czwartek, 18 lutego 2016

Chapter Thirty- Fifth




*Sue
Obudził mnie dzwonek domofonu. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. A niech się pieprzą! Miałam za sobą nieprzespaną noc. Praktycznie do czwartej rano rozmawiałam z Lue. Fabian ciężko zachorował i nie było mowy o powrocie do domu. Le mało mówił na temat tego tego co się stało Fabianowi, bo sam nie wiedział. Lekarze też kręcili głowami. Po prostu pewnego pięknego dnia stał i padł... nie obudził się. Miałam na głowie tyle spraw, a do tego jeszcze to. Fab, przecież był dla mnie jak brat. Nie mogłam być obojętna co do tego.
Walenie do drzwi wkurzyło mnie tak, że miałam ochotę wziąć jakiś ciężki przedmiot i zabić tą osobę za drzwiami.
Trzęsąc się ze złości otworzyłam drzwi wejściowe. Nie będę mówić jak się wkurzyłam, gdy zobaczyłam, że w moich drzwiach stoi nie kto inny jak Adrian Walker.
On chyba sobie żartował.
-czego? -zapytałam
-wpuścisz mnie do środka? -zapytał ostrożnie, a ja miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Jednak wpuściłam go do środka, bo to przyjaciel mojej przyjaciółki... nie przyjaźnimy się, nie żyjemy w dobrych stosunkach... nie żyjemy w żadnych stosunkach! Musiało się coś stać skoro przyszedł do mnie. Ciekawość zwyciężyła nad chęcią mordu.
-czego chcesz? -ponowiłam swoje pytanie. Staliśmy tuż przed drzwiami. Mogłam go w każdej chwili wyrzucić za drzwi i pójść dalej spać.
Miałam przecież dziś spotkanie z panami, musiałam być na chodzie. Bo ujarzmienie całej ósemki graniczyło z cudem.
-Rose i Luke... -zmarszczyłam czoło. Co mnie interesowali Luke i Rose o ósmej rano?!
-co z nimi?
-całowali się... zrób coś z tym -spojrzał na mnie ze złością. A ja powtarzałam sobie w głowie słowa „całowali się”. Skłamałabym jakbym powiedziała, że się nie uśmiechnęłam. Może byłam przeciwna temu wszystkiemu, ale trzymałam za nich kciuki. Tych dwoje pasowało do siebie doskonale. Kiedy jedno spadało drugie się za nim rzucało.
-to znaczy, że między nimi wszystko, ok? -pytam nie powstrzymując uśmiechu. Widzę jak na szyi Adriana zaczyna pulsować żyłka. Był zły o to, że Rose czuje coś do Luka, a ja nic z tym nie robię. Ale co ja miałam z tym zrobić? Adrian był jak pies ogrodnika... sam nie brał, ale nikomu też nie pozwolił brać. Był zazdrosny o wszystkich, którzy posiadali w spodniach to samo co on. Żaden facet nie mógł zbliżyć się do Rose na więcej niż 10 metrów, bo od razu wpadał w szał.
-zrób coś z tym. Przecież ona nie może się spotykać z tym dzieciakiem. Przecież on ma więcej kasy niż rozumu! Złamie jej serce!
Może miał racje, może Luke złamie jej serce, ale to był wybór Rose. Wiem, że jeszcze kilka miesięcy temu nakrzyczałabym na nią. Czasy się zmieniają, Rose się zmieniła... Luke się zmienił.
-to jest sprawa Rose i Luka -odpowiadam mu -Rose jest dorosła, nie musisz wiecznie jej niańczyć. To nie ona posiadała homofobiczną laskę, która obrażała moją rodzinę -wbiłam palec w jego klatkę piersiową -daj spokój Rose, musi wreszcie stanąć na nogi! Daj spokój Lukowi! Przez ciebie mamy same problemy! Najpierw go pobiłeś, a później ta twoja laska. -kipię cała ze złości.
Adrian zachowywał się w stosunku do Rose jak kwoka. Najlepiej by ją gdzieś zamknął i nie wypuszczał. Każdy ma prawo mieć swoje własne życie i je układać jak chce. Jeśli Rose miała ochotę być z Lukiem, to proszę bardzo. Jeśli ją zrani, to go zabiję, ale będę wtedy dla niej podporą.
-mówiłeś, że całowali się na ulicy, tak?? -dobra teraz byłam zła, ale nie za to, że się całowali... ale za to gdzie to robili!! przecież jej mówiłam, że ktoś za nami łazi!
-tak...
Odwracam się tyłem do Adriana i idę szukać telefonu. Muszę szybko do niej zadzwonić i zaczynam się modlić o to, żeby w gazetach nie widniała piękna twarz Rose.
Rose odbiera po czwartym sygnale.
-Sue, cholera -jęczy do mojej słuchawki. No oczywiście, że spała. No najlepiej nabroić i spokojnie spać, gdy ja muszę stawiać czoła jej zazdrosnemu przyjacielowi.
-chyba zapomniałaś mi o czymś wspomnieć...
-co?
-co ja mówiłam o publicznym okazywaniu uczuć?! Za drzwiami róbcie co chcecie, ale w miejscach publicznych macie się tylko uśmiechać i udawać, że praktycznie się nie znacie!
-powoli, o czym ty mówisz?
-kto się wczoraj całował z Lukiem?!
-ale... ale.. skąd...
-no mam nadzieję, że nie z gazet!
*
Pogoda była do bani, ale chociaż w żadnej gazecie, ani nigdzie w necie nie było żadnej wzmianki o Luku i Rose.
Do biura dotarłam mocno spóźniona. Byłam nie wyspana, zmęczona, a mój wygląd aż o tym krzyczał.
Wysiadłam z taksówki, bo dziś nie miałam siły na prowadzenie auta. Pod budynkiem przywitał mnie głośny śmiech i krzyk, raczej pisk dziewczyn.
Podeszłam do do tego całego zamieszania z chęcią dostanie się do budynku. Oczywiście nie mogłam się wcisnąć.
-odsunąć się, do jasnej cholery! -moje zmęczenie daje swoja ujmę w irytacji -chcę wejść do własnego biura -jakaś dziewczyna spojrzała na mnie przerażona, a później się roześmiała
-jak każda tu -prychnęła.
To były jakieś jaja, tak? Czy ja nie mam możliwości wejść do budynku za którego płacimy z Rose kolosalne pieniądze?
Zagotowałam się cała. Otwierałam już usta, aby powiedzieć tej dziewczynce, gdzie jej miejsce... poczułam na ramieniu jakąś ciepłą dużą dłoń. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam za sobą postać w kapturze. Nie widziałam jego twarzy, ale coś w nim było znajomego. Chłopak nagle objął mnie ramionami i po prostu pchnął przed siebie. Nie wiem jakim cudem udało mi się przedrzeć przez ten cały tłum rozwrzeszczanych lasek, ale chwilę potem byliśmy już w środku i zamykaliśmy za sobą drzwi.
-dzięki? -uśmiechnęłam się, a chłopak wtedy zdjął kaptur. Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. Jakim sposobem nie rozpoznałam go? No dobra, nie dziwię się... nawet tłum jego fanek tego nie zrobił -Luke...
-we własnej osobie -uśmiechnął się -trzeba naprawić schody przeciwpożarowe. Musiałem skakać z nich na ziemię -rzucił oburzony
-ale, że jak?
-widzieliśmy cię z góry -wskazał schody prowadzące do naszego lokum -Harry jest za mocno uszkodzony, ale przeprowadzić akcję, więc się zgłosiłem, aby ci podziękować.
-za co, Luke?
-nie wiem co powiedziałaś, Rose... ale poskutkowało -szepnął.
*
Siedziałam w gabinecie Rose i wpatrywałam się we własne dłonie. Chłopcy zdeklarowali się, że ustawią krzesła, a ja pod pretekstem zrobienia czegoś do picie uciekłam do pomieszczenia obok. Nie miałam odwagi spojrzeć Harremu w oczy, bo od razu będzie wiedział, że coś się dzieje... a ja nie miałam ochoty się z tego dziś tłumaczyć.
Mój telefon oznajmił, że nadeszła nowa wiadomość. Moje serce stanęło, gdy zobaczyłam, że to od Lue. Obiecał mi, że jeśli coś się stanie, będzie pisał.
Odblokowałam telefon i wstrzymałam oddech. Jeśli Fabianowi się pogorszyło, nawet nie chcę wiedzieć...
Le: obudził się!! rozumiesz? obudził się!! zadzwonię do Ciebie, daj znać jak będziesz wolna.
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. To była najszczęśliwsza wiadomość dzisiejszego dnia. Roześmiałam się, gdy wyobraziłam sobie skaczącego z radości Le. Na pewno było go słychać w całej klinice.
Z uśmiechem na twarzy wyszłam z gabinetu Rose. Usiadłam naprzeciwko chłopaków i zmarszczyłam brwi. Harrego nigdzie nie było.
*Harry
Mój telefon zaczął brzęczeć. Spojrzałem na wyświetlacz i trochę się spiąłem.
Wyszedłem pośpiesznie na korytarz i odebrałem.
-co jest Le?
-Boże, Harry! -krzyknął uradowany do mojego ucha. -obudził się! -uśmiechnąłem się szeroko, a później wypuściłem powietrze z płuc. Dopiero teraz zauważyłem, że od kiedy zobaczyłem,że to on dzwoni... wstrzymywałem oddech. -nie wiem jak ci podziękować...
-daj spokój
-jakby nie ty, to pewnie byśmy gnili w jakimś miejskim szpitalu...
-daj spokój... a jak ty się czujesz?
-jeśli nie mówimy o mojej złamanej nodze i paru siniakach, to jest wszystko w najlepszym porządku.
-to bardzo dobrze, informuj mnie co z Fabianem. A teraz mam spotkanie z...
-nie mów jej... -jego słowa trochę mnie zmroziły. Spojrzałem na drzwi prowadzące do gabinetu i westchnąłem. Ostatnio za dużo kłamałem. Za dużo przed nią zatajałem, ale nie mogłem złamać danego słowa. Le zrobił to kiedyś dla mnie.
-informuj mnie -rozłączam się i zaczynam się wahać, czy w ogóle powinienem dziś iść na tą terapię. Nie wiem czy będę w stanie patrzeć Sue w oczy.
Jak mogłem patrzeć jej w oczy?!
Wiedząc, że jej brat otarł się o śmierć, a Fabian praktycznie bawi się z nią w chowanego.
-idziesz? -podskoczyłem na dźwięk głosu Lou. Spojrzałem nie pewnie na przyjaciela. Zacząłem się bać.
Jeśli dowie się, że ją okłamałem znienawidzi mnie. Moje serce pęknie i umrę w męczarniach, na które oczywiście zasłużyłem. Zasłużyłem na każde cierpienie.
-obudził się... -wyszeptałem patrząc na telefon
-to dobrze, chodź...
-nie mogę... ona nic nie wie...

*Sue
Wpatrywałam się w scenę, którą odgrywał Louis z Harrym. Ten ostatni ewidentnie nie chciał wejść do mojego gabinetu, natomiast ten drugi uparł się, że go wciągnie.
Nie wiem co się stało, ale Harry bardzo posmutniał i nie zachowywał się jak on. Ten telefon musiał go w jakimś stopniu dobić.
-Harry... -dotknęłam jego ramienia, a on spojrzał na mnie przerażony. To była dziwna reakcja, nawet jak na niego. -coś się stało? -pokręcił przecząco głową i wszedł go gabinetu. Spojrzałam na Lou, on tylko wzruszył ramionami i poszedł w ślady Harrego.
Cała ta sytuacja trochę mnie zdezorientowała, ale nie chciałam dać tego po sobie znać. Byłam zmęczona i nie miałam ochoty na dziecinne zachowanie Harrego.
Usiadłam naprzeciwko całej ósemki i podsunęłam nogą duży karton w ich stronę.
-wybierzcie coś sobie.
Luke ukucnął przed kartonem i go otworzył. Byłam zdziwiona jego zmianą, zawsze siedział tu taki zamknięty z miną „mogę już wyjść” albo „zabiję cię Styles”, a teraz? Współpracował?!
Byłam pod wrażeniem tego.
-pacynki?! -do pudła doskoczył Michael, jak tylko Luke wyciągnął pierwszą „maskotkę”. -pingwin!! -wcisnął biało czarne futerko Lukowi, a resztę zaczął rozrzucać. Każdy złapał akurat co w jego kierunku leciało.
Oberwałam w głowę różową świnią.
-ej... -biorę świnkę do ręki i się śmieję. Oczywiście nie mam zamiaru uczestniczyć w tej całej zabawie. Chciałam zobaczyć jak wygląda relacja ich wszystkich od ostatniego naszego wspólnego spotkania. Wtedy nie było za ciekawie. Wszyscy wisieli na Luku, który miał totalnie na to wszystko wylane i na Harrym, który poczuł się winny tego wszystkiego. Ale to było parę miesięcy temu. Teraz widać, że relacja Harry-Luke znacznie się poprawiła.
-co mamy z tym robić? -prawdopodobnie to pytanie zadał Liam... na pewno to był Liam. Niall to ten z farbowanymi włosami. Louisa to oczywiście zawsze poznam, przecież nas uratował przed śmiercią w schowku na szczotki.
-rozmawiajcie ze sobą, przez maskotki...
-to dziecinne -Luke zrobił krzywą minę.
-zachowujecie się jak dzieci -uśmiechnęłam się do niego szeroko. On tylko pokręcił głową i nie wiem jakim sposobem, ale wszyscy się na to zgodzili.
Oni ze sobą rozmawiali, kiedy ja siedziałam i przyglądałam się temu wszystkiemu. W tym wszystkim tylko nie podobał mi się Harry, wyglądał jakby był gdzieś daleko myślami.
Siedzący po jego prawej stronie Niall, swoją żabką-pacynką „jadł” jego włosy, na co Harry nawet nie reagował. Louis jakimś misiem w sukience dobierał się do jego rozporka.
Byłam przerażona tym wszystkim.
-Lou... -przerwałam jego wygłupy. On tylko wzruszył ramionami. Potrząsnął lekko Harrym, który nagle jakby powrócił z zaświatów. Zmarszczył czoło i odepchnął od siebie Nialla, który poleciał w bok i o to powstał efekt domina. Niall poleciał na Ashtona, Ashton na Liama, Liam na Michaela, Michael na Caluma, a Calum na Luka, który upadł na ziemię łamiąc moje krzesło.
Z tej „zabawy” żywo wyszedł tylko Louis, który teraz zanosił się śmiechem.
Zły pan Horan wstał i zapchał go z krzesła.
-za co to?!
-za twoją głupotę.
Czy ja mówiłam, że oni zachowują się jak dzieci? Jeśli tak, to miałam stu procentową racje. Prawdopodobnie na dole wali się ludziom sufit na głowę.
-ej...

*Harry
Znowu ten pieprzony hotel, te same ściany, ten sam pokój i ci sami ludzie.
Znowu siedzę na krześle na środku pokoju. Przede mną klęka Luke próbując zwrócić na mnie swoją uwagę. Louis siedzi naprzeciwko mnie i też coś mówi. Liam rozmawia z kimś przez telefon. Widzę, że jest zły, ale nie słyszę jego słów. Niall stoi gdzieś z boku.
Jestem z nimi tu, ale czuję się jakbym był zamknięty w jakiejś bańce i był gdzieś obok tego wszystkiego. Czas leci a ja jakbym się zatrzymał.
Nie wiem co mi jest, ale dziś nie potrzebuję alkoholu aby widzieć czarne plamki przed oczami. Poczucie winy zżera mnie od środka, to one działa jak alkohol.
Zamykam powoli oczy i chyba upadam.
Słyszę podniesione głosy i ból w prawym ramieniu.
Później nie czuję już nic. Odpływam w jakiś dziwny świat. Coś między jawą a snem. To takie błahe. Czuję się taki lekki, bez żadnych zobowiązań. Bez psychologa, bez przyjaciół. Jestem sam i szczerze? Jest mi z tym dobrze. Nie potrzebuję miłości, nie zasługuję na nią. Nie zasługuję na Sue.
Coś zimnego otula moją twarz. Otwieram oczy i widzę wiszącego nade mną Louis. Na jego twarzy widnieje strach.
-ej... nie usypiaj mi tu, idioto -próbuje się uśmiechnąć, ale widzę, że jest zdenerwowany.
-masakra, ale odleciałem -śmieje się i podnoszę z podłogi.
-zbierać dupy -do pokoju wbiega Niall -idzie królowa i obawiam się, że jest nieźle wkurzona
Nie rozumiem o czym mówi. Siadam na łóżku, ale po chwili ląduję na nim plecami. Zasłaniam twarz dłońmi. Nie wiem co się stało, że znowu padłem, ale to raczej nie było spowodowane przemęczeniem.
-gdzie jest Harry? -podnoszę się na dźwięk głosu Sue. Co ona tu robi?!
-tu jestem -podchodzę do niej powoli. Moje nogi trochę się chwieją.
-zbieraj się, idziemy... -rzuca we mnie kurtką. Nie wiem skąd ją wzięła, ale na pewno jest moja.
-gdzie?
-zobaczysz...
*
Idę ciągle za Sue. Sen, który ogarnął mnie chwilę temu, deptał mi po piętach. Nie wiem co mi się stało, ale ostatnio jestem bardzo senny i usypiam w dość dziwnych miejscach. Lou powiedział, że to przez te leki, które przepisał mi Peter.
-Sue, jestem zmęczony -mówię smętnie i prawie potykam się o swoje własne nogi. Dziewczyna w ogóle nie przejmuje się tym co mówię. Wygląda na wściekłą.
Łapie mnie za rękę i ciągnie.
Po długim męczącym maratonie lądujemy przed jej biurem. Otwiera drzwi i wciąga mnie do środka. Wewnątrz panuje dość przyjemny chłód. Działa trochę otrzeźwiająca na mój senny nastrój, jednak bardziej ożywia moje poczucie winy.
-siadaj -pcha mnie na kanapę. Ląduję na niej na plecach. Sue wisi nade mną z nieodgadnioną miną. Mam ochotę pochwycić jej twarz w ramiona i wpić się w jej usta... ale gdzieś z zakamarków wyłania się moje poczucie winy, więc tylko na nią patrzę -chcesz mi coś powiedzieć?
Kręcę głowa przecząco.
-mów Styles! -jej kolano ląduje na moim kroczu. Nie uderzyła mnie, ale wystarczył silniejszy nacisk, abym syknął z bólu. -mów! -przyciska mocniej kolano
-ale co? -mój głos zaczyna się trochę łamać.
-mów co z Le, wiem... że wiesz! -zginam się w pół, kiedy moje krocze styka się mocniej z jej kolanem.
-przyprowadziłaś mnie tu, aby mnie torturować? -praktycznie nie słyszę swoich słów
-możesz krzyczeć do bólu -syczy tuż obok mojego ucha.
Nie wiem skąd biorę tyle sił, po takiej torturze mojego „przyjaciela”, ale przekręcam się i teraz oboje leżymy na podłodze. Z tym tylko, że to ja teraz jestem nad nią. Kostka ostrzegawczo zaczyna mi pulsować. Chyba dziś ją trochę nadwerężyłem. Miały być dwa tygodnie odpoczynku, a Sue urządziła mi maraton.
-jeśli chcesz wiedzieć co z twoim bratem, to do niego zadzwoń. Niech ci sam powie -unoszę się i klękam obok niej, później z jękiem siadam na kanapie.

Ściągam but i mam ochotę wyć do księżyca. Przesadziłem dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz