niedziela, 20 grudnia 2015

Chapter Nineteen [edycja świąteczna cz. 5]


Rozdział nie jest sprawdzony!! przepraszam za jakiekolwiek błędy i sens niektórych wypowiedzi.

*Sue*
To był najbardziej męczący dzień w moim życiu. Nigdy się tak nie zmęczyłam jak dzisiejszego dnia. Trzy godziny biegania po sklepach, ciągnąc za sobą Harrego... to było mistrzostwo.
Jęczący Harry doprowadzał mnie do bólu głowy, a tłumy piszczących dziewczyn zalazły mi nieźle za skórę.
W pewnym momencie zrezygnowałam z czekania, aż miłościwy pan Styles rozda autografy i poszczerzy się do zdjęć. Udałam się na dalsze poszukiwania prezentów, było mi na rękę że Harry został. Mogłam teraz na spokojnie kupić mu prezent.
Wybrałam się do pierwszego napotkanego sklepu jubilerskiego. Jedną rzeczą o której myślałam aby mu kupić, to zegarek. Nosił ciągle jeden, nawet w nim spał!
Mogłam mu też kupić sygnet, nosi przecież tyle złomu na palcach, ale zrezygnowałam.
Zegarek był zdecydowanie bardziej odpowiedni. Wybrałam taki, który najbardziej świecił się ze wszystkich. Kiedy zobaczyłam cenę, też zaczęłam się świecić... zacisnęłam jednak oczy i podałam kartę kredytową kobiecie.
Schowałam zegarek do torebki, tak aby czasem Harry przez przypadek go nie znalazł.

*Harry*
Kiedy wreszcie uwolniłem się z tłumu moich fanek, zacząłem rozglądać się za Sue. Najlepsze było to, że nigdzie jej nie było! Ta mała czarownica tak po prostu mnie zostawiła i sobie poszła!
Znalazłem się na nieznanej ziemi wśród obcych ludzi. Chyba powinienem panikować. Nagle jakaś dłoń wylądowała na moim tyłku. Myśląc, że to Sue odwróciłem się z szerokim uśmiechem... za mną jednak stała jakaś dziewczyna.
-taaaaaaaaaaaaak? -byłem trochę zbity z tropu. Dziewczyna uśmiechała się szeroko i strasznie przypominała mi Sue. Na pewno uśmiech miały taki sam i oczy. Cholera! To była jej mała kopia! Sue nic nie mówiła, że ma siostrę...
-Harry Styles... -jęknęła i otarła się o mnie. Zacząłem czuć się dość nie komfortowo. Często miałem styczność z takimi dziewczynami, ale zawsze reagowałem tak samo. Byłem coraz bardziej przerażony jej zachowaniem.
-Pola, co ty robisz? -odwróciłem się, gdy za nami wyrósł jakiś mężczyzna. Byłem chyba tak samo zdziwiony jak on. -Harry... -klepnął mnie w ramię, a ja prawie się roześmiałem. Objąłem ramieniem dziewczynę, która stała przyklejona do mnie. To musiała być sławna Pola, o której tak zawzięcie dyskutowali na obiadku u mamy Sue. Nie miałem co się już bać, przecież to bratanica Sue.
-Peter... -nagle do mojej nogi przyczepiły się jakieś małe rączki. Byłem przekonany, że to nie Pola... bo obejmowała mnie w pasie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem małą Lilo.
-Herri -wysepleniła, a ja o mało nie popłakałem się ze śmiechu. Puszczając starszą dziewczynę, schyliłem się po dziewczynkę.
-ej... skąd wy się znacie? -wtrąciła starsza.
-jakbyś była na obiedzie u babcie, to byś wiedziała -Pola zrobiła kwaśną minę i znowu się do mnie przykleiła. Czułem się teraz jak wujek Harry... to było naprawdę miłe uczucie.
-no witam, mego braciszka -Sue, stanęła po mojej prawej stronie. Było widać, że była bardzo zła na brata. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem -miło cię widzieć -prychnęła i odwróciła się w stronę Lilo -moja mała kluseczka... -dziewczynka roześmiała się i swoim małym czułkiem trafiła mnie prosto w nos. Bolał mnie jak diabli, ale nie chciałem tego po sobie pokazywać.
-jak babcia?
-a jak myślisz? Mieszka z Le i Fabianem za ścianą... -jej mina mówiła, że chce jeszcze coś dodać,a le się powstrzymała
-nie jest pewnie tak źle...
-nie w ogóle... wczoraj wszyscy władowali mi się do łóżka, tylko dlatego że uciekali przed nią. -Sue przyłożyła sobie dłoń do czoła. Widziałem po jej ustach, że liczy... pewnie chciała się uspokoić -stwierdziła, że nie mamy nic do jedzenia i obudziła Le o szóstej, abym...
-Le wstał o szóstej? -w głosie Petera można było usłyszeć rozbawienie i zdziwienie.
-co matce odbiło, aby ją zapraszać?! -nie zauważyłem prędzej, że Sue nie lubi swojej babci. To było naprawdę takie jakieś dziwne.
-nie wiem... ludzie się zmieniają. Może na starość...
-Jasne...
*
Sue chodziła cały czas zła. Nic jej się nie podobało. Zachowywała się jak rozkapryszone dziecko, któremu coś kazano zrobić. Wiem, że nie powinienem wypytywać ja o jej życie rodzinne, ale czułem, że wszystko co dotyczy jej... dotyczy też mnie.
-o co chodzi z twoją babcią?
-nie ważne...
-Sue...
-nie wtrącaj się w moje życie prywatne -odeszła ode mnie kawałek. Podszedłem do niej.
-a ty w moje możesz, tak?
-to moja praca... -to mnie zabolało. Poczułem jakbym dostał obuchem w głowę. Byłem dla niej jak przedmiot... byłem tylko pracą i niczym innym. To wszystko co do tej pory się działo... musiało być jakimś etapem w terapii, a ja głupi myślałem że... byłem głupi, pozwoliłem jej zawładnąć swoim umysłem i sercem, a ona? A ona była harpią...
-Harry ja... -uciszyłem ją podnosząc rękę do góry. Miałem już dość, nie chciałem już nic słyszeć. Wystarczająco już powiedziała. Nasze drogi właśnie teraz powinny się rozejść... powinienem wziąć dupę i wracać do domu, do swojego domu.
Kiedy wracaliśmy do mieszkania Sue, panowała między nami cisza... mimo tego ledwo skupiałem się na drodze. Nie cierpiałem wynajmować aut... ale teraz się cieszyłem, że to zrobiłem.
Zatrzymałem się przed jej kamienicą. Nie byłem pewien, czy chcę wysiadać...
-nie wysiadasz? -zapytała
-znalazłem miejsce w hotelu... -kłamałem, oczywiście że nie znalazłem...
-to ok... droga wolna -wysiadła z auta -przyślij mi adres, gdzie mam odesłać twoje rzeczy. Widzimy się na śniadaniu u moich rodziców... choć nie... -zatrzasnęła za sobą drzwi.
Patrzałem za nią kiedy wchodzi do kamienicy. Mogłem tam wejść w każdej chwili... ale zamiast tego odjechałem.

*Sue*
Byłam tak wkurzona! Wiem, że nie powinnam naskakiwać na Harrego, ale moje życie przed przyjazdem do Bostonu... jest ściśle chronioną przeze mnie tajemnicą. Nigdy nie opowiadam o życiu przed... Sue Hearson. Nie opowiadam nikomu o Susanne Hearson... małej zagubionej dziewczynce, która była przedmiotem przetargowym. Nigdy nie mogłam wybaczyć babci, że zawsze mnie używała jako swojej broni czy tarczy.
Weszłam po cichu do mieszkania. W salonie nikogo nie było, ale za to w kuchni.. rozgrywała się jakaś impreza. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam jak babcia, Le i Fabian robią pierniczki. Klara była dla nich miła... może Peter miał rację, może się zmieniła. Może już nie była tą samą kobietą, która rozwalił małżeństwo moich rodziców.
-Sue... -Le podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie. Byłam teraz tak samo jak on uwalona mąką
-może nam pomożesz? -babcia uśmiechnęła się do mnie szeroko. Było mi jej żal... przez swoją głupotę straciła tyle lat z wnukami.
-nie dziękuję -nie miałam ochoty na żadne zabawy w mące.
-gdzie Harry?
-znalazł sobie miejsce w hotelu -odparłam obojętnie. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę swojego pokoju.
-pieprzysz! -wzdrygnęłam się na jego słowa.
Le wszedł za mną do pokoju, rzucił się na moje łóżko.
-co mu zrobiłaś? -zjeżdżając po ścianie opowiedziałam całą sytuację, która zaszła w centrum handlowym i pod mieszkaniem. On tylko pokręcił głową. Widziałam, że nie był zadowolony z tego wszystkiego, ale mnie nie skrytykował. Czułam jednak, że miał ochotę rzucać w moim kierunku mięsem. Przez ostatnie dni bardzo polubił Harrego i trzymał jego stronę.
Teraz to ja byłam tą złą...
*
Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Mogłam dać sobie uciąć rękę, że z pokoju chłopaków ktoś wychodził i otworzył drzwi wejściowe, ale to na pewno był sen. Usnęłam przy dźwiękach dochodzących z salonu... to na pewno był sen.
Obudziłam się dziś bardzo wcześnie. Na zegarku widniała szósta, zwlekłam się z łóżka. Wiedziałam, że już nie usnę... musiałam napić się kawy. Chwiejnym krokiem wyszłam z pokoju, zahaczyłam po drodze salon. Zdziwiłam się, kiedy na łóżku zobaczyłam śpiącego Harrego. Nawet się nie rozebrał... czułam się winna. Powinnam tak na to nie reagować, ale to nie moja wina że reagowałam tak na temat babci. Okryłam Harrego kocem i poszłam do kuchni, zaparzyłam świeżej kawy i zaczęłam robić śniadanie. O siódmej do kuchni zawitał Le. Nie odzywał się do mnie. Byłam pewna, że to on wpuścił do domu Harrego.
Chciałam ułagodzić sytuację z bratem. Wystarczył mi jeden facet w domu, który chce mnie zabić.
Nalałam Le kawy i mu ją podałam. Chłopak niepewnie spojrzał na mnie, ale wziął kubek do ręki. Za nim jednak się napił z niego do kuchni wszedł Harry. Wyglądał jak kupa nieszczęścia. Włosy, które miał wczoraj zaczesane do góry, teraz zwisały mu w nieładzie. Pod oczami miał cienie, tak jakby nie spał całą noc. Ubranie wyglądało jakby wyciągnięte psu z gardła.
Nawet na mnie nie spojrzał, zabrał kubek Le i wyszedł z kuchni.
-no na co czekasz, idiotko? -mina Le mówiła, że chciał powiedzieć coś gorszego. Miał oczywiście rację... byłam idiotką!
Musiałam pogodzić się z Harrym... przecież nie mogłam z nim współpracować, kiedy jesteśmy na ścieżce wojennej... a przede wszystkim nie mogłam się z nim przyjaźnić, kiedy się do siebie nie odzywaliśmy.
Wzięłam talerz z kanapkami i poszłam do salonu. Harry siedział na kanapie i przyglądał się kubkowi. Usiadłam obok niego i podstawiłam mu kanapki pod nos.
-nie jestem głodny -odsunął ręką talerz od siebie. Odstawiłam go na stolik, położyłam swoją dłoń na ręce Harrego. Myślałam, że ją strąci ale nic takiego się nie stało.
-nie jesteś głodny, bo nie jesteś... czy nie jesteś głodny, bo nie chcesz moich kanapek?
-jedno i drugie -odstawił kubek na stolik i pochwycił moją dłoń w swoje dłonie. Nie odzywał się tylko wpatrywał się w nasze dłonie. To była najgorsza cisza w moim życiu. Chciałam aby coś powiedział, nawet to że mam sobie iść, ale on nie!
-zabiorę swoje rzeczy i już mnie nie ma... -puścił moją dłoń i zaczął wstawać. Powstrzymałam go łapiąc za rękę, nie chciałam aby gdzieś szedł. Nie teraz
-zostań -powiedziałam twardo, nawet nie wiedziałam, że na coś takiego mnie stać
-nie mogę -wzruszył ramionami -dopóki mi nie powiesz co się dzieje...
-Harry to nie...
-tak... to nie moja sprawa -wstał, wyrywając się z mojego uścisku. -tylko może należą mi się jakieś wyjaśnienia... ten twój ex, prawie cię udusił... a ja prawie go nie zatłukłem na śmierć -jego głos nie przypominał w żadnym stopniu tego, którym do mnie przemawia na co dzień. Wzdrygnęłam się.
-co chcesz wiedzieć? -zapytałam nie patrząc mu w oczy. Harry usiadł na stoliku naprzeciwko mnie. Sytuacja jak sprzed kilku dni, tylko tym razem poczułam jego dłoń na podbródku. Spojrzałam na niego.
-wszystko, zaczynając od tego padalca, a kończąc na twojej babci -wzdrygnęłam się, Harry chciał wyciągnąć ze mnie sprawy, które miałam zakopane głęboko w sobie.
-dobrze, ale nie teraz...
-kiedy?
-daj mi czas, Harry -wyszeptałam. Miałam nadzieję, że mnie zrozumie i nie będzie drążył dalej tematu. To było wszystko dla mnie bardzo trudne.
-dobrze -skinął głową -mogę skorzystać z twojego pokoju -spojrzałam na niego zdziwiona -muszę się przebrać i przespać. Kanapa nie jest zbyt wygodna -roześmiałam się.
-Luke nie narzekał -zrzuciłam złośliwie i wstałam

-jak to Luke? -zapytał z obrażoną miną, tak naprawdę widziałam, ze był rozbawiony. Pokręciłam głową i uciekłam do łazienki, kiedy Harry chciał mnie pochwycić w ramiona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz