* Rose
Otwierając oczy poczułam, że czyjaś
ręka mnie obejmuje. Zaskoczona odwróciłam się i zauważyłam
twarz śpiącego Luka, znajdującą się tuż obok mojej głowy. No
przecież! Wczoraj musiałam dość szybko odpłynąć, skoro nie
pamiętam tak istotnych rzeczy. Wpatrywałam się w jego przystojną
twarz do czasu, aż rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Kogo u licha
niesie o tej porze!? Oby tyko nie obudził Hemmingsa.. Ostrożnie
wymknęłam się z jego ramion i schyliłam się do stołu, żeby
odebrać połączenie. Na ekranie widniało imię Adriana.
- Halo? - mój głos był zaspany i
zachrypnięty.
- Obudziłem Cię?
Udałam się do sąsiedniego
pomieszczenia, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś zbyt głośno
i obudzić śpiącego Luka.
- Nie, spokojnie. - wyszeptałam.
- Chciałem się upewnić czy nasze
dzisiejsze spotkanie jest aktualne.
Jeszcze będąc u dziadków na wsi
zadzwoniłam do przyjaciela, żeby przeprosić go za odwołanie
naszego wyjścia. Na szczęście Adrian to zrozumiał, w skutek czego umówiłam się z nim na dziś. Mieliśmy skoczyć do
sklepu na wspólne zakupy. Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam
przez drzwi, żeby sprawdzić czy moja rozmowa nie budzi blondyna.
- Jasne. Podjadę po Ciebie za jakąś
godzinę, dobrze?
- Będę czekał.
Po tych słowach przyjaciel się
rozłączył, a ja zakradłam się do łazienki, żeby móc się
odświeżyć. Dziwne, że Luke wtulał się we mnie przez całą noc,
mimo że musiało ode mnie zajeżdżać potem. Na samą myśl aż się
wzdrygnęłam. Po prysznicu poszłam do siebie do pokoju i wzięłam
w rękę pierwsze lepsze dresy i luźną bluzę. Wczoraj Hemmings
zrobił obiad, więc ja odwdzięczę się śniadaniem. Sięgnęłam
więc do po owoce na sałatkę, sok
pomarańczowy i wędliny do kanapek. Musiałam się spieszyć, żeby
zdążyć do Adriana na czas. Uwinęłam się z posiłkiem w dwadzieścia minut. Postawiłam jedzenie na stole i napisałam
notatkę na kartce.
„Luke, musiałam wyjść na kilka
godzin. W rekompensacie zrobiłam śniadanie, więc po powrocie chcę
widzieć puste naczynia. Czuj się jak u siebie i ciesz chwilą
prywatności.”
Przed
wyjściem podeszłam jeszcze do śpiącego blondyna. Jego widok był
cudowny.. Klatka unosiła się powoli do góry i opadała, a twarz
wyglądała tak niewinnie.. Nie mogąc nic na to poradzić schyliłam
się i złożyłam pocałunek na jego czole, opatulając go
szczelniej kocem. Niestety czas naglił. Zabrałam kluczyki z komody
i ruszyłam wprost do domu mojego przyjaciela.
*
Chodziłam
z Adrianem po galerii szukając jakiegoś prezentu dla moich
rodziców. To był mój odwieczny problem! Zrezygnowana wyszłam z
kolejnego sklepu z pustymi rękoma.
-
Nigdy nic nie wymyślę. - jęknęłam.
Przyjaciel roześmiał się i pomachał
swoimi torbami, których miał po kilka sztuk na rękę.
- Improwizuj tak, jak ja. - prychnął.
- Poza tym, pamiętam, że Twoi rodzice od zawsze chcieli mieć psa.
Może pomyślisz coś o tym?
Stęknęłam i spojrzałam przez
barierkę na dolne piętro dużego kompleksu.
- Adi, za niedługo w ich domu pojawi
się niemowlę. To się gryzie ze sobą.
- Wcale nie. - zaprzeczył. - Masa
moich kumpli kupiła sobie szczeniaki podczas ciąży swoich żon.
Kobieto! Czworonogi to są ich prawdziwi przyjaciele, które nie
dadzą skrzywdzić dziecka. Wierz mi.
- Mówisz? - spojrzałam na niego kątem
oka.
- Słowo harcerza.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w
policzek. Tak się cieszę, że wcześniej wyjaśniliśmy sprawy
między nami i zakopaliśmy wszelkie konflikty i urazy. Teraz miałam
przy sobie mojego starego towarzysza.
- Dziękuję.
- Żaden problem. - uśmiechnął się
szeroko.
Przed wyjściem zahaczyliśmy jeszcze o
kilka sklepów, gdzie kupiłam prezent dla Sue, Melanie i Luka.
Przyjaciółce wybrałam duży album, który uzupełnię naszymi
zdjęciami zrobionymi przez ostatnie kilka lat. Siostrze kupiłam
wymarzony przez nią telefon. Luke z kolei dostanie ode mnie gruby,
ciepły sweter. Narzekał ostatnio, że nie ma żadnego, a strasznie
chciałby taki mieć. Do tego kupiłam ramkę, w której znajdzie się
nasze wspólne zdjęcie. Na konferencji uchwycili nas w takiej
sytuacji, że Luke nachylał się w moim kierunku, a ja chichotałam
pod nosem. Nie mam pojęcia kiedy to zostało zrobione, ale wyglądało
naprawdę ładnie. Nie powiem, kieszeń mnie nieco zabolała,
zwłaszcza przez Mel, ale nie miałam żadnych innych pomysłów na
prezenty. Pozostał mi Adrian, ale dla niego postanowiłam kupić
książki jego ulubionej trylogii.. Poważnie, chłop ma dwadzieścia
siedem lat, a nie potrafi skoczyć sobie do biblioteki. Teraz
przynajmniej będzie miał to pod ręką. Po zakończeniu zakupów
skierowaliśmy się do pobliskiego schroniska, żeby adoptować psa.
Nie musi to być żaden pupil z rodowodem. Starczy, że będzie w
stanie pokochać nowego właściciela.
- Zastanawiała się pani nad rasą
pieska? - spytała uprzejma blondynka.
Pokręciłam głową i omiotłam po raz
setny boksy, z których wystawały mordki opuszczonych zwierząt. Na
ten widok serce mi się krajało i miałam ochotę przygarnąć je
wszystkie. Cholera, czemu Ci ludzie nie potrafią sprawić pieczy nad
obowiązkiem, który biorą sobie do domu?! Ciekawe jak oni by się
czuli, kiedy ktoś wyrzuciłby ich na zbity pysk tylko dlatego, że
nie są już małymi, słodkimi dziećmi! Moją uwagę przykuł
jednak mały kundelek. Podeszłam do niego i ostrożnie wyciągnęłam
do niego rękę.
- Cześć, malutki. - powiedziałam
uprzejmym głosem. - Jak na Ciebie wołają piesku, co?
Czworonożny zwierzak stał tam i
wpatrywał się we mnie niepewnie. Przełamał się jednak i podszedł
do kraty. Przysunęłam dłoń w jego kierunku,
a on ją powąchał i po chwili zaczął lizać.
- To jest Daisy. - szepnęła obok mnie
kobieta. - Poprzedni właściciel trzymał ją uwiązaną na
łańcuchu. Kiedy do nas trafiła to stal była wręcz wrośnięta w
jej sierść. Sprawa sprzed roku i aktualnie wszystko
ładnie się zagoiło. Młoda suczka ma dwa lata, jest pełna życia
i strasznie szybko przywiązuje się do ludzi.
Jak ktoś mógł zrobić coś takiego
temu biednemu zwierzęciu? Na samą myśl aż zaczęło mną nosić.
- Dziwne, że po takich przeżyciach
jest w stanie zbliżyć się do kogokolwiek. - mruknął Adrian. -
Tego faceta powinno się powiesić za j..
- Adi. - upomniałam przyjaciela zanim
powiedział coś niestosownego. Spojrzałam na pracownicę schroniska
i niepewnie się uśmiechnęłam. - Mogę do niej wejść?
Kobieta skinęła głową i otworzyła
furtkę, z której momentalnie wybiegła Daisy. Podeszła do swojej
karmicielki i zaczęła na nią radośnie skakać. Niespodziewanie
suczka odwróciła się w naszą stronę i usiadła przede mną.
Niepewnie wyciągnęłam rękę, bo nie wiedziała czy da się
pogłaskać. Kiedy moja dłoń dotknęła jej karku, poczułam blizny
po dawnym zdarzeniu. Mimo to nie zraziłam się i popieściłam
miejsce za jej uchem. Zadowolona aż zamachała ogonem i zamknęła
oczy. Na widok tak życzliwego psa moje serce się topiło. Nie
miałam już wątpliwości co do tego, który pupil wypełni
przestrzeń w domu moich rodziców.
* Luke
Obudziłem się około dwunastej w
południe. Niestety obok mnie nie było już Rose, która zasnęła
wczoraj w moich ramionach. Ale! Na moje szczęście w kuchni czekało
na mnie przepyszne śniadanie. Właściwie to obiad, zważywszy na
godzinę, o której wstałem.. Dziewczyna zaproponowała wczoraj, że
będę mógł pojechać z nią na kilka dni do jej rodziców.
Straszny dyskomfort, bo przecież wszyscy wiedzą tylko tyle, że
jest ona moją panią psycholog, gdzie tak naprawdę stała się moją
przyjaciółką.. Chociaż nie.. Rose była zdecydowanie kimś więcej
niż tylko przyjaciółką. Szaleję na jej punkcie i teraz mogę
przyznać sam przed sobą, że zakochałem się w tej dziewczynie po
same uszy. Ubrałem się szybko i wybiegłem z domu. Wiedziałem
gdzie chowa zapasowe klucze, więc nie martwiłem się włamaniem.
Pojechałem do najlepszego sklepu odzieżowego, który zdążyłem
odwiedzić podczas mojego pobytu. Skierowałem się do działu z
sukienkami i zacząłem przeglądać wszystkie urodziwe kroje. Tego
było tak dużo, że aż rozbolała mnie głowa!
- Może w czymś pomóc? - spytała
młoda dziewczyna.
Odwróciłem się w jej stronę z
szerokim uśmiechem na twarzy. Tak, tego potrzebuję!
- Właściwie to z nieba mi spadłaś!
- szepnąłem.
Kobieta stała przez chwilę jak
wmurowana. Wyglądała jakby zobaczyła zombie, a tak źle chyba nie
wyglądałem. Chyba, że mam za wysokie mniemanie o sobie? Pomachałem
dłonią przed jej twarzą, żeby móc zwrócić na siebie uwagę.
- Proszę pani?
Dziewczyna potrząsnęła głową i z
zakłopotania zaczęła bawić się swoim identyfikatorem.
- Panie Hemmings. - rzuciła rzeczowym
tonem. Czyli jednak mnie rozpoznala.. No cholera, no.. - Czy coś
szczególnie przykuło pańską uwagę?
Dzięki Bogu, że nie zaczęła
krzyczeć i piszczeć. Poważnie.. Nie znoszę tego. Oczywiście, że
kocham swoich fanów, ale nie takich, którzy mają mokro na widok
mój lub chłopaków. Odchrząknąłem i spojrzałem na wieszaki.
- Szukam sukienki dla swojej.. -
ugryzłem się w odpowiednim momencie, zeby nie powiedzieć pani
psycholog. - .. przyjaciółki.
- A jaki kolor preferuje ta
szczęściara?
Na nutkę zazdrości w jej głosie
miałem ochotę się roześmiać. Mam nadzieję, że nie wyjdzie na
jaw wizerunek Rose, bo zacząłbym obawiać się o jej
bezpieczeństwo. Właściwie i tak martwię się o nią zważywszy na
Martina.. Uszczypnąłem się, żeby nie rozpraszać mojej uwagi na
tego dupka. Skup się na prezencie, Luke. Jaki kolor mogę kupić
Rose? Palnąłem się w czoło wpadając na oczywisty pomysł.
- Czerwony! - rzuciłem zbyt
entuzjastycznie.
Po długim czasie udręki i
przebierania wśród ciuchów, w końcu natrafiliśmy na
krwistoczerwoną sukienkę sięgającą lekko ponad kolano z wcięciem na plecach, . Następnym celem był obuwniczy, w którym
kupiłem szpilki o tym samym kolorze i mam nadzieję, że dobrym
rozmiarze. Wychodząc z głównej ulicy zwróciłem uwagę na
jubilera.. Zagościłem szybko w lokalu i rozejrzałem się po
gablotach. Mój wzrok spoczął na srebrnym naszyjniku z różą.
Uśmiechnąłem się pod nosem i bez patrzenia na cenę poprosiłem
sprzedawcę, aby mi to zapakował. Zadowolony skierowałem się w
kierunku domu Rose. Po drodze zahaczyłem jeszcze o jeden sklep
kupując porcelanową zastawę. Mam nadzieję, że spodoba się
państwu Tomson. Postanowiłem jeszcze, że kupię bukiet pięknych
kwiatów i butelkę dobrego wina dla państwa Caisage. W końcu nie
pójdę tam z pustymi rękoma.. I takim oto sposobem wróciłem
obładowany torbami do mieszkania pani psycholog. Prawie upuściłem
wszystkie zakupy na widok ubranego w lampki budynku. Nie mówcie mi
tylko, że ona sama to zrobiła? Zszokowany wpadłem do domu,
potykając się o własne stopy. Dobry humor opuścił mnie na widok
Adriana mającego świetny ubaw z Rose.. Najwyraźniej pomógł jej
poubierać całe mieszkanie, a teraz siedzieli na kanapie i mieli
ubaw w najlepsze. Poczułem ukłucie zazdrości w klatce piersiowej.
- Dzień dobry. - powiedziałem,
kierując się do pokoju gościnnego. - Przepraszam, że
przeszkadzam.
Rozchichotany chłopak wstał i
ucałował dziewczynę w policzek.
- Właściwie to już wychodzę. -
rzucił na odchodnym. - Zgadamy się jeszcze, co Rose?
- Jasne. - krzyknęła za nim.
Adrian skinął mi głową na
pożegnanie i wyszedł z domu.
Schowałem torby do pokoju i wyszedłem
z powrotem do salonu. Rose właśnie odnosiła jakiś karton na górę.
Od razu podbiegłem do niej i wziąłem to od niej.
- Daj spokój, Luke. - rzuciła z
uśmiechem. - To jest puste pudło.
Prychnąłem i pomaszerowałem dzielnie
na górę.
- W mojej obecności żadna kobieta nie
będzie niczego dźwigać.
Znajdowałem się od niej ładny
kawałek drogi, ale mimo to mogłem usłyszeć jak Rose mruknęła
sama do siebie.
- Dżentelmen od siedmiu boleści..
Odwróciłem się do niej i uniosłem
jedną brew do góry.
- Mówiłaś coś, kwiatuszku? -
spytałem.
Kobieta nic nie odpowiedziała tylko
głośno jęknęła i otworzyła mi klapę na strych. Mówcie co
chcecie, ale jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek miał taki
porządek w nieuczęszczanym pomieszczeniu. Odstawiłem karton we
wskazane miejsce i zeszliśmy na dół. Muszę przyznać, że
odwalili kawał dobrej roboty, bo salon był pięknie ubrany, a
choinka lśniła na niebiesko srebrny kolor.
- Wow. - westchnąłem. - Cuuudo.
Dziewczyna uśmiechnęła się i oparła
biodrem o kanapę.
- Starałam się.
Podszedłem do niej i objąłem ją w
talii. Poczułem jak pod moim dotykiem jej ciało zesztywniało, lecz
mimo to nie wyrywała się. Położyła swoje dłonie na mojej klatce
piersiowej i spojrzała w moje oczy.
- Myślałeś może nad moją
propozycją? - spytała. - Muszę dać znać rodzicom, czy przyjadę
do nich sama, czy z kimś.
Uśmiechnąłem się i oparłem swoje
czoło o jej czubek głowy. Taa.. Mój wzrost czasami wdawał się w
znaki.
- A jaką mam gwarancję na to, że
wyjdę z tego cało? - mruknąłem przy jej uchu.
- Żadną. - wzruszyła ramionami. - W
najgorszym wypadku 5 Seconds of Summer będzie musiało poradzić sobie bez
Luka Hemmingsa.
Zaśmiałem się pod nosem i
przysunąłem bliżej dziewczyny.
- A jak zniosła by to pani psycholog?
Rose uśmiechnęła się szeroko i
potarła nosem o mój.
- Skoczyłabym z mostu, wskoczyłabym
pod pociąg, podcięłabym sobie żyły.. - zachichotała. - Możesz
wybrać sobie bardziej dogodną wersję.
- Dowcipnisia. - burknąłem.
Roześmiana kobieta odsunęła się
ode mnie i złapała mnie za dłoń.
- Ejj, a było już tak przyjemnie! -
jęknąłem.
Rose pociągnęła mnie za rękę i
skierowała się do kuchni.
- Najpierw praca, a potem przyjemności,
panie Hemmings. - spojrzała na mnie i puściła oczko. - Musimy
jeszcze przygotować parę potraw.
Cały wieczór spędziłem przy garach.
Nawet mamie tyle nie pomagałem! Moje samopoczucie wzrastało za
każdym razem kiedy spojrzałem na Rose, bądź też „niechcący”
na siebie wpadliśmy. Ja miałem ubaw, zaś dziewczyna była speszona
i często się rumieniła.
- Luke, podasz mi mąkę? - spytała,
stojąc twarzą do blatu kuchennego.
Wziąłem do ręki opakowanie i
odwróciłem się do niej, krzyżując ręce.
- Co się mówi?
Rose westchnęła i zwróciła się
przodem do mnie.
- Luke, jestem zmęczona i nie mam
czasu na wygłupy. Skończmy to i pójdźmy już spać, co?
Zaśmiałem się pod nosem i włożyłem
rękę wprost do białego proszku.
- Zła odpowiedź! - krzyknąłem,
zanim rzuciłem mąką w kobietę.
Roześmiałem się na widok jej pięknej
twarzy umorusanej na biało. Spodziewałem się, że dostanę taki
opieprz, że się nie pozbieram. Ale ku mojemu zaskoczeniu Rose
sięgnęła ręką do tyłu i w chwilę po tym poczułem jak na mojej
głowie rozbija się jajko.
- Ej! - pisnąłem. - To bolało.
Kobieta zaśmiała się i dorwała do
opakowania z mąką.
- Mówisz o swojej głowie, czy o
Twojej zranionej dumie? - spytała chichocząc.
- Nikt nie będzie tak ze mną
pogrywał, panno Caisage. - mruknąłem ostrzegawczo. - Szykuj się
na zemstę!
Bez zbędnych ceregieli sięgnąłem do
niej rękoma, obejmując jej drobne ciało ramionami. Prawą ręką
udało mi się zdobyć trochę mąki, która w chwilę po tym
wylądowała na twarzy pani psycholog. Nie musiałem długo czekać
na odwet. Rose odwróciła się do mnie przodem i wysypała na moją
głowę całą zawartość opakowania. Zakrztusiłem się pyłem,
który rozprzestrzenił się po kuchni.
- No! - krzyknęła dumna. - Teraz
wyglądasz jak prawdziwy bałwan!
Uśmiechnąłem się pod nosem i
zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Dzięki temu, że
przewyższam ją wzrostem, mogłem stanąć na palcach, nachylić się
nad nią i strzepać mąkę w moich włosów wprost na moją
piękność.
- No niee.. - jęknęła poprzez
śmiech.
Roześmiany stanąłem naprzeciw niej,
spoglądając wprost w jej zielone oczy.
- Przez Ciebie wyglądam jak
Kopciuszek. - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
Pokręciłem przecząco głową i
pstryknąłem ją w nosek.
- Ale wciąż jesteś piękna.
Nie zastanawiając się długo
przybliżyłem do niej swoją twarzy. Nie wyczułem żadnego
protestu, więc delikatnie połączyłem nasze usta. Rose zarzuciła
swoje ręce na moją szyję, oddając mi pocałunek. Nie tego się
spodziewałem! W środku cieszyłem się jak dziecko, które właśnie
dostało pod choinkę ulubioną zabawkę. Przez całe moje ciało
przeszedł dreszcz, który dotarł w nieodpowiednie miejsca
pobudzając moje pożądanie. Położyłem swoje dłonie na jej
plecach, co niestety spowodowało, że kobieta odsunęła mnie się
ode mnie. Z tęsknoty za jej wargami miałem ochotę się rozpłakać.
Dlaczego musiała to przerwać?
- Takim tempem to my nigdy tego nie
skończymy. - rzuciła z uśmiechem.
Wzruszyłem ramionami i znów zbliżyłem
do niej swoją twarz.
- Mi się tam nigdzie nie spieszy. -
mruknąłem.
Rose roześmiała się i cmoknęła
mnie w policzek.
- Nie przeciągaj struny, Luke.
Jęknąłem i opuściłem swoje dłonie
wzdłuż mojego ciała, a głowę oparłem o jej ramię. Co ja robię,
do cholery? I dlaczego ona jest taka zmienna? Raz jest dla mnie
surowa, raz uprzejma, raz się ze mną całuje, a następnego dnia
znów nabiera do mnie dystansu. Ja wiem, że w jej głowie wciąż
siedzi Martin. Dopóki nie rozwiąże tego problemu, to nie będzie
mogła zaangażować się w nic poważniejszego. Ale czy będzie
chciała dzielić swoje szczęście z dziewiętnastoletnim muzykiem, który praktycznie przez cały czas jest w trasie? Czy ja
będę na tyle głupi i rzucę na szalę ryzyko, że media odkryłby to powiązanie i nie zostawili na niej suchej nitki? Nie chcę niszczyć jej życia prywatnego.. Ale
też nie chce funkcjonować bez obecności tej kobiety w moim życiu..
- Dobra, no to do pracy, rodacy. -
mruknęła wprost do mojego ucha, wyciągając mnie z tego całego
chaosu w głowie. - Im szybciej to skończymy, tym lepiej..
Z dużymi trudnościami wróciłem do
pracy cały czas rozmyślając o tym, co między nami zaszło.
Ciekawi mnie co siedzi w głowie Rose? Czy ona traktuje to na
poważnie? Kim ja właściwie dla niej jestem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz