sobota, 12 marca 2016

Chapter Fourty





▼ Rose ▼
Dzisiejszego dnia obudziłam się wcześniej, żeby rano wyskoczyć na małe zakupy i zrobić śniadanie Jackowi oraz jego mamie. Kobieta ostatnio mocno się przepracowywała, więc jak najbardziej należała jej się odrobina komfortu. Ubrałam swój tyłek i pobiegłam do spożywczaka na rogu. Weszłam do pomieszczenia i od razu skierowałam się na regał z nabiałem.
- Kogo moje piękne oczy widzą! - rozbrzmiał głos za mną.
Na początku pomyślałam, że to nie do mnie, więc zignorowałam sprawę. Sięgnęłam po mleko oraz maślankę, po czym skierowałam się na dalszy dział z pieczenią.
- Rose, mówię do Ciebie.
Te słowa usłyszałam tuż nad uchem. Odwróciłam się ostrożnie i zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Roberta. Rzuciłam się kuzynowi na szyję, uważając aby nie wypuścić zakupów.
- Witaj. - powiedziałam ze śmiechem. - Nie rozpoznałam Cię.
Mężczyzna odsunął mnie od siebie i wziął koszyk z zakupami.
- Pomogę Ci. - uśmiechnął się. - Co u Ciebie słychać, młoda? To już prawie miesiąc odkąd się nie widzieliśmy.
Dorzuciłam do mojej kolekcji trzy serki homogenizowane, szturchając łokciem kuzyna.
- Dziękuję. W każdym razie, nie miałam ostatnio czasu przez terapię z chłopakami. Poza tym rodzina Adriana się do mnie wprowadziła, więc dodatkowo czas ucieka mi między palcami..
Robert przystanął zszokowany, wpatrując się we mnie.
- Roman znowu coś wywinął? - spytał po cichu.
Machnęłam na niego ręką i sięgnęłam po kilka świeżych bułek.
- Nic poważnego. - odpowiedziałam spokojnie. - Po prostu w końcu postanowili odizolować się od tego psychopaty.
Mężczyzna kroczył za mną, dumnie wystawiając swoją klatkę piersiową.
- W końcu zrozumieli, że marnują sobie życie? Co takiego się stało? Znowu skoczył do Adriana? Podniósł rękę na Jack'a? A może piękna Juliet oberwała od swojego męża?
- Robert.. - rzuciłam ostrzegawczo, spoglądając na niego ukradkiem i pakując kolejne produkty do koszyka. - Nic takiego się nie wydarzyło. Najwyraźniej mama Adiego w końcu zebrała w sobie tyle odwagi, żeby go zostawić. I to tyle. Nie ma o czym rozmawiać.
Kuzyn głośno się roześmiał obejmując mnie ramieniem.
- Nie złość się, Rose. To ponoć szkodzi piękności.
Uśmiechnęłam się pod nosem i poklepałam go po dłoni, którą trzymał na moim łokciu.
- Przy Tobie, drogi kuzynku, wyrobiłam sobie umiejętność anielskiej cierpliwości.
Robert prychnął i stuknął mnie dłonią w czoło.
- Pora wstawać, Rose. Mówimy o życiu realnym, a nie o Twoim śnie na jawie, gdzie nigdy nie dajesz się ponieść emocjom.
Spojrzałam na niego i zrzuciłam jego rękę z poważną miną.
- W takim razie jest to koszmar z tego względu, że zobaczyłam Twoją twarz.
Mężczyzna głośno się roześmiał, a ja nie mogąc nic na to poradzić, zrobiłam to samo.
*
Po zakupach zaprosiłam Roberta na kawę, ponieważ jak się okazało, mój kuzyn również miał w planach pojechać dzisiaj do mego domu rodzinnego. Obiecałam rodzicom, że wpadnę któregoś dnia. Moje sprawy zaczęły się komplikować, przez co nie mogłam spełnić swojej obietnicy. Dzisiaj nie było żadnej terapii, żadnego chaosu. Dlaczego by nie spędzić tego dnia z rodziną? Przygotowywaliśmy właśnie owsiankę i ciasto, kiedy to zadzwonił mój telefon. Miałam brudne ręce od ugniatania mąki z jajkami, dlatego poprosiłam Roberta, zeby odebrał połączenie. Mężczyzna z chytrym uśmieszkiem nacisnął zieloną słuchawkę.
- Sekretariat panny Rosemarie Caisage. W czym mogę służyć?
Wywróciłam oczyma na udawanie przez tego pacana mojego sekretarza. W sumie posiadanie takiego przydupasa musiałoby być wygodne, co?
- Jestem jej narzeczonym. Mogę w czymś Tobie pomóc, chłopcze?
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, a on bezgłośnie wypowiedział dwa słowa „Luke Hemmings”. Nabrałam do ręki trochę ciasta i rzuciłam nim prosto w głowę członka mojej rodziny. Mężczyzna wystawił mi język i włączył na głośnomówiący.
- Jaki znowu narzeczony? - spytał podrażniony Luke.
- Rose Tobie nie mówiła? - zagadnął Robert. - Wczoraj się jej oświadczyłem.
Taa.. Poczucie humoru mojej rodziny. Zwykle staram się wkręcać innych razem z nimi, ale teraz miałam mieszane uczucia. Nie bardzo podobał mi się pomysł wkręcania Luka w sprawę z moim rzekomym narzeczonym. Westchnęłam i zbliżyłam się nieco do telefonu.
- Co się dzieje, Lukey? - spytałam.
W słuchawce można było usłyszeć westchnięcie, bądź sapnięcie. Ciężko stwierdzić. Uśmiechnęłam się na samą myśl miny Hemmingsa, którą teraz musiał przyodziać na twarz.
- Cześć, Rose. Co to za gościu odebrał Twój telefon?
- Ten gościu nadal Ciebie słyszy, młodzieńcze. - burknął pod nosem Robert, wyjadając owsiankę dla Walkerów.
- Nie ruszaj tego! - krzyknęłam, bijąc go łyżką po dłoni. - Już i  tak wyjadłeś prawie połowę, głodomorze!
Robert wzruszył ramionami i pocałował mnie w policzek.
- To mnie nie głodź, podły krasnalu. A teraz wybacz.. Idę tam, gdzie nawet tyłek pana Hemmingsa chodzi piechotą.
Wypowiadając ostatnie zdanie pochylił się nad telefonem, aby mieć pewność, że Luke to usłyszy. Roześmiałam się i opłukałam ręce, żeby móc wziąć komórkę do dłoni.
- Stało się coś? - krzyknęłam, żeby usłyszał mnie spośród szumu wody.
- Właściwie to nic takiego.. - powiedział niepewnie Hemmings. - Chciałem się spytać, czy nie miałabyś ochoty przyjść na naszą próbę? Wiesz.. Chciałem, żebyś oceniła nasz nowy kawałek.
- Cholera.. - mruknęłam, wycierając dłonie. - Dlaczego zawsze masz takie kiepskie wyczucie czasu, co? Dzisiaj umówiłam się z rodzicami, że do nich wpadnę.
- Z rodzicami, czy z narzeczonym? - mruknął do słuchawki.
Ciężko było stwierdzić, czy to był wyrzut, czy żart.. Westchnęłam i złapałam za urządzenie.
- To był mój kuzyn. - uśmiechnęłam się. - Pomaga mi kucharzyć w domu.

▼ Luke ▼
Po telefonie do Rose mój humor jakoś się poprawił. Sam dźwięk jej głosu wprawiał mnie w dobry
nastrój. Westchnąłem i wszedłem na salę, gdzie właśnie miała odbyć się próba kilku naszych najnowszych piosenek. Trafiłem akurat na moment, w którym panowie wariowali po scenie i śpiewali nowy, wybijający się hit One Direction.

So don’t let it go, we can make some more, we can live forever”

W tym momencie na przód wysunął się Calum z podwiniętymi do góry nogawkami i zaczął śpiewać kwestię Louisa.

Minibars, expensive cars, hotel rooms, and new tattoos, good champagne and private planes
No they don't mean anything
Cos the truth is I realise that without you here life is just a lie
This is not the end
This is not the end
We can make it you know it, you know”

Wyszedłem naprzeciwko nich i zacząłem bić im brawo.
- Pięknie! - krzyknąłem z uśmiechem. - Ale chyba repertuary wam się pomyliły.
Calum wystawił w moją stronę tyłek, a ja nie marnując okazji podbiegłem i klepnąłem go tak mocno, że aż mnie ręka zabolała. Hood pisnął i podskoczył jak poparzony.
- Znajdź sobie krowę do klepania.. - wyjęczał pod nosem.
Roześmiałem się i zająłem swoje miejsce na scenie. Jeśli dzisiaj tego nie przećwiczymy, to potem będzie już coraz ciężej ogarnąć to wszystko przed wyjazdem. Westchnąłem i odwróciłem się do Michaela.
- Od czego zaczynamy? - spytałem, przekładając pas od gitary przez ramię.
- Jet Black Heart. - powiedział z uśmiechem.
- She's kinda hot! - wykrzyknął Calum, stając obok. - Tego dawno nie próbowaliśmy.
O dziwo przyznałem Hood'owi rację. Mike nie był z tego zadowolony, ale zrozumiał sytuację. Tak więc nasza próba zaczęła się rozkręcać, a ja po raz pierwszy od długiego czasu mogłem w całości oddać się muzyce.

▼ Rose ▼
Stanęliśmy z Robertem u drzwi mojego domu. Zawsze miałam pewien mętlik w głowie, nie wiedząc czy powinnam zapukać, czy po prostu wejść. Jednak jakby nie patrzyć, to od zawsze był to mój rodzinny dom. Nic się po tym względem nie zmieni. Postanowiłam zadzwonić do drzwi zanim weszłam do mieszkania.
- Dzień dobry! - krzyknęłam na całe gardło.
- Czoołem, rodzinko! - wrzasnął Robert. - Przyprowadziłem wam zgubę!
Na przywitanie wybiegła do mnie radosna Daisy, skacząca na mnie i skomląca. Kucnęłam przy niej, przez co suczka mogła na mnie skoczyć i obalić na podłogę.
- Taak. - zaśmiałam się. - Też za tobą tęskniłam, księżniczko.
Do przedpokoju wylała się cała moja rodzina. Oczywiście nie szczędzili śmiania się z faktu, że powalił mnie mały pies. Wywróciłam oczyma i podniosłam się, witając się z każdym po kolei.
- Oho, brzusio już zaczyna się pokazywać. - powiedziałam, podchodząc do siostry. - Który to już tydzień?
- Czwarty miesiąc. - odpowiedziała z uśmiechem. - Ed już szykuje dziecku specjalny kącik u siebie w domu.
Cieszyłam się, że moja siostra ma takie wsparcie swojego chłopaka. Niby miał osiemnaście lat, ale swoją postawą pobił na głowę nie jednego mężczyznę w wieku ponad dwudziestu pięciu wiosen.
- A Ty jak się czujesz? - spytałam z troski.
- Nie narzekam. Coraz ciężej jest mi funkcjonować w szkole, ale jakoś daję sobie radę..
Skrzyżowałam ramiona na piersi i spojrzałam na nią z góry.
- Rówieśnicy?
Dziewczyna skinęła głową, a mnie napadła nagła chęc wparowania do tej bandy idiotów i opieprzenia każdego, który śmie powiedzieć złe słowo na moją siostrę. Jeśli którakolwiek obraza ją dotknie, to wydrapię im wszystkim oczy! Pokrzepiająco objęłam ją ramieniem i pociągnęłam w stronę salonu.
- Słuchaj, młoda.. W razie czego wiesz gdzie mieszkam. Jeden telefon, a siostra terminatorka wpada do szkoły. Kto wie? Może i zabiorę ze sobą Sue? Wtedy nie zostanie tam kamień na kamieniu.
Melanie roześmiała się, co sprawiło, że nabrałam pewności odnośnie jej stanu psychicznego. Usiadłyśmy na kanapie i czekaliśmy, aż reszta familii zasiądzie z nami w pokoju. Rozłożyłam się, kładąc nogi na oparciu. To była moja ulubiona pozycja do leżenia.
- Zabierz mi te smrody spod nosa! - jęknął Robert, siadający na fotelu obok kanapy.
Posłałam jemu najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać i jeszcze bardziej podsunęłam swoje nogi w jego kierunku.
- I jak? - spytałam.
Kuzyn wstał i złapał mnie za stopy, ciągnąc je w swoją stronę. Ostatkami refleksu złapałam się poduchy od kanapy i zaparłam się, byle tylko nie zaliczyć upadku.
- Puść mnie. - rzuciłam poprzez śmiech. - Mamoo! Mamo, zabierz go ode mnie!
Moja rodzicielka podeszła do nas i spojrzała jak na niemowlaków.
- Lata wam przybywają, a zachowaniem wciąż przypominacie mi dzieciaków.
Robert momentalnie puścił moje nogi, na co biodro zaliczyło bliskie spotkanie z oparciem fotela. Syknęłam z bólu, próbując nie skulić się w odruchu.
- Ja tam nie wiem o czym ciocia mówi.. - rzucił śpiewnym głosem. - Musiałem jakoś zareagować na próbę zagazowania mnie.
Melanie roześmiała się i poklepała mnie po ramieniu.
- I Ty mówisz, że to ja jestem dziecinna.
Spojrzałam na nią w górę i wykrzywiłam głowę, żeby móc zobaczyć jej twarz w pełnej okazałości.
- Ja tego nie powiedziałam. - żachnęłam się. - Poza tym, nawet jeśli, to masz do tego prawo. W końcu masz niecałe szesnaście lat.
Moja siostra roześmiała się i klepnęła mnie tym razem w brzuch.
- Pogadamy wtedy, kiedy będziesz miała do czynienia ze swoją siostrzenicą, bądź siostrzeńcem. Ja spełnię się jako matka.
Prychnęłam i skrzyżowałam ręce na swojej piersi.
- Już się tak nie produkuj, cwaniaro..

▼ Luke ▼
Po zakończonej próbie udaliśmy się do pobliskiej restauracji na obiad. Wcześniej poprosiliśmy Wilkinsona o zarezerwowanie nam odseparowanego stolika. Lubimy swoje fanki, ale czasami dostajemy już przez nie na głowę.. Usiedliśmy na tyłkach i zanurkowaliśmy do menu. W oko wpadła mi jakaś potrawa z owocami morza. Dość dziwne jak na te klimaty, ale cóż poradzić. Zamówiłem więc to razem z jakimś koktajlem. Mam nadzieję, że nie skończę potem w toalecie.
- Co tam u Rose? - spytał nagle Ashton, wyłaniając się z ukrycia w cieniu menu. - Ostatnim razem jak ją widziałem to nie była zbyt szczęśliwa.
Naparłem plecami na oparcie krzesła i wyciągnąłem swoje długie nogi pod stołem.
- Całkiem dobrze.. - zacząłem. - Powoli wraca do normy. Przynajmniej nie stara się zabić mnie za wszelką cenę.
- Nie zrobiłaby tego. - prychnął Michael, jakby to było oczywiste.
- Dzięki, Mike. - powiedziałem z uśmiechem. - Też uważasz, że byłoby mnie szkoda?
Niebieskowłosy wzruszył ramionami i posłał mi swój szeroki uśmiech.
- Miałem na myśli to, że ściągnęłaby sobie nieprzyjemności na głowę.
Panowie stłumili w sobie śmiech, a ja zaś się z tym nie krępowałem. Miałem znakomity humor! Próba była jak najbardziej udana, wszystko wychodziło nam perfekcyjnie. Skrzyżowałem ramiona na piersi i zamknąłem oczy w rozmarzeniu.
- Luke? - wyrwał mnie z zamyślenia Ashton.
Otworzyłem jedno oko, aby móc spojrzeć na przyjaciela.
- No? - mruknąłem.
- Kiedy zamierzasz jej powiedzieć?
Na samo wspomnienie sprawy wyprostowałem się i oparłem łokciami o stół. Ten temat był dla mnie drażliwym bo to oznaczało najgorszą rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć. I to wszystko przez to, że nasza terapia dobiega końca.. Chociaż.. Gdyby tak znów pobić się z Harrym tylko po to, aby przedłużyć konieczność spotykania się z naszymi psycholożkami? Nie no, nonsens. Pokręciłem głową i spojrzałem smutno na przyjaciela.
- Nie wiem.. - wyszeptałem. - Najchętniej wcale bym jej tego nie mówił..
Michael prychnął i poklepał mnie po plecach w braterskim geście.
- Musisz jej to powiedzieć, Luke. Później będzie już za późno.
Spojrzałem na niego i posłałem niepewien uśmiech.
- Ale to nie jest takie łatwe.. Teraz kiedy wszystko się układa, to ma się rypnąć.. Poza tym, Adrian wyjechał, zniknął z jej życia.. Ta sytuacja tylko ją dobije.
Mike skinął głową i spojrzał w kierunku nadchodzącej kelnerki z naszymi napojami.
- Rose jest silną kobietą. O nią nie musisz się martwić. Cokolwiek by się nie działo, ma wsparcie Sue oraz jej przyjaciół.
Nie powiedziałem nic więcej, tylko wpatrywałem się w swoje dłonie. Jak miałem powiedzieć kobiecie na której mi zależy, że ją zostawiam?

▼ Rose ▼
Po spędzeniu wspaniałego dnia w gronie rodziny postanowiłam skontaktować się z Sue i z nią porozmawiać. Martwiłam się o nią, Fabiana, Le i nawet Harry'ego. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam przejmować się tym zapatrzonym w siebie dupkiem, zmieniającym dziewczyny jak rękawiczki. Prawda jest taka, że zmienił się dzięki mojej przyjaciółce. Nie ma już starego Styles'a romansującego z wszystkim co się rusza. Wsiadłam do samochodu Roberta i wybrałam numer do swojej przyjaciółki. Nie odbierała.. Postanowiłam, że nagram się jej na sekretarkę. Jeśli będzie miała czas to oddzwoni.
- Cześć, piękna. - powiedziałam do słuchawki. - Jak tam u Ciebie? Jak się czujesz? Mam nadzieję, że wszystko idzie ku dobremu, a Ty korzystasz czas na regenerację swoich sił. I co z chłopakami? Jest już lepiej? Daj mi znać o ich stanie. Pozdrów tam wszystkich! Tęsknię, siostrzyczko.
Koniec wiadomości. Siedzący obok mnie Robert spojrzał pobłażliwie na moją osobę.
- Jakaś Ty czuła. - zaśmiał się. - Kto by pomyślał, że masz jakieś uczucia.
Zignorowałam jego zaczepkę, ponieważ skupiłam się na osobie, która stała na chodniku. Przyjrzałam się dokładniej i zamarłam.
- Robert.. - wyszeptałam. - Czy to nie jest przypadkiem Martin?
Na samo wspomnienie tego palanta moje ciało aż zesztywniało. Co prawda dal mi spokój, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go więcej oglądać. Niestety grubo się myliłam. Kuzyn momentalnie złapał za klamkę, aby wyjść z samochodu. Spojrzałam w jego kierunku i złapałam za rękę w ostatniej chwili
- A Ty gdzie idziesz? - spytałam zaskoczona.
Zmierzył wzorkiem stojącego nieopodal mężczyznę. Mogłam zobaczyć, jak jego żyłka na szyi pulsuje.
- Dać temu oblechowi to, na co zasłużył. - warknął.
Uśmiechnęłam się do kuzyna i skinęłam głową na drogę.
- Daj spokój. Nie ma co psuć sobie krwi tym palantem. A teraz jedź, bo musimy zajechać po drodze w jeszcze jedno miejsce.
Robert spojrzał na mnie spod byka i przyjrzał się dokładnie.
- Nie pisałem się na wożenie ciebie po całym Bostonie, Rose.
Uśmiechnęłam się do niego uroczo i wskazałam na zegarek.
- To nie zajmie dużo czasu, braciszku. - zrobiłam maślane oczy i zbliżyłam się do niego. - Prooszę.
Przez krótką chwilę walczył sam ze soba, po czym zrezygnowany odpalił silnik.
- Gdzie mam jechać?
- Do mojej pracy. - powiedziałam, wyciągając telefon. - Muszę coś stamtąd zgarnąć,
Wybrałam numer do Styles'a z nadzieją, że odbierze. Jakaż była moja ulga, kiedy usłyszałam jego zachrypnięty głos w słuchawce.
- Styles. - mruknął.
- Witaj. - rzuciłam. - Słuchaj, możesz mi podać numer do swojego menadżera?
- Po co? - spytał zaskoczony.
Westchnęłam podirytowana i spojrzałam przez okno.
- Sue wspominała, że chciał dostać raport z waszej terapii. Wyręczyłam ją i teraz szukam kontaktu z Twoim „ojczulkiem”, żeby go oddać. To jak będzie?
*
Po długich namowach Styles zgodził się podać mi numer do swojego menadżera, przez co pół godziny później czekałam już na niego w parku nieopodal „Zacisza”. Usiadłam wraz z Robertem na ławce, wyczekując naszego gościa. Widząc odzianego w garnitur sztywniaka wstałam i skierowałam się w jego kierunku, rozpoznając w nim wspomnianego mężczyznę. Uśmiechnęłam się i podałam jemu dłoń.
- Dzień dobry. Jestem Rosemarie Caisage.
- Tak, wiem. - powiedział z uśmiechem. - Miło mi panią poznać.
Skinęłam głową i podałam białą teczkę, którą trzymałam w ręku.
- Tutaj są raporty. Zrobiłam trzy egzemplarze. Jeden dotyczy samego pana Styles'a, drugi pana Hemmings'a, a trzeci ich obojga.
Zaskoczony facet spojrzał na mnie z podziwem, kiwając przy tym głową.
- Wow.. - zdołał z siebie wydusić. - Nie sądziłem, że tak się panie do tego przyłożą.
Posłałam jemu swój najbardziej szczery uśmiech, powoli się od niego oddalając.
- Staramy się zrobić wszystko co w naszej mocy, aby państwu pomóc. Teraz niestety muszę uciekać. Do widzenia, panu.
- Do widzenia!
Zadowolona z tego, że mam już sprawę za sobą, usiałam ponownie obok mojego kuzyna z uśmiechem na twarzy.
- Co Tobie tak wesoło? - spytał Robert.
Spojrzałam na niego jednym okiem, wyciągając twarz w kierunku słońca.
- Nawet nie wiesz jak brakowało mi takich spraw związanych z pracą. - jęknęłam. - Już zapomniałam jak to jest..
Kuzyn pokręcił głową nie dowierzając w moje słowa. Zaśmiałam się pod nosem i zwróciłam swoją uwagę na zbliżającą się kobietę.
- Psst.. - zaczęłam. - Patrz w prawo.. Wyczuwam Twoją przyszłą narzeczoną.
Robert odwrócił swój wzrok w tamtym kierunku i aż biedny zaniemówił. Kobieta zauważyła, że on się na nią gapi. Przechodząc uśmiechnęła się i powiedziała na odchodnym.
- Przystojny jesteś! Gdybym się nie spieszyła, to z chęcią bym bliżej ciebie poznała.
Dobra.. Sytuacja była nieco dziwna. No chyba, że należała ona do pań lekkich obyczajów. Parsknęłam w duchu na samą myśl.
- Ile jej za to zapłaciłaś? - spytał się kuzyn.
Spojrzałam na niego jak na błazna.
- Co masz na myśli?
- Jedyna kobieta jaka tutaj przechodzi. Zwracasz na nią uwagę, po czym ona mówi do mnie taki tekst. Czym ja przekupiłaś?
Byłam świadoma tego, ze teraz to gościu żartuje. Puściłam do niego oczko, gładząc go matczynym gestem po głowie.
- Nic. Po prostu Ciebie zauważyła i postanowiła zrobić to charytatywnie.
Robert spojrzał na mnie tak, jakbym zabiła jego kota. Starał się zachować powagę, lecz kiepsko to wyszło. Parsknął śmiechem i wstał, ciągnąc mnie za sobą.
- Dowcipnisia.. - burknął. - A teraz zwijamy się, bo muszę coś jeszcze zrobić.
Na myśl o tym, że będę mogła usiąść w swoim salonie przyprawiła mnie na nowo o falę euforii. Wszystko zaczęło się powoli układać. Nic tylko żyć i się cieszyć..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz