*Harry
Spojrzałem na zegarek. Była szósta
rano. Przeciągnąłem się. Mój wzrok wylądował na nagim ciele
Sue. Uśmiechnąłem się szeroko. Będę musiał jej dużo
wytłumaczyć, ale to nic. Przykryłem ją delikatnie.
Kiedy wczoraj powiedziała mi, że mnie
kocha... po prostu się zawiesiłem. Wisiałem nad nią tyle czasu i
wpatrywałem się w jej oczy, aż usnęła. Nawet i lepiej,
przynajmniej nie zrobiliśmy czegoś, czego później Sue mogłaby
żałować. Oczywiście, że miałem ochotę się z nią kochać...
ale po trzeźwemu.
Wysunąłem się z łózka. Wziąłem
telefon i wszedłem do łazienki.
Wybrałem numer Asha. Pewnie śpi i
mnie zabije za to, że go budzę no ale musiałem wiedzieć jak nasz
plan się powiódł.
-Harry? -pyta zaspanym głosem
-i jak tam nasze gołąbeczki?
-jakie gołąbeczki?
-no Luke i Rose... -mówię rozbawionym
głosem. Kiedy Ash jest zaspany, wszystko ciężko do niego dociera.
-a skąd ja... o kurwa -syczy do
słuchawki. Słyszę jakieś szumy -zapomniałem o nich!
-co ty mówisz? -chce mi się z niego
śmiać. Może to był zły pomysł, aby go budzić o tak wczesnej
porze. Chłopak majaczył...
-wyszedłem wczoraj i o nich
zapomniałem. Cholera! Zamknąłem ich w biurze i sobie poszedłem!
Myślisz, że jeszcze żyją?
Wpatrywałem się z przerażeniem w
telefon. Miałem nadzieję, że Ash sobie żartuje.
*Sue
Przekręciłam się na bok i zobaczyłam
przed sobą nagie ciało Harrego. Zajęło mi trochę czasu za nim
zrozumiałam, że jestem także goła.
Boże!!
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się
po pokoju. Wszędzie były rozrzucone nasze ubrania.
Matko, stało się! Przespałam się z
Harrym! Nie byłam na to jeszcze gotowa.
Dlaczego ja tego nie pamiętam?!
Ostatnie co zapamiętałam, to jak
lądujemy na łóżku całując się.
Przykucnęłam na środku pokoju i
schowałam twarz we dłonie. Miałam ochotę się rozpłakać. Spałam
z Harrym... a jeśli właśnie o to mu chodziło? Może on tylko
chciał mnie zaliczyć i tyle. Pozbierałam swoje ubrania. Wciągnęłam
je szybko na siebie i po cichu wyszłam z pokoju Harrego. Z torebki
wydobyłam swój telefon. Dochodziła ósma.
*
Do mieszkania wpadłam jak burza.
Musiałam coś zrobić. Na pewno wiedziałam, że musiałam wyjechać.
Tak to było pewne. Musiałam gdzieś się zaszyć i przemyśleć
całą sytuację.
To co się stało w nocy, to już się
nie odstanie... ale mogłam pokierować swoją przyszłością.
Musiałam gdzieś wyjechać i
odseparować się od wszystkich. Musiałam to przemyśleć. Nie
jestem jeszcze pewna czy powinnam wiązać się z tak młodym
człowiekiem jak Harry.
Nawet nie byłam pewna, czy wytrzymam
te wszystkie rozłąki z nim. Harry był przecież gwiazdą. Kiedyś
ich przerwa się skończy i on wyjedzie. Nie wiem czy będę mu
potrafiła zaufać. Raz zaufałam facetowi, a okazało się że
okłamywał mnie przez cały czas.
Wiem, że Rose jest w takiej sytuacji,
ale o Luku nie krążą żadne plotki, że zachowuje się jak
żigolak... czego nie można powiedzieć o Harry'm.
Mówi się, że w każdej plotce jest
ziarno prawdy.
Nie wiem czy uda mi się wytrzymać tak
długą rozłąkę.
Nie wiem czy jestem zdolna stawić
czoła tym wszystkim jego fanką i mediom. Co te biedne dziewczyny
pomyślą, kiedy dowiedzą się, że ich idol związał się ze
starszą od siebie kobietą. Jak zareaguje na to jego rodzina?
Niby przez weekend traktowali mnie
dobrze, ale wtedy byłam tylko panią psycholog, a nie jego
dziewczyną!
Matko... w co ja się wplątałam?!
Czy nie wystarczyły mi kłopoty z
Denisem?
Czy ja zawsze muszę w coś wdepnąć?
-Sue... -silne ramiona zatrzymują mnie
w miejscu. Nawet nie wiedziałam, że krążyłam po salonie. -co się
dzieje?
Wtulam się w ramiona brata i zaczynam
płakać. Jestem cholerną idiotką, która zakochała się w idolu
większości dziewczyn na świecie.
-przespałam się z Harrym...
-wyszeptałam
-było aż tak źle? -pyta zdziwiony
-nie pamiętam...
*
Spakowane się zajęło mi mniej niż
dziesięć minut. Lue próbował ze wszystkich sił przekonać mnie
abym nigdzie nie wyjeżdżała i porozmawiała najpierw z Harry'm.
Uważał go za uczciwego człowieka, który nie mógłby mnie
skrzywdzić.
-przecież widzę jak na ciebie
patrzy...
-będę u Kena i Barbie -rzucam i
nakładam płaszcz.
-Kevin i Barbara, chyba wyjechali na
urlop -Le łapie mnie za rękę. Wiem, że chce mnie zatrzymać, ale
ja już podjęłam decyzję. Muszę wyjechać i oczyścić cały
umysł, aby myśleć logicznie
-wiem, gdzie trzymają klucze.
-Sue...
-nie mów nikomu gdzie jestem... a
najszczególniej Harremu
Wychodzę z mieszkania. Przede mną
długa droga. Mam nadzieję, że nie będę musiała robić sobie
przystanków. To przecież tylko cztery godziny.
Nowy Jork stoi przede mną otworem.
*Harry
Przeciągam się i uśmiecham szeroko.
Odwracam się na bok, aby przytulić się do ciepłego ciała Sue.
Jestem w szoku, kiedy odkrywam, że jej nie ma. Siadam na łóżku i
rozglądam się dookoła. Zniknęły jej ubrania.
-Sue...
Odpowiada mi cisza. Podchodzę do drzwi
łazienki i je lekko uchylam. Nikogo nie ma.
Cholera!
No ale czego ja się spodziewałem? Że
rano rzuci mi się w ramiona?!
Boże... a jeśli ona pomyślała, że
my... i spanikowała. Powinienem ją ubrać jak już usnęła.
Oszczędzilibyśmy sobie tego wszystkiego.
Biorę telefon i dzwonię do niej. Jak
na złość nie odbiera. Nawet nie wiem ile razy wybieram jej numer.
Wpadam w jakąś czarną dziurę.
Zrobiłem wszystko źle, nie powinienem nawet pozwalać na to co
między nami wczoraj zaszło... choć nie skończyło się to źle...
to dziś zarwało się niebo.
Jestem beznadziejnym debilem.
Ubrałem się szybko i wyszedłem z
pokoju. Musiałem jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Sue.
Musiałem ją znaleźć i wytłumaczyć wszystko.
Dlaczego jak wszystko się układało,
coś musiało się spieprzyć?!
Kochałem ją, a ona mnie.. więc
dlaczego wszystko szło pod górkę?!
Miałem ochotę położyć się na
ziemi i płakać jak małe dziecko, ale zamiast tego uderzyłem
czołem kilka razy o ścianę. Byłem beznadziejny, bo pozwoliłem
aby taka sytuacja miała miejsce. Nie powinienem był usypiać i
zaczekać aż się obudzi. Wtedy byśmy porozmawiali i wszystko
byłoby ok. teraz już nie jest ok!
Nie mogę jednak uwierzyć, że osoba
która zawsze powtarzała, że problemy trzeba rozwiązywać a nie
uciekać... właśnie to zrobiła! Sue, po prostu uciekła od
problemu.
Mam nadzieję, że nie przestraszyła
się tego co mi powiedziała.
Spojrzałem na zegarek było prawie
południe.
Zapukałem mocno do drzwi mieszkania
Sue. Otworzył mi Fabian, ubrany w fartuszek.
-Harry, co ty tu...
-jest Sue?
-nie ma...
-pieprzysz... -ominąłem go i wszedłem
do mieszkania. Skierowałem się od razu do jej sypialni. Jakby nie
fakt, że wszędzie były porozrzucane urania... stwierdziłbym, że
pokoju jest w nienaruszonym stanie.
Wyglądało jakby ktoś pakował się w
szybkim tempie i nie przejmował się tym co zostawi po sobie. Pewne
było to, że Sue tu nie ma. Wyjechała... na pewno wyjechała.
Usiadłem na skraju łóżka i
schowałem twarz w dłonie. Czułem się taki bezradny, wyprany ze
wszystkich uczuć. To tak jakby Sue zabrała ze sobą większą część
mnie. Byłem pusty w środku, nawet jakbym chciał to nawet nie
mógłbym się rozpłakać. Ta sytuacja była ciężka... coś
ciążyło mi na klatce piersiowej. Czułem się jakby coś łamało
mi serce.
-Harry, co jest?
-gdzie jest Sue?
-nie mam bladego pojęcia -jest
zdezorientowany. Wiedziałem, że mówił prawdę.
-a Lue?
-mówił, ze musi iść do pracy.
Wyszedł pół godziny temu...
Wstałem z łóżka Sue i nic nie
mówiąc po prostu wyszedłem z jej mieszkania. Jedną osobą, która
mogła wiedzieć, gdzie podziała się moja ukochana, była Rose.
Tylko gdzie ona mogła się podziewać. Pierwszym miejscem na liście
był hotel, gdzie przebywali chłopcy. Ashton nie dzwonił, więc
wszystko musiało być ok.
*
Do hotelu wpadłem jak burza. Ominąłem
recepcjonistkę, która uporczywie próbowała mnie zatrzymać.
Krzyczała za mną, że tam nie wolno wchodzić. W takich moletach
chciałem, aby wszyscy wiedzieli kim jestem. Przynajmniej
oszczędziliby mi tych wszystkich krzyków. Zero nieporozumień.
Byłoby cudownie!
Szedłem długim holem i zmierzałem w
stronę drzwi skąd dobiegała głośna muzyka. Rozpoznałem głos
Luka. Ze złością otworzyłem szeroko drzwi, które huknęły o
ścianę. Zamknąłem je za sobą z trzaskiem. Chłopcy przestali
grać i wszystkie pary oczu były zwrócone na mnie.
Po chwili dopiero zorientowałem się,
że Rose siedzi w ramionach swojego przyjaciela. No nieźle się
układało. Miałem ochotę komuś przywalić i myślę, że ten
dupek byłby odpowiednią ofiarą.
-Harry co jest? -Rose wstaje i wpatruje
się we mnie
-wiesz, gdzie jest Sue?
-myślałam, że z tobą -Rose odwraca
wzrok ode mnie i spogląda na Luka, który do niej podchodzi.
Obejmuje ją ramieniem. Przynajmniej jedno się jakoś ułożyło.
-zadzwoń do niej...
-ale po co?
-zadzwoń do niej! -ogarnia mnie złość
z tej całej mojej bezradności. Jeśli Rose nie wie gdzie jest Sue,
to kto ma to niby wiedzieć?!
-już, już... -podnosi ręce do góry.
Podchodzi do swojej torebki, wyciąga telefon. Wpatruje się w nią,
kiedy marszczy czoło, gdy odsuwa telefon od ucha.
Próbuje się połączyć z Sue kilka
razy, aż wreszcie patrzy na mnie z przerażeniem.
-rozłączyła się... -zabieram jej
telefon i łącze się ponownie. Odpowiada mi kobiecy głos, że
abonament jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon.
-kurwa!
Oddaję telefon Lukowi i z całej siły
kopię w krzesło, które stało obok. Krzesełko przelatuje przez
salę i uderza w ścianę. Powstrzymują mnie jakieś ramiona za nim
robię to z kolejnym. Odwracam twarz i widzę wpatrującego się we
mnie Asha. Chcę mu się wyrwać, ale nie daje rady. Ostatecznie
ląduję na ziemi, przyciśnięty do podłogi. Ash siedzi mi na
plecach i nie pozwala mi się ruszyć.
Wiem, ze powinienem się uspokoić, ale
jak ja mam niby to zrobić, skoro miłość mojego życia spakowała
się tak po prostu i wyszła? Zatrzasnęła za sobą drzwi i
zostawiła moje bolące serce.
Oddałbym wszystko, aby cofnąć czas i
zmienić wczorajszy wieczór.
-Harry... co się stało? -słyszę
delikatny głos Rose
-nic... właśnie to nic! Nic się
kurwa nie stało! A ona tak po prostu uciekła! -krzyczałem w
podłogę. Miałem ochotę zwalić z siebie Asha i coś rozwalić.
Musiałem gdzieś wyładować całą złość. Byłem wściekły na
Sue, byłem zły na siebie.
-coś musiało się stać... -słyszałem
głos Rose tuż nade mną.
-prawie się przespaliśmy, a ona
powiedziała że mnie kocha... -wydusiłem z siebie i nastała głucha
cisza. Nawet Ash wreszcie ze mnie zlazł, więc mogłem wstać.
Napotkałem zdziwiony wzrok Rose.
-jedziemy do jej mieszkania
-byłem tam
-rozmawiałeś z Lue? -pokręciłem
przecząco głową. No właśnie on musiał wiedzieć gdzie jest jego
szanowna siostra. Powinienem od razu iść do niego.
-wiesz gdzie on pracuje?
*
Budynek, gdzie pracował Le był dość
wielki. Wchodząc do holu miałem wrażenie, że zaraz się tu
zgubię. Miałem szczęście, że za moje ramię trzymała Rose i
ciągnęła mnie za sobą.
Ludzi tu też było od groma, od czasu
do czasu ktoś na mnie wpadł. Rose w ogóle się tym nie
przejmowała... ciągnęła mnie za sobą przeciskając się między
ludźmi.
-gdzie my w ogóle jesteśmy?
-w sądzie...
Moje oczy zrobiły się jak spodki.
Byłam właśnie tam, gdzie nigdy nie chciałem się znaleźć. Jak
ja wcześniej tego nie zauważyłem? Przecież przy wejściu wisiało
od groma tabliczek, ale to pewnie przez to że ciągle myślałem o
Sue.
-to tu...
Patrzałem jak Rose wali w drzwi.
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie wysokiej rudej dziewczyny w
skąpej sukience. Wyglądała jakby przed chwilą wróciła z ulicy.
-w czym mogę służyć?
Rose w ogóle nie przejęła się
dziewczyną, tylko wkroczyła do pomieszczenia ciągnąc mnie za
sobą. Znaleźliśmy się w jakimś małym pokoiku. Cały był
zawalony papierami, tak jakby ktoś w nich grzebał. Nie
zatrzymaliśmy się tu na długo. Przeszliśmy przez niego i
stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Na srebrnej tabliczce
czarnymi literami pisało: Lue Johan Jahson.
Rose otworzyła drzwi i wepchnęła
mnie do środka. Le siedział na podłodze i przeglądał jakieś
papiery.
-Luna, mówiłem abyś mi nie
przeszkadzała! -Le, mało kiedy krzyczał więc się trochę
zdziwiłem jego zachowaniem. Jest czymś zdenerwowany. -Harry? -pyta
z niedowierzaniem. Przyglądam mu się dokładniej. Nagle wygląda na
przerażonego.
Miałem odpowiedź... on wiedział,
gdzie jest Sue.
-gdzie jest Sue? -pytam twardo i
wpatruję się w jego oczy. Kiedy mi nie odpowiada podchodzę do
niego bliżej. -jesteś mi coś winien Lue...
-Harry... ja...
Nagle Rose odpycha mnie do niego i
łapie za jego koszulkę. Przyciąga go blisko siebie.
-gdzie jest Sue?! -muszę zatkać uszy.
Jej krzyk mógłby pozbawić mnie słuchu. Współczułem w tym
momencie Le
-Rose, obiecałem...
-nie interesuje mnie to, co jej
obiecałeś... gdzie ona jest?!
-Rose...
-mów do cholery jasnej gdzie ona
jest?! -nigdy nie widziałem Rose w takim stanie. Aż nie mogłem
uwierzyć, że z takiej miłej istotki wyszedł taki demon. Cieszyłem
się, że nie byłem na miejscu Le.
-u Barbie i Kena -szepcze z
przerażaniem w oczach.
-żartujesz?! -słyszę śmiech Rose.
Nie wiem o co w ogóle chodzi.
-gdzie ona jest? -pytam trochę
oszołomiony.
Rose odwraca się do mnie twarzą.
-u naszych starych znajomych. U Kevina
i Barbary Brown. To nic dobrego nie wróży...
Po jej słowach przez moją głowę
przeleciało milion czarnych myśli. Co mogło znaczyć „to nic
dobrego nie wróży”?
-oni to dziwni ludzie. Mówią o sobie
„hipisi na czasie”. -dziewczyna zaczyna się głośno śmiać.
-palą trawkę... Ken i Barbie... sama ich ksywa mówi dużo. To
plastikowe małżeństwo wiecznie na haju. Barbara wydaje więcej niż
ma...
-podaj mi ich adres! -mówię z
przerażeniem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić mojej Sue palącej
jakieś zioło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz