poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Chapter Forty-Seventh



*Harry
Spojrzałem na zegarek. Była szósta rano. Przeciągnąłem się. Mój wzrok wylądował na nagim ciele Sue. Uśmiechnąłem się szeroko. Będę musiał jej dużo wytłumaczyć, ale to nic. Przykryłem ją delikatnie.
Kiedy wczoraj powiedziała mi, że mnie kocha... po prostu się zawiesiłem. Wisiałem nad nią tyle czasu i wpatrywałem się w jej oczy, aż usnęła. Nawet i lepiej, przynajmniej nie zrobiliśmy czegoś, czego później Sue mogłaby żałować. Oczywiście, że miałem ochotę się z nią kochać... ale po trzeźwemu.
Wysunąłem się z łózka. Wziąłem telefon i wszedłem do łazienki.
Wybrałem numer Asha. Pewnie śpi i mnie zabije za to, że go budzę no ale musiałem wiedzieć jak nasz plan się powiódł.
-Harry? -pyta zaspanym głosem
-i jak tam nasze gołąbeczki?
-jakie gołąbeczki?
-no Luke i Rose... -mówię rozbawionym głosem. Kiedy Ash jest zaspany, wszystko ciężko do niego dociera.
-a skąd ja... o kurwa -syczy do słuchawki. Słyszę jakieś szumy -zapomniałem o nich!
-co ty mówisz? -chce mi się z niego śmiać. Może to był zły pomysł, aby go budzić o tak wczesnej porze. Chłopak majaczył...
-wyszedłem wczoraj i o nich zapomniałem. Cholera! Zamknąłem ich w biurze i sobie poszedłem! Myślisz, że jeszcze żyją?
Wpatrywałem się z przerażeniem w telefon. Miałem nadzieję, że Ash sobie żartuje.

*Sue
Przekręciłam się na bok i zobaczyłam przed sobą nagie ciało Harrego. Zajęło mi trochę czasu za nim zrozumiałam, że jestem także goła.
Boże!!
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie były rozrzucone nasze ubrania.
Matko, stało się! Przespałam się z Harrym! Nie byłam na to jeszcze gotowa.
Dlaczego ja tego nie pamiętam?!
Ostatnie co zapamiętałam, to jak lądujemy na łóżku całując się.
Przykucnęłam na środku pokoju i schowałam twarz we dłonie. Miałam ochotę się rozpłakać. Spałam z Harrym... a jeśli właśnie o to mu chodziło? Może on tylko chciał mnie zaliczyć i tyle. Pozbierałam swoje ubrania. Wciągnęłam je szybko na siebie i po cichu wyszłam z pokoju Harrego. Z torebki wydobyłam swój telefon. Dochodziła ósma.
*
Do mieszkania wpadłam jak burza. Musiałam coś zrobić. Na pewno wiedziałam, że musiałam wyjechać. Tak to było pewne. Musiałam gdzieś się zaszyć i przemyśleć całą sytuację.
To co się stało w nocy, to już się nie odstanie... ale mogłam pokierować swoją przyszłością.
Musiałam gdzieś wyjechać i odseparować się od wszystkich. Musiałam to przemyśleć. Nie jestem jeszcze pewna czy powinnam wiązać się z tak młodym człowiekiem jak Harry.
Nawet nie byłam pewna, czy wytrzymam te wszystkie rozłąki z nim. Harry był przecież gwiazdą. Kiedyś ich przerwa się skończy i on wyjedzie. Nie wiem czy będę mu potrafiła zaufać. Raz zaufałam facetowi, a okazało się że okłamywał mnie przez cały czas.
Wiem, że Rose jest w takiej sytuacji, ale o Luku nie krążą żadne plotki, że zachowuje się jak żigolak... czego nie można powiedzieć o Harry'm.
Mówi się, że w każdej plotce jest ziarno prawdy.
Nie wiem czy uda mi się wytrzymać tak długą rozłąkę.
Nie wiem czy jestem zdolna stawić czoła tym wszystkim jego fanką i mediom. Co te biedne dziewczyny pomyślą, kiedy dowiedzą się, że ich idol związał się ze starszą od siebie kobietą. Jak zareaguje na to jego rodzina?
Niby przez weekend traktowali mnie dobrze, ale wtedy byłam tylko panią psycholog, a nie jego dziewczyną!
Matko... w co ja się wplątałam?!
Czy nie wystarczyły mi kłopoty z Denisem?
Czy ja zawsze muszę w coś wdepnąć?
-Sue... -silne ramiona zatrzymują mnie w miejscu. Nawet nie wiedziałam, że krążyłam po salonie. -co się dzieje?
Wtulam się w ramiona brata i zaczynam płakać. Jestem cholerną idiotką, która zakochała się w idolu większości dziewczyn na świecie.
-przespałam się z Harrym... -wyszeptałam
-było aż tak źle? -pyta zdziwiony
-nie pamiętam...
*
Spakowane się zajęło mi mniej niż dziesięć minut. Lue próbował ze wszystkich sił przekonać mnie abym nigdzie nie wyjeżdżała i porozmawiała najpierw z Harry'm. Uważał go za uczciwego człowieka, który nie mógłby mnie skrzywdzić.
-przecież widzę jak na ciebie patrzy...
-będę u Kena i Barbie -rzucam i nakładam płaszcz.
-Kevin i Barbara, chyba wyjechali na urlop -Le łapie mnie za rękę. Wiem, że chce mnie zatrzymać, ale ja już podjęłam decyzję. Muszę wyjechać i oczyścić cały umysł, aby myśleć logicznie
-wiem, gdzie trzymają klucze.
-Sue...
-nie mów nikomu gdzie jestem... a najszczególniej Harremu
Wychodzę z mieszkania. Przede mną długa droga. Mam nadzieję, że nie będę musiała robić sobie przystanków. To przecież tylko cztery godziny.
Nowy Jork stoi przede mną otworem.

*Harry
Przeciągam się i uśmiecham szeroko. Odwracam się na bok, aby przytulić się do ciepłego ciała Sue. Jestem w szoku, kiedy odkrywam, że jej nie ma. Siadam na łóżku i rozglądam się dookoła. Zniknęły jej ubrania.
-Sue...
Odpowiada mi cisza. Podchodzę do drzwi łazienki i je lekko uchylam. Nikogo nie ma.
Cholera!
No ale czego ja się spodziewałem? Że rano rzuci mi się w ramiona?!
Boże... a jeśli ona pomyślała, że my... i spanikowała. Powinienem ją ubrać jak już usnęła. Oszczędzilibyśmy sobie tego wszystkiego.
Biorę telefon i dzwonię do niej. Jak na złość nie odbiera. Nawet nie wiem ile razy wybieram jej numer.
Wpadam w jakąś czarną dziurę. Zrobiłem wszystko źle, nie powinienem nawet pozwalać na to co między nami wczoraj zaszło... choć nie skończyło się to źle... to dziś zarwało się niebo.
Jestem beznadziejnym debilem.
Ubrałem się szybko i wyszedłem z pokoju. Musiałem jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Sue. Musiałem ją znaleźć i wytłumaczyć wszystko.
Dlaczego jak wszystko się układało, coś musiało się spieprzyć?!
Kochałem ją, a ona mnie.. więc dlaczego wszystko szło pod górkę?!
Miałem ochotę położyć się na ziemi i płakać jak małe dziecko, ale zamiast tego uderzyłem czołem kilka razy o ścianę. Byłem beznadziejny, bo pozwoliłem aby taka sytuacja miała miejsce. Nie powinienem był usypiać i zaczekać aż się obudzi. Wtedy byśmy porozmawiali i wszystko byłoby ok. teraz już nie jest ok!
Nie mogę jednak uwierzyć, że osoba która zawsze powtarzała, że problemy trzeba rozwiązywać a nie uciekać... właśnie to zrobiła! Sue, po prostu uciekła od problemu.
Mam nadzieję, że nie przestraszyła się tego co mi powiedziała.
Spojrzałem na zegarek było prawie południe.
Zapukałem mocno do drzwi mieszkania Sue. Otworzył mi Fabian, ubrany w fartuszek.
-Harry, co ty tu...
-jest Sue?
-nie ma...
-pieprzysz... -ominąłem go i wszedłem do mieszkania. Skierowałem się od razu do jej sypialni. Jakby nie fakt, że wszędzie były porozrzucane urania... stwierdziłbym, że pokoju jest w nienaruszonym stanie.
Wyglądało jakby ktoś pakował się w szybkim tempie i nie przejmował się tym co zostawi po sobie. Pewne było to, że Sue tu nie ma. Wyjechała... na pewno wyjechała.
Usiadłem na skraju łóżka i schowałem twarz w dłonie. Czułem się taki bezradny, wyprany ze wszystkich uczuć. To tak jakby Sue zabrała ze sobą większą część mnie. Byłem pusty w środku, nawet jakbym chciał to nawet nie mógłbym się rozpłakać. Ta sytuacja była ciężka... coś ciążyło mi na klatce piersiowej. Czułem się jakby coś łamało mi serce.
-Harry, co jest?
-gdzie jest Sue?
-nie mam bladego pojęcia -jest zdezorientowany. Wiedziałem, że mówił prawdę.
-a Lue?
-mówił, ze musi iść do pracy. Wyszedł pół godziny temu...
Wstałem z łóżka Sue i nic nie mówiąc po prostu wyszedłem z jej mieszkania. Jedną osobą, która mogła wiedzieć, gdzie podziała się moja ukochana, była Rose. Tylko gdzie ona mogła się podziewać. Pierwszym miejscem na liście był hotel, gdzie przebywali chłopcy. Ashton nie dzwonił, więc wszystko musiało być ok.
*
Do hotelu wpadłem jak burza. Ominąłem recepcjonistkę, która uporczywie próbowała mnie zatrzymać. Krzyczała za mną, że tam nie wolno wchodzić. W takich moletach chciałem, aby wszyscy wiedzieli kim jestem. Przynajmniej oszczędziliby mi tych wszystkich krzyków. Zero nieporozumień. Byłoby cudownie!
Szedłem długim holem i zmierzałem w stronę drzwi skąd dobiegała głośna muzyka. Rozpoznałem głos Luka. Ze złością otworzyłem szeroko drzwi, które huknęły o ścianę. Zamknąłem je za sobą z trzaskiem. Chłopcy przestali grać i wszystkie pary oczu były zwrócone na mnie.
Po chwili dopiero zorientowałem się, że Rose siedzi w ramionach swojego przyjaciela. No nieźle się układało. Miałem ochotę komuś przywalić i myślę, że ten dupek byłby odpowiednią ofiarą.
-Harry co jest? -Rose wstaje i wpatruje się we mnie
-wiesz, gdzie jest Sue?
-myślałam, że z tobą -Rose odwraca wzrok ode mnie i spogląda na Luka, który do niej podchodzi. Obejmuje ją ramieniem. Przynajmniej jedno się jakoś ułożyło.
-zadzwoń do niej...
-ale po co?
-zadzwoń do niej! -ogarnia mnie złość z tej całej mojej bezradności. Jeśli Rose nie wie gdzie jest Sue, to kto ma to niby wiedzieć?!
-już, już... -podnosi ręce do góry. Podchodzi do swojej torebki, wyciąga telefon. Wpatruje się w nią, kiedy marszczy czoło, gdy odsuwa telefon od ucha.
Próbuje się połączyć z Sue kilka razy, aż wreszcie patrzy na mnie z przerażeniem.
-rozłączyła się... -zabieram jej telefon i łącze się ponownie. Odpowiada mi kobiecy głos, że abonament jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon.
-kurwa!
Oddaję telefon Lukowi i z całej siły kopię w krzesło, które stało obok. Krzesełko przelatuje przez salę i uderza w ścianę. Powstrzymują mnie jakieś ramiona za nim robię to z kolejnym. Odwracam twarz i widzę wpatrującego się we mnie Asha. Chcę mu się wyrwać, ale nie daje rady. Ostatecznie ląduję na ziemi, przyciśnięty do podłogi. Ash siedzi mi na plecach i nie pozwala mi się ruszyć.
Wiem, ze powinienem się uspokoić, ale jak ja mam niby to zrobić, skoro miłość mojego życia spakowała się tak po prostu i wyszła? Zatrzasnęła za sobą drzwi i zostawiła moje bolące serce.
Oddałbym wszystko, aby cofnąć czas i zmienić wczorajszy wieczór.
-Harry... co się stało? -słyszę delikatny głos Rose
-nic... właśnie to nic! Nic się kurwa nie stało! A ona tak po prostu uciekła! -krzyczałem w podłogę. Miałem ochotę zwalić z siebie Asha i coś rozwalić. Musiałem gdzieś wyładować całą złość. Byłem wściekły na Sue, byłem zły na siebie.
-coś musiało się stać... -słyszałem głos Rose tuż nade mną.
-prawie się przespaliśmy, a ona powiedziała że mnie kocha... -wydusiłem z siebie i nastała głucha cisza. Nawet Ash wreszcie ze mnie zlazł, więc mogłem wstać. Napotkałem zdziwiony wzrok Rose.
-jedziemy do jej mieszkania
-byłem tam
-rozmawiałeś z Lue? -pokręciłem przecząco głową. No właśnie on musiał wiedzieć gdzie jest jego szanowna siostra. Powinienem od razu iść do niego.
-wiesz gdzie on pracuje?
*
Budynek, gdzie pracował Le był dość wielki. Wchodząc do holu miałem wrażenie, że zaraz się tu zgubię. Miałem szczęście, że za moje ramię trzymała Rose i ciągnęła mnie za sobą.
Ludzi tu też było od groma, od czasu do czasu ktoś na mnie wpadł. Rose w ogóle się tym nie przejmowała... ciągnęła mnie za sobą przeciskając się między ludźmi.
-gdzie my w ogóle jesteśmy?
-w sądzie...
Moje oczy zrobiły się jak spodki. Byłam właśnie tam, gdzie nigdy nie chciałem się znaleźć. Jak ja wcześniej tego nie zauważyłem? Przecież przy wejściu wisiało od groma tabliczek, ale to pewnie przez to że ciągle myślałem o Sue.
-to tu...
Patrzałem jak Rose wali w drzwi. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie wysokiej rudej dziewczyny w skąpej sukience. Wyglądała jakby przed chwilą wróciła z ulicy.
-w czym mogę służyć?
Rose w ogóle nie przejęła się dziewczyną, tylko wkroczyła do pomieszczenia ciągnąc mnie za sobą. Znaleźliśmy się w jakimś małym pokoiku. Cały był zawalony papierami, tak jakby ktoś w nich grzebał. Nie zatrzymaliśmy się tu na długo. Przeszliśmy przez niego i stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Na srebrnej tabliczce czarnymi literami pisało: Lue Johan Jahson.
Rose otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do środka. Le siedział na podłodze i przeglądał jakieś papiery.
-Luna, mówiłem abyś mi nie przeszkadzała! -Le, mało kiedy krzyczał więc się trochę zdziwiłem jego zachowaniem. Jest czymś zdenerwowany. -Harry? -pyta z niedowierzaniem. Przyglądam mu się dokładniej. Nagle wygląda na przerażonego.
Miałem odpowiedź... on wiedział, gdzie jest Sue.
-gdzie jest Sue? -pytam twardo i wpatruję się w jego oczy. Kiedy mi nie odpowiada podchodzę do niego bliżej. -jesteś mi coś winien Lue...
-Harry... ja...
Nagle Rose odpycha mnie do niego i łapie za jego koszulkę. Przyciąga go blisko siebie.
-gdzie jest Sue?! -muszę zatkać uszy. Jej krzyk mógłby pozbawić mnie słuchu. Współczułem w tym momencie Le
-Rose, obiecałem...
-nie interesuje mnie to, co jej obiecałeś... gdzie ona jest?!
-Rose...
-mów do cholery jasnej gdzie ona jest?! -nigdy nie widziałem Rose w takim stanie. Aż nie mogłem uwierzyć, że z takiej miłej istotki wyszedł taki demon. Cieszyłem się, że nie byłem na miejscu Le.
-u Barbie i Kena -szepcze z przerażaniem w oczach.
-żartujesz?! -słyszę śmiech Rose. Nie wiem o co w ogóle chodzi.
-gdzie ona jest? -pytam trochę oszołomiony.
Rose odwraca się do mnie twarzą.
-u naszych starych znajomych. U Kevina i Barbary Brown. To nic dobrego nie wróży...
Po jej słowach przez moją głowę przeleciało milion czarnych myśli. Co mogło znaczyć „to nic dobrego nie wróży”?
-oni to dziwni ludzie. Mówią o sobie „hipisi na czasie”. -dziewczyna zaczyna się głośno śmiać. -palą trawkę... Ken i Barbie... sama ich ksywa mówi dużo. To plastikowe małżeństwo wiecznie na haju. Barbara wydaje więcej niż ma...

-podaj mi ich adres! -mówię z przerażeniem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić mojej Sue palącej jakieś zioło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz