sobota, 19 grudnia 2015

Chapter Eighteen [Edycja Świąteczna cz.4]

Grafika: Yaśmina De

* Rose
Cały wieczór spędziłam z Lukiem rozmawiając o ostatnich wydarzeniach. Dowiedziałam się, że wraz z Adrianem doszli do jako takiego porozumienia i Hemmings nie zamierza pozywać mojego przyjaciela o pobicie. Z radości aż go wyściskałam! Wyszłam z jego pokoju dopiero kiedy zasnął. Muszę przyznać, że wyglądał coraz lepiej. Noo.. Przynajmniej nabrał już jakiegoś koloru skóry i nie był blady jak ściana. Poszłam sprawdzić, czy dziadkowie już zasnęli, czy też nie. Uchyliłam delikatnie drzwi i kątem oka zobaczyłam, że chrapią w najlepsze. W sumie to dobrze, bo napracowali się przez ostatnie dwa dni i zasłużyli na odpoczynek. Pobiegłam do swojego pokoju, szybko się przebrałam i padłam niczym trup na łóżko.
O ósmej rano obudziło mnie głośne huknięcie. Od razu po głowie przeszły mi wszystkie czarne myśli i najgorsze scenariusze. Wyskoczyłam z ciepłej pościeli i zbiegłam na dół ubrana tak, jak stałam.
- Babciu!? - krzyknęłam po drodze.
Wbiegłam do ich sypialni, lecz tam ich nie było. Lekko już podenerwowana skierowałam się wprost do kuchni gdzie zastałam moich dziadków i Luka. Mieli niezły ubaw, co wzbudziło moje zainteresowanie. Oparłam się biodrem o framugę drzwi i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Co się stało? - spytałam rozweseloną gromadkę.
Wszyscy gwałtownie obrócili się do mnie twarzą, mając w oczach łzy ze śmiechu. Babcia pierwsza się ogarnęła i podeszła do mnie, obejmując przy tym ramieniem moją szyję.
- Widzisz, wnusiu.. - zachichotała. - Twój przyjaciel oraz dziadek chcieli pomóc mi nakryć do stołu. Tacy z nich pomocnicy, że niechcący wpadli na siebie, tłucząc przy tym wszystkie talerze. Najlepsze jest to, że Ron wpadł tyłkiem do miski z wodą, w której wcześniej moczył nogi.
Poważnie? To ich tak rozbawiło? Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do mojego dziadka.
- Nic Ci się nie stało? - spytałam z troski.
Staruszek palnął mnie lekko w głowę, mierząc przy tym wzrokiem moją osobę jak jakieś małe dziecko.
- Nie chodź boso po szkle! - krzyknął. - Oszalałaś?
Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że weszłam wprost na potłuczone talerze. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że wkoło mnie leżą odłamki porcelany. Podniosłam ostrożnie stopę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie wbiło mi się szkło. Znacie powiedzenie, że głupi ma zawsze szczęście? No, w każdym razie to mnie nie dotyczy, bo z prawej stopy wystawał mi fragment białej zastawy. Stojąc na jednej nodze próbowałam zachować równowagę, jednocześnie próbując wyciągnąć szkło z mojego ciała.
- Rose, zaraz wyrżniesz orła. - ostrzegł mnie Luke.
- Mhm. - mruknęłam, ciągnąc za odłamek. Wyszedł lekko, a ja zadowolona ostrożnie odstawiłam swoją stopę na podłogę. - Zdziwiony? - spytałam, spoglądając na Hemmingsa.
Luke założył ramiona na klatce i uśmiechnął się szelmowsko.
- To powiedz mi teraz cwaniaro jak zamierzasz się stąd ruszyć.
Rozejrzałam się wkoło i potarłam ręką po karku.
- Cóż, to już jest cięższa sprawa. - wymamrotałam, wciąż zaspanym głosem.
Usłyszałam od jego strony głośne westchnięcie, po czym podszedł do mnie w dziadkowych kapciach i wziął mnie na ręce, niczym pannę młodą. Zaskoczona spojrzałam jemu w oczy, a on tylko głupkowato się uśmiechnął.
- Ratuję niewiastę z opresji.
Moją uwagę od jego niebieskich oczu odwrócił głośny śmiech dziadka i babci. Całkowicie zapomniałam o ich obecności! Potrząsnęłam głową, żeby wrócić do rzeczywistości, której wyzbyłam się będąc w umięśnionych ramionach blondyna. Klepnęłam go lekko w klatkę piersiową i wyszeptałam do ucha.
- Ej, Romeo. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Możesz mnie odstawić.
Luke przeszedł prawie przez całą kuchnię, nie zwracając na to uwagi. Sama byłam zaskoczona faktem, że znaleźliśmy się tak daleko od miejsca, w którym wziął mnie na ręce. Postawił mnie na podłodze, lecz prawe ramię zawinął wokół mojej talii.
- Seksownie wyglądasz w samej bluzce. - mruknął mi ledwo słyszalnie na ucho.
Odsunęłam się od niego i walnęłam go w lewą rękę.
- Zachowuj się, Hemmings. - mruknęłam, czując jak na moje policzki wlewają się rumieńce.
Luke zaśmiał się pod nosem i zabrał swoje łapy z dala ode mnie. Szybko odczułam tęsknotę za jego dotykiem. Przygryzłam wargę, żeby nie zrobić nic głupiego i spojrzałam na dziadków.
- Przepraszam. - mruknęłam zawstydzona. - Koleżka czasami ma zbyt wybujałe poczucie humoru.
Dziadek z babcią spojrzeli na siebie, po czym wybuchnęli śmiechem. Taa.. Naprawdę się cieszę, że mam wyluzowanych dziadków, ale czasami potrafi to człowieka podirytować. Speszona podeszłam po miotłę i zaczęłam sprzątać po kalectwie Luka i dziadka Rona. I właśnie wtedy coś sobie uświadomiłam.
- Luke. - rzuciłam, spoglądając na niego kątem oka. - Czy to przypadek, że już drugi raz coś zostało przez Ciebie stłuczone?
Usłyszałam tylko jego prychnięcie, a następnie szept przy moim uchu. Jak to możliwe, że tak wysoki gościu podszedł do mnie niesłyszalnie?
- Nie musiałaś tego głośno mówić. - mruknął. - I tak dla Twojego przypomnienia to Ty zbiłaś szklankę, nie ja.
Uśmiechnęłam się pod nosem i lekko szturchnęłam go łokciem.
- Ale z Twojej winy.
Hemmings cicho jęknął i oddalił się ode mnie. Ja z kolei mogłam na spokojnie skończyć zbierać potłuczone szkło z podłogi.
W południe spakowaliśmy swoje rzeczy do walizek. Dzisiaj musiałam wrócić do siebie, bo w końcu dom sam się nie ogarnie. Dzięki Bogu Sue posprzątała gabinet, bo nie wiem jak miałabym się wyrobić. Jestem jej za to winna dużą przysługę. Może wykupię jej bilet do kina, albo kolację w jednej z lepszych restauracji? Coś pokombinuję. Luke zaniósł nasze torby do samochodu, a ja na spokojnie mogłam pożegnać się z dziadkami.
- To widzimy się za kilka dni, tak? - upewniłam się, przytulając babcię.
Kobieta skinęła lekko głową, wycierając przy tym łzy wzruszenia. Taa.. Była bardzo wrażliwa i czasami zastanawiałam się, dlaczego przy każdym pożegnaniu płacze. Przypuszczam, że żegna się w razie gdyby miałaby nas kolejny raz nie spotkać. Smutna wizja, ale kiedyś wspominała mi, że to jest jej największa obawa. Z kolei dziadek nie ma takiego problemu. Podszedł i przytulił mnie tak mocno, że ledwo mogłam oddychać.
- Mam nadzieję, że będę miał okazję spotkać tego Twojego kolegę, co Rosita? - uśmiechnął się szeroko. - Mów co chcesz, ale to dobry chłopak.
Roześmiałam się i poklepałam go po plecach.
- Znasz go kilka dni, dziadku. - uśmiechnęłam się szeroko. - Ale tutaj przyznam Tobie rację.
Po wyściskaniu i wycałowaniu Luka przez babcię wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy z podwórka. Upewniłam się, że Hemmings zapiął pasy, po czym ruszyłam w drogę.
- Masz bardzo sympatycznych dziadków. - powiedział, bawiąc się kolczykiem. - Chyba nawet mnie polubili, co?
Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na niego na krótką chwilę. Naprawdę lepiej wyglądał i miał się całkiem dobrze. Może to dziwne zważywszy na to jak niedawno miała się cała ta sytuacja. Ale zupki i zioła robione przez moją babcie zawsze działały szybciej, niż mogłoby się wydawać.
- Tak sądzę. - powiedziałam. - Ale niech Cię to nie zmyli.
Luke milczał przez pozostałą część drogi. Zaparkowałam na podjeździe do mojego domu. Nie zdążyłam nawet zamknąć drzwi samochodu, kiedy to blondyn powędrował już do bagażnika po walizki. Dżentelmen z manierami mi się trafił, co? Zakluczyłam auto i pobiegłam do drzwi wejściowych, żeby móc otworzyć mieszkanie. Gdyby nie mój szybki refleks to leżałabym jak długa przez oblodzone schody. Muszę zapamiętać, że mam obsypać je solą. Ogarnęłam się szybko i otworzyłam drzwi targającemu walizki chłopakowi.
- Nie pośliźnij się. - ostrzegłam człapiącego Luka.
Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się szelmowsko.
- Spokojna Twoja rozczochrana, Rose. Nie wszyscy zabijają się na każdym kroku.
- Ciesz się, że masz torby, bo inaczej już dostałbyś po tej swojej pięknej główce, Hemmings. - mruknęłam.
- Brzmi obiecująco! - krzyknął wchodząc do domu.

* Luke
Po wypakowaniu swoich walizek poszliśmy do kuchni, żeby przygotować obiad. Dzisiaj ja postanowiłem zabawić się w kucharza i ugotować lasagne. Zeszło mi to wyjątkowo szybko, ponieważ po półtora godziny mogłem już podawać do stołu. Na widok posiłku Rose aż się zaśmiała.
- Pan Luke Hemmings potrafi gotować? - zagwizdała. - Wow. Posprzątaj mi jeszcze całe mieszkanie, a już nigdy nie wypuszczę Cię z domu.
Usiadłem na swoje miejsce i zacząłem pałaszować jedzenie.
- Mi dwa razy nie trzeba powtarzać. - powiedziałem między kęsami i posłałem jej uśmiech.
Po obiedzie poszedłem zadzwonić do mamy i poinformować, że w te święta nie dotrę do domu, ponieważ wszystkie bilety są już wykupione. I nie, to nie była żadna wymówka. Naprawdę tak było! Aż sam się zdziwiłem, że tak szybko poszły. Moja rodzicielka była nieco zasmucona ale zrozumiała cała sytuację. Takim oto sposobem zostałem sam na święta w obcym mieście. Jedyną zaletą była obecność Rose. Mając ją u boku mógłbym nawet siedzieć przez ten czas na pustyni o suchym pysku. Nikt w życiu nie przyciągał mnie tak do siebie jak ona. Około godziny szesnastej zabraliśmy się za porządki. Rose myła okna, a ja przez ten czas miałem pościerać kurze z mebli w dwóch pokojach – gościnnym i tym w którym śpi Rose. Na dolnym piętrze poszło mi dość szybko, ponieważ nie było tam zbyt dużo rupieci. Niestety nie mogłem powiedzieć tego samego o górnym pomieszczeniu. Na kilku półkach stało pełno zdjęć. Szczęka mi dosłownie opadła na widok fotografii, na której była uśmiechnięta Rose oraz Martin. W klatce piersiowej poczułem ukłucie zazdrości, ale cholera, co to miało znaczyć?! Gościu wywija jej taki numer, a ona trzyma jego parszywy pysk u siebie w pokoju? Ktoś tu chyba nie pogodził się ze swoją przeszłością.. Westchnąłem i zacząłem przecierać pozostałe meble. Na razie pozostawię ten temat, co nie oznacza, że nie porozmawiam z nią na ten temat. Ścieranie kurzy zajęło mi może pół godziny. Po wykonaniu swojej roboty zszedłem na dół do mojej piękności wycierającej ostatnie okno na tym piętrze. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej po cichu. Gwałtownie objąłem jej nogi, nie dając się ruszyć.
- Czyś Ty zwariował? - krzyknęła spoglądając na mnie z góry. - Ciekawe co byś zrobił, jakbym spadła na dół.
Wtuliłem twarz w jej uda, mrucząc pod nosem.
- Skoczył bym za Tobą.
Kobieta zachichotała i zmierzwiła moją czuprynę.
- Pocieszałabym się faktem, że zamortyzowałabym Twój upadek i nie miałabym Ciebie na sumieniu.
Na sumieniu? Przecież to był tylko parter!
- Aż tak przejmujesz się moim zdrowiem? - spytałem spoglądając w jej twarz.
- Mhm. - mruknęła, po czym jakimś cudem wyszła z mojego uścisku. - Dlatego zbieraj się od tego okna i zmiataj do pokoju, żeby Ciebie nie przewiało.
Klepnąłem ją po łydce i skierowałem się w kierunku kuchni.
- Lepiej powiedz mi, co mam pomóc! - krzyknąłem, sięgając po ścierkę.
Uwierzcie mi lub nie, ale praca poszła nam tak zwinnie, że wieczorem mogliśmy już spokojnie usiąść po ogarnianiu całego domu. Dzięki Bogu, że Rose ogarnęła większą część mieszkania przed wyjazdem. Siedzieliśmy właśnie w pokoju i oglądaliśmy jakiś film świąteczny, ot taki klimacik. Rose leżała na kanapie, a ja zajmowałem miejsce na fotelu.
- Wiesz co? - zagadnąłem. - Myślę, że miałbym lepszy widok oglądając film od frontu.
Kobieta spojrzała na mnie sennym wzrokiem, poprawiając sobie poduszkę.
- Będziesz się rozpychał, a ja tego nie lubię. - mruknęła.
Jak ona dobrze wiedziała o co mi chodzi. Chociaż może to dlatego, że trułem jej o tym dupę od godziny? Przechyliłem głowę na prawo i wydąłem wargi.
- A jak obiecam, że będę posłuszny jak dziecko?
Rose jęknęła i przesunęła się kawałek.
- Wskakuj. - burknęła. - Ale spróbuj przesunąć mnie chociaż o kawałek, to przysięgam, że wylądujesz z hukiem na podłodze.
Z szerokim uśmiechem wskoczyłem na kanapę, umieszczając swoje ciało od strony oparcia. To tak w razie tego, gdyby Rose chciała spełnić swoją groźbę. Ułożyłem się wygodnie i nachyliłem się, żeby móc wyszeptać jej do ucha.
- Nie spodziewałem się, że dostanę aż tyle miejsca.
Kobieta wzdrygnęła się, wystawiając mi język.
- Jeszcze słowo. Hemmings.
Roześmiałem się i wtuliłem w plecy mojej piękności. Spodziewałem się, że zostanę wyrzucony z mojego przytulnego miejsca, albo też Rose zacznie się wyrywać. Ale na moje szczęście nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie! Dziewczyna sięgnęła ręką za swoje plecy i złapała za koc, żeby w chwilę po tym okryć fragment mojego ciała.
- Przykryj się tym. - wyszeptała spiętym głosem. - Nie chcę, żebyś się oziębił.

W podzięce pocałowałem ją w ramię i przykryłem się cały materiałem, jednocześnie znajdując się bezpośrednio przy drobnej sylwetce mojej ukochanej. W pewnej chwili aż sam zacząłem bać się tego, co chodziło po mojej głowie. Wyobrażałem sobie moje dłonie na jej ciele w miejscach, które.. Ah, cholera! Co też ona ze mną robiła?! Nie musiałem długo czekać, aby zauważyć, że Rose zasnęła ze zmęczenia. Z uśmiechem na twarzy ucałowałem jej czoło i ponownie wtuliłam się w jej drobne ciało, żeby zrobić to samo i zasnąć u jej boku.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz