poniedziałek, 21 grudnia 2015

Chapter Twenty [Edycja Świąteczna cz.6]


* Rose
Otwierając oczy poczułam, że czyjaś ręka mnie obejmuje. Zaskoczona odwróciłam się i zauważyłam twarz śpiącego Luka, znajdującą się tuż obok mojej głowy. No przecież! Wczoraj musiałam dość szybko odpłynąć, skoro nie pamiętam tak istotnych rzeczy. Wpatrywałam się w jego przystojną twarz do czasu, aż rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Kogo u licha niesie o tej porze!? Oby tyko nie obudził Hemmingsa.. Ostrożnie wymknęłam się z jego ramion i schyliłam się do stołu, żeby odebrać połączenie. Na ekranie widniało imię Adriana.
- Halo? - mój głos był zaspany i zachrypnięty.
- Obudziłem Cię?
Udałam się do sąsiedniego pomieszczenia, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś zbyt głośno i obudzić śpiącego Luka.
- Nie, spokojnie. - wyszeptałam.
- Chciałem się upewnić czy nasze dzisiejsze spotkanie jest aktualne.
Jeszcze będąc u dziadków na wsi zadzwoniłam do przyjaciela, żeby przeprosić go za odwołanie naszego wyjścia.  Na szczęście Adrian to zrozumiał, w skutek czego umówiłam się z nim na dziś. Mieliśmy skoczyć do sklepu na wspólne zakupy. Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam przez drzwi, żeby sprawdzić czy moja rozmowa nie budzi blondyna.
- Jasne. Podjadę po Ciebie za jakąś godzinę, dobrze?
- Będę czekał.
Po tych słowach przyjaciel się rozłączył, a ja zakradłam się do łazienki, żeby móc się odświeżyć. Dziwne, że Luke wtulał się we mnie przez całą noc, mimo że musiało ode mnie zajeżdżać potem. Na samą myśl aż się wzdrygnęłam. Po prysznicu poszłam do siebie do pokoju i wzięłam w rękę pierwsze lepsze dresy i luźną bluzę. Wczoraj Hemmings zrobił obiad, więc ja odwdzięczę się śniadaniem. Sięgnęłam więc do po owoce na sałatkę, sok pomarańczowy i wędliny do kanapek. Musiałam się spieszyć, żeby zdążyć do Adriana na czas. Uwinęłam się z posiłkiem w dwadzieścia minut. Postawiłam jedzenie na stole i napisałam notatkę na kartce.
Luke, musiałam wyjść na kilka godzin. W rekompensacie zrobiłam śniadanie, więc po powrocie chcę widzieć puste naczynia. Czuj się jak u siebie i ciesz chwilą prywatności.”
Przed wyjściem podeszłam jeszcze do śpiącego blondyna. Jego widok był cudowny.. Klatka unosiła się powoli do góry i opadała, a twarz wyglądała tak niewinnie.. Nie mogąc nic na to poradzić schyliłam się i złożyłam pocałunek na jego czole, opatulając go szczelniej kocem. Niestety czas naglił. Zabrałam kluczyki z komody i ruszyłam wprost do domu mojego przyjaciela.
*
Chodziłam z Adrianem po galerii szukając jakiegoś prezentu dla moich rodziców. To był mój odwieczny problem! Zrezygnowana wyszłam z kolejnego sklepu z pustymi rękoma.
- Nigdy nic nie wymyślę. - jęknęłam.
Przyjaciel roześmiał się i pomachał swoimi torbami, których miał po kilka sztuk na rękę.
- Improwizuj tak, jak ja. - prychnął. - Poza tym, pamiętam, że Twoi rodzice od zawsze chcieli mieć psa. Może pomyślisz coś o tym?
Stęknęłam i spojrzałam przez barierkę na dolne piętro dużego kompleksu.
- Adi, za niedługo w ich domu pojawi się niemowlę. To się gryzie ze sobą.
- Wcale nie. - zaprzeczył. - Masa moich kumpli kupiła sobie szczeniaki podczas ciąży swoich żon. Kobieto! Czworonogi to są ich prawdziwi przyjaciele, które nie dadzą skrzywdzić dziecka. Wierz mi.
- Mówisz? - spojrzałam na niego kątem oka.
- Słowo harcerza.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. Tak się cieszę, że wcześniej wyjaśniliśmy sprawy między nami i zakopaliśmy wszelkie konflikty i urazy. Teraz miałam przy sobie mojego starego towarzysza.
- Dziękuję.
- Żaden problem. - uśmiechnął się szeroko.
Przed wyjściem zahaczyliśmy jeszcze o kilka sklepów, gdzie kupiłam prezent dla Sue, Melanie i Luka. Przyjaciółce wybrałam duży album, który uzupełnię naszymi zdjęciami zrobionymi przez ostatnie kilka lat. Siostrze kupiłam wymarzony przez nią telefon. Luke z kolei dostanie ode mnie gruby, ciepły sweter. Narzekał ostatnio, że nie ma żadnego, a strasznie chciałby taki mieć. Do tego kupiłam ramkę, w której znajdzie się nasze wspólne zdjęcie. Na konferencji uchwycili nas w takiej sytuacji, że Luke nachylał się w moim kierunku, a ja chichotałam pod nosem. Nie mam pojęcia kiedy to zostało zrobione, ale wyglądało naprawdę ładnie. Nie powiem, kieszeń mnie nieco zabolała, zwłaszcza przez Mel, ale nie miałam żadnych innych pomysłów na prezenty. Pozostał mi Adrian, ale dla niego postanowiłam kupić książki jego ulubionej trylogii.. Poważnie, chłop ma dwadzieścia siedem lat, a nie potrafi skoczyć sobie do biblioteki. Teraz przynajmniej będzie miał to pod ręką. Po zakończeniu zakupów skierowaliśmy się do pobliskiego schroniska, żeby adoptować psa. Nie musi to być żaden pupil z rodowodem. Starczy, że będzie w stanie pokochać nowego właściciela.
- Zastanawiała się pani nad rasą pieska? - spytała uprzejma blondynka.
Pokręciłam głową i omiotłam po raz setny boksy, z których wystawały mordki opuszczonych zwierząt. Na ten widok serce mi się krajało i miałam ochotę przygarnąć je wszystkie. Cholera, czemu Ci ludzie nie potrafią sprawić pieczy nad obowiązkiem, który biorą sobie do domu?! Ciekawe jak oni by się czuli, kiedy ktoś wyrzuciłby ich na zbity pysk tylko dlatego, że nie są już małymi, słodkimi dziećmi! Moją uwagę przykuł jednak mały kundelek. Podeszłam do niego i ostrożnie wyciągnęłam do niego rękę.
- Cześć, malutki. - powiedziałam uprzejmym głosem. - Jak na Ciebie wołają piesku, co?
Czworonożny zwierzak stał tam i wpatrywał się we mnie niepewnie. Przełamał się jednak i podszedł do kraty. Przysunęłam dłoń w jego kierunku, a on ją powąchał i po chwili zaczął lizać.
- To jest Daisy. - szepnęła obok mnie kobieta. - Poprzedni właściciel trzymał ją uwiązaną na łańcuchu. Kiedy do nas trafiła to stal była wręcz wrośnięta w jej sierść. Sprawa sprzed roku i aktualnie wszystko ładnie się zagoiło. Młoda suczka ma dwa lata, jest pełna życia i strasznie szybko przywiązuje się do ludzi.
Jak ktoś mógł zrobić coś takiego temu biednemu zwierzęciu? Na samą myśl aż zaczęło mną nosić.
- Dziwne, że po takich przeżyciach jest w stanie zbliżyć się do kogokolwiek. - mruknął Adrian. - Tego faceta powinno się powiesić za j..
- Adi. - upomniałam przyjaciela zanim powiedział coś niestosownego. Spojrzałam na pracownicę schroniska i niepewnie się uśmiechnęłam. - Mogę do niej wejść?
Kobieta skinęła głową i otworzyła furtkę, z której momentalnie wybiegła Daisy. Podeszła do swojej karmicielki i zaczęła na nią radośnie skakać. Niespodziewanie suczka odwróciła się w naszą stronę i usiadła przede mną. Niepewnie wyciągnęłam rękę, bo nie wiedziała czy da się pogłaskać. Kiedy moja dłoń dotknęła jej karku, poczułam blizny po dawnym zdarzeniu. Mimo to nie zraziłam się i popieściłam miejsce za jej uchem. Zadowolona aż zamachała ogonem i zamknęła oczy. Na widok tak życzliwego psa moje serce się topiło. Nie miałam już wątpliwości co do tego, który pupil wypełni przestrzeń w domu moich rodziców.

* Luke
Obudziłem się około dwunastej w południe. Niestety obok mnie nie było już Rose, która zasnęła wczoraj w moich ramionach. Ale! Na moje szczęście w kuchni czekało na mnie przepyszne śniadanie. Właściwie to obiad, zważywszy na godzinę, o której wstałem.. Dziewczyna zaproponowała wczoraj, że będę mógł pojechać z nią na kilka dni do jej rodziców. Straszny dyskomfort, bo przecież wszyscy wiedzą tylko tyle, że jest ona moją panią psycholog, gdzie tak naprawdę stała się moją przyjaciółką.. Chociaż nie.. Rose była zdecydowanie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Szaleję na jej punkcie i teraz mogę przyznać sam przed sobą, że zakochałem się w tej dziewczynie po same uszy. Ubrałem się szybko i wybiegłem z domu. Wiedziałem gdzie chowa zapasowe klucze, więc nie martwiłem się włamaniem. Pojechałem do najlepszego sklepu odzieżowego, który zdążyłem odwiedzić podczas mojego pobytu. Skierowałem się do działu z sukienkami i zacząłem przeglądać wszystkie urodziwe kroje. Tego było tak dużo, że aż rozbolała mnie głowa!
- Może w czymś pomóc? - spytała młoda dziewczyna.
Odwróciłem się w jej stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Tak, tego potrzebuję!
- Właściwie to z nieba mi spadłaś! - szepnąłem.
Kobieta stała przez chwilę jak wmurowana. Wyglądała jakby zobaczyła zombie, a tak źle chyba nie wyglądałem. Chyba, że mam za wysokie mniemanie o sobie? Pomachałem dłonią przed jej twarzą, żeby móc zwrócić na siebie uwagę.
- Proszę pani?
Dziewczyna potrząsnęła głową i z zakłopotania zaczęła bawić się swoim identyfikatorem.
- Panie Hemmings. - rzuciła rzeczowym tonem. Czyli jednak mnie rozpoznala.. No cholera, no.. - Czy coś szczególnie przykuło pańską uwagę?
Dzięki Bogu, że nie zaczęła krzyczeć i piszczeć. Poważnie.. Nie znoszę tego. Oczywiście, że kocham swoich fanów, ale nie takich, którzy mają mokro na widok mój lub chłopaków. Odchrząknąłem i spojrzałem na wieszaki.
- Szukam sukienki dla swojej.. - ugryzłem się w odpowiednim momencie, zeby nie powiedzieć pani psycholog. - .. przyjaciółki.
- A jaki kolor preferuje ta szczęściara?
Na nutkę zazdrości w jej głosie miałem ochotę się roześmiać. Mam nadzieję, że nie wyjdzie na jaw wizerunek Rose, bo zacząłbym obawiać się o jej bezpieczeństwo. Właściwie i tak martwię się o nią zważywszy na Martina.. Uszczypnąłem się, żeby nie rozpraszać mojej uwagi na tego dupka. Skup się na prezencie, Luke. Jaki kolor mogę kupić Rose? Palnąłem się w czoło wpadając na oczywisty pomysł.
- Czerwony! - rzuciłem zbyt entuzjastycznie.
Po długim czasie udręki i przebierania wśród ciuchów, w końcu natrafiliśmy na krwistoczerwoną sukienkę sięgającą lekko ponad kolano z wcięciem na plecach, . Następnym celem był obuwniczy, w którym kupiłem szpilki o tym samym kolorze i mam nadzieję, że dobrym rozmiarze. Wychodząc z głównej ulicy zwróciłem uwagę na jubilera.. Zagościłem szybko w lokalu i rozejrzałem się po gablotach. Mój wzrok spoczął na srebrnym naszyjniku z różą. Uśmiechnąłem się pod nosem i bez patrzenia na cenę poprosiłem sprzedawcę, aby mi to zapakował. Zadowolony skierowałem się w kierunku domu Rose. Po drodze zahaczyłem jeszcze o jeden sklep kupując porcelanową zastawę. Mam nadzieję, że spodoba się państwu Tomson. Postanowiłem jeszcze, że kupię bukiet pięknych kwiatów i butelkę dobrego wina dla państwa Caisage. W końcu nie pójdę tam z pustymi rękoma.. I takim oto sposobem wróciłem obładowany torbami do mieszkania pani psycholog. Prawie upuściłem wszystkie zakupy na widok ubranego w lampki budynku. Nie mówcie mi tylko, że ona sama to zrobiła? Zszokowany wpadłem do domu, potykając się o własne stopy. Dobry humor opuścił mnie na widok Adriana mającego świetny ubaw z Rose.. Najwyraźniej pomógł jej poubierać całe mieszkanie, a teraz siedzieli na kanapie i mieli ubaw w najlepsze. Poczułem ukłucie zazdrości w klatce piersiowej.
- Dzień dobry. - powiedziałem, kierując się do pokoju gościnnego. - Przepraszam, że przeszkadzam.
Rozchichotany chłopak wstał i ucałował dziewczynę w policzek.
- Właściwie to już wychodzę. - rzucił na odchodnym. - Zgadamy się jeszcze, co Rose?
- Jasne. - krzyknęła za nim.
Adrian skinął mi głową na pożegnanie i wyszedł z domu.
Schowałem torby do pokoju i wyszedłem z powrotem do salonu. Rose właśnie odnosiła jakiś karton na górę. Od razu podbiegłem do niej i wziąłem to od niej.
- Daj spokój, Luke. - rzuciła z uśmiechem. - To jest puste pudło.
Prychnąłem i pomaszerowałem dzielnie na górę.
- W mojej obecności żadna kobieta nie będzie niczego dźwigać.
Znajdowałem się od niej ładny kawałek drogi, ale mimo to mogłem usłyszeć jak Rose mruknęła sama do siebie.
- Dżentelmen od siedmiu boleści..
Odwróciłem się do niej i uniosłem jedną brew do góry.
- Mówiłaś coś, kwiatuszku? - spytałem.
Kobieta nic nie odpowiedziała tylko głośno jęknęła i otworzyła mi klapę na strych. Mówcie co chcecie, ale jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek miał taki porządek w nieuczęszczanym pomieszczeniu. Odstawiłem karton we wskazane miejsce i zeszliśmy na dół. Muszę przyznać, że odwalili kawał dobrej roboty, bo salon był pięknie ubrany, a choinka lśniła na niebiesko srebrny kolor.
- Wow. - westchnąłem. - Cuuudo.
Dziewczyna uśmiechnęła się i oparła biodrem o kanapę.
- Starałam się.
Podszedłem do niej i objąłem ją w talii. Poczułem jak pod moim dotykiem jej ciało zesztywniało, lecz mimo to nie wyrywała się. Położyła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej i spojrzała w moje oczy.
- Myślałeś może nad moją propozycją? - spytała. - Muszę dać znać rodzicom, czy przyjadę do nich sama, czy z kimś.
Uśmiechnąłem się i oparłem swoje czoło o jej czubek głowy. Taa.. Mój wzrost czasami wdawał się w znaki.
- A jaką mam gwarancję na to, że wyjdę z tego cało? - mruknąłem przy jej uchu.
- Żadną. - wzruszyła ramionami. - W najgorszym wypadku 5 Seconds of Summer będzie musiało poradzić sobie bez Luka Hemmingsa.
Zaśmiałem się pod nosem i przysunąłem bliżej dziewczyny.
- A jak zniosła by to pani psycholog?
Rose uśmiechnęła się szeroko i potarła nosem o mój.
- Skoczyłabym z mostu, wskoczyłabym pod pociąg, podcięłabym sobie żyły.. - zachichotała. - Możesz wybrać sobie bardziej dogodną wersję.
- Dowcipnisia. - burknąłem.
Roześmiana kobieta odsunęła się ode mnie i złapała mnie za dłoń.
- Ejj, a było już tak przyjemnie! - jęknąłem.
Rose pociągnęła mnie za rękę i skierowała się do kuchni.
- Najpierw praca, a potem przyjemności, panie Hemmings. - spojrzała na mnie i puściła oczko. - Musimy jeszcze przygotować parę potraw.
Cały wieczór spędziłem przy garach. Nawet mamie tyle nie pomagałem! Moje samopoczucie wzrastało za każdym razem kiedy spojrzałem na Rose, bądź też „niechcący” na siebie wpadliśmy. Ja miałem ubaw, zaś dziewczyna była speszona i często się rumieniła.
- Luke, podasz mi mąkę? - spytała, stojąc twarzą do blatu kuchennego.
Wziąłem do ręki opakowanie i odwróciłem się do niej, krzyżując ręce.
- Co się mówi?
Rose westchnęła i zwróciła się przodem do mnie.
- Luke, jestem zmęczona i nie mam czasu na wygłupy. Skończmy to i pójdźmy już spać, co?
Zaśmiałem się pod nosem i włożyłem rękę wprost do białego proszku.
- Zła odpowiedź! - krzyknąłem, zanim rzuciłem mąką w kobietę.
Roześmiałem się na widok jej pięknej twarzy umorusanej na biało. Spodziewałem się, że dostanę taki opieprz, że się nie pozbieram. Ale ku mojemu zaskoczeniu Rose sięgnęła ręką do tyłu i w chwilę po tym poczułem jak na mojej głowie rozbija się jajko.
- Ej! - pisnąłem. - To bolało.
Kobieta zaśmiała się i dorwała do opakowania z mąką.
- Mówisz o swojej głowie, czy o Twojej zranionej dumie? - spytała chichocząc.
- Nikt nie będzie tak ze mną pogrywał, panno Caisage. - mruknąłem ostrzegawczo. - Szykuj się na zemstę!
Bez zbędnych ceregieli sięgnąłem do niej rękoma, obejmując jej drobne ciało ramionami. Prawą ręką udało mi się zdobyć trochę mąki, która w chwilę po tym wylądowała na twarzy pani psycholog. Nie musiałem długo czekać na odwet. Rose odwróciła się do mnie przodem i wysypała na moją głowę całą zawartość opakowania. Zakrztusiłem się pyłem, który rozprzestrzenił się po kuchni.
- No! - krzyknęła dumna. - Teraz wyglądasz jak prawdziwy bałwan!
Uśmiechnąłem się pod nosem i zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Dzięki temu, że przewyższam ją wzrostem, mogłem stanąć na palcach, nachylić się nad nią i strzepać mąkę w moich włosów wprost na moją piękność.
- No niee.. - jęknęła poprzez śmiech.
Roześmiany stanąłem naprzeciw niej, spoglądając wprost w jej zielone oczy.
- Przez Ciebie wyglądam jak Kopciuszek. - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
Pokręciłem przecząco głową i pstryknąłem ją w nosek.
- Ale wciąż jesteś piękna.
Nie zastanawiając się długo przybliżyłem do niej swoją twarzy. Nie wyczułem żadnego protestu, więc delikatnie połączyłem nasze usta. Rose zarzuciła swoje ręce na moją szyję, oddając mi pocałunek. Nie tego się spodziewałem! W środku cieszyłem się jak dziecko, które właśnie dostało pod choinkę ulubioną zabawkę. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz, który dotarł w nieodpowiednie miejsca pobudzając moje pożądanie. Położyłem swoje dłonie na jej plecach, co niestety spowodowało, że kobieta odsunęła mnie się ode mnie. Z tęsknoty za jej wargami miałem ochotę się rozpłakać. Dlaczego musiała to przerwać?
- Takim tempem to my nigdy tego nie skończymy. - rzuciła z uśmiechem.
Wzruszyłem ramionami i znów zbliżyłem do niej swoją twarz.
- Mi się tam nigdzie nie spieszy. - mruknąłem.
Rose roześmiała się i cmoknęła mnie w policzek.
- Nie przeciągaj struny, Luke.
Jęknąłem i opuściłem swoje dłonie wzdłuż mojego ciała, a głowę oparłem o jej ramię. Co ja robię, do cholery? I dlaczego ona jest taka zmienna? Raz jest dla mnie surowa, raz uprzejma, raz się ze mną całuje, a następnego dnia znów nabiera do mnie dystansu. Ja wiem, że w jej głowie wciąż siedzi Martin. Dopóki nie rozwiąże tego problemu, to nie będzie mogła zaangażować się w nic poważniejszego. Ale czy będzie chciała dzielić swoje szczęście z dziewiętnastoletnim muzykiem, który praktycznie przez cały czas jest w trasie? Czy ja będę na tyle głupi i rzucę na szalę ryzyko, że media odkryłby to powiązanie i nie zostawili na niej suchej nitki? Nie chcę niszczyć jej życia prywatnego.. Ale też nie chce funkcjonować bez obecności tej kobiety w moim życiu..
- Dobra, no to do pracy, rodacy. - mruknęła wprost do mojego ucha, wyciągając mnie z tego całego chaosu w głowie. - Im szybciej to skończymy, tym lepiej..
Z dużymi trudnościami wróciłem do pracy cały czas rozmyślając o tym, co między nami zaszło. Ciekawi mnie co siedzi w głowie Rose? Czy ona traktuje to na poważnie? Kim ja właściwie dla niej jestem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz