♥♥♥♥♥♥♥I love this song♥♥♥♥♥♥♥♥
*Harry
Powrót do rzeczywistości był dla
mnie dość bolesny. Czułem się jakbym spadł z dużej wysokości
prosto na roztłuczone szkoło. Tak jakbym trafił z deszczu pod
rynnę. Jakby ktoś przyłożył mi ciężkim łomem w głowę.
A dlaczego? Bo zaraz tuż po Nowym
Roku, pojawił się Paul aby mnie przypilnować i sprawdzić postępy
w terapii. Pierwsze co zrobił, to wynajął mi pokój w hotelu. Jego
zdaniem nie powinienem mieszkać z Sue, przecież prowadziła moją
terapię. To źle by wpłynęło na prasę itp..
Miałem w dupie prasę i oczywiście
się sprzeciwiłem, ale oczywiście Sue musiała stanąć po jego
stronie. Stwierdziła, że tak będzie najlepiej, a szczególnie po
tych ostatnich artykułach z udziałem jej i Rose.
Byłem zły na nią, powinna stanąć w
mojej obronie. Nie powinna pozwalać mi się od niej wyprowadzać...
byliśmy przecież częścią swojego życia. Czułem się bez niej,
przez to jak bez ręki... czułem jakby ktoś wyrwał mi serce i
rzucił nim o ziemię, a później zdeptał...
Nie spałem dziś najlepiej, budziłem
się co chwilę i sprawdzałem czy nie ma przy mnie Sue. To było
straszne, kiedy zamiast na nią, moja dłoń trafiała na zimną
hotelową poduszkę.
Byłem niewyspany i rozdrażniony.
Widok Paula z rana dolał oliwy do ognia. Suszył mi głowę dwie
godziny na temat mojego zachowania. O to, że musiał nasłuchać się
Wilkinsona... o to, że musiał odkręcać tą całą prasę o Sue i
Rose. Ponoć robiłem teraz z Lukiem więcej problemów, niż wtedy
gdy ze sobą wojowaliśmy.
Po wyjściu Paula zdzwonił Louis.
Nawijał jak najęty, połowę tego co mówił w ogóle nie
zrozumiałem. Tyle było z tego dobrze, że on się dobrze bawił.
Swój wolny czas spędzał w górach i szczerze jakbym miał w tej
chwili wybierać między siedzeniem tu, a odmrażaniem sobie tyłka
na stoku... wolałbym odmrożenia.
Kiedy się rozłączył... Serce bolało
mnie okropnie i nie tylko ono. Czułem się jak małe dziecko, które
nie mogło się sprzeciwić.
„przestań się zachowywać jak
dziecko”, „przestań zachowywać się jakbyś się zakochał!”,
„to tylko chwilowe zauroczenie, przecież wiesz dobrze jak to się
skończy, odpuść”
Męczyły mnie ciągle słowa Paula. Z
jednej strony miał racje, bo kiedyś nie odróżniałem miłości od
zauroczenia. Wkładałem wszystko do jednego worka i cieszyłem się
z tego, ale nie teraz... nie teraz, kiedy po raz pierwszy w życiu
poczułem jak kto jest kochać. Nie znałem nigdy tego
uczucia, więc jak miałem je mylić z zauroczeniem.
Zauroczony człowiek nie widzi wad,
tylko same zalety. To tak jakby fascynacja drugim człowiekiem.
Wszystko widzi się na różowo. Stan kompletnej „utopi”.
A miłość? Nie oszukujmy się, to
gorszy stan od zauroczenia. To stan, gdy jedna osoba odchodzi...
wyrywa ci serce i zabiera ze sobą. Stan w którym znasz i widzisz
nie tylko zalety, ale też wady. Nawet jeśli ta osoba ma więcej wad
niż zalet, jesteś w stanie je zaakceptować.
Sue miała parę bardzo wyraźnych
wad... była uparta, musiała mieć wszystko poukładane. Uwielbiała
się spóźniać i rozpychać w łóżku. Lubiła krzyczeć i była
strasznie spięta.
Chciałem ją taką jaka była.
Chciałem ja mieć przy sobie do końca
życia.
Nie mogłem pozwolić jej odejść...
każdej innej tak, ale nie jej.
-nie pozwolę -uderzyłem dłonią o
stolik. Wstałem z fotela i zacząłem chodzić po pokoju tą i
wewte. Jak chodziłem lepiej mi się myślało, a teraz miałem
więcej do przemyślenia niż jeszcze parę dni wcześniej.
Musiałem zrobić coś, aby odzyskać
Sue i nie usłyszeć ponownie, że to co się działo... nie powinno
się wydarzyć. „Za daleko w tym wszystkim zaszliśmy”...
Nie chciałem dalej nic słuchać, bo
bałem się usłyszeć, że żałuje... to by mnie załamało,
zabiło.
-ogarnij się, Styles!
Mam ochotę walić głową o mur... to
wszystko mnie przerastało. Tyle dobrze, że mieliśmy tą przeklętą
przerwę i mogłem zamknąć się w pokoju. Nikt prawdopodobnie nie
będzie mnie tu szukał.
-Boże!! -przyłożyłem czoło do
zimnej ściany. Nawet w małym ułamku nie ochłodziła mojego
rozgrzanego ciała. Byłem rozdarty między tym co powinien zrobić,
a ty co musiałem zrobić.
Chciałem wyjść z tego przeklętego
hotelu i do niej pojechać, jednak najpierw musiałbym przebić się
przez ten tłum dziewczyn, które słyszałem nawet przez zamknięte
okno. Nie wiem jakim sposobem one się tu znalazły. Przez cały
okres, gdy byłem z Sue.. nawet ani jednak nie wystawała przed jej
kamienicą... a teraz??
*
Obudziło mnie głośne pukanie do
drzwi. Spojrzałem na zegarek, dochodziła osiemnasta. Nikogo się
nie spodziewałem o tej porze.
Zwlokłem się z łózka i poszedłem
otworzyć. Byłem jeszcze kompletnie zaspany, jednak kiedy zobaczyłem
kto stoi w drzwiach... moje oczy momentalnie się otworzyły.
-Sue? -nie wierzyłem, że to mogła
być ona! Nie odzywała się do mnie od kiedy Paul zamknął za mną
drzwi jej mieszkania. Wyglądała świetnie, ale jak zawsze.
-witaj, Harry -uśmiechnęła się, a
mnie zrobiło się ciepło na sercu. -wpuścisz mnie?
Otworzyłem szeroko drzwi i zaprosiłem
ją do środka. Musiałem się uszczypnąć, aby sprawdzić, czy na
pewno to nie był sen.
-przyszłam przynieść ci rozpiskę
naszych spotkać. Trochę musiałyśmy z Rose zmienić... -mówiła
to tak spokojnie, że zaczynało mnie to wkurzać! To była cała
Sue... zawsze opanowana i na wskroś denerwująca.
-miło cię widzieć -mruknąłem
podchodząc do niej. Moje słowa wytrąciły ją z jej toku myślenia,
bo spojrzała na mnie zdezorientowana. Musiałem szybko działać za
nim doszła do siebie i nie rzuciła jakąś ciętą ripostą.
Pochwyciłem ją w ramiona i przytuliłem do siebie. Nikt nawet sobie
nie wyobraża jak mi tego brakowało. Jej ciepłego ciała, jej
zapachu.
-Harry -próbuje mnie odepchnąć od
siebie, ale jej na to nie pozwalam. Zaciskam mocniej na niej ramiona
i wtedy dopiero się poddaje i czuje jej delikatne dłonie na moich
plecach.
Kiedy się we mnie wtula, nagle
wszystko przestaje się liczyć. Ważne, że jest przy mnie. Czuję
jakby dostał kolejną szanse od losu, kolejną iskierkę nadziei.
Nie chciałem jej wypuszczać z ramion,
mogłem trwać tak wiecznie... przy niej... tylko żeby mnie chciała.
Żeby mnie chciała takiego jakim byłem, a prawda była taka, że
byłem największym dupkiem na świecie z licznymi byłymi i
milionami fanów. Z zawsze za plecami tłumem paparazzi i wiecznymi
wzmiankami w prasie. Ze wszelkimi dziwnymi wyssanymi z palca plotkami
i najgłębiej raniącą prawdą. Nie wiem, czy chciałaby mieć mnie
z tym całym bagażem, ale ja z całego serca tego chciałem.
Nie byłem pewien, czy chciałaby
poświecić dla mnie swoje życie, ale ja byłem gotów poświecić
dla niej WSZYSTKO! Nawet moją własną karierę.
Oddałbym wszystko na świecie za choć
jedną iskierkę nadziei, że to się uda... że to ma szanse
przetrwać.
Nie wiem, czy ona była gotowa, aby się
z tym wszystkim zmierzyć... ale chyba była pora, aby wreszcie się
z tym wszystkim zmierzyć.
Musiałem jej wyjaśnić sytuację i
zobaczyć na czym stoję. Jeśli mnie nie zechce, to odejdę... nie
mogłem na niej nic wymuszać... to nie działało w tą stronę.
Wiele dziewczyn chętnie by ze mną
była tylko i wyłącznie z powodu.. kim jestem. Sue znała mnie już
z każdej strony, więc miałem jakieś szanse... że będzie ze mną
tylko wyłącznie dla mnie samego. Nie dla wielkiego Harrego Styles'a
z tysiącami na koncie, a dla Harrego, beznadziejnego faceta... dla
mnie.
Odsunąłem ją lekko od siebie i
oparłem czoło o jej czoło. Mimo zamkniętych oczu wiedziałem, że
na mnie patrzy, czułem to. Jej piękne brązowe oczy skłaniały
mnie, abym na nie spojrzał.
Kiedy otworzyłem swoje oczy,
zobaczyłem niepewność wypisaną na jej twarzy.
-jesteś piękna -nie mogę się
powstrzymać.
-wiem -jej słowa skłaniają mnie do
śmiechu.
Stoimy opierając się o siebie czołami
i śmiejemy się. Przyciągam ją mocniej do siebie co powoduje, że
jej usta znajdują się kilka milimetrów od moich. Miałem, cholerną
ochotę ją pocałować... ale pytanie było takie... czy była taka
chwila, kiedy ja nie miałem ochoty tego zrobić.
-muszę ci coś powiedzieć -szepcze, a
ona kręci głową przecząco. Mogę się tylko domyślić, że wie
co chcę jej powiedzieć i nie chce tego słyszeć. -nie mogę bez
ciebie funkcjonować -ogarniam włosy z jej twarzy.
-nie, Harry -kręci głową i
wyślizguje się z moich ramion.
-Sue...
-Harry, proszę nie -zasłania twarz
rękoma. Nie wiem co się dzieje.
-dlaczego pozwoliłaś na to, żebym
się wyprowadził? -może to nie była pora na takie pytania, ale ja
chciałem znać odpowiedź.
-bo tak było najlepiej. Twój menadżer
miał rację. Nie powinniśmy razem mieszkać. Ja jesteś gwiazdą, a
ja tylko twoją terapeutką...
-jestem tylko twoim klientem, tak?
-zaczynam iść ku niej, a ona cofać do tyłu
-tak -mówi cicho -to co się stało...
-milcz! -sam nie wiem dlaczego krzyczę
-chcesz powiedzieć, że jestem tylko twoim klientem?!
-tak...
-wszystkich klientów wpuszczasz do
swojego łóżka?! -wyrzucam z siebie zły i za nim dociera do mnie
sens wypowiedzianych przeze mnie słów... czuję mocne uderzenie w
prawą stronę twarzy i słyszę zatrzaskujące się drzwi.
-cholera! -krzyczę. Pocieram bolący
policzek. Sue mimo swoich małych rozmiarów, potrafiła nieźle
przyłożyć.
Jednak to nie było najważniejsze.
Właśnie wypowiedziałem słowa, których nawet w złości nie
powinienem był wypowiedzieć. Spieprzyłem wszystko po prostej
linii... i tym razem to ja byłem na przegranej pozycji, nie
Hemmings.
Biorę szybko telefon i wybieram numer
Sue. Odbiera po drugim sygnale.
-czego?
-Sue nie wygłupiaj się. Wróć,
przecież wiesz, że nie mogę iść za tobą....
-wiesz co, Styles?... pieprz się!
-stoję jak wmurowany, nie spodziewałem się tego.
*Sue
Wychodzę z hotelu. Trzęsę się cała
ze złość i resztkami sił powstrzymuję się aby się nie
rozpłakać. Słowa Harrego zraniły mnie do żywego. Właśnie
dotarliśmy do nieuniknionego punktu, w którym to on mnie rani a ja
zalewam się łzami.
Wychodząc omijam grupkę dziewczyn
krzyczących imię Harrego, co jeszcze bardziej mnie rani.
Przyśpieszam kroku, chcę jak najszybciej się znaleźć jak
najdalej od tego wszystkiego.
Kiedy tylko znajduję się daleko od
hotelu, pozwalam łzą spłynąć po moich policzkach. Nie obchodzi
mnie to, że mój makijaż spłynie. Muszę dać upust mojej
rozpaczy, muszę to wszystko z siebie wyrzucić. Idę przed siebie, a
łzy zasłaniają mi pole widzenia, ale nie interesuje mnie to.
Czuję się taka pusta w środku. Tak
jakby razem z Harrym coś odeszło. Zostawiłam przy nim moje serce,
które podeptał.
Usiadłam w jakimś parku na ławce.
Zakryłam twarz dłońmi jak na złość wszędzie roiło się od
zakochanych par.
Dlaczego nam to nie było pisane?!
Dlaczego to nie my mogliśmy chodzić
przytuleni do siebie?
Dlaczego nie mogliśmy budzić się
codziennie obok siebie?
Dlaczego nie mogliśmy żegnać razem
dnia?
Dlaczego on musiał być tym kim był?
Dlaczego musiał być takim
dzieciakiem?!
Dlaczego ja musiałam się w nim
zakochać?!
Tyle pytań, a na żadne nie mogłam
sobie racjonalnie odpowiedzieć. Tyle lat nauki poszło w las, kiedy
tylko pojawił się Harry. Wywrócił cały mój świat do góry
nogami, a później postanowił się tak po prostu z niego ulotnić i
zniszczyć wszystko.
Przez niego czułam się jak dziwka!
Pozwoliłam mu wkroczyć w swoje życie i zostać częścią niego, a
on potraktował mnie jak zwykłą dziwkę!
Wstałam z ławki i o mało nie
wylądowałam po kołami rowerzysty. Z jednej strony to by było na
plus, bo przynajmniej połamana odpoczęłabym sobie w szpitalu. Nie
musiałabym niańczyć Styles'a, ani żadnego innego „dziecka”.
Może powinnam wziąć kilka dni
wolnego od tego wszystkiego. Najlepiej to bym się spakowała i
gdzieś wyjechała. Tam gdzie nikt mnie nie znajdzie, a szczególnie
Harry.
Powinnam się zacząć zastanawiać nad
tym, czy nie powinnyśmy się zamienić z Rose. Nie wiem czy chciałam
jeszcze zobaczyć Harrego, a co dopiero spędzać z nim czas SAM na
SAM.
*
Kiedy wchodzę do mieszkania słyszę
rozmowę toczącą się w kuchni. Le próbuje coś ugotować, a
babcia go poucza. Nie wiem kiedy tak się zaprzyjaźnili, ale mnie to
w ogóle nie obchodziło. Dziś mogła spaść nawet bomba na moje
mieszkanie, a ja miałabym to daleko w dupie.
Od razu idę do łazienki. Spoglądam
na siebie w lustrze, wyglądam jak okropnie. Tusz do rzęs zrobił mi
czarną otoczkę wokoło oczu, policzków też nie oszczędził.
Jedynie z mojego makijażu ocalała czerwona szminka, która była
nawet nie tknięta.
Rzuciłam swoją torebkę w kąt,
zmyłam resztki makijażu i weszłam pod prysznic. Oparłam czoło o
zimne kafelki, a łzy znowu chciały wydostać się na zewnątrz.
Na własne życzenie zostałam
zraniona, przecież przewidywałam to. Dobrze wiedziałam jak to się
skończy, ale nie przewidywałam, że to będzie aż tak bolało.
Usiadłam na zimnej podłodze i pozwalałam wodzie zmywać moje łzy
z twarzy.
Kiedy się już uspokoiłam wyszłam
spod prysznica, owinęłam się grubym ręcznikiem i spojrzałam
znowu w lustro. Mimo podkrążonych oczu, wyglądałam dobrze.
Normalnie wyszłabym w ręczniku, ale
nie dziś.
Otworzyłam szafę i jedyne rzeczy,
które w niej znalazłam należały do Harrego. Dziwnie wyglądająca
piżama w kratę, którą dostał od Le, leżała na półce. Długo
się wahałam za nim po nią sięgnęłam. Pachniała nim, pachniała
tą obietnicą, którą dawał mi codziennie, ale nie dotrzymał
słowa.
Miałam przynajmniej cząstkę jego
przy sobie. Nakładając koszulkę na swoje ciało, wyobrażałam
sobie, że mnie przytula.
*
Wyszłam z łazienki, z kuchni dalej
dochodziły dźwięki rozmowy. Nawet nie spojrzałam w tamtą stronę,
minęłam kuchnię i skierowałam się w stronę swojego pokoju.
Jakby nie Le, zatrzasnęłabym za sobą drzwi swojego pokoju i
oszczędziła wszystkim swojego jadu.
-ej, kicia...
-daj spokój, Le -mówię przez
zaciśnięte zęby. Nie chcę się wdawać w zbędne dyskusje, a
byłam pewne że mój kochany braciszek zapyta o Harrego.
-co jest, kicia? -Le podchodzi do mnie
i chce mnie przytulić. Nie pozwalam mu na to... nie mogę się teraz
rozkleić. Nie przy nich wszystkich -co jest? -pyta trochę ostrzej.
-nic... -odsuwam się od niego. Chcę
odejść... chcę zamknąć się w swoim pokoju i zasnąć. Chcę
zaponie o dzisiejszym dniu.
-kochanie, co się stało? -słowa
babci mnie drażnią -znowu pokłóciłaś się z chłopakiem? -mam
ochotę krzyknąć... jakie znowu?!
-jakie znowu? -silę się na spokojny
ton, ale sama słyszę, że to mi nie wychodzi
-rozmawiałam ostatnio z Denisem.
Mówił, że strasznie kłótliwa osóbka z ciebie wyrosła... -moja
skala gniewu urosła do maksimum. Wciągnęłam dużo powietrza przez
nos, byłam na skraju i wiedziałam, że zaraz wybuchnie. -powinnaś
trochę przystopować...
-kim ty do cholery jesteś, żeby mi
prawić morały?! -unoszę się -nie wpieprzaj się w moje życie
-podchodzę do niej. Nie interesuje mnie to, że już ma swój wiek,
a ja nie powinnam na nią krzyczeć -lubisz takie sprawy, prawda?
Lubisz wbijać komuś szpilkę. Rozwaliłaś małżeństwo moich
rodziców...
-Sue -Le próbuje mnie uspokoić.
-i ci powiem, że mi już nie musisz
rozwalać życia... zrobiłaś to już wiele lat temu, babciu -mocno
zaakcentowałam ostatnie słowo -nigdy ci nie wybaczę tego, że
rozbiłaś małżeństwo moich rodziców.... ale muszę ci też
podziękować -śmieję się głośno, bo sama chyba nie wierzę, że
dziękuję mojej babci -dziękuję ci, bo dzięki tobie zdobyłam
lepszą rodzinę, niż ty i ojciec -odwracam się i odchodzę. Chyba
i tak za dużo powiedziałam, ale nie żałuję. Ktoś wreszcie
musiał jej to wygarnąć. Wszyscy zachowywali się jakby była
najlepszym człowiekiem na świecie, ale prawda była jednak taka, że
była zła.
Nigdy nie usłyszałam od niej choć
jednego słowa „przepraszam”. Może jakby okazała skruchę i nie
udawała, że nic się nie stało.. to może bym była w stanie jej
kiedyś wybaczyć, ale ona nawet nie próbuje. Chyba nie myślała,
że ja tego nie pamiętam?!
Z tymi myślami kładę się na łóżko,
po stronie gdzie spał Harry. Czuję jego cudowny zapach i mam
wrażenie, że on jest tuż obok mnie. Przytula mnie i kołyszę.
Szepcze do ucha „wszystko będzie dobrze”. Usypiam
mając nadzieję, że jak się obudzę jakoś to wszystko się ułoży.
Mam nadzieję, że ból w mojej klatce piersiowej minie i przestanę
kochać Harrego.
*
Budzę się z okropnym bólem głowy,
ale nie tylko boli mnie głowa. Boli mnie serce, a raczej to co po
nim zostało. Dziś rano zostało rozsypane na miliony kawałków.
Obracam się na drugi bok i natykam
wzrok Fabiana. Jestem zdziwiona, spodziewałabym się mojego brata,
ale nie jego.
-co tu robisz? -pytam siadając.
Traktowałam Fabiana jak brata, ale czułam się przy nim skrępowana.
Może nie leciał na kobiety, ale był facetem i leżał w moim
łóżku! -Fabian, co ty robisz w moim łóżku? -pytam trochę
ostrzej, co powoduje mocniejszy atak bólu głowy. Krzywię się i
powoli układam głowę na poduszce.
-przyszedłem sprawdzić, czy żyjesz
-uśmiecha się lekko, nie odwzajemniłam go. Nie miałam ochoty na
żadne uśmiechy. -odwaliłaś taką scenę...
-to wszystko?
-powiedzmy...
-to idź sobie -przerywam mu, okrywam
głowę kołdrą i mam zamiar się w niej zakopać do końca życia.
Chłopak zamiast wyjść oglądał
złoty sygnet na swojej dłoni i tak jakby nic go nie obchodziło,
wypalił.
-twój brat mnie zdradza, prawda?
-wzdrygam się, siadam znowu i patrzę na niego zdziwiona. Nie mam
zielonego pojęcia o czym on mówi. Mimo narastającego bólu głowy
postanowiłam go zignorować i dowiedzieć się o co mu chodzi.
-o czym ty mówisz? -nagle cała ta
sytuacja z Harrym przestała się liczyć -jak to, Le cię zdradza?
-widziałem go z jakąś kobietą
-mężczyzna siada na skraju i chowa twarz w dłoniach.
Nie mogę uwierzyć w to co mówi on
mówił. Le nie interesował się kobietami.
Była tylko jedna kobieta z którą Le
mógł mieć bliższe stosunki i nie która nie należała do naszej
rodziny... to musiała być Cetlin.
Zacisnęłam mocno dłonie w pięści...
byłam teraz wściekła na mojego brata. Dlaczego ten idiota nie mógł
powiedzieć Fabianowi prawdy. Oszczędziłby nam to teraz tej
sytuacji.
Była rozdarta między powiedzeniem mu
prawdy, a zatajeniem jej. Wiedziała, że oba wyjścia były złe.
Nie mogłam odpowiadać za błąd mojego brata, ani nie mogłam go
okłamywać. Znalazłam się między młotem a kowadłem.
-wiem o kim mówisz... -moje usta bez
mojego zezwolenia wypowiadają te słowa. Sama się wzdrygam kiedy je
słyszę. Fabian odwraca się w moją stronę i przygląda się
podejrzanie. Nie mogłam mu wyjawić tej przeklętej tajemnicy.
Wstałam z łóżka.
-kto to jest? -mówi przez zęby, widzę
złość w jego oczach. Chyba pogorszyłam sytuację.
-on cię nie zdradza. Bardzo cię kocha
-dzieli nas łóżko, ale Fabian wygląda jak drapieżnik, który
miał zaraz rzucić się na swoją ofiarę -nawet nie wiesz jak
przeżywał to, że nie mógł ci się oświadczyć w święta...
-co?! -wyraz złości z jego twarzy
schodzi, teraz wygląda na zaskoczonego. Cholera! Czyli Le tego też
mu nie powiedział. Matko Boska! Mój brat był największym kretynem
na świecie!
-posłuchaj -podchodzę do niego i
łapie za dłoń -on cię kocha. Ta kobieta nie była jego kochanką
-szepczę -to była jego przyjaciółka.
-Cetlin? -jestem trochę zdziwiona, ale
odczuwam ulgę. Przynajmniej nie musiałam mu tłumaczyć kim ona
była. -ale co ona ma z tym wspólnego?
-to jest jedyna kobieta z którą on
utrzymuje bliskie stosunki... bliższe niż ze mną -mówiłam
prawdę. Przez długi czas żyli w jakimś tam fikcyjnym związku.. o
którym nikt nie miał pojęcia.
Fabian roześmiał się, znowu nie
wiedziałam o co mu chodzi. Był zmienny jak pogoda... byli w tym
wszystkim podobny do siebie z Le. Dobrali się do siebie doskonale.
-a ja myślałem... -usiadł ponowie na
łóżku i zaczął kręcić głową. Zachowywał się jakby cała ta
sytuacja była zabawna, a on głupi się wygłupił. -ja myślałem,
że... -wstał z łózka i wyszedł z mojego pokoju, a ja stałam
jakbym połknęła kij. Byłam całkowicie zdziwiona jego reakcją.
*
Chodziłam po domu w piżamie Harrego.
Po mojej kłótni z babcią, Le zawiózł ją do Petera. Fabian
zamknął się w swoim pokoju, więc ja siedziałam w salonie przed
TV. Leciał jakiś serial, ale ja i tak nie wiedziałam o co
chodzi. Wpatrywałam się drętwo w ekran telewizora. Moje myśli
były skierowane w kierunku brązowowłosego chłopaka o
najpiękniejszych oczach na świecie. Widziałem je ciągle, gdy
zamykałam swoje oczy. Te ostatnie dni były najpiękniejszymi w moim
życiu. Harry wprowadził w moje beznadziejnie smutne życie, dużo
światła. Czułam się kochana... każde jego spojrzenie, każdy
dotyk mi o tym mówił. Mimo tego co mówili inni... Harry się nie
śpieszył, dawał mi czas abym się z tym wszystkim oswoiła. Sam
chyba musiał jakoś to wszystko przetrawić.
Wszystko było pięknie... do momentu,
aż z jego ust wypadły najbardziej raniące mnie słowa.
Przyciągnęłam kolana pod brodę i
znowu się rozpłakałam. To wszystko było straszne, tak bolesne.
Znowu oddałam serce nie właściwej osobie.
Czułam się jakby moje serce rozpadało
się na kawałki i ponownie składało... i tak w kółko. Coś
ciągle mnie rozrywało.
Ból w klatce był tak silny, że już
nie dawałam rady. Chciałam umrzeć, aby tego nie czuć.
Nagle czuję jak silne ramiona oplatają
mnie i przyciągają do siebie. Czuję znajomy zapach i ciepło.
Zaczynam trząść się. Nie potrafię już spokojnie płakać.
Wtulam się mocniej w znajome mi dobrze ciało i pozwalam wylać z
siebie tą całą rozpacz.
-myślisz... -słyszę z oddali głos
Fabiana, który szybko milknie. Domyślam się, że Le musiał go
uciszyć.
-będzie dobrze, kicia -Le szepcze w
moje włosy -wypłacz się, dobrze ci to zrobi
-Le... on... -próbuje coś powiedzieć,
ale nie mogę. Gula w moim gardle rośnie i nie pozwala mi wydobyć z
siebie jakiegokolwiek zrozumiałego i konkretnego słowa.
-wiem, kicia... wiem -kołysze mnie
*
To był najgorszy dzień w moim życiu.
Cieszyłam się, że się kończył. Mówią przecież, że „jutro
będzie lepiej”, ale dla mnie nie miało nadejść lepsze
jutro.
Mimo wszystko próbowałam się
zachowywać normalnie, dzięki czemu wyciągnęłam z mojego brata,
że jutro wyjeżdżają z Fabianem do Francji. Chcą sobie zrobić
taki prezent zaręczynowy. Le oczywiście nie chciał mnie zostawiać
samą w takim stanie, ale ja nie mogłam być samolubna i pozwolić
na to, aby mój brat rezygnował ze swojego szczęścia tylko i
wyłącznie dla mnie.... bo mam gorszy czas.
Musiałam sama się zmierzyć się ze
swoimi demonami, a raczej z jednym demonem.
Postaram się jak najszybciej zakończyć
terapię, aby się uwolnić od Harrego. Mogłam zrobić to w każdej
chwili, przecież chłopcy byli już postrzegani jako najlepsi
przyjaciele. Mogłyśmy to już zakończyć, posłać tych dwóch
bałwanów w diabły i mieć spokój. Co z oczu, to z serca.
Nie wiem czy Rose będzie zadowolona,
choć po ostatniej akcji Luka... pewnie się ze mną zgodzi. Nie
miałam ochoty oglądać Harrego.
*Harry
Siedzę i wpatruję się w ścianę
przede mną. Nie widzę ludzi siedzących przede mną, nie słyszę
ich słów.
-Styles! -czuję mocne uderzenie w
ramię, nie rusza mnie to w ogóle. Ból, który zadałem sobie dziś
rano był nie do pobicie. Spieprzyłem sobie życie i nie tylko
sobie. -posłuchaj... -Luke próbuje jakoś zwrócić moją uwagę na
siebie.
-Harry... -Loui macha mi dłonią przed
oczami. Nie reaguje na to. -ej... on wygląda jakby postradał
zmysły.
-może wezwę mojego brata -kręcę
głową, kiedy słyszę głos Le. Patrzę na niego ze zmarszczonym
czołem. Nawet nie wiedziałem, że on tu jest. Kiedy on się tu do
cholery pojawił?!
-żyje -twarz Luka znajduje się parę
centymetrów od mojej twarzy. Odpycham go od siebie. Nie mam ochoty
oglądać jego pyska z bliska.
Wstaję gwałtownie i uśmiecham się
do chłopaków. Chyba zwariowałem, ale miałem bardzo mocną chęć
się napić... zapić smutki.
-napijmy się -ominąłem zdziwione
twarze i z uśmiechem otworzyłem hotelowy barek. Piętrzą się w
nim różnego rodzaju trunki. Było przynajmniej co pić.
-Hazz -czuję dłoń Louisa na swoim
ramieniu. Wiem, że nie pochwala tego co mam teraz zamiar zrobić,
ale mam to daleko w dupie. Mam dziś ochotę zalać twarz i nikt mi
tego nie zabroni. Musiałem choć na chwilę zapomnieć o tym co
zrobiłem i jakie są tego konsekwencje. Błędem było tylko, że
wezwałem Luka... bo ten idiota, zadzwonił po resztę. Ale
przynajmniej będziemy mieć imprezę w szerszym gronie.
Omijam Louisa i siadam na krzesło,
które prędzej zajmowałem. Stawiam obok swoich nóg butelki, które
wyciągnąłem z barku. Otwieram jakieś pierwsze lepsze wino i piję
prosto z gwinta. Wstrętna ciecz rozlewa się ciepłem po całym moim
ciele... paląc mnie od środka.
Louis sięga też po jedną z butelek i
robi to co ja. Krzywi się, kiedy odstawia butelkę od ust. Śmieję
się z niego.
Jakieś pół godziny potem jestem
zalany, Luke jakoś się trzyma... Louis coś jęczy pod nosem leżąc
na moim łóżku, tylko Le -pan trzeźwy, patrzy na nas podejrzanie.
Widać nie jest mu w ogóle do śmiechu. No mnie też nie... czuję
jak moje usta się ruszają, prawdopodobnie coś mówię, ale nie
słyszę tego. Momentalnie świat przed moimi oczami, zaczyna
wirować...
-wezwij jednak, Petera -głos Luka
słyszę jakby za światów. Robi mi się słabo i chyba padam na
podłogę. Chyba tak... tak mi się przynajmniej wydaje.
Budzi mnie mocne światło skierowana
prosto w moje oczy. Ze wszystkich sił próbuję odepchnąć je od
siebie.
-obudziła się śpiąca królewna -nie
widzę wyraźnie postaci, ale ten głos znam.
-Harry, cholera... -bełkoczący głos
Louisa, poznałbym z paru mil.
Mrugam parę razy oczami i widzę
wpatrujące się we mnie brązowe oczy. Mógłbym je pomylić z tymi
piekielnie wiecznie na mnie złymi oczami.
-Peter? -mój głos jest zachrypnięty,
boli mnie głowa... -co jest?
-to ja się pytam, co jest? -patrzy na
coś co wisi nad moją głową. Teraz dopiero orientuję się, że
nie jestem w pokoju hotelowym, tylko w szpitalu. Co ja do cholery
jasnej... robiłem w szpitalu?!
-co ja tu robię?
-co tu dużo mówić, panie Styles...
za dużo stresu... za dużo alkoholu i przede wszystkim jesteś
przemęczony. Musisz odpocząć -sprawdza moją rękę do, której
teraz podłączona jest kroplówka -zostajesz do jutra...
-co?
Nie uzyskuję już żadnej odpowiedzi.
Brat mojej ukochanej, tak po prostu sobie wychodzi.
Umarłam i nie jestem w stanie wstać
OdpowiedzUsuńRozdział ... nie do opisania
:)))
Usuńaż nie wiem co mam napisać:)
dziękujemy i pozdrawiamy :*