznym piknięciem. Odwróciłam się w tamtą stronę i zauważyłam zmierzającego w naszym kierunku Luka. Podszedł do mnie uśmiechnięty, składając na moich wargach lekki pocałunek. Gdyby on wiedział, od jakiego dawna miałam ochotę za każdym razem witać się z nim w ten sposób. Odsunął się ode mnie i skinął głową w stronę recepcjonistki.
- Dziękuję, Holiday. - uśmiechnął się.
Zszokowana kobieta stała tam i wpatrywała się w nas jak na jakieś zjawisko. Posłałam jej delikatny uśmiech i skinęłam głową.
- Ja również.. - zaczęłam. - Dziękuję za pomoc.
Luke zaśmiał się pod nosem, po czym złapał mnie za prawą dłoń. Spojrzałam na nasze złączone ręce, wprawiając moje bicie serca w niebezpiecznie szybkie tempo. Uśmiechnęłam się szeroko i splotłam nasze palce.
- Jak tam Jack? – spytał chłopak, kiedy szliśmy w kierunku pozostałej części kapeli.
- Dobrze. Okazało się, że Robert znalazł w nim swoją bratnią duszę.
- Nie wątpię. - zaśmiał się.
Szliśmy do przodu śmiałym krokiem, kiedy to dotarliśmy do drzwi prowadzących do sali widowiskowej. Luke otworzył je i wprowadził mnie „na salony”. Weszliśmy do środka i pierwsze co zobaczyliśmy to uśmiechnięte twarze chłopaków, wpatrujące się w jedno miejsce. Skierowałam wzrok za ich spojrzeniem i zauważyłam, że gapili się na nasze złączone ręce. Hemmings również to zauważył, przez co jeszcze bardziej przysunął mnie do siebie.
- Rose! - krzyknął uradowany Michael, podbiegając w naszym kierunku. - Nawet nie wiesz jak dobrze ciebie widzieć!
Chłopak podbiegł i zagarnął mnie w swoje ramiona, próbując mnie udusić. Odkaszlnęłam i poprzez śmiech próbowałam cokolwiek powiedzieć.
- Zaraz złamiesz mi kręgosłup. - stęknęłam.
- A, wybacz.
Mężczyzna wypuścił mnie z swojego niedźwiedziego uścisku, kierując się do pozostałych chłopaków stojących już pod sceną.
- Czas nagli, panowie. - upomniał ich Ashton, puszczając do mnie oczko.
Posłusznie usiadłam na krześle, podczas gdy członkowie 5 Seconds Of Summer właśnie zaczęli swoją próbę. Jedynie Luke stał na podeście i jakby czegoś wyczekiwał. Nagle drzwi do sali się otworzyły, a na twarz mojego ukochanego wpełzł tajemniczy uśmieszek.
- No w końcu.. - burknął do mikrofonu. - Ileż można na ciebie czekać?
- Moja wina, że jakiś kretyn źle zaparkował czarne BMW pod hotelem? - prychnął bardzo dobrze znajomy głos. - Zablokował cały przejazd!
Ashton spojrzał na mnie i momentalnie znalazł się u mego boku.
- Czy on mówi o moim samochodzie? - skinęłam głową, na co Irwin wytrzeszczył oczy, zabierając ode mnie kluczyki.
- Śpieszyłam się.. - tylko tyle zdołałam wydusić na swoje usprawiedliwienie.
Ash zniknął w drzwiach, a ja odwróciłam się w kierunku osoby, która właśnie przybyła. Musiałam przetrzeć oczy z cztery razy, żeby uwierzyć w o, co widziałam.
- Adrian! - krzyknęłam, wybiegając w jego kierunku.
Chłopak głośno się roześmiał, przychwytując mnie w swoje ramiona.
- Witaj, piękna. - wszeptał w moje włosy. - Stęskniłem się za tobą.
Spojrzałam na niego do góry, wciąż nie dowierzając.
- Przecież mówiłeś, że wracasz co najmniej za miesiąc.
Chłopak wzruszył ramionami i delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Bo tak miało być. Gdyby nie Luke, to pewnie siedziałbym dalej w Waszyngtonie.
- Luke? - odwróciłam się w stronę wspomnianego chłopaka, próbując cokolwiek zrozumieć z zaistniałej sytuacji. - Co on miał z tym wspólnego?
Adrian pogłaskał mnie po plecach, kierując się u mego boku w stronę krzeseł.
- Nie chciał, abyś została sama. - wyszeptał Adi, nie chcąc przeszkadzać im w zaczynającej się próbie. - Dlatego spytał, czy nie chciałbym wrócić wcześniej. To było wiadome, że w życiu bym nie odmówił.
Nie do końca wiedziałam czy powinnam być zła, że ponownie coś przede mną zataił, czy wdzięczna za to, że znów miałam u boku swojego najlepszego przyjaciela. Cholera, Rose! Powinnaś dziękować Lukowi na kolanach za to, że zmotywował go do powrotu! Uśmiechnęłam się pod nosem i oparłam głowę na ramieniu Adriana.
- Dobrze, że jesteś. - wyszeptałam.
Czy coś mogłoby pójść źle? Ja i Hemmings „oficjalnie” jesteśmy parą, a mężczyzna, który spędził ze mną większość życia, właśnie powrócił do domu. To było wręcz cudowne! Jeśli to był tylko sen, to nigdy nie chcę się z niego obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz