*Sue
Obudził mnie dzwonek domofonu. Nie
miałam ochoty wstawać z łóżka. A niech się pieprzą! Miałam za
sobą nieprzespaną noc. Praktycznie do czwartej rano rozmawiałam z
Lue. Fabian ciężko zachorował i nie było mowy o powrocie do domu.
Le mało mówił na temat tego tego co się stało Fabianowi, bo sam
nie wiedział. Lekarze też kręcili głowami. Po prostu pewnego
pięknego dnia stał i padł... nie obudził się. Miałam na głowie
tyle spraw, a do tego jeszcze to. Fab, przecież był dla mnie jak
brat. Nie mogłam być obojętna co do tego.
Walenie do drzwi wkurzyło mnie tak, że
miałam ochotę wziąć jakiś ciężki przedmiot i zabić tą osobę
za drzwiami.
Trzęsąc się ze złości otworzyłam
drzwi wejściowe. Nie będę mówić jak się wkurzyłam, gdy
zobaczyłam, że w moich drzwiach stoi nie kto inny jak Adrian
Walker.
On chyba sobie żartował.
-czego? -zapytałam
-wpuścisz mnie do środka? -zapytał
ostrożnie, a ja miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
Jednak wpuściłam go do środka, bo to przyjaciel mojej
przyjaciółki... nie przyjaźnimy się, nie żyjemy w dobrych
stosunkach... nie żyjemy w żadnych stosunkach! Musiało się coś
stać skoro przyszedł do mnie. Ciekawość zwyciężyła nad chęcią
mordu.
-czego chcesz? -ponowiłam swoje
pytanie. Staliśmy tuż przed drzwiami. Mogłam go w każdej chwili
wyrzucić za drzwi i pójść dalej spać.
Miałam przecież dziś spotkanie z
panami, musiałam być na chodzie. Bo ujarzmienie całej ósemki
graniczyło z cudem.
-Rose i Luke... -zmarszczyłam czoło.
Co mnie interesowali Luke i Rose o ósmej rano?!
-co z nimi?
-całowali się... zrób coś z tym
-spojrzał na mnie ze złością. A ja powtarzałam sobie w głowie
słowa „całowali się”. Skłamałabym jakbym powiedziała, że
się nie uśmiechnęłam. Może byłam przeciwna temu wszystkiemu,
ale trzymałam za nich kciuki. Tych dwoje pasowało do siebie
doskonale. Kiedy jedno spadało drugie się za nim rzucało.
-to znaczy, że między nimi wszystko,
ok? -pytam nie powstrzymując uśmiechu. Widzę jak na szyi Adriana
zaczyna pulsować żyłka. Był zły o to, że Rose czuje coś do
Luka, a ja nic z tym nie robię. Ale co ja miałam z tym zrobić?
Adrian był jak pies ogrodnika... sam nie brał, ale nikomu też
nie pozwolił brać. Był zazdrosny o wszystkich, którzy
posiadali w spodniach to samo co on. Żaden facet nie mógł zbliżyć
się do Rose na więcej niż 10 metrów, bo od razu wpadał w szał.
-zrób coś z tym. Przecież ona nie
może się spotykać z tym dzieciakiem. Przecież on ma więcej kasy
niż rozumu! Złamie jej serce!
Może miał racje, może Luke złamie
jej serce, ale to był wybór Rose. Wiem, że jeszcze kilka miesięcy
temu nakrzyczałabym na nią. Czasy się zmieniają, Rose się
zmieniła... Luke się zmienił.
-to jest sprawa Rose i Luka -odpowiadam
mu -Rose jest dorosła, nie musisz wiecznie jej niańczyć. To nie
ona posiadała homofobiczną laskę, która obrażała moją rodzinę
-wbiłam palec w jego klatkę piersiową -daj spokój Rose, musi
wreszcie stanąć na nogi! Daj spokój Lukowi! Przez ciebie mamy same
problemy! Najpierw go pobiłeś, a później ta twoja laska. -kipię
cała ze złości.
Adrian zachowywał się w stosunku do
Rose jak kwoka. Najlepiej by ją gdzieś zamknął i nie wypuszczał.
Każdy ma prawo mieć swoje własne życie i je układać jak chce.
Jeśli Rose miała ochotę być z Lukiem, to proszę bardzo. Jeśli
ją zrani, to go zabiję, ale będę wtedy dla niej podporą.
-mówiłeś, że całowali się na
ulicy, tak?? -dobra teraz byłam zła, ale nie za to, że się
całowali... ale za to gdzie to robili!! przecież jej mówiłam, że
ktoś za nami łazi!
-tak...
Odwracam się tyłem do Adriana i idę
szukać telefonu. Muszę szybko do niej zadzwonić i zaczynam się
modlić o to, żeby w gazetach nie widniała piękna twarz Rose.
Rose odbiera po czwartym sygnale.
-Sue, cholera -jęczy do mojej
słuchawki. No oczywiście, że spała. No najlepiej nabroić i
spokojnie spać, gdy ja muszę stawiać czoła jej zazdrosnemu
przyjacielowi.
-chyba zapomniałaś mi o czymś
wspomnieć...
-co?
-co ja mówiłam o publicznym
okazywaniu uczuć?! Za drzwiami róbcie co chcecie, ale w miejscach
publicznych macie się tylko uśmiechać i udawać, że praktycznie
się nie znacie!
-powoli, o czym ty mówisz?
-kto się wczoraj całował z Lukiem?!
-ale... ale.. skąd...
-no mam nadzieję, że nie z gazet!
*
Pogoda była do bani, ale chociaż w
żadnej gazecie, ani nigdzie w necie nie było żadnej wzmianki o
Luku i Rose.
Do biura dotarłam mocno spóźniona.
Byłam nie wyspana, zmęczona, a mój wygląd aż o tym krzyczał.
Wysiadłam z taksówki, bo dziś nie
miałam siły na prowadzenie auta. Pod budynkiem przywitał mnie
głośny śmiech i krzyk, raczej pisk dziewczyn.
Podeszłam do do tego całego
zamieszania z chęcią dostanie się do budynku. Oczywiście nie
mogłam się wcisnąć.
-odsunąć się, do jasnej cholery!
-moje zmęczenie daje swoja ujmę w irytacji -chcę wejść do
własnego biura -jakaś dziewczyna spojrzała na mnie przerażona, a
później się roześmiała
-jak każda tu -prychnęła.
To były jakieś jaja, tak? Czy ja nie
mam możliwości wejść do budynku za którego płacimy z Rose
kolosalne pieniądze?
Zagotowałam się cała. Otwierałam
już usta, aby powiedzieć tej dziewczynce, gdzie jej miejsce...
poczułam na ramieniu jakąś ciepłą dużą dłoń. Obejrzałam się
za siebie i zobaczyłam za sobą postać w kapturze. Nie widziałam
jego twarzy, ale coś w nim było znajomego. Chłopak nagle objął
mnie ramionami i po prostu pchnął przed siebie. Nie wiem jakim
cudem udało mi się przedrzeć przez ten cały tłum
rozwrzeszczanych lasek, ale chwilę potem byliśmy już w środku i
zamykaliśmy za sobą drzwi.
-dzięki? -uśmiechnęłam się, a
chłopak wtedy zdjął kaptur. Uderzyłam się z otwartej dłoni w
czoło. Jakim sposobem nie rozpoznałam go? No dobra, nie dziwię
się... nawet tłum jego fanek tego nie zrobił -Luke...
-we własnej osobie -uśmiechnął się
-trzeba naprawić schody przeciwpożarowe. Musiałem skakać z nich
na ziemię -rzucił oburzony
-ale, że jak?
-widzieliśmy cię z góry -wskazał
schody prowadzące do naszego lokum -Harry jest za mocno uszkodzony,
ale przeprowadzić akcję, więc się zgłosiłem, aby ci
podziękować.
-za co, Luke?
-nie wiem co powiedziałaś, Rose...
ale poskutkowało -szepnął.
*
Siedziałam w gabinecie Rose i
wpatrywałam się we własne dłonie. Chłopcy zdeklarowali się, że
ustawią krzesła, a ja pod pretekstem zrobienia czegoś do picie
uciekłam do pomieszczenia obok. Nie miałam odwagi spojrzeć Harremu
w oczy, bo od razu będzie wiedział, że coś się dzieje... a ja
nie miałam ochoty się z tego dziś tłumaczyć.
Mój telefon oznajmił, że nadeszła
nowa wiadomość. Moje serce stanęło, gdy zobaczyłam, że to od
Lue. Obiecał mi, że jeśli coś się stanie, będzie pisał.
Odblokowałam telefon i wstrzymałam
oddech. Jeśli Fabianowi się pogorszyło, nawet nie chcę
wiedzieć...
Le: obudził się!! rozumiesz? obudził
się!! zadzwonię do Ciebie, daj znać jak będziesz wolna.
Pojedyncza łza spłynęła mi po
policzku. To była najszczęśliwsza wiadomość dzisiejszego dnia.
Roześmiałam się, gdy wyobraziłam sobie skaczącego z radości Le.
Na pewno było go słychać w całej klinice.
Z uśmiechem na twarzy wyszłam z
gabinetu Rose. Usiadłam naprzeciwko chłopaków i zmarszczyłam
brwi. Harrego nigdzie nie było.
*Harry
Mój telefon zaczął brzęczeć.
Spojrzałem na wyświetlacz i trochę się spiąłem.
Wyszedłem pośpiesznie na korytarz i
odebrałem.
-co jest Le?
-Boże, Harry! -krzyknął uradowany do
mojego ucha. -obudził się! -uśmiechnąłem się szeroko, a później
wypuściłem powietrze z płuc. Dopiero teraz zauważyłem, że od
kiedy zobaczyłem,że to on dzwoni... wstrzymywałem oddech. -nie
wiem jak ci podziękować...
-daj spokój
-jakby nie ty, to pewnie byśmy gnili w
jakimś miejskim szpitalu...
-daj spokój... a jak ty się czujesz?
-jeśli nie mówimy o mojej złamanej
nodze i paru siniakach, to jest wszystko w najlepszym porządku.
-to bardzo dobrze, informuj mnie co z
Fabianem. A teraz mam spotkanie z...
-nie mów jej... -jego słowa trochę
mnie zmroziły. Spojrzałem na drzwi prowadzące do gabinetu i
westchnąłem. Ostatnio za dużo kłamałem. Za dużo przed nią
zatajałem, ale nie mogłem złamać danego słowa. Le zrobił to
kiedyś dla mnie.
-informuj mnie -rozłączam się i
zaczynam się wahać, czy w ogóle powinienem dziś iść na tą
terapię. Nie wiem czy będę w stanie patrzeć Sue w oczy.
Jak mogłem patrzeć jej w oczy?!
Wiedząc, że jej brat otarł się o
śmierć, a Fabian praktycznie bawi się z nią w chowanego.
-idziesz? -podskoczyłem na dźwięk
głosu Lou. Spojrzałem nie pewnie na przyjaciela. Zacząłem się
bać.
Jeśli dowie się, że ją okłamałem
znienawidzi mnie. Moje serce pęknie i umrę w męczarniach, na które
oczywiście zasłużyłem. Zasłużyłem na każde cierpienie.
-obudził się... -wyszeptałem patrząc
na telefon
-to dobrze, chodź...
-nie mogę... ona nic nie wie...
*Sue
Wpatrywałam się w scenę, którą
odgrywał Louis z Harrym. Ten ostatni ewidentnie nie chciał wejść
do mojego gabinetu, natomiast ten drugi uparł się, że go wciągnie.
Nie wiem co się stało, ale Harry
bardzo posmutniał i nie zachowywał się jak on. Ten telefon musiał
go w jakimś stopniu dobić.
-Harry... -dotknęłam jego ramienia, a
on spojrzał na mnie przerażony. To była dziwna reakcja, nawet jak
na niego. -coś się stało? -pokręcił przecząco głową i wszedł
go gabinetu. Spojrzałam na Lou, on tylko wzruszył ramionami i
poszedł w ślady Harrego.
Cała ta sytuacja trochę mnie
zdezorientowała, ale nie chciałam dać tego po sobie znać. Byłam
zmęczona i nie miałam ochoty na dziecinne zachowanie Harrego.
Usiadłam naprzeciwko całej ósemki i
podsunęłam nogą duży karton w ich stronę.
-wybierzcie coś sobie.
Luke ukucnął przed kartonem i go
otworzył. Byłam zdziwiona jego zmianą, zawsze siedział tu taki
zamknięty z miną „mogę już wyjść” albo „zabiję cię
Styles”, a teraz? Współpracował?!
Byłam pod wrażeniem tego.
-pacynki?! -do pudła doskoczył
Michael, jak tylko Luke wyciągnął pierwszą „maskotkę”.
-pingwin!! -wcisnął biało czarne futerko Lukowi, a resztę zaczął
rozrzucać. Każdy złapał akurat co w jego kierunku leciało.
Oberwałam w głowę różową świnią.
-ej... -biorę świnkę do ręki i się
śmieję. Oczywiście nie mam zamiaru uczestniczyć w tej całej
zabawie. Chciałam zobaczyć jak wygląda relacja ich wszystkich od
ostatniego naszego wspólnego spotkania. Wtedy nie było za ciekawie.
Wszyscy wisieli na Luku, który miał totalnie na to wszystko wylane
i na Harrym, który poczuł się winny tego wszystkiego. Ale to było
parę miesięcy temu. Teraz widać, że relacja Harry-Luke znacznie
się poprawiła.
-co mamy z tym robić? -prawdopodobnie
to pytanie zadał Liam... na pewno to był Liam. Niall to ten z
farbowanymi włosami. Louisa to oczywiście zawsze poznam, przecież
nas uratował przed śmiercią w schowku na szczotki.
-rozmawiajcie ze sobą, przez
maskotki...
-to dziecinne -Luke zrobił krzywą
minę.
-zachowujecie się jak dzieci
-uśmiechnęłam się do niego szeroko. On tylko pokręcił głową i
nie wiem jakim sposobem, ale wszyscy się na to zgodzili.
Oni ze sobą rozmawiali, kiedy ja
siedziałam i przyglądałam się temu wszystkiemu. W tym wszystkim
tylko nie podobał mi się Harry, wyglądał jakby był gdzieś
daleko myślami.
Siedzący po jego prawej stronie Niall,
swoją żabką-pacynką „jadł” jego włosy, na co Harry nawet
nie reagował. Louis jakimś misiem w sukience dobierał się do jego
rozporka.
Byłam przerażona tym wszystkim.
-Lou... -przerwałam jego wygłupy. On
tylko wzruszył ramionami. Potrząsnął lekko Harrym, który nagle
jakby powrócił z zaświatów. Zmarszczył czoło i odepchnął od
siebie Nialla, który poleciał w bok i o to powstał efekt domina.
Niall poleciał na Ashtona, Ashton na Liama, Liam na Michaela,
Michael na Caluma, a Calum na Luka, który upadł na ziemię łamiąc
moje krzesło.
Z tej „zabawy” żywo wyszedł tylko
Louis, który teraz zanosił się śmiechem.
Zły pan Horan wstał i zapchał go z
krzesła.
-za co to?!
-za twoją głupotę.
Czy ja mówiłam, że oni zachowują
się jak dzieci? Jeśli tak, to miałam stu procentową racje.
Prawdopodobnie na dole wali się ludziom sufit na głowę.
-ej...
*Harry
Znowu ten pieprzony hotel, te same
ściany, ten sam pokój i ci sami ludzie.
Znowu siedzę na krześle na środku
pokoju. Przede mną klęka Luke próbując zwrócić na mnie swoją
uwagę. Louis siedzi naprzeciwko mnie i też coś mówi. Liam
rozmawia z kimś przez telefon. Widzę, że jest zły, ale nie słyszę
jego słów. Niall stoi gdzieś z boku.
Jestem z nimi tu, ale czuję się
jakbym był zamknięty w jakiejś bańce i był gdzieś obok tego
wszystkiego. Czas leci a ja jakbym się zatrzymał.
Nie wiem co mi jest, ale dziś nie
potrzebuję alkoholu aby widzieć czarne plamki przed oczami.
Poczucie winy zżera mnie od środka, to one działa jak alkohol.
Zamykam powoli oczy i chyba upadam.
Słyszę podniesione głosy i ból w
prawym ramieniu.
Później nie czuję już nic. Odpływam
w jakiś dziwny świat. Coś między jawą a snem. To takie błahe.
Czuję się taki lekki, bez żadnych zobowiązań. Bez psychologa,
bez przyjaciół. Jestem sam i szczerze? Jest mi z tym dobrze. Nie
potrzebuję miłości, nie zasługuję na nią. Nie zasługuję na
Sue.
Coś zimnego otula moją twarz.
Otwieram oczy i widzę wiszącego nade mną Louis. Na jego twarzy
widnieje strach.
-ej... nie usypiaj mi tu, idioto
-próbuje się uśmiechnąć, ale widzę, że jest zdenerwowany.
-masakra, ale odleciałem -śmieje się
i podnoszę z podłogi.
-zbierać dupy -do pokoju wbiega Niall
-idzie królowa i obawiam się, że jest nieźle wkurzona
Nie rozumiem o czym mówi. Siadam na
łóżku, ale po chwili ląduję na nim plecami. Zasłaniam twarz
dłońmi. Nie wiem co się stało, że znowu padłem, ale to raczej
nie było spowodowane przemęczeniem.
-gdzie jest Harry? -podnoszę się na
dźwięk głosu Sue. Co ona tu robi?!
-tu jestem -podchodzę do niej powoli.
Moje nogi trochę się chwieją.
-zbieraj się, idziemy... -rzuca we
mnie kurtką. Nie wiem skąd ją wzięła, ale na pewno jest moja.
-gdzie?
-zobaczysz...
*
Idę ciągle za Sue. Sen, który
ogarnął mnie chwilę temu, deptał mi po piętach. Nie wiem co mi
się stało, ale ostatnio jestem bardzo senny i usypiam w dość
dziwnych miejscach. Lou powiedział, że to przez te leki, które
przepisał mi Peter.
-Sue, jestem zmęczony -mówię smętnie
i prawie potykam się o swoje własne nogi. Dziewczyna w ogóle nie
przejmuje się tym co mówię. Wygląda na wściekłą.
Łapie mnie za rękę i ciągnie.
Po długim męczącym maratonie
lądujemy przed jej biurem. Otwiera drzwi i wciąga mnie do środka.
Wewnątrz panuje dość przyjemny chłód. Działa trochę
otrzeźwiająca na mój senny nastrój, jednak bardziej ożywia moje
poczucie winy.
-siadaj -pcha mnie na kanapę. Ląduję
na niej na plecach. Sue wisi nade mną z nieodgadnioną miną. Mam
ochotę pochwycić jej twarz w ramiona i wpić się w jej usta... ale
gdzieś z zakamarków wyłania się moje poczucie winy, więc tylko
na nią patrzę -chcesz mi coś powiedzieć?
Kręcę głowa przecząco.
-mów Styles! -jej kolano ląduje na
moim kroczu. Nie uderzyła mnie, ale wystarczył silniejszy nacisk,
abym syknął z bólu. -mów! -przyciska mocniej kolano
-ale co? -mój głos zaczyna się
trochę łamać.
-mów co z Le, wiem... że wiesz!
-zginam się w pół, kiedy moje krocze styka się mocniej z jej
kolanem.
-przyprowadziłaś mnie tu, aby mnie
torturować? -praktycznie nie słyszę swoich słów
-możesz krzyczeć do bólu -syczy tuż
obok mojego ucha.
Nie wiem skąd biorę tyle sił, po
takiej torturze mojego „przyjaciela”, ale przekręcam się i
teraz oboje leżymy na podłodze. Z tym tylko, że to ja teraz jestem
nad nią. Kostka ostrzegawczo zaczyna mi pulsować. Chyba dziś ją
trochę nadwerężyłem. Miały być dwa tygodnie odpoczynku, a Sue
urządziła mi maraton.
-jeśli chcesz wiedzieć co z twoim
bratem, to do niego zadzwoń. Niech ci sam powie -unoszę się i
klękam obok niej, później z jękiem siadam na kanapie.
Ściągam but i mam ochotę wyć do
księżyca. Przesadziłem dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz