środa, 20 stycznia 2016

Chapter Twenty-Seven



*Sue
Delikatnie otworzyłam drzwi wejściowe i zajrzałam do środka. Mieszkanie było puste, odetchnęłam z ulgą. Fabii jednak dał się namówić na „wycieczkę” z Rose. Mam nadzieję, że będzie bawił się na tyle dobrze, że nie zafocha się na nas.
-Le, chodź -krzyczę, a po chwili na schodach pokazuje się głowa mojego brata. Le targa ze sobą
torby z ozdobami. Jak miał być sylwester, to z pełnym ozdobieniem.
-to był zły pomysł -patrzę na niego. W ogóle nie rozumiem o co mu chodzi, więc czekam aż mnie
oświeci -nie powinienem był okłamywać Fabiana -omija mnie i wchodzi naburmuszony do mieszkania.
-i tak go oszukujesz -mruczę i wchodzę za nim. Le spogląda na mnie zły. -kiedy mu
powiesz o Toni? -Le zamyka drzwi od szafy na kurtki z hukiem. Dawno nie wałkowaliśmy tego tematu, ale kiedyś musieliśmy znowu go zacząć. Jestem trochę na niego zła, bo lata lecą, a on milczy.
Chcę coś dodać, ale powstrzymuje mnie mój telefon. Sięgam po niego i widzę, że mam dwie wiadomości od Harrego.
Harry: zabierz mnie stąd!!
Harry: chcę umrzeć!!
Odkładam telefon na szafkę i ściągam płaszcz. Kątem oka widzę, że Le siada w salonie i spuszcza
głowę. Chyba to jednak był zły pomysł, abym mu przypominać dziś o tym wszystkim. Nie powinnam w ogóle o niej wspominać. To wszystko działo się za nim staliśmy się najlepszym rodzeństwem pod słońcem.
Podchodzę do niego i klepie go po ramieniu -przepraszam -mówię, kiedy przytulam się do jego pleców. Był moim ukochanym braciszkiem. Byłam z nim bardziej związana niż z Peterem.
-masz rację, oszukuję go każdego dnia -wstaje i uśmiecha się do mnie, a później jakby nigdy nic wraca do normalnego „funkcjonowania”. Kryzys zażegnany na małą chwilę, zastanawiałam się na
jak długo.
Wchodzę do swojej sypialni i jęczę głośno. Od razu widać, że mieszka tu Pan Styles. Jego rożnego rodzaju koszule leżą praktycznie wszędzie. Zbieram je wszystkie do kosza na brudne ubrania i powoli nastawiam się na sprzątanie całego mieszkania. Mój pokój to był tylko „delikatny” początek, tego co mnie czeka. Musiałam jeszcze pomóc przy okazji Le. Zapowiadał się męczący dzień. Ale to była moja wina, to ja postanowiłam wyprawić Sylwestra w tym roku w domu, a do tego namówiłam Le, aby się oświadczył Fabianowi w sylwestra. To lepsza okazja niż święta. Będziemy mieli przynajmniej co świętować.
Mój telefon znowu zaczął wibrować.
Harry: proszę Cię... zabij mnie, a później rzuć z mostu moje zwłoki!! nigdy więcej!! czuję się jak małe dziecko-,-
Odłożyłam telefon, nie odpisałam mu... niech się trochę pomęczy. Niech poczuje mój ból, ten który czuję od momentu, kiedy on pierwszy raz postawił swoją zgrabną nogę w moim biurze. Momentalnie zatrzymałam się i schowałam twarz w jego czarną koszulę, którą akurat trzymałam w dłoni. Pachniała nim i przypomniała mi jak wylądowałam w jego ramionach. To było niezapomniane uczucie, to tak jakbym po paru latach tułaczki znalazła swoje miejsce na ziemi. Było tak jakbym znalazła igłę w stogu siana. Moje zranione serce nagle odżyło.
Przyłożyłam jego koszulę do serca. Wpadłam po uszy i wiedziałam, że to był błąd, prędzej czy
później dostanę po głowie i znowu będę lizać rany.
Harry jednak był godny podjęcia ryzyka. Chciałam w to brnąć, nawet jakbyśmy mieli się ukrywać.
To było cudowne uczucie, mieć go dla siebie i tylko dla siebie.
-jaka jestem żałosna -rzucam koszulę do reszty i zaczynam ścielić łózko. Tak naprawdę mam ochotę
przytulić się do poduszki na której śpi Harry. Wszystko w tym pokoju nim pachniało. Czuję się jak
stara panna, która złapała młodego chłopka i podnieca się nim na każdym kroku.
Biorę kosz i zanoszę go do pralni, stawiam obok pralki. Wychodząc zatrzaskuję za sobą drzwi.
Właśnie załapałam doła. Zbliża się Nowy Rok, a ja mam doła i to nie z powodu, że się starzeje, ale
dlatego, że chcę mieć coś czego nie mogę mieć. Harry lubił kobiety i mogłam się założyć, że nie
zrezygnuje z nich dla mnie. Zwykłej, kiepskiej psycholog, która nie potrafi sobie poradzić ze swoim
życiem. Nie wiem jakim cudem pomagałam ludziom skoro byłam taka kiepska w układaniu
swojego prywatnego życia.
-gdzie jest Klara? -z odrętwienia wyrywa mnie głos Le. Odwracam się do niego.
-poszła do Petera -odpowiadam.

*Harry
Patrzałem jak oni wszyscy pchają się na kolejkę górską. Jeszcze brakowało mi rollercoastera! To, że przestałem się ich bać, nie oznaczało że nie czułem lekkiego respektu do takich „zabaw”.
Piszę ostatniego SMS-a do Sue. Modlę się w duchu, aby to przeżyć. Ostatni raz spoglądam na godzinę i chowam telefon do kieszeni. Wszyscy dobrali się w pary, więc ja samotny siadam sam. Widać było gołym okiem, że trochę odstaję od grupy, ale naprawdę nie miałem dziś ochoty na takie zabawy. Chciałem być w domu, w łóżku!!
Nagle na siedzenie obok wgramola się jakaś dziewczyna. Zasłaniam twarz dłońmi, tak aby mnie
czasem nie rozpoznała. Tam w górze już to nie będzie miało znaczenia. Kiedy wagoniki ruszają, ja zaczynam się modlić o to, żebym jednak tu umarł.
Nagle w moich uszach rozbrzmiewają różnego rodzaju wrzaski. Wszystko miesza się w dziwną całość. Zasłaniam uszy dłońmi i mocno zaciskam powieki.
Chcę być już na dole!!!

*Sue
Robienie zakupów z Le, było jak wyprowadzanie szczeniaczka na jego pierwszy spacer. Chłopak
biegał między regałami. Oglądał wszystko dookoła. Po jego zachowaniu było widać, że jest
podekscytowany tą całą sytuacją.
Chciało mi się śmiać z niego.
-Le -klepie go po ramieniu, kiedy on już z setni raz czyta tą samą etykietę na paczce makaronu -to
ten sam makaron -on się tylko uśmiecha i odkłada makaron na miejsce. Widzę, że nie tak naprawdę
nie czytał tej etykiety, tylko myślał o czymś innym. -zobaczysz, będzie dobrze. -odpowiada mi
uśmiechem i odchodzi. Idę za nim.
Kiedy wychodzimy ze sklepu spotykamy Petera. Od razu widać, że jest zły. Domyśliłam się od
razu, że babcia musiała zajść mu za skórę.
-Peter, bracie -Le przyciąga Petera do siebie i ściska mocno. Na twarzy mojego najstarszego na minutę pojawia się uśmiech, ale po chwili wraca powaga.
-Peter -rzucam w jego kierunku. Nasze stosunki lekko się ochłodziły od kiedy babcia postanowiła pojawić się realnie naszym życiu.
-będziesz dziś, prawda? -Le przysuwa się znowu do Petera i w ten sposób odgradza nas od siebie. Chłopak jakby nie zauważył tego całego napięcia między nami, mierzy go wzrokiem. Widzę, że Peter się waha. I ewidentnie nie wie co odpowiedzieć. Coś było nie tak i to coś było związane z babcią, nie ze mną.
Oczywiście chciałam aby się pojawił na imprezie. Co roku zawsze bawiliśmy się razem, no oprócz tego jednego roku, kiedy nie mogłam jechać do Francji. Wtedy spędziłam Sylwestra z Rose pijąc jakieś tanie wino, które kupiłyśmy w monopolowym. Miałyśmy wtedy taką zabawę, że nasi wtedy mężczyźni zamknęli się w innym pokoju... spoważniałam od razu. Moja wyobraźnia podsunęła mi bardzo wymowne obrazy. Nawet nie chciałam wiedzieć co oni tam robili.
-mama zaprosiła babcie do siebie, chyba lepiej jakbym był w pogotowiu -spojrzałam na niego zła.
Przecież nie mógł nas wystawić tylko i wyłącznie przez głupie pomysły mojej matki!
-to ona ją zaprosiła, więc niech sobie radzi sama -syknęłam -nawet te kilometry do Le, nas nie
odciągały od spędzenia razem tego ostatniego dnia w roku, więc nawet Klara nam tego nie pokrzyżuje.
*
Pierwsze co robię, kiedy wracam do domu, to rzucam się na kanapę. Mam dość już tego dnia, a to
dopiero początek. Jęczę kiedy dostaję kolejną wiadomość od Harrego.
Harry: zabiję się jeśli zaraz mnie stąd nie zabierzesz.
Śmieję się tak głośno, że biedny Le wybiega z łazienki ze maszynką do golenia, był cały w pianie.
Wyglądał tak komicznie, że popłakałam się ze śmiechu. Jeśli było coś co jeszcze, co by mogło mnie rozśmieszyć, to chętnie bym to już teraz przyjęła.
Omijając brata idę do kuchni. Rozpakowuję zakupy i powoli biorę się za przygotowania jedzenia na
dzisiejsze przyjęcie. Otworzyłam lodówkę i sprawdziłam, czy mój kochany braciszek nie dobrał się
do tortu, który był przygotowany specjalnie dla niego i Fabiana. To miała być najwspanialsza okazja. Nie mogłam się doczekać, aż mój brat padnie na kolana przed Fabianem. Chciałam zobaczyć minę partnera mojego brata. To pewnie będzie bezcenna mina.
Klasnęłam w dłonie.
-zaczynamy? -zapytał Le, wchodząc do kuchni. Był ogolony i umyty.
Bez żadnego ale wzięliśmy się za przygotowywanie jedzenia. No dobra, Le się wziął. Kiedy ja kończyłam kroić jedną marchewkę, on miał już pokrojonych z dziesięć.
Po tym upokarzającym występie w kuchni poszliśmy zrobić porządek w salonie. Przesunęliśmy białą sofę pod okno, a na środku rozstawiliśmy duży stół. Dodatkowo pożyczyliśmy jeszcze jeden
od sąsiadów. Jakoś nie chciałam się cisnąć w taki dzień.
Kiedy zabierałam się za ozdabianie salonu, dostałam kolejną wiadomość od Harrego.
-kto to? -pyta Le, próbując ustawić prosto stół.
-Harry...
-co tym razem chce? -otwieram wiadomość i parskam śmiechem
-pisze, że odda cały swój majątek za to żebym go stamtąd zabrała -odkładam telefon i biorę się za
ozdabianie.
-ej, zgódź się. Chętnie zgarnę jego kasę -uderzam go w głowę, a on się śmieje. Uroki posiadania go
jako brata. Zawsze musi powiedzieć coś głupiego, bo by nie przeżył.

*Harry
Siostra Rose, Melanie odlatuje praktycznie jak tylko zamyka za sobą drzwi samochodu. Cieszę się, bo mam czas na porozmawianie z Rose. Jednak po usłyszeniu tego co się stało, czuję się dziwnie. Byłem cholernie zły na Luka. Obiecał mi, że nie zrobi nic co by mogło zepsuć nasze, a tu proszę!!
Kiedy tylko wysiadam z auta Rose dzwonię do niego.
-tak? -jego głos jest lekko zachrypnięty
-co ty zrobiłeś, idioto?
-ej, to ta laska mnie pocałowała -tłumaczy się od razu, jakby wiedział co mi chodzi. Ja o dziwo mu wierzę. Wiem jakie są nasze fanki, więc nie ma co się dziwić, że któraś rzuciła się na niego. W naszym świecie to norma, ale dziewczyny nie są przyzwyczajone do tego co dla nas jest „normalne”.
-musimy to teraz jakoś odkręcić...
*
Otwieram drzwi mieszkania Sue i pierwsze co widzę, to ubierającą się Sue.
-a ty gdzie? -biorę ją w ramiona, a ona ze śmiechem mnie odpycha
-do fryzjera, będę później -wychodzi, a ja stoję i wpatruję się w drzwi, przez które wyszła.
-gdzie Fabian? -odwracam się w stronę Le.
-mówił, że ma coś do załatwienia -chłopak kiwa głową i znowu chowa się w kuchni.
Wzruszam ramionami i ściągam płaszcz, umieszczam go w szafie i wchodzę do salonu. Przystaję
zdziwiony, kiedy widzę jak wygląda. Sue musiała się nieźle namęczyć przy tym wszystkim. Jakbym
wiedział to bym został... w ogóle nie chciałem nigdzie jechać, ale zrobiłem to tylko wyłącznie po
to, żeby Fabian też chciał jechać.

*Lue
Wybieram numer Fabiana, długo nie odbiera. Zaczynam się martwić, kiedy wreszcie słyszę jego
głos... oddycham z ulgą. Dzięki Bogi... Nic mu nie jest.
-gdzie jesteś? -pytam
-wróciłeś już z pracy?
-tak... gdzie jesteś?
-nie ważne. Muszę sobie przemyśleć dużo rzeczy. Przepraszam cie nie wiem kiedy wrócę -czuje, że
ma zamiar się rozłączyć.
-o czym pomyśleć? Co się dzieje?
-muszę pomyśleć o... nas -żołądek mi się ściska.
-chcesz ze mną zerwać? -pytam ostrożnie, choć tak naprawdę nie chcę usłyszeć odpowiedzi. Boję
się, że mnie zostawi, a to mnie złamie.
-Lue... proszę... -rozłącza się. Jestem bliski rozpaczy. Najpierw wypada mi telefon z dłoni, a później
ja padam na kolana. Ból w mojej klatce piersiowej jest tak silny, że nie czuję tego jak upadam.
Czas się zatrzymuje, powietrze sztywnieje. Przed oczami mam ciemność, słyszę jakieś okropne
krzyki, ale wydaje mi się, że to nie mój krzyk. Moje usta nawet się nie poruszają
.
*Harry
Wychodzę z sypialni i kieruję się w stronę salonu. Widzę jak Le upada na kolana. Podbiegam do
niego, normalnie to bym myślał, że robi sobie żarty, ale coś w ruchu jego ciała wskazywało, że jest
coś nie tak.
-Le... -dotykam jego ramienia. Nie reaguje w ogóle, jest tak jakby nieobecny. Wygląda jakby się
załamał. -Le, brachu -szturcham go mocniej. Wtedy dopiero na mnie spogląda. Jego oczy są
nieobecne, ale mam nadzieję że mnie widzi -co jest?
-on chce odejść -mówi tak cicho, że praktycznie nic nie słyszę. Patrzę na niego zdziwiony, kiedy
opiera czoło o podłogę. Jego ciało drży, mam świadomość że płacze a ja nie mam zielonego pojęcia
jak go pocieszyć.
Czy Sue, akurat teraz musiała wyjść? Ileż to można siedzieć u cholernego fryzjera?
*
Siedzę w salonie i wpatruję się w drzwi wejściowe. Po jakiejś godzinie udało mi się uspokoić Le i
położyć go do łóżka. Dawno się tak nie nagimnastykowałem. Powinni napisać poradnik, Jak położyć do łóżka dorosłego faceta.
Drzwi się otwierają i mam nadzieję, że zobaczę Sue. Ona przynajmniej wie jak obchodzić się ze
swoim bratem. Bałem się, że coś może sobie zrobić, a poza tym nie potrafiłem postępować z
mężczyznami.
Spoglądam w stronę drzwi i widzę Fabiana. Jakby nigdy nic ściąga płaszcz i buty. Nagle ogarnia
mnie złość, podchodzę do niego i pytam się.
-gdzie byłeś? -patrzy na mnie z drwiną
-a co cię to obchodzi. dzieciaku? -omija mnie i wchodzi do salonu. Przystaje i przygląda się temu co rozciąga się przed nim. Staje obok niego.
-no a widzisz... jednak takiego dzieciaka jak ja obchodzi gdzie byłeś, bo to nie ty próbowałeś posklejać twojego chłopaka, kiedy się rozsypał -stwierdzam twardo. Widzę jak sztywnieje, ale nic nie odpowiada. Odchodzi uderzając swoim ramieniem o moje. Miałem chyba za mało swoich problemów, że teraz jeszcze biorę na barki problemy innych. Chyba za dużo przebywam z Sue.
-wolałbym, żebyś do niego nie wchodził. Dopiero co się położył -nie odwracam się do niego, ale
wiem że idzie w stronę swojego pokoju -ciężko było przed nim schować alkohol, ale czuję że ty
sobie nie oszczędzałeś. Przydałby ci się prysznic. Czuć cię alkoholem i fajkami... a już nic nie będę mówił o jakiś kiepskich perfumach -słyszę jak drzwi od łazienki trzaskają.
Może trochę przesadziłem, ale naprawdę byłem na niego zły, tak samo jak na Luka. Ci dwaj mieli ochotę namieszać w ten ostatni grudniowy dzień.
Oddycham z ulgą, kiedy drzwi ponownie się otwierają i wchodzi przez nie Sue. Praktycznie się na
nią rzucam.
-Harry, co jest? -prowadzę ja do kuchni, sadzam na krześle i na jednym wdechu mówię jej co się
stało tuż po jej wyjściu. Czuję się jakoś lepiej kiedy to wszystko z siebie wyrzucam.
Była psychologiem, więc chyba lepiej sobie z tym wszystkim poradzi. Przecież potrafi rozmawiać z
takimi ludźmi.
-o Boże -wymyka się z jej ust i patrzy na mnie przerażona, chyba się przeliczyłem jeśli myślałem,
że ona jakoś lepiej to ogarnie -wszystko się zepsuło...
-ale co? -otwiera już usta, aby mi odpowiedzieć, kiedy do kuchni wchodzi Fabian. Nawet na nas nie
patrzy. Wyciąga z lodówki sok i wlewa sobie go do szklanki.
-możesz skorzystać z mojej sypialni. Wolę, żebyś...
-rozumiem -wychodzi.
Godzinę później siedzimy oboje w salonie, nie odzywamy się do siebie, jakbyśmy się bali, że nasze głosy mogą obudzić któregoś z chłopaków.
Spoglądam na zegarek, jest już prawie dziewiętnasta. Umówiliśmy się na dwudziestą pierwszą, więc jeszcze mieliśmy trochę czasu.
Bez żadnego zbędnego słowa zabraliśmy się za układanie zastawy na stole i poprawianie ozdób.
Wtedy z pokoju wychodzi Le. Wygląda dużo lepiej niż wtedy, kiedy go ostatni raz widziałem. Jednak jego oczy dalej były czerwone i podpuchnięte. W ogóle nie przypominał tego wiecznie roześmianego faceta.
-jak się czujesz? -pytam. Nie wiem co mnie podkusiło, ale podszedłem do niego i go przytuliłem.
Le poklepał mnie po plecach i z lekkim uśmiechem odsunął się ode mnie.
Widziałem, że chciał coś odpowiedzieć, ale jego wzrok padł na coś co znajdowało się w korytarzyku. Domyśliłem się, że zobaczył buty Fabiana.
-to ja pójdę się umyć i przygotować -szepcze i idzie do łazienki. Zamyka za sobą drzwi z trzaskiem.

Podskakuję na sam dźwięk. Mogłem się założyć, że zrobił to specjalnie. Spoglądam na Sue... chyba czuje to samo co ja. Mamy przed sobą niezapomnianą noc.

*******

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz