*Sue
Delikatnie otworzyłam drzwi wejściowe
i zajrzałam do środka. Mieszkanie było puste, odetchnęłam z ulgą. Fabii jednak dał się namówić
na „wycieczkę” z Rose. Mam nadzieję, że będzie bawił się na tyle dobrze, że nie zafocha się na
nas.
-Le, chodź -krzyczę, a po chwili na
schodach pokazuje się głowa mojego brata. Le targa ze sobą
torby z ozdobami. Jak miał być
sylwester, to z pełnym ozdobieniem.
-to był zły pomysł -patrzę na
niego. W ogóle nie rozumiem o co mu chodzi, więc czekam aż mnie
oświeci -nie powinienem był okłamywać
Fabiana -omija mnie i wchodzi naburmuszony do mieszkania.
-i tak go oszukujesz -mruczę i wchodzę
za nim. Le spogląda na mnie zły. -kiedy mu
powiesz o Toni? -Le zamyka drzwi od
szafy na kurtki z hukiem. Dawno nie wałkowaliśmy tego tematu, ale
kiedyś musieliśmy znowu go zacząć. Jestem trochę na niego zła,
bo lata lecą, a on milczy.
Chcę coś dodać, ale powstrzymuje
mnie mój telefon. Sięgam po niego i widzę, że mam dwie wiadomości
od Harrego.
Harry: zabierz mnie stąd!!
Harry: chcę umrzeć!!
Odkładam telefon na szafkę i ściągam
płaszcz. Kątem oka widzę, że Le siada w salonie i spuszcza
głowę. Chyba to jednak był zły
pomysł, abym mu przypominać dziś o tym wszystkim. Nie powinnam w
ogóle o niej wspominać. To wszystko działo się za nim staliśmy
się najlepszym rodzeństwem pod słońcem.
Podchodzę do niego i klepie go po
ramieniu -przepraszam -mówię, kiedy przytulam się do jego
pleców. Był moim ukochanym braciszkiem. Byłam z nim bardziej
związana niż z Peterem.
-masz rację, oszukuję go każdego
dnia -wstaje i uśmiecha się do mnie, a później jakby nigdy nic
wraca do normalnego „funkcjonowania”. Kryzys zażegnany na małą
chwilę, zastanawiałam się na
jak długo.
Wchodzę do swojej sypialni i jęczę
głośno. Od razu widać, że mieszka tu Pan Styles. Jego rożnego
rodzaju koszule leżą praktycznie wszędzie. Zbieram je wszystkie do
kosza na brudne ubrania i powoli nastawiam się na sprzątanie całego
mieszkania. Mój pokój to był tylko „delikatny” początek, tego
co mnie czeka. Musiałam jeszcze pomóc przy okazji Le. Zapowiadał
się męczący dzień. Ale to była moja wina, to ja postanowiłam
wyprawić Sylwestra w tym roku w domu, a do tego namówiłam Le, aby
się oświadczył Fabianowi w sylwestra. To lepsza okazja niż
święta. Będziemy mieli przynajmniej co świętować.
Mój telefon znowu zaczął wibrować.
Harry: proszę Cię... zabij mnie, a
później rzuć z mostu moje zwłoki!! nigdy więcej!! czuję się
jak małe dziecko-,-
Odłożyłam telefon, nie odpisałam
mu... niech się trochę pomęczy. Niech poczuje mój ból, ten który
czuję od momentu, kiedy on pierwszy raz postawił swoją zgrabną
nogę w moim biurze. Momentalnie zatrzymałam się i schowałam twarz
w jego czarną koszulę, którą akurat trzymałam w dłoni.
Pachniała nim i przypomniała mi jak wylądowałam w jego ramionach.
To było niezapomniane uczucie, to tak jakbym po paru latach tułaczki
znalazła swoje miejsce na ziemi. Było tak jakbym znalazła igłę
w stogu siana. Moje zranione serce nagle odżyło.
Przyłożyłam jego koszulę do serca.
Wpadłam po uszy i wiedziałam, że to był błąd, prędzej czy
później dostanę po głowie i znowu
będę lizać rany.
Harry jednak był godny podjęcia
ryzyka. Chciałam w to brnąć, nawet jakbyśmy mieli się ukrywać.
To było cudowne uczucie, mieć go dla
siebie i tylko dla siebie.
-jaka jestem żałosna -rzucam koszulę
do reszty i zaczynam ścielić łózko. Tak naprawdę mam ochotę
przytulić się do poduszki na której
śpi Harry. Wszystko w tym pokoju nim pachniało. Czuję się jak
stara panna, która złapała
młodego chłopka i podnieca się nim na każdym kroku.
Biorę kosz i zanoszę go do pralni,
stawiam obok pralki. Wychodząc zatrzaskuję za sobą drzwi.
Właśnie załapałam doła. Zbliża
się Nowy Rok, a ja mam doła i to nie z powodu, że się starzeje,
ale
dlatego, że chcę mieć coś czego nie
mogę mieć. Harry lubił kobiety i mogłam się założyć, że nie
zrezygnuje z nich dla mnie. Zwykłej,
kiepskiej psycholog, która nie potrafi sobie poradzić ze swoim
życiem. Nie wiem jakim cudem pomagałam
ludziom skoro byłam taka kiepska w układaniu
swojego prywatnego życia.
-gdzie jest Klara? -z odrętwienia
wyrywa mnie głos Le. Odwracam się do niego.
-poszła do Petera -odpowiadam.
*Harry
Patrzałem jak oni wszyscy pchają się
na kolejkę górską. Jeszcze brakowało mi rollercoastera! To, że
przestałem się ich bać, nie oznaczało że nie czułem lekkiego
respektu do takich „zabaw”.
Piszę ostatniego SMS-a do Sue. Modlę
się w duchu, aby to przeżyć. Ostatni raz spoglądam na godzinę i
chowam telefon do kieszeni. Wszyscy dobrali się w pary, więc ja
samotny siadam sam. Widać było gołym okiem, że trochę odstaję
od grupy, ale naprawdę nie miałem dziś ochoty na takie zabawy.
Chciałem być w domu, w łóżku!!
Nagle na siedzenie obok wgramola się
jakaś dziewczyna. Zasłaniam twarz dłońmi, tak aby mnie
czasem nie rozpoznała. Tam w górze
już to nie będzie miało znaczenia. Kiedy wagoniki ruszają, ja
zaczynam się modlić o to, żebym jednak tu umarł.
Nagle w moich uszach rozbrzmiewają
różnego rodzaju wrzaski. Wszystko miesza się w dziwną całość.
Zasłaniam uszy dłońmi i mocno zaciskam powieki.
Chcę być już na dole!!!
*Sue
Robienie zakupów z Le, było jak
wyprowadzanie szczeniaczka na jego pierwszy spacer. Chłopak
biegał między regałami. Oglądał
wszystko dookoła. Po jego zachowaniu było widać, że jest
podekscytowany tą całą sytuacją.
Chciało mi się śmiać z niego.
-Le -klepie go po ramieniu, kiedy on
już z setni raz czyta tą samą etykietę na paczce makaronu -to
ten sam makaron -on się tylko uśmiecha
i odkłada makaron na miejsce. Widzę, że nie tak naprawdę
nie czytał tej etykiety, tylko myślał
o czymś innym. -zobaczysz, będzie dobrze. -odpowiada mi
uśmiechem i odchodzi. Idę za nim.
Kiedy wychodzimy ze sklepu spotykamy
Petera. Od razu widać, że jest zły. Domyśliłam się od
razu, że babcia musiała zajść mu za
skórę.
-Peter, bracie -Le przyciąga Petera do
siebie i ściska mocno. Na twarzy mojego najstarszego na minutę
pojawia się uśmiech, ale po chwili wraca powaga.
-Peter -rzucam w jego kierunku. Nasze
stosunki lekko się ochłodziły od kiedy babcia postanowiła pojawić
się realnie naszym życiu.
-będziesz dziś, prawda? -Le przysuwa
się znowu do Petera i w ten sposób odgradza nas od siebie. Chłopak
jakby nie zauważył tego całego napięcia między nami, mierzy go
wzrokiem. Widzę, że Peter się waha. I ewidentnie nie wie co
odpowiedzieć. Coś było nie tak i to coś było związane z babcią,
nie ze mną.
Oczywiście chciałam aby się pojawił
na imprezie. Co roku zawsze bawiliśmy się razem, no oprócz tego
jednego roku, kiedy nie mogłam jechać do Francji. Wtedy spędziłam
Sylwestra z Rose pijąc jakieś tanie wino, które kupiłyśmy w
monopolowym. Miałyśmy wtedy taką zabawę, że nasi wtedy mężczyźni
zamknęli się w innym pokoju... spoważniałam od razu. Moja
wyobraźnia podsunęła mi bardzo wymowne obrazy. Nawet nie chciałam
wiedzieć co oni tam robili.
-mama zaprosiła babcie do siebie,
chyba lepiej jakbym był w pogotowiu -spojrzałam na niego zła.
Przecież nie mógł nas wystawić
tylko i wyłącznie przez głupie pomysły mojej matki!
-to ona ją zaprosiła, więc niech
sobie radzi sama -syknęłam -nawet te kilometry do Le, nas nie
odciągały od spędzenia razem tego
ostatniego dnia w roku, więc nawet Klara nam tego nie pokrzyżuje.
*
Pierwsze co robię, kiedy wracam do
domu, to rzucam się na kanapę. Mam dość już tego dnia, a to
dopiero początek. Jęczę kiedy
dostaję kolejną wiadomość od Harrego.
Harry: zabiję się jeśli zaraz mnie
stąd nie zabierzesz.
Śmieję się tak głośno, że biedny
Le wybiega z łazienki ze maszynką do golenia, był cały w pianie.
Wyglądał tak komicznie, że
popłakałam się ze śmiechu. Jeśli było coś co jeszcze, co by
mogło mnie rozśmieszyć, to chętnie bym to już teraz przyjęła.
Omijając brata idę do kuchni.
Rozpakowuję zakupy i powoli biorę się za przygotowania jedzenia na
dzisiejsze przyjęcie. Otworzyłam
lodówkę i sprawdziłam, czy mój kochany braciszek nie dobrał się
do tortu, który był przygotowany
specjalnie dla niego i Fabiana. To miała być najwspanialsza okazja.
Nie mogłam się doczekać, aż mój brat padnie na kolana przed
Fabianem. Chciałam zobaczyć minę partnera mojego brata. To pewnie
będzie bezcenna mina.
Klasnęłam w dłonie.
-zaczynamy? -zapytał Le, wchodząc do
kuchni. Był ogolony i umyty.
Bez żadnego ale wzięliśmy się za
przygotowywanie jedzenia. No dobra, Le się wziął. Kiedy ja
kończyłam kroić jedną marchewkę, on miał już pokrojonych z
dziesięć.
Po tym upokarzającym występie w
kuchni poszliśmy zrobić porządek w salonie. Przesunęliśmy białą
sofę pod okno, a na środku rozstawiliśmy duży stół. Dodatkowo
pożyczyliśmy jeszcze jeden
od sąsiadów. Jakoś nie chciałam się
cisnąć w taki dzień.
Kiedy zabierałam się za ozdabianie
salonu, dostałam kolejną wiadomość od Harrego.
-kto to? -pyta Le, próbując ustawić
prosto stół.
-Harry...
-co tym razem chce? -otwieram wiadomość
i parskam śmiechem
-pisze, że odda cały swój majątek
za to żebym go stamtąd zabrała -odkładam telefon i biorę się za
ozdabianie.
-ej, zgódź się. Chętnie zgarnę
jego kasę -uderzam go w głowę, a on się śmieje. Uroki posiadania
go
jako brata. Zawsze musi powiedzieć coś
głupiego, bo by nie przeżył.
*Harry
Siostra Rose, Melanie odlatuje
praktycznie jak tylko zamyka za sobą drzwi samochodu. Cieszę się,
bo mam czas na porozmawianie z Rose. Jednak po usłyszeniu tego co
się stało, czuję się dziwnie. Byłem cholernie zły na Luka.
Obiecał mi, że nie zrobi nic co by mogło zepsuć nasze, a tu
proszę!!
Kiedy tylko wysiadam z auta Rose
dzwonię do niego.
-tak? -jego głos jest lekko
zachrypnięty
-co ty zrobiłeś, idioto?
-ej, to ta laska mnie pocałowała
-tłumaczy się od razu, jakby wiedział co mi chodzi. Ja o dziwo mu
wierzę. Wiem jakie są nasze fanki, więc nie ma co się dziwić,
że któraś rzuciła się na niego. W naszym świecie to norma, ale
dziewczyny nie są przyzwyczajone do tego co dla nas jest „normalne”.
-musimy to teraz jakoś odkręcić...
*
Otwieram drzwi mieszkania Sue i
pierwsze co widzę, to ubierającą się Sue.
-a ty gdzie? -biorę ją w ramiona, a
ona ze śmiechem mnie odpycha
-do fryzjera, będę później
-wychodzi, a ja stoję i wpatruję się w drzwi, przez które wyszła.
-gdzie Fabian? -odwracam się w stronę
Le.
-mówił, że ma coś do załatwienia
-chłopak kiwa głową i znowu chowa się w kuchni.
Wzruszam ramionami i ściągam płaszcz,
umieszczam go w szafie i wchodzę do salonu. Przystaję
zdziwiony, kiedy widzę jak wygląda.
Sue musiała się nieźle namęczyć przy tym wszystkim. Jakbym
wiedział to bym został... w ogóle
nie chciałem nigdzie jechać, ale zrobiłem to tylko wyłącznie po
to, żeby Fabian też chciał jechać.
*Lue
Wybieram numer Fabiana, długo nie
odbiera. Zaczynam się martwić, kiedy wreszcie słyszę jego
głos... oddycham z ulgą. Dzięki
Bogi... Nic mu nie jest.
-gdzie jesteś? -pytam
-wróciłeś już z pracy?
-tak... gdzie jesteś?
-nie ważne. Muszę sobie przemyśleć
dużo rzeczy. Przepraszam cie nie wiem kiedy wrócę -czuje, że
ma zamiar się rozłączyć.
-o czym pomyśleć? Co się dzieje?
-muszę pomyśleć o... nas -żołądek
mi się ściska.
-chcesz ze mną zerwać? -pytam
ostrożnie, choć tak naprawdę nie chcę usłyszeć odpowiedzi. Boję
się, że mnie zostawi, a to mnie
złamie.
-Lue... proszę... -rozłącza się.
Jestem bliski rozpaczy. Najpierw wypada mi telefon z dłoni, a
później
ja padam na kolana. Ból w mojej klatce
piersiowej jest tak silny, że nie czuję tego jak upadam.
Czas się zatrzymuje, powietrze
sztywnieje. Przed oczami mam ciemność, słyszę jakieś okropne
krzyki, ale wydaje mi się, że to nie
mój krzyk. Moje usta nawet się nie poruszają
.
*Harry
Wychodzę z sypialni i kieruję się w
stronę salonu. Widzę jak Le upada na kolana. Podbiegam do
niego, normalnie to bym myślał, że
robi sobie żarty, ale coś w ruchu jego ciała wskazywało, że jest
coś nie tak.
-Le... -dotykam jego ramienia. Nie
reaguje w ogóle, jest tak jakby nieobecny. Wygląda jakby się
załamał. -Le, brachu -szturcham go
mocniej. Wtedy dopiero na mnie spogląda. Jego oczy są
nieobecne, ale mam nadzieję że mnie
widzi -co jest?
-on chce odejść -mówi tak cicho, że
praktycznie nic nie słyszę. Patrzę na niego zdziwiony, kiedy
opiera czoło o podłogę. Jego ciało
drży, mam świadomość że płacze a ja nie mam zielonego pojęcia
jak go pocieszyć.
Czy Sue, akurat teraz musiała wyjść?
Ileż to można siedzieć u cholernego fryzjera?
*
Siedzę w salonie i wpatruję się w
drzwi wejściowe. Po jakiejś godzinie udało mi się uspokoić Le i
położyć go do łóżka. Dawno się
tak nie nagimnastykowałem. Powinni napisać poradnik, Jak
położyć do łóżka dorosłego faceta.
Drzwi się otwierają i mam nadzieję,
że zobaczę Sue. Ona przynajmniej wie jak obchodzić się ze
swoim bratem. Bałem się, że coś
może sobie zrobić, a poza tym nie potrafiłem postępować z
mężczyznami.
Spoglądam w stronę drzwi i widzę
Fabiana. Jakby nigdy nic ściąga płaszcz i buty. Nagle ogarnia
mnie złość, podchodzę do niego i
pytam się.
-gdzie byłeś? -patrzy na mnie z
drwiną
-a co cię to obchodzi. dzieciaku?
-omija mnie i wchodzi do salonu. Przystaje i przygląda się temu co
rozciąga się przed nim. Staje obok niego.
-no a widzisz... jednak takiego
dzieciaka jak ja obchodzi gdzie byłeś, bo to nie ty próbowałeś
posklejać twojego chłopaka, kiedy się rozsypał -stwierdzam
twardo. Widzę jak sztywnieje, ale nic nie odpowiada. Odchodzi
uderzając swoim ramieniem o moje. Miałem chyba za mało swoich
problemów, że teraz jeszcze biorę na barki problemy innych. Chyba
za dużo przebywam z Sue.
-wolałbym, żebyś do niego nie
wchodził. Dopiero co się położył -nie odwracam się do niego,
ale
wiem że idzie w stronę swojego pokoju
-ciężko było przed nim schować alkohol, ale czuję że ty
sobie nie oszczędzałeś. Przydałby
ci się prysznic. Czuć cię alkoholem i fajkami... a już nic nie
będę mówił o jakiś kiepskich perfumach -słyszę jak drzwi od
łazienki trzaskają.
Może trochę przesadziłem, ale
naprawdę byłem na niego zły, tak samo jak na Luka. Ci dwaj mieli
ochotę namieszać w ten ostatni grudniowy dzień.
Oddycham z ulgą, kiedy drzwi ponownie
się otwierają i wchodzi przez nie Sue. Praktycznie się na
nią rzucam.
-Harry, co jest? -prowadzę ja do
kuchni, sadzam na krześle i na jednym wdechu mówię jej co się
stało tuż po jej wyjściu. Czuję się
jakoś lepiej kiedy to wszystko z siebie wyrzucam.
Była psychologiem, więc chyba lepiej
sobie z tym wszystkim poradzi. Przecież potrafi rozmawiać z
takimi ludźmi.
-o Boże -wymyka się z jej ust i
patrzy na mnie przerażona, chyba się przeliczyłem jeśli myślałem,
że ona jakoś lepiej to ogarnie
-wszystko się zepsuło...
-ale co? -otwiera już usta, aby mi
odpowiedzieć, kiedy do kuchni wchodzi Fabian. Nawet na nas nie
patrzy. Wyciąga z lodówki sok i wlewa
sobie go do szklanki.
-możesz skorzystać z mojej sypialni.
Wolę, żebyś...
-rozumiem -wychodzi.
Godzinę później siedzimy oboje w
salonie, nie odzywamy się do siebie, jakbyśmy się bali, że nasze
głosy mogą obudzić któregoś z chłopaków.
Spoglądam na zegarek, jest już prawie
dziewiętnasta. Umówiliśmy się na dwudziestą pierwszą, więc
jeszcze mieliśmy trochę czasu.
Bez żadnego zbędnego słowa
zabraliśmy się za układanie zastawy na stole i poprawianie ozdób.
Wtedy z pokoju wychodzi Le. Wygląda
dużo lepiej niż wtedy, kiedy go ostatni raz widziałem. Jednak jego
oczy dalej były czerwone i podpuchnięte. W ogóle nie przypominał
tego wiecznie roześmianego faceta.
-jak się czujesz? -pytam. Nie wiem co
mnie podkusiło, ale podszedłem do niego i go przytuliłem.
Le poklepał mnie po plecach i z lekkim
uśmiechem odsunął się ode mnie.
Widziałem, że chciał coś
odpowiedzieć, ale jego wzrok padł na coś co znajdowało się w
korytarzyku. Domyśliłem się, że zobaczył buty Fabiana.
-to ja pójdę się umyć i przygotować
-szepcze i idzie do łazienki. Zamyka za sobą drzwi z trzaskiem.
Podskakuję na sam dźwięk. Mogłem
się założyć, że zrobił to specjalnie. Spoglądam na Sue...
chyba czuje to samo co ja. Mamy przed sobą niezapomnianą noc.
*******
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz