środa, 23 grudnia 2015

Chapter Twenty - Two [Edycja Świąteczna cz.8]


Przepraszam za wszelkie błędy, ale nie miałam czasu sprawdzać rozdziału.. Mam nadzieję, że mi wybaczycie!

* Luke
Leżę na plaży, czuje piasek pod moim ciałem. Z dala słyszę szczekanie Molly i nawoływanie moich braci.. Jest tak cudownie.. Odwracam się i widzę uśmiechniętą Rose, wyznającą mi miłość. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mogę wydusić z siebie słowa.. Nagle ocean niesie ogromną falę.. Chcę uciekać, zrobić cokolwiek, ale moje ciało odmawia posłuszeństwa..
I nagle poczułem wodę na twarzy. Zerwałem się na równe nogi i zauważyłem stojącą nade mną Rose, trzymającą pustą szklankę. Cholera, wiem, że zgranie między snem, a rzeczywistością jest możliwe. Ale pierwszy raz w życiu takie coś mnie spotkało. Starłem ciesz dłonią i obrzuciłem ją groźnym wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiłaś? - prawie, że krzyknąłem.
Dziewczyna wskazała ręką na ścianę, gdzie wisiał zegar.
- Za godzinę mamy odebrać mojego kuzyna, a musisz jeszcze coś przekąsić, ogarnąć się, ubrać i zapakować do samochodu.
No tak.. Śniadanie w domu rodzinnym Rose. Jęknąłem i podniosłem się z przytulnego łóżka. Zdziwiłem się kiedy moje stopy spotkały się z czymś miękkim.
- Matko kochana! - wydarłem się. - Co to jest?!
Spojrzałem w dół i zobaczyłem małego kundelka, chowającego się teraz za nogą dziewczyny.
- Nie co, tylko kto. - sprostowała. - To jest Daisy. Zdążyłam rano po nią pojechać, nim Ty podniosłeś swój tyłek z łóżka.
Zwróciłem wzrok ku mojej ukochanej.
- Szukałaś koleżanki dla Odiego? - spytałem.
Kobieta jęknęła i odwróciła się w stronę drzwi. Zanim wyszła z pomieszczenia krzyknęła przez ramię.
- To jest mój prezent dla rodziców! A teraz pośpiesz się, proszę!
*
Pierwsze co zrobiliśmy, to zajechanie pod dom kuzyna Rose. Mieliśmy go ze sobą zabrać, więc robiliśmy za coś na podstawie taksówki. Chłopak przez całą drogę marudził nam na to, że po raz kolejny nie wyszło jemu z ukochaną. Brzmiało to tak, jakby każda dziewczyna kopnęła go w dupę po jakimś czasie. Szkoda, bo gościu jest naprawdę sympatyczny.
W końcu nadszedł ten moment, w którym zaparkowaliśmy nasz pojazd pod domem rodziców Rose. Chłopacy śmieją się, że jestem zestresowany przed każdym koncertem? W takim razie nie wiem, jak określiliby stan, w którym teraz się znajdują. Nogi miałem jak z waty i gdyby nie skacząca obok mnie Daisy, to nie wiem co bym robił. Plan był taki.. My z Rose wchodzimy od frontu, ściągając na siebie całą uwagę rodziny. Robert miał w tym momencie wejść od kuchni i ukryć Daisy w starym pokoju Rose. Wyciągnęliśmy paczki z bagażnika i stanęliśmy na wycieraczce.
- Gotowy? - spytała opanowana dziewczyna.
Jakim cudem zachowywała taki spokój? Wziąłem głębszy oddech i nachyliłem się nad jej uchem.
- Nie. - wyszeptałem. - Błagam, nie zostawiaj mnie samego w towarzystwie Twojej rodziny.
Dziewczyna roześmiała się i zadzwoniła do drzwi. Miałem ochotę stamtąd uciec. I naprawdę stawało się to bardziej realne! Od realizacji planu odwiodło mnie otwarcie się wrót do jaskini lwa. Wystawała z nich blond głowa pięknej, urodziwej kobiety.
- Rose, córciu. - podeszła i ucałowała jej czoło. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś.
Pani psycholog uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Ja też. - ciemnowłosa dziewczyna spojrzała na mnie i załapała pod ramię. - Mamo, to jest Luke Hemmings. Luke, to jest moja mama.
Blondynka podeszła do mnie, a ja zdążyłem wręczyć jej kwiaty, zanim uściskała mnie tak mocno, że ledwo mogłem oddychać.
- Miło panią poznać. - powiedziałem, próbując dać znać Rose, że czuję się niekomfortowo.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i za wszelką powagę starała się utrzymać powagę. Na moją pomoc przyszedł wysoki mężczyzna. Dobra, może i Rose odziedziczyła urodę po matce, ale oczy i włosy zdecydowanie ma po ojcu.
- Kochanie, zaraz udusisz chłopaka. - zaśmiał się i odwrócił w stronę dziewczyny. - Rose, Słoneczko Ty moje.
- Cześć, tatko. - mówiąc to wtuliła się w mężczyznę. - Mmm, nowe perfumy?
Mężczyzna roześmiał się głośno i skinął lekko głową.
- Coś w życiu trzeba zmieniać.
Tym razem to Rose się zaśmiała i odsunęła od swojego ojca.
- I tym „czymś” są perfumy? - spojrzała w kierunku kobiety stojącej obok mnie. - Mamo, chyba musisz zapewnić ojcu jakąś rozrywkę, bo myślę, że dosięga go kryzys wieku średniego.
Uśmiechnąłem się szeroko i podałem rękę mężczyźnie, w drugiej trzymając butelkę wina.
- Dzień dobry. - rzuciłem, nabierając odwagi. - Jestem Luke. A to dla pana..
Facet zmierzył mnie wzrokiem i mocno uścisnął moją dłoń, wciągając mnie jednocześnie do środka domu.
- Dzień dobry, chłopcze. - odchrząknął. - Tak, wiem kim jesteś. Wyobraź sobie, że moja druga córka biega od kilku dni po całym mieszkaniu i non stop opowiada o spotkaniu Luka Hemmingsa. - spojrzał na mnie i puścił oczko. - Swoją drogą dzięki za to.
Zaśmiałem się i wzruszyłem lekko ramionami.
- Miałem okazję ją poznać, ale doprawdy, nie rozumiem dlaczego tak się ekscytuje na mój widok.
Mężczyzna zachichotał pod nosem i poklepał mnie po plecach.
- Mhm, gdybyś widział jej pokój to byś zrozumiał.
Spojrzałem z przerażeniem na twarz mężczyzny, co spowodowało, że ten jeszcze bardziej się roześmiał.
- Powinienem się bać? - spytałem.
- Ooo, tak. - droczył się. - Zacznij się modlić, bo nie wiem czy przypadkiem nie ma w planie zabarykadować drzwi przed Twoim wyjściem.
Parsknąłem i dyskretnie wydostałem się z zasięgu ramion tego gościa.
- Będę o tym pamiętać. - jęknąłem.

* Rose
Ku mojemu zdziwieniu ojciec i Luke zaczęli ucinać sobie pogawędkę. Ba, oni wręcz zaczęli wspólnie żartować i stroić sobie żarty! Po przyjściu Roberta mama skierowała mężczyzn do salonu, a ja razem z Mel poszłyśmy do kuchni, żeby pobawić się w kelnerki. Moja siostra przez cały czas miała zaciesz, a ja niestety wiedziałam dlaczego. Na moje nieszczęście tak się złożyło, że dziewczyna była wielką fanką 5SoS. Od czasu ich koncertu zasypuje mnie pytaniami przy każdej nadającej się okazji. Tak było i tym razem..
- Myślisz, że mnie pamięta? - prawie krzyknęla.
Jęknęłam i wzięłam w swoje ręce talerze z posiłkiem, który miałam zanieść do drugiego pomieszczenia.
- Dlaczego miałby nie pamiętać? - spytałam. - Uwierz mi, że na ostatnim spotkaniu zapadłaś jemu głęboko w pamięci.
To była prawda. Luke obdarował ją sympatią po tym, jak wypaplała jemu kim jest Martin. Osobiście miałam ochotę ją zabić, no ale cóż.. Rodzeństwa się nie wybiera. Przed moim wyjściem do salonu odwróciłam się do niej przodem.
- Melanie, proszę Cię o jedno. - zaczęłam. - Nawet nie próbuj wypytywać Hemmingsa o jakiekolwiek głupoty, dobra? Nie traktuj go jak idola, tylko jako normalnego człowieka, który jest u nas na śniadaniu.
Dziewczyna energicznie potrząsnęła głową.
- Rozumiem. - podeszła i wzięła ode mnie talerze. - Ale pozwól, że ja to zaniosę!
Nie zdążyłam się nawet sprzeciwić.. Wybiegła z kuchni tak, że aż się za nią dymiło. Podirytowana podeszłam do stołu.
- Całkiem sympatyczny jest ten Twój przyjaciel. - rozbrzmiał głos mamy za moimi plecami. - Aczkolwiek obstawiałam, że poprzez „osoba towarzysząca” miałaś na myśli Martina lub Adriana.
Odwróciłam się w jej stronę. Spojrzałam jej w oczy i lekko uśmiechnęłam.
- Już od dawna nie jestem z Martinem, mamo. - wyszeptałam, próbując zachować spokój. - A Adi spędza święta w swoim rodzinnym domu. Przecież tłumaczyłam Tobie całą sytuację przez telefon, mamo.
Kobieta skinęła głową i podała mi do ręki talerze.
- Rozumiem. - rzuciła obojętnym głosem. - Ale nie myśl, że ominie nas rozmowa na ten temat.
Na szczęście do drzwi rozległo się głośne pukanie. Moja rodzicielka poszła otworzyć drzwi, a ja skorzystałam z okazji i czmychnęłam do salonu. Nie wierzyłam w to, co moje oczy widziały. Tata, Robert i Luke siedzieli przy stole i opowiadali sobie historię związane z pewną osobą. Zgadnijcie o kim!
- Kiedy Rose miała pięć lat, chciała wejść na szafę i ściągnąć puzzle. - ciągnął mój ojciec. - Niestety straciła równowagę i spadła z mebla waląc głową o kant stołu.. Na samo huknięcie pobiegłem wprost do jej pokoju i zobaczyłem leżącą i nic nieświadomą dziewczynę na podłodze. Ze stoickim spokojem przyłożyła rękę do tyłu głowy i kiedy tylko zobaczyła na niej czerwoną ciesz spojrzała na mnie i powiedziała „Tato, chyba coś mi się stało”.
Westchnęłam i przekroczyłam próg salonu.
- Zapomniałeś dodać, że moja głowa na sam koniec wylądowała na klocku. - dorzuciłam do jego historii, co zwróciło na mnie uwagę mężczyzn.
Spojrzeli na mnie mając niezły ubaw. Postawiłam talerze na stole, po czym Robert złapał mnie za rękę.
- Siadaj z nami. - mówiąc to, pociągnął za nią tak, że mimowolnie musiałam usiąść obok Luka, żeby nie wyrwać barku ze stawu.
Uśmiechnęłam się do niego i poklepałam po dłoni.
- Muszę pomóc mamie w kuchni.
- Nie musisz. - powiedziała kobieta, wprowadzając do pokoju dziadków. - Babcia mi pomoże, a Ty rozsadź gości, proszę.
Dziadek usiadł obok swojego syna, zaś Melanie zajęła miejsce obok Luka. Jakżeby inaczej.. Mi przypadło krzesło pomiędzy Hemmingsem, a kuzynem. Po przyjściu kobiet zaczęliśmy konsumować jedzenie. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że z lewej strony czymś oberwałam. Spojrzałam w tamtym kierunku i zauważyłam szczerzącego się kuzyna z widelcem napełnionym kukurydza.
- Tradycja musi zostać podtrzymana. - zaśmiał się i kolejny raz strzelił we mnie jedzeniem.
Zaśmiałam się i zrobiłam unik, przez co Luke dostał prosto w twarz. Nachyliłam się nad stołem i wzięłam do ręki kawałek sera, który później wylądował na czole kuzyna.
- Jak dzieci. - rzucił roześmiany ojciec. - Ale skoro chcecie podtrzymać tradycję to może przejdźmy do prezentów, co?
Melanie na te słowa zerwała się i pobiegła pod choinkę, zeby sięgnąć pierwszą paczkę.
- To jest dla dziadków. - podała ciężkie pudło starszemu małżeństwu.
Babcia wzięła od niej paczkę i rozdała papier owinięty wokół.. Kartonu z zastawą porcelanową! To był moment, w którym ja oraz rodzice mojej mamy roześmialiśmy się tak głośno, że prawdopodobnie słyszała nas cała dzielnica.
- Dziękuję, wspaniały prezent. - powiedziała, puszczając dyskretnie oczko do Luka.
Niczego nieświadoma Mel podała następną paczkę mi.
- Aaa to dla mojej siostrzyczki.
Z uśmiechem na twarzy wzięłam od niej opakowanie i starannie je odwinęłam.
- Ooo, książka! - ucieszyłam się. - Rany, dziękuję bardzo!
Następna była paczka Mel, w której znalazła telefon. Zaczęła piszczeć, skakać i obcałowywać mnie po twarzy. Jej radość była warta każdej ceny, którą zapłaciłam za ten podarek. Następny w kolejce był Robert. W jego prezencie znalazł się kalkulator oraz nowiutki zestaw biurowy. Chłopak roześmiał się i skinął głową.
- Będzie łatwiej policzyć kobiety, które mnie zostawiły.
Wiem, że powiedział to z żartem, ale mnie samą to zabolało. Mój kuzyn jest cholernie przystojny, zabawny, inteligentny, sympatyczny.. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać! Na samą myśl, że kobiety go ranią.. Miałam ochotę wydrapać im oczy. Z zamyśleń wyrwała mnie Mel, która podekscytowana podbiegła do Luka wręczając jemu prezent.
- Ja wiedziała od początku, że to Ty przyjdziesz z Rose. To ode mnie.
Blondyn wziął niepewnie do ręki paczuszkę i ostrożnie zaczął ją otwierać. Na widok poduszki ze zdjęciem zrobionym po koncercie, roześmiałam się tak, że o mało z krzesła nie spadłam.
- Dzięki, Mel. - powiedział z uśmiechem, po czym przytulił ją do siebie. - To jest.. piękne.
Tata wstał i spojrzał pod choinkę.
- No, wygląda na to, że to już jest koniec prezentów.
- Nie, nie jest. - rzuciłam, z trudem zachowując powagę. - Dajcie mi sekundę.
Szybko skierowałam się do mojego pokoju. Otworzyłam ostrożnie drzwi i znalazłam Daisy dobierającą się do reklamówki, gdzie miałam karmę, miseczki i posłanie dla tego psa.
- Ej, mała. - upomniałam. - Poczekaj jeszcze chwilę.
Na brzmienie mojego głosu suczka zerwała się i zaczęła na mnie skakać. Miałam ją u siebie od rana, a mimo to już się do mnie przywiązała. Cholera.. Aż ciężko było mi ją oddać. No ale w końcu będe się z nią widzieć, nie? Pogłaskałam ją za uchem i wzięłam ją na ręce, łapiąc ukradkiem za siatkę. Było ciężko ale jakimś cudem zeszłam dół. Weszłam do salonu i posłałam rodzicom szeroki uśmiech.
- A to taki prezent ode mnie. - mówiąc to, postawiłam psa na podłodze. - Wabi się Daisy.
Podekscytowana para podeszła do mnie z szerokim usmiechem na twarzy. Utulili mnie, po czym schylili się do pupila, który szczęśliwie latał u moich stóp.
Po dwóch godzinach nadszedł czas, w którym musieliśmy zbierać się do domu. Daisy skutecznie odciągnęła całą uwagę od Luka, przez co chłopak czuł się bardzo swobodnie w towarzystwie. Było tak miło, że nie chciałam stąd wyjeżdżać. No ale co roku spotykałam się wraz z przyjaciółmi na świątecznej kolacji, więc i tym razem dotrzymam słowa. Żegnając się z rodzicami miałam łzy w oczach. Pamiętam lata, kiedy ja i Mel biegaliśmy wokół nich jako małe berbecie, ledwo sięgające im do kolan. Staliśmy z Lukiem w przedpokoju, podczas gdy rodzice pakowali nam jedzenie do misek. Taa.. Nigdy nie wypuściliby nas z pustymi rękoma.
- Ooo! - usłyszałam wesoły głos Luka. Spojrzałam na niego znad moich butów. - Popatrz do góry.
Podniosłam wzrok i roześmiałam się na widok wiszącej nad nami jemioły.
- Powiedz mi, że sobie żartujesz.
- W żadnym wypadku. - wypowiadając te słowa podchodził do mnie coraz bliżej.
Podał mi dłoń, żeby pomóc mi wstać. Z cichym jękiem podniosłam się na nogi, a Luke zbliżył się do mnie niebezpiecznie blisko. Nie chciałam komplikować sprawy z Hemmingsem bardziej, niż jest teraz. Ciągnęło mnie do tego chłopaka, ale po drodze było tyle przeszkód.. Ja i Luke to całkiem dwa inne światy.. Już nie wspomnę o tym, że dzieliło nas sześć lat, choć blondynek wyglądał na starszego ode mnie.
- Luke. - wyszeptałam w jego usta.
- Nie, Rose. - wymruczał. - Chyba nie chcę słyszeć tego, co masz mi do powiedzenia.
Bez żadnego słowa złączył nasze usta. Chciałam się wyrwać z jego uścisku, odsunąć się od niego, żeby nie czuć jego bliskości i tych ciepłych, delikatnych warg.. Ale ja najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam tego zrobić. Zarzuciłam dłonie na jego szyję, przez co Luke się uśmiechnął poprzez pocałunek. Jego lewa dłoń automatycznie znalazła się na moich plecach, przyciągając mnie do siebie, a drugą zaś wplątał w moje włosy. Czułam, że nic więcej do szczęścia mi nie jest potrzebne. Wystarczył mi Luke.. Jego obecność, bliskość, pocałunki, ciepło jego ciała.. I Melanie?
- Ej! - krzyknęła nam przy twarzach. - Co to ma być?!
Speszona odsunęłam się od niego i spojrzałam na moją siostrę.
- Ładnie to się tak zakradać? - spytałam.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na swojej piersi. Luke roześmiał się i objął ją ramieniem.

- Bez stresu, młoda. - powiedział. - To tylko jemioła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz