czwartek, 7 kwietnia 2016

Chapter Forty- Fifth



*Sue
Budzi mnie głośne walenie do drzwi. Moja głowa pulsuje od nadmiaru wczorajszego wina, które wypiłam wieczorem. Przez mój umysł przeinęło się dużo myśli, więc musiałam je jakoś uciszyć. Wino było najlepszym na to lekarstwem.
Nie mogłam ogarnąć, jak Luke mógł się okazać takim dupkiem. Uważałam go za miłego i uczciwego chłopaka, ale rzeczywistość okazała się całkiem inna.
Głupi tchórz!!
Kiedy zadzwonił dzwonek, zwlokłam się z łóżka. Miałam ochotę zabić każdą osobę która się pojawi za tymi drzwiami.
Z rozmachem otworzyłam je i rzuciłam.
-czego?
Stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam Fabiana. Stał i wpatrywał się we mnie z przerażeniem.
Dobra... jego to się nie spodziewałam. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i wbiłam mu w klatkę piersiową wskazujący palec. Musiałam zobaczyć, czy na pewno nie mam halucynacji.
-ała... -rzucił z uśmiechem. Tak to był on.
-Fabian! -rzuciłam się w jego ramiona. Nigdy nie mieliśmy ze sobą żadnych bliższych kontaktów, ale w tym momencie cieszyłam się, że tu był. Cały i zdrowy -gdzie mój głupi brat? -pytam zaglądając mu przez ramię szukając mojego braciszka.
-pojechał załatwić jakąś sprawę z Harrym...
No tak mój maleńki braciszek miał interesy z moim Harry'm. Nie, nie, nie... zaraz jakim MOIM?
-ciociu, kto to?
Zesztywniałam automatycznie. Zapomniałam o dziewczynie, która spała w sypialni chłopaków. Zapomniałam, że zwracałam się do mnie „ciociu”. Zapomniałam, że Fabian nie jest zbytnio wtajemniczony w sprawę.
Byłam teraz w ciemnej dupie!
Nie wiedziałam, czy mam sobie gratulować teraz, czy zaraz potem. Co ja niby miałam teraz zrobić?
Wpatrywałam się z lękiem, kiedy Fabian zamknął za sobą drzwi. Nie odwracał w ogóle wzroku od dziewczyny. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nie obserwować tego co mogło się zaraz stać.
O mało mi serce nie stanęło, gdy zobaczyłam jak mężczyzna podchodzi do Toni. Po jej minie można zrozumieć, że jest tak samo przerażona jak ja.
Po moim ciele przechodzi prąd, kiedy widzę jak Fabian zgarnia ją w ramiona i przyciąga mocno do siebie. Momentalnie łzy spływają po moich policzkach.
Na twarzy Tani widzę dezorientacje, bo jeszcze nie rozumie, że została zaakceptowana przez najważniejszą osobę w życiu jej „ojca”.

*Harry
Budzik, budzik, budzik!!
To cholerstwo dzwoniło i dzwoniło!
Ileż można?! Miałem przecież wolny dzień, a to coś dzwoniło i nie dawało mi żyć. Chwyciłem za telefon i zorientowałem się, że to nie budzik a ktoś uporczywie próbuje się do mnie dodzwonić.
Odbieram.
-Styles -rzucam obojętnie
-Harry... stoję tu na dole, nie chcą mnie wpuścić do ciebie. Zejdź na dół, zjemy razem śniadanie...
-ło... ło... ło... -próbuję uciszyć rozmówce po drugiej stronie. Na moje szczęście udaje mi się to. -Le? -zadaję najgłupsze pytanie na świecie. Wiem o tym dobrze, ale cóż. -jesteś na dole? Co tu robisz?
Słysze jak głośno wzdycha.
-Harry, zejdź..
Rozłączam się i idę pod prysznic. Zimna woda mnie otrzeźwia. Teraz dopiero do mnie dochodzi, kto na mnie czeka na dole. Jak poparzony wyskakuję spod prysznicu i próbuję ubrać się szybko. Co skutkuje upadkiem na podłogę podczas ubierania spodni.
Weźcie wciśnijcie na swoje mokre ciało obcisłe rurki!
Dwie minuty zajmuje mi znalezienie jakiś butów, nakładam je i nagle orientuję się że nie nałożyłem skarpetek! Matko, jak Lou może bez nich chodzić?!
Dziesięć minut później schodzę do hotelowej restauracji. Przy jednym ze stolików rozpoznaję swojego nowego przyjaciela i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości szwagra.
Siedzi do mnie tyłem, więc podchodząc do niego klepię go delikatnie po ramieniu. Kiedy przechodzę obok niego podnosi na mnie wzrok. Uśmiecha się szeroko. Odkrywam też przy tym, że jego gips znikł.
-witaj -siadam naprzeciwko nie. Zaraz obok nas pojawia się kelner. Zamawiam tylko kawę. Nie mam ochoty nic jeść. Mój żołądek jeszcze wspomina wczorajszy wieczór, albo nawet i ranek, kiedy razem z Ashem opróżnialiśmy mój hotelowy barek. Musiałem zatkać uszy na chwilę, aby pozbyć się śmiechu Mishy, kiedy Ash położył się na krzesło i zaczął śpiewać którąś z piosenek z naszego repertuaru. Hood próbował do tego zatańczyć. Luke siedział o suchym pysku i ciągle komentował nasze głupie zachowanie.
-widzę, że miałeś ciężki wieczór... -Le uśmiecha się do mnie szeroko. Ja nie mogę się uśmiechać, bolą mnie wszystkie mięśnie na twarzy. Dobrze, że jeszcze potrafię cokolwiek powiedzieć.
-za ciężki... -mruczę i kładę głowę na stoliku. Za trzy godziny miałem spotkać się w biurze z Sue. Jeśli się nie ogarnę, to kobieta mojego życia... kopnie mnie w tyłek. -spiłem się z Ashtonem
-to ten przyjaciel Luka? -potwierdzam to mrucząc. Nie mam już siły na rozmowy. -a co tam u naszego maleńkiego Luka?
-źle -szepczę -Rose kopnęła go w cztery litery...
-Rosemarie, moja ulubienica -podnoszę wzrok na Lue. Jego oczy świecą się jak żarówki. Jakby nie fakt, że jest gejem... pomyślałbym, że zakochał się w niej -jest dla mnie jak siostra. Bardzo cicha z niej osóbka... Sue, jest zawsze wredna. Nosi swoje żale na wierzchu i jak coś jej nie pasi, to mówi o tym wprost. Natomiast Rose kisi wszystko w środku. Zawsze miła, ale jak wybuchnie... -oczy Le zrobiły się wielkie jak spodki. -jest wielkie bum. W takim razie myślę, że coś ją przewyższyło i dlatego odesłała Luka z kwitkiem. -nachylił się w moją stronę -przecież widać gołym okiem, że kochają się jak dwie skarpetki do pary.

*Sue
W gabinecie było zimno, albo mnie tak po prostu tak się wydawało. To pewnie przez ten wczorajszy alkohol. Nie piję już więcej!!
popatrzałam na dokumenty leżące przede mną. Krzywe pismo Luka biło mnie po oczach. Luke był idiotą, bo okłamywał Rose, a Rose nie była lepsza, bo obniosła się swoją dumą i tyle. Był jeszcze ten przebiegły robal, Adrian. Miałam ochotę dostać go w swoje ręce.
To przecież było logiczne, że zrobił to wszystko specjalnie. Chciał znowu rozdzielić Luka i Rose. Miał w tym spory interes. Dupek wróci, a zrozpaczona Rose rzuci mu się w ramiona. O nie, nie... nie na mojej zmianie. Nie dopuszczę do tego!
Musiałam coś wymyślić, wiem że Rose mnie za to zje... ale musiałam ich jakoś pogodzić. Luke przecież nie jedzie na koniec świata!
Rose mogła wziąć zawsze kilka dni wolnego i pojechać z Lukiem.
Tylko co tu zrobić, aby ich pogodzić?
Byłam tak pogrążona w tym wszystkim, że nie zorientowałam się, że ktoś wszedł do gabinetu i teraz siedzi naprzeciwko mnie. O mało nie dostałam zawału, kiedy zobaczyłam uśmiechającego się szeroko do mnie Harrego.
-oszalałeś?! -krzyczę na niego z wyrzutem -nie umiesz pukać?
-pukałem, królowo -wstał i ukłonił się przede mną. Chciało mi się z niego śmiać. Tylko on potrafił mnie tak rozbawiać.
-Harry, dzieciaku...
Na moje słowa chłopak roześmiała się głośno. Nie wyglądał na urażonego i dobrze, bo nie chciałam go urazić w żadnym stopniu.
-zabierajmy się za sprawy... -nagle spoważniał i wbił we mnie wzrok. To było bardzo dziwne zachowanie z jego strony.
-dobrze...
Schowałam papiery Luka, które zostawiła Rose i rozłożyłam te Harrego. Była ich masa, wszystko do podpisania. Tak już jest jak odkłada się wszystko na ostatnią chwilę.
Patrzałam jak Harry zostawia pod każdym z dokumentów swoją parafkę. Mozolne i nudne zajęcie. Pierwszy raz zostawiłam to wszystko na sam koniec. No ale patrząc na naszą terapię, to hmmm żadne ze spotkań nie odbyło się w formie terapii. Ja chyba nawet nie prowadziłam terapii z Harrym. Wszystko odbywało się na prywatnym gruncie.
-koniec... -Harry odkład długopis i rozciąga się.
-jeszcze nie -podsuwam mu ostatni z dokumentów. Harry przygląda mu się, ale widzę że nie czyta.
-co to jest?
-akt małżeński.... -rzucam poirytowana. Czy temu człowiekowi ciężko jest przeczytać, to co podpisuje?!
-z kim się chajtam?
-ze mną...
Harry wyrywa mi z rąk papier i szybko podpisuje. Unoszę brwi do góry i wpatruję się w niego ze zdziwieniem.
-wiesz co to było? -pytam
-nie...
-wasze dokumenty są bardzo cenne i postanowiłyśmy z Rose trzymać je w skrytce. Właśnie podpisałeś dokument... właśnie zgadzasz się na opłacanie tej skrytki...
Harry momentalnie wybuchnął śmiechem. Położył głowę na moim biurku i rechotał. Nie wiem co go tak rozśmieszyło, ale wyglądało jakby był chory psychicznie.
-skończyliśmy? -pyta powstrzymując kolejną falę śmiechu -czy to koniec naszej terapii?
-tak koniec.
Wzdycham ciężko i przyglądam się Harremu. To był naprawdę koniec! Mamy cała terapię już za sobą. Zrobiło mi się trochę żal tego wszystkiego. Będzie mi brakować tych rozwrzeszczanych dzieciaków. Nawet Louisa, który ma mnie konkretnie wnerwione i Nialla, który opróżnił mi lodówkę. Każdego z nich... Liama, Luka, Ashtona, Michaela, Caluma...
Harry wstaje z krzesła, na jego twarzy już nie widać uśmiechu. Jest strasznie poważny. Podchodzi do mnie klęka tuż przede mną i nie uprzedzając łączy nasze usta. Jestem w totalnym szoku i trochę mija czasu za nim odwzajemniam pocałunek, bo przecież już mogę.
-zapraszam królową na kolację -mówi jak tylko rozłącza nasze usta. Wpatruję się w niego i nagle mnie oświeca. Wstaję na równe nogi i uśmiecham się.
Wiem jak pogodzić Rose i Luka, a raczej jak im w tym pomóc.
-musisz mi pomóc.
Droga do mojego mieszkania trwa dziś wyjątkowo krótko. Musiałam wziąć kilka rzeczy z domu. Harry jedzie jak wariat. Trochę marudzi, że zamiast siedzieć teraz w jakimś ustronnym miejscu jedząc i popijając winem, my organizujemy jakiś złowieszczy plan. No ale tak było najlepiej.
To wszystko musiało pójść podstępem. Rose za bardzo uniosła się swoja dumą, aby tak po prostu przyjąć przeprosiny Luka. Musieliśmy więc ją zmusić do tego, aby go wysłuchała. Choć sama najchętniej bym go zabiła, no ale...
Harry zadzwonił do Ashtona po pomoc, stwierdził że na resztę lepiej nie liczyć. Calum ma zbyt dobre poczucie humoru i mógłby przeszkadzać Lukowi i Rose. No a Michael, jest sobą... mógłby powiedzieć parę gorzkich słów Lukowi.
Zamówiliśmy coś z restauracji, a raczej to Ash coś zamówił. Zadeklarował się na kelnera, w ten sposób my będziemy mogli gdzieś wyjść.
O dziewiętnastej wszystko było gotowe. Biuro wyglądało jak z jakiegoś filmu z randką w tle.
Świece i te wszystkie bajery. Ashton był już w drodze z jedzeniem, więc mi tylko pozostało zdzwonić do Rose, a później do Luka.
Byłam trochę zdenerwowana, gdy dzwoniłam już chyba z trzeci raz, a Rose nie odbierała. Kiedy już raczyła to zrobić o mało serce nie wyskoczyło mi z piersi.
-Sue, co się stało?
-martwiłam się -rzucam -nie odbierałaś...
-spałam... -słyszę jak ziewa
-ok. słuchaj, kochanie. Jest sprawa. Jutro muszę zdać dokumenty, a brakuje jednego twojego podpisu. Możesz poskoczyć do biura? -przerywam i słyszę jej głębokie westchnięcie -jestem tak zmęczona, że już nie mam ochoty nigdzie jeździć.
-ok. będę za pół godziny.
Wpatruję się w telefon. Unoszę kciuki do góry, aby dać znać Harremu, że rybka połknęła haczyk. Został tylko Luke.
Dzwonię do niego. Odbiera zaraz po pierwszym sygnale.
-słucham
-cześć Luke, tu Sue... słuchaj. Mam problem. Brakuje mi jednego twojego podpisu...
możesz przyjechać do biura?
-dobrze -odpowiada dość znudzonym głosem.
Szybko poszło, co mnie cieszy.

*Harry
Siedzieliśmy w samochodzie i czekaliśmy na nasze ofiary spisku. Pierwszy pojawił się Luke. Miał na sobie luźne dresy, odpowiedni ubiór na randkę. Chciało mi się z niego śmiać, ale nikt przecież go nie uprzedził, że zaraz spotka się z Rose.
No i o wilku mowa. Rose pojawiła się kilka minut po Luku. Ona nie wyglądała lepiej.
-dobrali się ubraniowo -mówię do Sue, która z otwartymi oczami wpatruje się w drzwi prowadzące do budynku.
-zamknąłem ich w biurze -odwracam wzrok od Sue na telefon.
-pilnuj, Ash aby się nie pobili -rzucam i odpalam auto.
-gdzie, ty jedziesz? -Sue łapie mnie za dłoń.
-Ash opanuje sytuacje. My już skończyliśmy tutaj. Teraz musimy zając się sobą -ściskam jej dłoń i włączam się do ruchu. Ciężko mi jest przestawić się z lewostronnego ruchu na prawostronny, więc muszę skupić się całkowicie na drodze.
Z ulgą parkuję pod jej domem. Sue patrzy na mnie ze zmarszczonym czołem.
-weźmiemy taksówkę -tłumaczę jej i uśmiecham się szeroko. Mam w zamiarze coś wypić, choć nie powinienem. Wystarczająco wczoraj się zaprawiłem.

*Sue
Harry zabrał mnie do drogiej restauracji. Najchętniej znalazłabym się w jakiejś cichej knajpce niż w tym lokalu. Podejrzewałam, że jedna szklanka tu, kosztuje tyle co moje skromne mieszkanko. Nie chcę jednak robić mu przykrości. Sedze i milczę.
Harry zamawia nam coś do jedzenia. Nie mam pojęcia co i chyba nie chce wiedzieć.
Godzinę i dwie butelki wina później już nie przejmuję się lokalem ani tym, że coś uszkodzę.
Nie wiem jakim cudem wychodzimy z tej restauracji. Czuję jak się zataczamy, a ja śmieję się z byle powodu. Śmieszy mnie przejeżdżający samochód, drzwi w taksówce, latarnia na drodze. Drzewa w parku. Śmieszą mnie kręcone włosy Harrego, śmieszy mnie jego marynarka.
Jestem tak pijana, ze nie mam najmniejszego pojęcia co się ze mną dzieję.
Ostatnią rzeczą, którą mój mózg zapamiętuje jest to, że padamy razem z Harrym na łóżko... całując się.

*Harry
Jestem na tle trzeźwy, aby udało mi się zaprowadzić naszą dwójkę do mojego pokoju w hotelu. Sue cały czas się śmieje i to z byle jakiego powodu. Śmieszy mnie to też.
Lubię ja taką rozluźnioną, a nie wiecznie spiętą. Taka Sue najbardziej mi się podobała, oczywiście jak nie jest pijana!!
Z trudem otwieram drzwi pokoju i wchodzimy.
Sue nagle poważnieje, odsuwa się ode mnie i nagle wpija się w moje usta. Wiem, że powinienem teraz odprawić ją z kwitkiem, ale nie umiem. Oddaję pocałunek i nawet nie wiem w którym momencie lądujemy na łóżku.
Sue szarpie się z moja koszulą klnąc głośno.
Ostatecznie pomagam jej ściągnąć ją ze mnie. Chwilę potem oboje jesteśmy nadzy i jakby nie to, że jestem nie trzeźwy i słabo wszystko do mnie dochodzi, pewnie bym dostał zawału serca, na widok jej pięknego nagiego ciała.
-kocham cię... -słyszę cichy głos Sue. Sztywnieje i od razu trzeźwieję. Wpatruję się w jej mgliste oczy.
Powiedziała to... powiedziała, że mnie kocha!

Słowa pijanego, myśli trzeźwego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz