▼ Rose ▼
Dzisiejszego dnia obudziłam
się wcześniej, żeby rano wyskoczyć na małe zakupy i zrobić
śniadanie Jackowi oraz jego mamie. Kobieta ostatnio mocno się
przepracowywała, więc jak najbardziej należała jej się odrobina
komfortu. Ubrałam swój tyłek i pobiegłam do spożywczaka na rogu.
Weszłam do pomieszczenia i od razu skierowałam się na regał z
nabiałem.
- Kogo moje piękne oczy
widzą! - rozbrzmiał głos za mną.
Na początku pomyślałam,
że to nie do mnie, więc zignorowałam sprawę. Sięgnęłam po
mleko oraz maślankę, po czym skierowałam się na dalszy dział z
pieczenią.
- Rose, mówię do Ciebie.
Te słowa usłyszałam tuż
nad uchem. Odwróciłam się ostrożnie i zobaczyłam uśmiechniętego
od ucha do ucha Roberta. Rzuciłam się kuzynowi na szyję, uważając
aby nie wypuścić zakupów.
- Witaj. - powiedziałam ze
śmiechem. - Nie rozpoznałam Cię.
Mężczyzna odsunął mnie
od siebie i wziął koszyk z zakupami.
- Pomogę Ci. - uśmiechnął
się. - Co u Ciebie słychać, młoda? To już prawie miesiąc odkąd
się nie widzieliśmy.
Dorzuciłam do mojej
kolekcji trzy serki homogenizowane, szturchając łokciem kuzyna.
- Dziękuję. W każdym
razie, nie miałam ostatnio czasu przez terapię z chłopakami. Poza
tym rodzina Adriana się do mnie wprowadziła, więc dodatkowo czas
ucieka mi między palcami..
Robert przystanął
zszokowany, wpatrując się we mnie.
- Roman znowu coś wywinął?
- spytał po cichu.
Machnęłam na niego ręką
i sięgnęłam po kilka świeżych bułek.
- Nic poważnego. -
odpowiedziałam spokojnie. - Po prostu w końcu postanowili
odizolować się od tego psychopaty.
Mężczyzna kroczył za mną,
dumnie wystawiając swoją klatkę piersiową.
- W końcu zrozumieli, że
marnują sobie życie? Co takiego się stało? Znowu skoczył do
Adriana? Podniósł rękę na Jack'a? A może piękna Juliet oberwała
od swojego męża?
- Robert.. - rzuciłam
ostrzegawczo, spoglądając na niego ukradkiem i pakując kolejne
produkty do koszyka. - Nic takiego się nie wydarzyło. Najwyraźniej
mama Adiego w końcu zebrała w sobie tyle odwagi, żeby go zostawić.
I to tyle. Nie ma o czym rozmawiać.
Kuzyn głośno się
roześmiał obejmując mnie ramieniem.
- Nie złość się, Rose.
To ponoć szkodzi piękności.
Uśmiechnęłam się pod
nosem i poklepałam go po dłoni, którą trzymał na moim łokciu.
- Przy Tobie, drogi kuzynku,
wyrobiłam sobie umiejętność anielskiej cierpliwości.
Robert prychnął i stuknął
mnie dłonią w czoło.
- Pora wstawać, Rose.
Mówimy o życiu realnym, a nie o Twoim śnie na jawie, gdzie nigdy
nie dajesz się ponieść emocjom.
Spojrzałam na niego i
zrzuciłam jego rękę z poważną miną.
- W takim razie jest to
koszmar z tego względu, że zobaczyłam Twoją twarz.
Mężczyzna głośno się
roześmiał, a ja nie mogąc nic na to poradzić, zrobiłam to samo.
*
Po zakupach zaprosiłam
Roberta na kawę, ponieważ jak się okazało, mój kuzyn również
miał w planach pojechać dzisiaj do mego domu rodzinnego. Obiecałam
rodzicom, że wpadnę któregoś dnia. Moje sprawy zaczęły się
komplikować, przez co nie mogłam spełnić swojej obietnicy.
Dzisiaj nie było żadnej terapii, żadnego chaosu. Dlaczego by nie
spędzić tego dnia z rodziną? Przygotowywaliśmy właśnie owsiankę
i ciasto, kiedy to zadzwonił mój telefon. Miałam brudne ręce od
ugniatania mąki z jajkami, dlatego poprosiłam Roberta, zeby odebrał
połączenie. Mężczyzna z chytrym uśmieszkiem nacisnął zieloną
słuchawkę.
- Sekretariat panny
Rosemarie Caisage. W czym mogę służyć?
Wywróciłam oczyma na
udawanie przez tego pacana mojego sekretarza. W sumie posiadanie
takiego przydupasa musiałoby być wygodne, co?
- Jestem jej narzeczonym.
Mogę w czymś Tobie pomóc, chłopcze?
Spojrzałam na niego
pytającym wzrokiem, a on bezgłośnie wypowiedział dwa słowa „Luke
Hemmings”. Nabrałam do ręki
trochę ciasta i rzuciłam nim prosto w głowę członka mojej
rodziny. Mężczyzna wystawił mi język i włączył na
głośnomówiący.
- Jaki
znowu narzeczony? - spytał podrażniony Luke.
- Rose
Tobie nie mówiła? - zagadnął Robert. - Wczoraj się jej
oświadczyłem.
Taa..
Poczucie humoru mojej rodziny. Zwykle staram się wkręcać innych
razem z nimi, ale teraz miałam mieszane uczucia. Nie bardzo podobał
mi się pomysł wkręcania Luka w sprawę z moim rzekomym
narzeczonym. Westchnęłam i zbliżyłam się nieco do telefonu.
- Co się
dzieje, Lukey? - spytałam.
W
słuchawce można było usłyszeć westchnięcie, bądź sapnięcie.
Ciężko stwierdzić. Uśmiechnęłam się na samą myśl miny
Hemmingsa, którą teraz musiał przyodziać na twarz.
- Cześć,
Rose. Co to za gościu odebrał Twój telefon?
- Ten
gościu nadal Ciebie słyszy, młodzieńcze. - burknął pod nosem
Robert, wyjadając owsiankę dla Walkerów.
- Nie
ruszaj tego! - krzyknęłam, bijąc go łyżką po dłoni. - Już i
tak wyjadłeś prawie połowę, głodomorze!
Robert
wzruszył ramionami i pocałował mnie w policzek.
- To
mnie nie głodź, podły krasnalu. A teraz wybacz.. Idę tam, gdzie
nawet tyłek pana Hemmingsa chodzi piechotą.
Wypowiadając
ostatnie zdanie pochylił się nad telefonem, aby mieć pewność, że
Luke to usłyszy. Roześmiałam się i opłukałam ręce, żeby
móc wziąć komórkę do dłoni.
- Stało
się coś? - krzyknęłam, żeby usłyszał mnie spośród szumu
wody.
-
Właściwie to nic takiego.. - powiedział niepewnie Hemmings. -
Chciałem się spytać, czy nie miałabyś ochoty przyjść na naszą
próbę? Wiesz.. Chciałem, żebyś oceniła nasz nowy kawałek.
-
Cholera.. - mruknęłam, wycierając dłonie. - Dlaczego zawsze masz
takie kiepskie wyczucie czasu, co? Dzisiaj umówiłam się z
rodzicami, że do nich wpadnę.
- Z
rodzicami, czy z narzeczonym? - mruknął do słuchawki.
Ciężko
było stwierdzić, czy to był wyrzut, czy żart.. Westchnęłam i
złapałam za urządzenie.
- To był
mój kuzyn. - uśmiechnęłam się. - Pomaga mi kucharzyć w domu.
▼ Luke ▼
Po telefonie do Rose mój
humor jakoś się poprawił. Sam dźwięk jej głosu wprawiał mnie w
dobry
nastrój. Westchnąłem i
wszedłem na salę, gdzie właśnie miała odbyć się próba kilku
naszych najnowszych piosenek. Trafiłem akurat na moment, w którym
panowie wariowali po scenie i śpiewali nowy, wybijający się hit One
Direction.
„So don’t let it go,
we can make some more, we can live forever”
W tym
momencie na przód wysunął się Calum z podwiniętymi do góry
nogawkami i zaczął śpiewać kwestię Louisa.
„Minibars, expensive
cars, hotel rooms, and new tattoos, good champagne and private
planes
No they don't mean anything
Cos the truth is I realise that without you here life is just a lie
This is not the end
This is not the end
We can make it you know it, you know”
No they don't mean anything
Cos the truth is I realise that without you here life is just a lie
This is not the end
This is not the end
We can make it you know it, you know”
Wyszedłem
naprzeciwko nich i zacząłem bić im brawo.
-
Pięknie! - krzyknąłem z uśmiechem. - Ale chyba repertuary wam się
pomyliły.
Calum
wystawił w moją stronę tyłek, a ja nie marnując okazji
podbiegłem i klepnąłem go tak mocno, że aż mnie ręka zabolała.
Hood pisnął i podskoczył jak poparzony.
- Znajdź
sobie krowę do klepania.. - wyjęczał pod nosem.
Roześmiałem
się i zająłem swoje miejsce na scenie. Jeśli dzisiaj tego nie
przećwiczymy, to potem będzie już coraz ciężej ogarnąć to
wszystko przed wyjazdem. Westchnąłem i odwróciłem się do
Michaela.
- Od
czego zaczynamy? - spytałem, przekładając pas od gitary przez
ramię.
- Jet
Black Heart. - powiedział z uśmiechem.
- She's
kinda hot! - wykrzyknął Calum, stając obok. - Tego dawno nie
próbowaliśmy.
O dziwo
przyznałem Hood'owi rację. Mike nie był z tego zadowolony, ale
zrozumiał sytuację. Tak więc nasza próba zaczęła się
rozkręcać, a ja po raz pierwszy od długiego czasu mogłem w
całości oddać się muzyce.
▼
Rose ▼
Stanęliśmy
z Robertem u drzwi mojego domu. Zawsze miałam pewien mętlik w
głowie, nie wiedząc czy powinnam zapukać, czy po prostu wejść.
Jednak jakby nie patrzyć, to od zawsze był to mój rodzinny dom.
Nic się po tym względem nie zmieni. Postanowiłam zadzwonić do
drzwi zanim weszłam do mieszkania.
- Dzień
dobry! - krzyknęłam na całe gardło.
-
Czoołem, rodzinko! - wrzasnął Robert. - Przyprowadziłem wam
zgubę!
Na
przywitanie wybiegła do mnie radosna Daisy, skacząca na mnie i
skomląca. Kucnęłam przy niej, przez co suczka mogła na mnie
skoczyć i obalić na podłogę.
- Taak.
- zaśmiałam się. - Też za tobą tęskniłam, księżniczko.
Do
przedpokoju wylała się cała moja rodzina. Oczywiście nie
szczędzili śmiania się z faktu, że powalił mnie mały pies.
Wywróciłam oczyma i podniosłam się, witając się z każdym po
kolei.
- Oho,
brzusio już zaczyna się pokazywać. - powiedziałam, podchodząc do
siostry. - Który to już tydzień?
-
Czwarty miesiąc. - odpowiedziała z uśmiechem. - Ed już szykuje
dziecku specjalny kącik u siebie w domu.
Cieszyłam
się, że moja siostra ma takie wsparcie swojego chłopaka. Niby miał
osiemnaście lat, ale swoją postawą pobił na głowę nie jednego
mężczyznę w wieku ponad dwudziestu pięciu wiosen.
- A Ty
jak się czujesz? - spytałam z troski.
- Nie
narzekam. Coraz ciężej jest mi funkcjonować w szkole, ale jakoś
daję sobie radę..
Skrzyżowałam
ramiona na piersi i spojrzałam na nią z góry.
-
Rówieśnicy?
Dziewczyna
skinęła głową, a mnie napadła nagła chęc wparowania do tej
bandy idiotów i opieprzenia każdego, który śmie powiedzieć złe
słowo na moją siostrę. Jeśli którakolwiek obraza ją dotknie, to
wydrapię im wszystkim oczy! Pokrzepiająco objęłam ją ramieniem i
pociągnęłam w stronę salonu.
-
Słuchaj, młoda.. W razie czego wiesz gdzie mieszkam. Jeden telefon,
a siostra terminatorka wpada do szkoły. Kto wie? Może i zabiorę ze
sobą Sue? Wtedy nie zostanie tam kamień na kamieniu.
Melanie
roześmiała się, co sprawiło, że nabrałam pewności odnośnie
jej stanu psychicznego. Usiadłyśmy na kanapie i czekaliśmy, aż
reszta familii zasiądzie z nami w pokoju. Rozłożyłam się, kładąc
nogi na oparciu. To była moja ulubiona pozycja do leżenia.
-
Zabierz mi te smrody spod nosa! - jęknął Robert, siadający na
fotelu obok kanapy.
Posłałam
jemu najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać i jeszcze bardziej
podsunęłam swoje nogi w jego kierunku.
- I jak?
- spytałam.
Kuzyn
wstał i złapał mnie za stopy, ciągnąc je w swoją stronę.
Ostatkami refleksu złapałam się poduchy od kanapy i zaparłam się,
byle tylko nie zaliczyć upadku.
- Puść
mnie. - rzuciłam poprzez śmiech. - Mamoo! Mamo, zabierz go ode
mnie!
Moja
rodzicielka podeszła do nas i spojrzała jak na niemowlaków.
- Lata
wam przybywają, a zachowaniem wciąż przypominacie mi dzieciaków.
Robert
momentalnie puścił moje nogi, na co biodro zaliczyło bliskie
spotkanie z oparciem fotela. Syknęłam z bólu, próbując nie
skulić się w odruchu.
- Ja tam
nie wiem o czym ciocia mówi.. - rzucił śpiewnym głosem. -
Musiałem jakoś zareagować na próbę zagazowania mnie.
Melanie
roześmiała się i poklepała mnie po ramieniu.
- I Ty
mówisz, że to ja jestem dziecinna.
Spojrzałam
na nią w górę i wykrzywiłam głowę, żeby móc zobaczyć jej
twarz w pełnej okazałości.
- Ja
tego nie powiedziałam. - żachnęłam się. - Poza tym, nawet jeśli,
to masz do tego prawo. W końcu masz niecałe szesnaście lat.
Moja
siostra roześmiała się i klepnęła mnie tym razem w brzuch.
-
Pogadamy wtedy, kiedy będziesz miała do czynienia ze swoją
siostrzenicą, bądź siostrzeńcem. Ja spełnię się jako matka.
Prychnęłam
i skrzyżowałam ręce na swojej piersi.
- Już
się tak nie produkuj, cwaniaro..
▼
Luke ▼
Po
zakończonej próbie udaliśmy się do pobliskiej restauracji na
obiad. Wcześniej poprosiliśmy Wilkinsona o zarezerwowanie nam
odseparowanego stolika. Lubimy swoje fanki, ale czasami dostajemy już
przez nie na głowę.. Usiedliśmy na tyłkach i zanurkowaliśmy do
menu. W oko wpadła mi jakaś potrawa z owocami morza. Dość dziwne
jak na te klimaty, ale cóż poradzić. Zamówiłem więc to razem z
jakimś koktajlem. Mam nadzieję, że nie skończę potem w toalecie.
- Co tam
u Rose? - spytał nagle Ashton, wyłaniając się z ukrycia w cieniu
menu. - Ostatnim razem jak ją widziałem to nie była zbyt
szczęśliwa.
Naparłem
plecami na oparcie krzesła i wyciągnąłem swoje długie nogi pod
stołem.
-
Całkiem dobrze.. - zacząłem. - Powoli wraca do normy. Przynajmniej
nie stara się zabić mnie za wszelką cenę.
- Nie
zrobiłaby tego. - prychnął Michael, jakby to było oczywiste.
-
Dzięki, Mike. - powiedziałem z uśmiechem. - Też uważasz, że
byłoby mnie szkoda?
Niebieskowłosy
wzruszył ramionami i posłał mi swój szeroki uśmiech.
- Miałem
na myśli to, że ściągnęłaby sobie nieprzyjemności na głowę.
Panowie
stłumili w sobie śmiech, a ja zaś się z tym nie krępowałem.
Miałem znakomity humor! Próba była jak najbardziej udana, wszystko
wychodziło nam perfekcyjnie. Skrzyżowałem ramiona na piersi i
zamknąłem oczy w rozmarzeniu.
- Luke?
- wyrwał mnie z zamyślenia Ashton.
Otworzyłem
jedno oko, aby móc spojrzeć na przyjaciela.
- No? -
mruknąłem.
- Kiedy
zamierzasz jej powiedzieć?
Na samo
wspomnienie sprawy wyprostowałem się i oparłem łokciami o stół.
Ten temat był dla mnie drażliwym bo to oznaczało najgorszą rzecz,
jaka mogłaby się wydarzyć. I to wszystko przez to, że nasza
terapia dobiega końca.. Chociaż.. Gdyby tak znów pobić się z
Harrym tylko po to, aby przedłużyć konieczność spotykania się z
naszymi psycholożkami? Nie no, nonsens. Pokręciłem głową i
spojrzałem smutno na przyjaciela.
- Nie
wiem.. - wyszeptałem. - Najchętniej wcale bym jej tego nie mówił..
Michael
prychnął i poklepał mnie po plecach w braterskim geście.
- Musisz
jej to powiedzieć, Luke. Później będzie już za późno.
Spojrzałem
na niego i posłałem niepewien uśmiech.
- Ale to
nie jest takie łatwe.. Teraz kiedy wszystko się układa, to ma się
rypnąć.. Poza tym, Adrian wyjechał, zniknął z jej życia.. Ta
sytuacja tylko ją dobije.
Mike
skinął głową i spojrzał w kierunku nadchodzącej kelnerki z
naszymi napojami.
- Rose
jest silną kobietą. O nią nie musisz się martwić. Cokolwiek by
się nie działo, ma wsparcie Sue oraz jej przyjaciół.
Nie
powiedziałem nic więcej, tylko wpatrywałem się w swoje dłonie.
Jak miałem powiedzieć kobiecie na której mi zależy, że ją
zostawiam?
▼
Rose ▼
Po
spędzeniu wspaniałego dnia w gronie rodziny postanowiłam
skontaktować się z Sue i z nią porozmawiać. Martwiłam się o
nią, Fabiana, Le i nawet Harry'ego. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam
przejmować się tym zapatrzonym w siebie dupkiem, zmieniającym
dziewczyny jak rękawiczki. Prawda jest taka, że zmienił się
dzięki mojej przyjaciółce. Nie ma już starego Styles'a
romansującego z wszystkim co się rusza. Wsiadłam do samochodu
Roberta i wybrałam numer do swojej przyjaciółki. Nie odbierała..
Postanowiłam, że nagram się jej na sekretarkę. Jeśli będzie
miała czas to oddzwoni.
- Cześć,
piękna. - powiedziałam do słuchawki. - Jak tam u Ciebie? Jak się
czujesz? Mam nadzieję, że wszystko idzie ku dobremu, a Ty
korzystasz czas na regenerację swoich sił. I co z chłopakami? Jest
już lepiej? Daj mi znać o ich stanie. Pozdrów tam wszystkich!
Tęsknię, siostrzyczko.
Koniec
wiadomości. Siedzący obok mnie Robert spojrzał pobłażliwie na
moją osobę.
- Jakaś
Ty czuła. - zaśmiał się. - Kto by pomyślał, że masz jakieś
uczucia.
Zignorowałam
jego zaczepkę, ponieważ skupiłam się na osobie, która stała na
chodniku. Przyjrzałam się dokładniej i zamarłam.
-
Robert.. - wyszeptałam. - Czy to nie jest przypadkiem Martin?
Na samo
wspomnienie tego palanta moje ciało aż zesztywniało. Co prawda dal
mi spokój, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go więcej
oglądać. Niestety grubo się myliłam. Kuzyn momentalnie złapał
za klamkę, aby wyjść z samochodu. Spojrzałam w jego kierunku i
złapałam za rękę w ostatniej chwili
- A Ty
gdzie idziesz? - spytałam zaskoczona.
Zmierzył
wzorkiem stojącego nieopodal mężczyznę. Mogłam zobaczyć, jak
jego żyłka na szyi pulsuje.
- Dać
temu oblechowi to, na co zasłużył. - warknął.
Uśmiechnęłam
się do kuzyna i skinęłam głową na drogę.
- Daj
spokój. Nie ma co psuć sobie krwi tym palantem. A teraz jedź, bo
musimy zajechać po drodze w jeszcze jedno miejsce.
Robert
spojrzał na mnie spod byka i przyjrzał się dokładnie.
- Nie
pisałem się na wożenie ciebie po całym Bostonie, Rose.
Uśmiechnęłam
się do niego uroczo i wskazałam na zegarek.
- To nie
zajmie dużo czasu, braciszku. - zrobiłam maślane oczy i zbliżyłam
się do niego. - Prooszę.
Przez
krótką chwilę walczył sam ze soba, po czym zrezygnowany odpalił
silnik.
- Gdzie
mam jechać?
- Do
mojej pracy. - powiedziałam, wyciągając telefon. - Muszę coś
stamtąd zgarnąć,
Wybrałam
numer do Styles'a z nadzieją, że odbierze. Jakaż była moja ulga,
kiedy usłyszałam jego zachrypnięty głos w słuchawce.
-
Styles. - mruknął.
- Witaj.
- rzuciłam. - Słuchaj, możesz mi podać numer do swojego
menadżera?
- Po co?
- spytał zaskoczony.
Westchnęłam
podirytowana i spojrzałam przez okno.
- Sue
wspominała, że chciał dostać raport z waszej terapii. Wyręczyłam
ją i teraz szukam kontaktu z Twoim „ojczulkiem”, żeby go
oddać. To jak będzie?
*
Po
długich namowach Styles zgodził się podać mi numer do swojego
menadżera, przez co pół godziny później czekałam już na niego
w parku nieopodal „Zacisza”. Usiadłam wraz z Robertem na ławce,
wyczekując naszego gościa. Widząc odzianego w garnitur sztywniaka
wstałam i skierowałam się w jego kierunku, rozpoznając w nim
wspomnianego mężczyznę. Uśmiechnęłam się i podałam jemu dłoń.
- Dzień
dobry. Jestem Rosemarie Caisage.
- Tak,
wiem. - powiedział z uśmiechem. - Miło mi panią poznać.
Skinęłam
głową i podałam białą teczkę, którą trzymałam w ręku.
-
Tutaj są raporty. Zrobiłam trzy egzemplarze. Jeden dotyczy samego
pana Styles'a, drugi pana Hemmings'a, a trzeci ich obojga.
Zaskoczony
facet spojrzał na mnie z podziwem, kiwając przy tym głową.
- Wow..
- zdołał z siebie wydusić. - Nie sądziłem, że tak się panie do
tego przyłożą.
Posłałam
jemu swój najbardziej szczery uśmiech, powoli się od niego
oddalając.
-
Staramy się zrobić wszystko co w naszej mocy, aby państwu pomóc.
Teraz niestety muszę uciekać. Do widzenia, panu.
- Do
widzenia!
Zadowolona
z tego, że mam już sprawę za sobą, usiałam ponownie obok mojego
kuzyna z uśmiechem na twarzy.
- Co
Tobie tak wesoło? - spytał Robert.
Spojrzałam
na niego jednym okiem, wyciągając twarz w kierunku słońca.
- Nawet
nie wiesz jak brakowało mi takich spraw związanych z pracą. -
jęknęłam. - Już zapomniałam jak to jest..
Kuzyn
pokręcił głową nie dowierzając w moje słowa. Zaśmiałam się
pod nosem i zwróciłam swoją uwagę na zbliżającą się kobietę.
- Psst..
- zaczęłam. - Patrz w prawo.. Wyczuwam Twoją przyszłą
narzeczoną.
Robert
odwrócił swój wzrok w tamtym kierunku i aż biedny zaniemówił.
Kobieta zauważyła, że on się na nią gapi. Przechodząc
uśmiechnęła się i powiedziała na odchodnym.
-
Przystojny jesteś! Gdybym się nie spieszyła, to z chęcią bym
bliżej ciebie poznała.
Dobra..
Sytuacja była nieco dziwna. No chyba, że należała ona do pań
lekkich obyczajów. Parsknęłam w duchu na samą myśl.
- Ile
jej za to zapłaciłaś? - spytał się kuzyn.
Spojrzałam
na niego jak na błazna.
- Co
masz na myśli?
- Jedyna
kobieta jaka tutaj przechodzi. Zwracasz na nią uwagę, po czym ona
mówi do mnie taki tekst. Czym ja przekupiłaś?
Byłam
świadoma tego, ze teraz to gościu żartuje. Puściłam do niego
oczko, gładząc go matczynym gestem po głowie.
- Nic.
Po prostu Ciebie zauważyła i postanowiła zrobić to charytatywnie.
Robert
spojrzał na mnie tak, jakbym zabiła jego kota. Starał się
zachować powagę, lecz kiepsko to wyszło. Parsknął śmiechem
i wstał, ciągnąc mnie za sobą.
-
Dowcipnisia.. - burknął. - A teraz zwijamy się, bo muszę coś
jeszcze zrobić.
Na myśl
o tym, że będę mogła usiąść w swoim salonie przyprawiła mnie
na nowo o falę euforii. Wszystko zaczęło się powoli układać.
Nic tylko żyć i się cieszyć..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz