czwartek, 17 grudnia 2015

Chapter Sixteen [Edycja Świąteczna Cz.2]

Grafika: Yaśmina De
* Luke*
Po wyjściu Sue wciąż stałem i wpatrywałem się w panią psycholog. Widok Rose ubranej w krótką sukienkę przyprawił mnie o ciarki na całym ciele. I to wcale nie z powodu choroby.
- Prze.. przepraszam. - wydukała wciąż zszokowana Rose. Spojrzała pod swoje stopy i schyliła się, żeby pozbierać potłuczone szkło. - Już sprzątam.
Starszy mężczyzna kucnął obok niej i złapał ją za ramię.
- Zostaw to, Rosita. - posłał jej szczery uśmiech. - Zajmij się kolegą, a ja to zrobię.
Rose podniosła na mnie wzrok, a na jej twarzy mogłem wyczytać zakłopotanie. Chciałem coś powiedzieć, ale nagle wyrosła przede mną pani Tomson, łapiąc mnie delikatnie pod ramię i wyprowadzając z kuchni.
- Chodź, kochaniutki. - powiedziała swoim ledwo słyszalnym głosikiem. - Musisz odpocząć.
Spojrzałem do tyłu, aby jeszcze raz zobaczyć Rose. Stała tam zmartwiona, rozmawiając o czymś ze swoim dziadkiem. Poczłapałem powoli za starszą kobietą. Zaprowadziła mnie do jakiegoś małego pokoiku, znajdującego się zaraz przy kuchni.
- Daj mi sekundę.. - uśmiechnęła się do mnie i skinęła głową na łóżko. - Tylko szybko zmienię Tobie pościel.
- Niech się pani nie kłopocze. - wychrypiałem, siadając ciężko na materacu.
Kobieta machnęła na mnie ręką i zaczęła szperać coś w szafie. Byłem pod wrażeniem tego jak ciepło przygarnęło mnie owe małżeństwo, mimo że wcale mnie nie znali. Rose była jedyną osobą, która była zaskoczona i lekko zakłopotana sytuacją. Na widok całej i zdrowej pani psycholog odczułem mega ulgę. Nigdy tak bardzo się o nikogo nie bałem.
- Masz w tej torbie jakąś pidżamę? - spytała babuszka, wyciągając mnie z zamyślenia.
Skrzywiłem się lekko i przeczesałem nerwowo ręką po włosach.
- Właściwie to nie mam.. - mruknąłem pod nosem. - Sypiam w samych spodenkach..
Kobieta roześmiała się i krzyknęła w kierunku drzwi.
- Rosemarie! Poproś dziadka o jakąś pidżamę! - jęknąłem, a to zwróciło jej uwagę. - Wiem, że to średnio brzmi, ale to zagwarantuje Tobie dodatkowe ocieplenie.
Zrezygnowany wzruszyłem ramionami i pomogłem pani rozłożyć kołdrę, którą właśnie położyła na łóżku. Przyjrzała się dokładnie mojej twarzy, a potem odsunęła się z lekkim strachem w jej oczach. Aż tak źle wyglądam?
- Zaraz przyniosę Tobie coś ciepłego do picia.
Wychodząc minęła się z Rose, która weszła do pokoju z czarnym materiałem w ręce. Zamknęła za swoją babcią drzwi i stanęła nade mną. Rany, ależ ona była piękna w tym ubraniu! Miałem ochotę ściągnąć z niej tą sukienkę. Czarnowłosa westchnęła i kucnęła przede mną.
- Luke, jak się czujesz? - na jej twarzy wymalowana była troska.
Uśmiechnąłem się i odruchowo założyłem kosmyk jej włosów za ucho.
- Teraz już lepiej. - wychrypiałem i zmarszczyłem czoło. - Martwiłem się o Ciebie.
Dziewczyna spojrzała w moje oczy i minimalnie skinęła głową.
- Przepraszam. - wyszeptała. - Nie sądziłam, że mój wyjazd wzbudzi u was taki niepokój. Po prostu musiałam odreagować pewne rzeczy.
Pewne rzeczy? Hmm.. Obstawiam pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że mówi o moim pocałunku i zajściu z Martinem. Wściekłem się przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie.
- Nie masz za co mnie przepraszać. - burknąłem pod nosem, zaciskając pięści. - W pełni to rozumiem.. Ale następnym razem daj komuś znać gdzie wybywasz, dobrze? - Pochyliłem się nad nią. - Myślałem, że Martin maczał w tym palce. Kto wie, co jeszcze wpadłoby temu obłąkanemu kretynowi do głowy..
Rose odsunęła się ode mnie na kilka centymetrów i zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
- Obłąkanemu?
Wzruszyłem ramionami i posłałem jej uśmieszek.
- Rodzice wpajali mi, że nie powinienem używać niecenzuralnych słów w towarzystwie dam.
Rose zaśmiała się pod nosem i podniosła się do pozycji stojącej.
- Później dokończymy tą rozmowę, Luke. - podała mi czarny materiał, który trzymała w ręce. - Teraz musisz odpoczywać.
Jęknąłem i mozolnie zacząłem rozpinać guziki od swojej koszuli. Nie miałem w sobie ani krzty energii, przez co szło mi to naprawdę powolnie. Rose głęboko westchnęła i podeszła do mnie, aby pomóc mi z tym jakże ciężkim zadaniem. Opuściłem swoje dłonie na dół i przyjrzałem się dokładnie zarumienionej piękności. Była tak blisko..
- Emm.. - zacząłem niepewnie. - Przepraszam za to, co zaszło po koncercie.
Rose wzdrygnęła się słysząc mój głos. Mimo to nie zbiła się z tropu i dzielnie rozpięła ostatni guzik, pomagając mi ściągnąć koszulę.
- Za co Ty chcesz mnie przepraszać? - spytała odkładając moją część ubioru na krzesło obok. - Przecież to nie Ty mną szarpałeś.
Ściągnąłem z siebie koszulkę, którą miałem pod spodem i przyjrzałem się pani psycholog.
- Miałem na myśli pocałunek. - wyszeptałem.
Kobieta spojrzała w moje oczy i nieśmiało się uśmiechnęła.
- Ubieraj się, bo zmarzniesz.
Westchnąłem i nałożyłem na siebie górną część pidżamy. Jeśli nie chce teraz o tym rozmawiać, to nie będę naciskać. Będę miał jeszcze czas, żeby poruszyć ten temat.

* Rose*
Wyszłam z pokoju dopiero kiedy Luke zasnął. Spodziewałam się tutaj wszystkich, ale nie Hemmingsa. Gdzieś w środku cieszyłam się, że będę mogła spędzić z nim najbliższe dni. Ale jego stan zdrowia.. Rany, co się z nim działo? Na moje pytanie odpowiedział tylko tyle, że gdzieś się przeziębił i pojechał do Sue, żeby ta towarzyszyła jemu w szpitalu. Strasznie dziwne i niepodobne mi do tej dwójki, no ale co mam poradzić.. Poszłam szybko do łazienki, żeby wziąć prysznic i odświeżyć się po całym dniu. Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedziałby mi, że będę spać pod jednym dachem z Lukiem Hemmingsem, z całą pewnością bym go wyśmiała. Widocznie życie lubi zaskakiwać.. Przebrałam się szybko w koszulkę do spania i pobiegłam na poddasze, żeby móc wtulić się w moje kochane łóżeczko i zasnąć jak dziecko.
Następnego dnia miałam pewną sprawę do załatwienia, dlatego po szybkim ogarnięciu wyskoczyłam z pokoju jak poparzona. Weszłam do kuchni i przywitałam się z moimi dziadkami, którzy właśnie kończyli śniadanie. Nalałam sobie świeżo zaparzonej kawy, spoglądając kątem oka na zegarek.
- Usiądź z nami, Rosita. - usłyszałam głos dziadka za plecami.
Z uśmiechem na twarzy wzięłam do ręki naczynie z ciepłą cieczą i zajęłam miejsce obok staruszków. Dyskretnie sięgnęłam po jeden z pierniczków, które leżały na stole. Babcia spojrzała na mnie i wypaliła bezpośrednio.
- Powiesz nam w końcu kim jest ten chłopak?
- To jest mój klient, babciu. - wyszeptałam. - Przyjechał tutaj z kumplami, ale oni wrócili do Sydney i tak wyszło, że.. - wzruszyłam ramionami. - Nie ma kto się nim zająć.
Kobieta uśmiechnęła się i pogłaskała moją dłoń.
- Może zostać tutaj tak długo, jak chce. Ale pamiętaj, że musisz wyjaśnić rodzicom dlaczego wczoraj do nich nie pojechałaś..
- Już z nimi rozmawiałam. - przerwałam. - Jutro wracam do domu.. Luke jedzie razem ze mną..
Dziadek przyglądał mi się przez jakiś czas, po czym uśmiechnął się szeroko i skinął głową na pokoik obok.
- Wydaje się całkiem sympatyczny.
Skinęłam głowa na potwierdzenie i wepchałam do buzi piernika.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. - powiedziałam z pełnymi ustami i wywróciłam oczami. - A teraz przepraszam, ale muszę pojechać do Bostonu. Potrzebujecie czegoś?
Babcia z entuzjazmem klasnęła w dłonie. Wstała z miejsca i podeszła do szafki, wyciągając z niej jakaś miskę.
- Jeśli możesz to oddaj to Robertowi. Ja będę w mieście dopiero na święta, a do tego czasu jeszcze kilka dni..
Wzięłam więc zgubę do rąk i na odchodnym wepchałam sobie do ust jeszcze jednego piernika. Mówcie co chcecie, ale nikt nie robi lepszych wypieków od mojej babci.
- Jakby coś się działo to dzwońcie. - powiedziałam z pełnymi ustami.
Sięgnęłam po płaszcz i wyszłam z domu. Wsiadłam do samochodu i pomknęłam prosto do hałaśliwego, zaludnionego i przepełnionego spalinami miasta. Na korkach myślałam, że coś mnie trafi. Matko! Ja się spieszyłam, a te pajace jechały jakby żółw prowadził na czele. Po ponad pół godziny udręki zajechałam pod dom Sue. Wyszłam z samochodu i praktycznie wbiegłam na górę. Brawo dla mnie, że nie zabiłam się w tych wysokich butach. Zapukałam do drzwi z nadzieją, że otworzy mi moja przyjaciółka. Chciałam sprawdzić jak się czuje, bo wczoraj wyglądała naprawdę fatalnie. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi otworzył mi jakiś mężczyzna. O ile się nie mylę to jest to partner Le?
- Cześć. - rzuciłam z uśmiechem. - Zastałam może Sue?
Chłopak pokręcił głową, ale zaprosił mnie gestem ręki do środka.
- Rose, tak? - spytał, dokładnie się przyglądając mojej osobie.
Skinęłam głową i chciałam coś powiedzieć, kiedy to usłyszałam coś, za czym nie przepadałam.
- Rosemarie! - rozbrzmiał głos Le z kuchni.
Jak ja nienawidziłam tego, jak on wymawiał moje imię! Wykrzywiłam się i odwróciłam twarzą do mężczyzny.
- Witaj, Lue. - droczyłam się, przez co oberwałam z poduszki.
Zaśmiałam się i podeszłam do niego, żeby przytulić tego łobuza.
- Kopę lat! - krzyknął mi do ucha. - Jak się miewasz?
Cmoknęłam językiem i poklepałam go po ramieniu.
- Bywało lepiej. Aczkolwiek obawiam się, że właśnie ogłuchłam. - jęknęłam.
- Słyszałem o ostatnich zajściach.. - mruknął pod nosem. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku, co?
Lekko się uśmiechnęłam, rozglądając się po mieszkaniu.
- Jest Sue? - spytałam, żeby zmienić temat.
- Niee.. - powiedział przeciągle. - Babcia porwała ją na jakieś zakupy.
- TA babcia? - upewniłam się marszcząc brwi.
- Yep. - odpowiedział. - Aż dziwne, co?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Nagle gdzieś zza moich pleców usłyszałam, że ktoś porządnie rąbnął w drzwi. Odchyliłam się do tyłu i zauważyłam przeklinającego pod nosem Styles'a. Oczy to mi prawie z orbit wypadły.. Odwróciłam się do niego przodem i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Dzień dobry, panu. - rzuciłam
Zaskoczony Harry podniósł na mnie wzrok
- Cześć, Rose. - mruknął tym swoim głębokim głosem. - Miło widzieć Ciebie całą i zdrową.
Przyjrzałam się jemu dokładniej, po czym spojrzałam na brata mojej przyjaciółki.
- Pozwolisz, że porozmawiam z tym przystojniakiem? - spytałam, kiwając głową w stronę Stylesa.
- Jasne. - wzruszył ramionami Le. - Tylko go nie uszkodź, bo Sue wydrapie mi oczy.
Skinęłam głową i podeszłam do członka One Direction.
- Poświęcisz mi chwilkę?
- Pięknym kobietom nigdy nie odmawiam rozmowy w cztery oczy. - zażartował, wpuszczając mnie do pokoju, z którego wyszedł.
Usiadłam na łóżku i poklepałam miejsce obok, żeby usiadł. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, na co on roześmiał się w odpowiedzi.
- O czym chciałaś porozmawiać?
- Po pierwsze.. - zaczęłam. - Chciałam Tobie podziękować za to, co ostatnio zrobiłeś dla Sue. Cieszę się, ze mogła polegać na kimś podczas mojej nieobecności. - Harry uniósł pierś do góry na znak dumy. - Po drugie.. Jesteś cholernym dupkiem, Styles. Powinnam teraz skopać ten zgrabny tyłek.
- Że jak? - spytał zbity z tropu.
Odwróciłam się do niego twarzą spoglądając w jego zielone oczy. Nie zmieniło to faktu, że zauważyłam jak jego mięśnie się napięły.
- Jak mogłeś zachowywać się tak podle wobec niej? - spytałam trochę głośniejszym szeptem.
- O czym Ty mówisz? - po głosie poznałam, że coraz bardziej się denerwował.
- To, że miałeś gorszy humor nie upoważniało Ciebie do wyładowywaniu emocji na Sue! - syknęłam. - A potem najzwyczajniej w świecie wyleciałeś, łaskawie żegnając się z moją przyjaciółką!
Harry podniósł do góry ręce w geście obronnym. Opuścił lekko głowę, po czym ponownie spojrzał mi w twarz.
- Spanikowałem, dobra? - burknął niezadowolony. Czyżby miał wyrzuty sumienia? - Wiem, że zachowałem się jak palant.. Nie wiem jak to jej wynagrodzę..
Przetarłam twarz dłonią i wstałam z miejsca.
- Słuchaj, Styles. Widzę, że od jakiegoś czasu coś między wami iskrzy. Nie wiem czy traktujesz to na poważnie, czy też nie.. - zmierzyłam go wzrokiem. - Ale jeśli wyrządzisz jej krzywdę, to obiecuję, że konflikt z Hemmingsem będzie Twoim najmniejszym zmartwieniem.
Harry skinął głową i uśmiechnął się pod nosem.
- Brzmisz jak Sue. - westchnął. - W każdym razie przysięgam, że nie mam zamiaru zrobić jej jakiejkolwiek krzywdy.
Wyprostowałam się i poprawiłam swoją sukienkę, która lekko się podwinęła. Spojrzałam po raz ostatni na Style'sa.
- Wierzę Ci. - mruknęłam pod nosem. - A teraz wybacz, ale czas mnie goni.. Mam duże dziecko do opieki.
Harry spuścił głowę i zaczął bawić się kantem koszuli.
- Jak się czuje ten palant? - spytał.
A od kiedy to jego interesuje? W sumie to dobrze, że nie pałają już do siebie nienawiścią. Przygryzłam wargę i przystanęłam z nogi na nogę.
- Nie najlepiej. - westchnęłam. - Przynajmniej nie jest już bliski omdlenia.
Chłopak skinął głową i położył się na łóżku. Uśmiechnęłam się pod nosem i złapałam za klamkę.
- Do zobaczenia, Harry.
- Trzymaj się, Rose.
Po rozmowie z Style'sem pożegnałam się również z chłopakami i wyszłam z domu, żeby po drodze zahaczyć jeszcze o Roberta i aptekę. W końcu ktoś musi wykupić Lukowi lekarstwa, prawda?

* Luke*
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Miałem nadzieję, że nie mam znowu gorączki. Wyprostowałem się i spojrzałem na budzik. O ile się nie mylę to przespałem z dobre dwanaście godzin. Wstałem z łóżka, wsunąłem kapcie i założyłem podarowany szlafrok, żeby móc wyjść z tego pokoiku. Doczłapałem się prosto do kuchni, w której dziadkowie Rose właśnie piekli kolejne porcje pierników. Pan Tomson dekorował lukrem te upieczone, zaś jego żona wyrabiała kolejne ciasto. Uśmiechnąłem się i oparłem o futrynę.
- Może w czymś państwu pomogę? - spytałem.
Babuszka odwróciła się do mnie przodem, uśmiechając się szeroko.
- Możesz spróbować, czy wyszły dobre. - odpowiedziała niepewnie. - Ale zaraz po tym wolałabym, abyś wrócił do łóżka.
- Na pewno nie będę potrzebny?
- Nie. - podeszła do mnie z talerzem gotowych pierników. - Za niedługo powinna wrócić Rose, a wtedy praca pójdzie nam już sprawnie. Częstuj się.
Rose jest aż tak dobrą kucharką? Uśmiechnąłem się na samą myśl pani psycholog w fartuszku. Wziąłem piernik z talerza i wziąłem gryza.
- Mmm.. Ale pyszne.. - powiedziałem po tym, jak połknąłem kęs.
- Rose też tak twierdzi... - mówiąc to przyglądała mi się dokładnie. - Mogłaby jeść je całymi blaszkami.
Zaśmiałem się pod nosem i skinąłem głową.
- Domyślam się. - poczułem ponowny ból w głowie, przez co się wykrzywiłem. - Nie ma pani może czegoś przeciwbólowego?
- Ci się dzieje, kochaniutki?
Jęknąłem i złapałem się za włosy.
- Głowa mi pęka.
Babcia przyłożyła dłoń do mojego czoła.
- Nie masz gorączki. - powiedziała z uśmiechem. - Idź się położyć, ja przyniosę Tobie jakieś tabletki.
- Dziękuję pani! - pocałowałem ją w rękę, po czym oblałem się rumieńcem i spojrzałem niepewnie na stół. - A mógłbym prosić o jeszcze jednego pierniczka?
Dziadek roześmiał się głośno, wskazując ręką na pełne blachy gotowych wypieków.
- Ostrożnie, panie Hemmings. - znał moje nazwisko? - Żeby tylko panu nie zbrzydły, bo wtedy moja żona wywoła panu wojnę.
- Ronaldzie. - upomniała go kobieta. - Nie rób ze mnie potwora.
Mężczyzna roześmiał się, a ja w nagrodę dostałem piernika za to, że jestem tutaj jedynym facetem, który nikomu nie ubliża.
- To ja pójdę się położyć. W razie potrzeby proszę wołać, a miłą chęcią państwu pomogę. - powiedziałem z uśmiechem.

* Rose*
Wróciłam do domu po czterech godzinach. Mój kuzyn zagadał mnie jak nigdy wcześniej. Kiedy tylko przeszłam przez próg poczułam piękne zapachy.
- Pierniki! - krzyknęłam szczęśliwa, odwieszając płaszcz na wieszak.
Wbiegłam do kuchni i zauważyłam dziadka pochylającego się nad blachami. Podeszłam do niego i spojrzałam jemu przez ramię.
- Dziadku, zrobiłeś rogi Mikołajowi? - spytałam zaskoczona.
- To jest renifer! - krzyknął oburzony.
- Oh.. - powstrzymywałam się z całych sił, aby nie wybuchnąć śmiechem. - Jaa.. Sprawdzałam Twoją czujność.
Dziadek Ron uśmiechnął się pod nosem i skinął głową na babcię.
- Gdybyś przyjechała godzinę temu, to zagoniłaby Cię do roboty. - westchnął. - A tak to sam musiałem wziąć się za dekorację..
Usiadłam obok niego i wzięłam do reki pięrnika, żeby spałaszować go po kryjomu.
- Zawsze mogę pomóc. - zaoferowałam się.
Babcia odwróciła się do mnie twarzą i pokręciła głową.
- Lepiej weź kilka sztuk i zanieś je Lukowi. Chyba przypadły jemu do smaku.
Skinęłam głową i wzięłam w jedną rękę wcześniej przyniesioną siatkę z lekarstwami, a w drugą talerz z piernikami, które przyszykowała mi babcia.
- Zrobiłabyś nam tej swojej dobrej herbatki? - spytałam kobiety z maślanymi oczkami. - Prooooszę.
- Zachowujesz się jak dziecko, Rosemarie. - zaśmiała się babcia. - Ale musisz mi obiecać, że porozmawiasz ze swoim przyjacielem, żeby leżał w tym łóżku. Non stop przychodził pytać się, czy aby na pewno nie potrzebujemy pomocy.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Luke mógłby paprać się w mące. Skinęłam głowa i weszłam do małego pokoiku.
- Dzień dobry, śpiąca królewno. - rzuciłam, zamykając drzwi.
Luke gwałtownie się wyprostował, uśmiechając się szeroko.
- Czy ja widzę pierniki? - spytał, spoglądając na talerz.
Prychnęłam i usiadłam na krześle obok łóżka.
- Dostaniesz je pod pewnym warunkiem. - spojrzał mi w oczy, marszcząc czoło. - Przestaniesz urządzać sobie spacery i będziesz grzał tą dupę, żeby się wykurować.
Luke jęknął i rozłożył się na całej szerokości łóżka.
- Ale ja się nudzę! - zaczął mi marudzić. Spojrzał na mnie z ukosa i uśmiechnął się szeroko. - Zostanę w łóżku, o ile Ty będziesz mi towarzyszyć. Inaczej nuda wymęczy mnie szybciej niż ta choroba.
Zaśmiałam się i sięgnęłam do siatki. Wyciągnęłam lekarstwa i naszykowałam jemu porcje, które musi zażyć.
- Weź to, proszę. - powiedziałam z uśmiechem. - Szybciej wyzdrowiejesz.
- Nie próbujesz mnie otruć, co? - spytał, marszcząc przy tym zabawnie czoło.
- Póki co wolę Ciebie wykurować, niż podtruć. Ale Twój pomysł jest do przemyślenia.
- Rose. - powiedział, udając przerażenie. - To już wolałbym opiekę Caluma, który nie rozróżnia syropu od wody utlenionej.
Roześmiałam się i poklepałam go w ramię.

- Bierz je i nie marudź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz