*Sue
Budzi mnie głośne walenie do drzwi.
Moja głowa pulsuje od nadmiaru wczorajszego wina, które wypiłam
wieczorem. Przez mój umysł przeinęło się dużo myśli, więc
musiałam je jakoś uciszyć. Wino było najlepszym na to lekarstwem.
Nie mogłam ogarnąć, jak Luke mógł
się okazać takim dupkiem. Uważałam go za miłego i uczciwego
chłopaka, ale rzeczywistość okazała się całkiem inna.
Głupi tchórz!!
Kiedy zadzwonił dzwonek, zwlokłam się
z łóżka. Miałam ochotę zabić każdą osobę która się pojawi
za tymi drzwiami.
Z rozmachem otworzyłam je i rzuciłam.
-czego?
Stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam
Fabiana. Stał i wpatrywał się we mnie z przerażeniem.
Dobra... jego to się nie spodziewałam.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie i wbiłam mu w klatkę piersiową
wskazujący palec. Musiałam zobaczyć, czy na pewno nie mam
halucynacji.
-ała... -rzucił z uśmiechem. Tak to
był on.
-Fabian! -rzuciłam się w jego
ramiona. Nigdy nie mieliśmy ze sobą żadnych bliższych kontaktów,
ale w tym momencie cieszyłam się, że tu był. Cały i zdrowy
-gdzie mój głupi brat? -pytam zaglądając mu przez ramię szukając
mojego braciszka.
-pojechał załatwić jakąś sprawę z
Harrym...
No tak mój maleńki braciszek miał
interesy z moim Harry'm. Nie, nie, nie... zaraz jakim MOIM?
-ciociu, kto to?
Zesztywniałam automatycznie.
Zapomniałam o dziewczynie, która spała w sypialni chłopaków.
Zapomniałam, że zwracałam się do mnie „ciociu”. Zapomniałam,
że Fabian nie jest zbytnio wtajemniczony w sprawę.
Byłam teraz w ciemnej dupie!
Nie wiedziałam, czy mam sobie
gratulować teraz, czy zaraz potem. Co ja niby miałam teraz zrobić?
Wpatrywałam się z lękiem, kiedy
Fabian zamknął za sobą drzwi. Nie odwracał w ogóle wzroku od
dziewczyny. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nie
obserwować tego co mogło się zaraz stać.
O mało mi serce nie stanęło, gdy
zobaczyłam jak mężczyzna podchodzi do Toni. Po jej minie można
zrozumieć, że jest tak samo przerażona jak ja.
Po moim ciele przechodzi prąd, kiedy
widzę jak Fabian zgarnia ją w ramiona i przyciąga mocno do siebie.
Momentalnie łzy spływają po moich policzkach.
Na twarzy Tani widzę dezorientacje, bo
jeszcze nie rozumie, że została zaakceptowana przez najważniejszą
osobę w życiu jej „ojca”.
*Harry
Budzik, budzik, budzik!!
To cholerstwo dzwoniło i dzwoniło!
Ileż można?! Miałem przecież wolny
dzień, a to coś dzwoniło i nie dawało mi żyć. Chwyciłem za
telefon i zorientowałem się, że to nie budzik a ktoś uporczywie
próbuje się do mnie dodzwonić.
Odbieram.
-Styles -rzucam obojętnie
-Harry... stoję tu na dole, nie chcą
mnie wpuścić do ciebie. Zejdź na dół, zjemy razem śniadanie...
-ło... ło... ło... -próbuję
uciszyć rozmówce po drugiej stronie. Na moje szczęście udaje mi
się to. -Le? -zadaję najgłupsze pytanie na świecie. Wiem o tym
dobrze, ale cóż. -jesteś na dole? Co tu robisz?
Słysze jak głośno wzdycha.
-Harry, zejdź..
Rozłączam się i idę pod prysznic.
Zimna woda mnie otrzeźwia. Teraz dopiero do mnie dochodzi, kto na
mnie czeka na dole. Jak poparzony wyskakuję spod prysznicu i próbuję
ubrać się szybko. Co skutkuje upadkiem na podłogę podczas
ubierania spodni.
Weźcie wciśnijcie na swoje mokre
ciało obcisłe rurki!
Dwie minuty zajmuje mi znalezienie
jakiś butów, nakładam je i nagle orientuję się że nie nałożyłem
skarpetek! Matko, jak Lou może bez nich chodzić?!
Dziesięć minut później schodzę do
hotelowej restauracji. Przy jednym ze stolików rozpoznaję swojego
nowego przyjaciela i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości
szwagra.
Siedzi do mnie tyłem, więc podchodząc
do niego klepię go delikatnie po ramieniu. Kiedy przechodzę obok
niego podnosi na mnie wzrok. Uśmiecha się szeroko. Odkrywam też
przy tym, że jego gips znikł.
-witaj -siadam naprzeciwko nie. Zaraz
obok nas pojawia się kelner. Zamawiam tylko kawę. Nie mam ochoty
nic jeść. Mój żołądek jeszcze wspomina wczorajszy wieczór,
albo nawet i ranek, kiedy razem z Ashem opróżnialiśmy mój
hotelowy barek. Musiałem zatkać uszy na chwilę, aby pozbyć się
śmiechu Mishy, kiedy Ash położył się na krzesło i zaczął
śpiewać którąś z piosenek z naszego repertuaru. Hood próbował
do tego zatańczyć. Luke siedział o suchym pysku i ciągle
komentował nasze głupie zachowanie.
-widzę, że miałeś ciężki
wieczór... -Le uśmiecha się do mnie szeroko. Ja nie mogę się
uśmiechać, bolą mnie wszystkie mięśnie na twarzy. Dobrze, że
jeszcze potrafię cokolwiek powiedzieć.
-za ciężki... -mruczę i kładę
głowę na stoliku. Za trzy godziny miałem spotkać się w biurze z
Sue. Jeśli się nie ogarnę, to kobieta mojego życia... kopnie mnie
w tyłek. -spiłem się z Ashtonem
-to ten przyjaciel Luka? -potwierdzam
to mrucząc. Nie mam już siły na rozmowy. -a co tam u naszego
maleńkiego Luka?
-źle -szepczę -Rose kopnęła go w
cztery litery...
-Rosemarie, moja ulubienica -podnoszę
wzrok na Lue. Jego oczy świecą się jak żarówki. Jakby nie fakt,
że jest gejem... pomyślałbym, że zakochał się w niej -jest dla
mnie jak siostra. Bardzo cicha z niej osóbka... Sue, jest zawsze
wredna. Nosi swoje żale na wierzchu i jak coś jej nie pasi, to mówi
o tym wprost. Natomiast Rose kisi wszystko w środku. Zawsze miła,
ale jak wybuchnie... -oczy Le zrobiły się wielkie jak spodki. -jest
wielkie bum. W takim razie myślę, że coś ją przewyższyło i
dlatego odesłała Luka z kwitkiem. -nachylił się w moją stronę
-przecież widać gołym okiem, że kochają się jak dwie skarpetki
do pary.
*Sue
W gabinecie było zimno, albo mnie tak
po prostu tak się wydawało. To pewnie przez ten wczorajszy alkohol.
Nie piję już więcej!!
popatrzałam na dokumenty leżące
przede mną. Krzywe pismo Luka biło mnie po oczach. Luke był
idiotą, bo okłamywał Rose, a Rose nie była lepsza, bo obniosła
się swoją dumą i tyle. Był jeszcze ten przebiegły robal, Adrian.
Miałam ochotę dostać go w swoje ręce.
To przecież było logiczne, że zrobił
to wszystko specjalnie. Chciał znowu rozdzielić Luka i Rose. Miał
w tym spory interes. Dupek wróci, a zrozpaczona Rose rzuci mu się w
ramiona. O nie, nie... nie na mojej zmianie. Nie dopuszczę do tego!
Musiałam coś wymyślić, wiem że
Rose mnie za to zje... ale musiałam ich jakoś pogodzić. Luke
przecież nie jedzie na koniec świata!
Rose mogła wziąć zawsze kilka dni
wolnego i pojechać z Lukiem.
Tylko co tu zrobić, aby ich pogodzić?
Byłam tak pogrążona w tym wszystkim,
że nie zorientowałam się, że ktoś wszedł do gabinetu i teraz
siedzi naprzeciwko mnie. O mało nie dostałam zawału, kiedy
zobaczyłam uśmiechającego się szeroko do mnie Harrego.
-oszalałeś?! -krzyczę na niego z
wyrzutem -nie umiesz pukać?
-pukałem, królowo -wstał i ukłonił
się przede mną. Chciało mi się z niego śmiać. Tylko on potrafił
mnie tak rozbawiać.
-Harry, dzieciaku...
Na moje słowa chłopak roześmiała
się głośno. Nie wyglądał na urażonego i dobrze, bo nie chciałam
go urazić w żadnym stopniu.
-zabierajmy się za sprawy... -nagle
spoważniał i wbił we mnie wzrok. To było bardzo dziwne zachowanie
z jego strony.
-dobrze...
Schowałam papiery Luka, które
zostawiła Rose i rozłożyłam te Harrego. Była ich masa, wszystko
do podpisania. Tak już jest jak odkłada się wszystko na ostatnią
chwilę.
Patrzałam jak Harry zostawia pod
każdym z dokumentów swoją parafkę. Mozolne i nudne zajęcie.
Pierwszy raz zostawiłam to wszystko na sam koniec. No ale patrząc
na naszą terapię, to hmmm żadne ze spotkań nie odbyło się w
formie terapii. Ja chyba nawet nie prowadziłam terapii z Harrym.
Wszystko odbywało się na prywatnym gruncie.
-koniec... -Harry odkład długopis i
rozciąga się.
-jeszcze nie -podsuwam mu ostatni z
dokumentów. Harry przygląda mu się, ale widzę że nie czyta.
-co to jest?
-akt małżeński.... -rzucam
poirytowana. Czy temu człowiekowi ciężko jest przeczytać, to co
podpisuje?!
-z kim się chajtam?
-ze mną...
Harry wyrywa mi z rąk papier i szybko
podpisuje. Unoszę brwi do góry i wpatruję się w niego ze
zdziwieniem.
-wiesz co to było? -pytam
-nie...
-wasze dokumenty są bardzo cenne i
postanowiłyśmy z Rose trzymać je w skrytce. Właśnie podpisałeś
dokument... właśnie zgadzasz się na opłacanie tej skrytki...
Harry momentalnie wybuchnął śmiechem.
Położył głowę na moim biurku i rechotał. Nie wiem co go tak
rozśmieszyło, ale wyglądało jakby był chory psychicznie.
-skończyliśmy? -pyta powstrzymując
kolejną falę śmiechu -czy to koniec naszej terapii?
-tak koniec.
Wzdycham ciężko i przyglądam się
Harremu. To był naprawdę koniec! Mamy cała terapię już za sobą.
Zrobiło mi się trochę żal tego wszystkiego. Będzie mi brakować
tych rozwrzeszczanych dzieciaków. Nawet Louisa, który ma mnie
konkretnie wnerwione i Nialla, który opróżnił mi lodówkę.
Każdego z nich... Liama, Luka, Ashtona, Michaela, Caluma...
Harry wstaje z krzesła, na jego twarzy
już nie widać uśmiechu. Jest strasznie poważny. Podchodzi do mnie
klęka tuż przede mną i nie uprzedzając łączy nasze usta. Jestem
w totalnym szoku i trochę mija czasu za nim odwzajemniam pocałunek,
bo przecież już mogę.
-zapraszam królową na kolację -mówi
jak tylko rozłącza nasze usta. Wpatruję się w niego i nagle mnie
oświeca. Wstaję na równe nogi i uśmiecham się.
Wiem jak pogodzić Rose i Luka, a
raczej jak im w tym pomóc.
-musisz mi pomóc.
Droga do mojego mieszkania trwa dziś
wyjątkowo krótko. Musiałam wziąć kilka rzeczy z domu. Harry
jedzie jak wariat. Trochę marudzi, że zamiast siedzieć teraz w
jakimś ustronnym miejscu jedząc i popijając winem, my organizujemy
jakiś złowieszczy plan. No ale tak było najlepiej.
To wszystko musiało pójść
podstępem. Rose za bardzo uniosła się swoja dumą, aby tak po
prostu przyjąć przeprosiny Luka. Musieliśmy więc ją zmusić do
tego, aby go wysłuchała. Choć sama najchętniej bym go zabiła, no
ale...
Harry zadzwonił do Ashtona po pomoc,
stwierdził że na resztę lepiej nie liczyć. Calum ma zbyt dobre
poczucie humoru i mógłby przeszkadzać Lukowi i Rose. No a Michael,
jest sobą... mógłby powiedzieć parę gorzkich słów Lukowi.
Zamówiliśmy coś z restauracji, a
raczej to Ash coś zamówił. Zadeklarował się na kelnera, w ten
sposób my będziemy mogli gdzieś wyjść.
O dziewiętnastej wszystko było
gotowe. Biuro wyglądało jak z jakiegoś filmu z randką w tle.
Świece i te wszystkie bajery. Ashton
był już w drodze z jedzeniem, więc mi tylko pozostało zdzwonić
do Rose, a później do Luka.
Byłam trochę zdenerwowana, gdy
dzwoniłam już chyba z trzeci raz, a Rose nie odbierała. Kiedy już
raczyła to zrobić o mało serce nie wyskoczyło mi z piersi.
-Sue, co się stało?
-martwiłam się -rzucam -nie
odbierałaś...
-spałam... -słyszę jak ziewa
-ok. słuchaj, kochanie. Jest sprawa.
Jutro muszę zdać dokumenty, a brakuje jednego twojego podpisu.
Możesz poskoczyć do biura? -przerywam i słyszę jej głębokie
westchnięcie -jestem tak zmęczona, że już nie mam ochoty nigdzie
jeździć.
-ok. będę za pół godziny.
Wpatruję się w telefon. Unoszę
kciuki do góry, aby dać znać Harremu, że rybka połknęła
haczyk. Został tylko Luke.
Dzwonię do niego. Odbiera zaraz po
pierwszym sygnale.
-słucham
-cześć Luke, tu Sue... słuchaj. Mam
problem. Brakuje mi jednego twojego podpisu...
możesz przyjechać do biura?
-dobrze -odpowiada dość znudzonym
głosem.
Szybko poszło, co mnie cieszy.
*Harry
Siedzieliśmy w samochodzie i
czekaliśmy na nasze ofiary spisku. Pierwszy pojawił się Luke. Miał
na sobie luźne dresy, odpowiedni ubiór na randkę. Chciało mi się
z niego śmiać, ale nikt przecież go nie uprzedził, że zaraz
spotka się z Rose.
No i o wilku mowa. Rose pojawiła się
kilka minut po Luku. Ona nie wyglądała lepiej.
-dobrali się ubraniowo -mówię do
Sue, która z otwartymi oczami wpatruje się w drzwi prowadzące do
budynku.
-zamknąłem ich w biurze -odwracam
wzrok od Sue na telefon.
-pilnuj, Ash aby się nie pobili
-rzucam i odpalam auto.
-gdzie, ty jedziesz? -Sue łapie mnie
za dłoń.
-Ash opanuje sytuacje. My już
skończyliśmy tutaj. Teraz musimy zając się sobą -ściskam jej
dłoń i włączam się do ruchu. Ciężko mi jest przestawić się z
lewostronnego ruchu na prawostronny, więc muszę skupić się
całkowicie na drodze.
Z ulgą parkuję pod jej domem. Sue
patrzy na mnie ze zmarszczonym czołem.
-weźmiemy taksówkę -tłumaczę jej i
uśmiecham się szeroko. Mam w zamiarze coś wypić, choć nie
powinienem. Wystarczająco wczoraj się zaprawiłem.
*Sue
Harry zabrał mnie do drogiej
restauracji. Najchętniej znalazłabym się w jakiejś cichej knajpce
niż w tym lokalu. Podejrzewałam, że jedna szklanka tu, kosztuje
tyle co moje skromne mieszkanko. Nie chcę jednak robić mu
przykrości. Sedze i milczę.
Harry zamawia nam coś do jedzenia. Nie
mam pojęcia co i chyba nie chce wiedzieć.
Godzinę i dwie butelki wina później
już nie przejmuję się lokalem ani tym, że coś uszkodzę.
Nie wiem jakim cudem wychodzimy z tej
restauracji. Czuję jak się zataczamy, a ja śmieję się z byle
powodu. Śmieszy mnie przejeżdżający samochód, drzwi w taksówce,
latarnia na drodze. Drzewa w parku. Śmieszą mnie kręcone włosy
Harrego, śmieszy mnie jego marynarka.
Jestem tak pijana, ze nie mam
najmniejszego pojęcia co się ze mną dzieję.
Ostatnią rzeczą, którą mój mózg
zapamiętuje jest to, że padamy razem z Harrym na łóżko...
całując się.
*Harry
Jestem na tle trzeźwy, aby udało mi
się zaprowadzić naszą dwójkę do mojego pokoju w hotelu. Sue cały
czas się śmieje i to z byle jakiego powodu. Śmieszy mnie to też.
Lubię ja taką rozluźnioną, a nie
wiecznie spiętą. Taka Sue najbardziej mi się podobała, oczywiście
jak nie jest pijana!!
Z trudem otwieram drzwi pokoju i
wchodzimy.
Sue nagle poważnieje, odsuwa się ode
mnie i nagle wpija się w moje usta. Wiem, że powinienem teraz
odprawić ją z kwitkiem, ale nie umiem. Oddaję pocałunek i nawet
nie wiem w którym momencie lądujemy na łóżku.
Sue szarpie się z moja koszulą klnąc
głośno.
Ostatecznie pomagam jej ściągnąć ją
ze mnie. Chwilę potem oboje jesteśmy nadzy i jakby nie to, że
jestem nie trzeźwy i słabo wszystko do mnie dochodzi, pewnie bym
dostał zawału serca, na widok jej pięknego nagiego ciała.
-kocham cię... -słyszę cichy głos
Sue. Sztywnieje i od razu trzeźwieję. Wpatruję się w jej mgliste
oczy.
Powiedziała to... powiedziała, że
mnie kocha!
Słowa pijanego, myśli trzeźwego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz