Grafika: Yaśmina De
* Luke*
Po wyjściu Sue wciąż stałem i
wpatrywałem się w panią psycholog. Widok Rose ubranej w krótką
sukienkę przyprawił mnie o ciarki na całym ciele. I to wcale nie z
powodu choroby.
- Prze.. przepraszam. - wydukała wciąż
zszokowana Rose. Spojrzała pod swoje stopy i schyliła się, żeby
pozbierać potłuczone szkło. - Już sprzątam.
Starszy mężczyzna kucnął obok niej
i złapał ją za ramię.
- Zostaw to, Rosita. - posłał jej
szczery uśmiech. - Zajmij się kolegą, a ja to zrobię.
Rose podniosła na mnie wzrok, a na jej
twarzy mogłem wyczytać zakłopotanie. Chciałem coś powiedzieć,
ale nagle wyrosła przede mną pani Tomson, łapiąc mnie delikatnie
pod ramię i wyprowadzając z kuchni.
- Chodź, kochaniutki. - powiedziała
swoim ledwo słyszalnym głosikiem. - Musisz odpocząć.
Spojrzałem do tyłu, aby jeszcze raz
zobaczyć Rose. Stała tam zmartwiona, rozmawiając o czymś ze swoim
dziadkiem. Poczłapałem powoli za starszą kobietą. Zaprowadziła
mnie do jakiegoś małego pokoiku, znajdującego się zaraz przy
kuchni.
- Daj mi sekundę.. - uśmiechnęła
się do mnie i skinęła głową na łóżko. - Tylko szybko zmienię
Tobie pościel.
- Niech się pani nie kłopocze. -
wychrypiałem, siadając ciężko na materacu.
Kobieta machnęła na mnie ręką i
zaczęła szperać coś w szafie. Byłem pod wrażeniem tego jak
ciepło przygarnęło mnie owe małżeństwo, mimo że wcale mnie nie
znali. Rose była jedyną osobą, która była zaskoczona i lekko
zakłopotana sytuacją. Na widok całej i zdrowej pani psycholog
odczułem mega ulgę. Nigdy tak bardzo się o nikogo nie bałem.
- Masz w tej torbie jakąś pidżamę?
- spytała babuszka, wyciągając mnie z zamyślenia.
Skrzywiłem się lekko i przeczesałem
nerwowo ręką po włosach.
- Właściwie to nie mam.. - mruknąłem
pod nosem. - Sypiam w samych spodenkach..
Kobieta roześmiała się i krzyknęła
w kierunku drzwi.
- Rosemarie! Poproś dziadka o jakąś
pidżamę! - jęknąłem, a to zwróciło jej uwagę. - Wiem, że to
średnio brzmi, ale to zagwarantuje Tobie dodatkowe ocieplenie.
Zrezygnowany wzruszyłem ramionami i
pomogłem pani rozłożyć kołdrę, którą właśnie położyła na
łóżku. Przyjrzała się dokładnie mojej twarzy, a potem odsunęła
się z lekkim strachem w jej oczach. Aż tak źle wyglądam?
- Zaraz przyniosę Tobie coś ciepłego
do picia.
Wychodząc minęła się z Rose, która
weszła do pokoju z czarnym materiałem w ręce. Zamknęła za swoją
babcią drzwi i stanęła nade mną. Rany, ależ ona była piękna w
tym ubraniu! Miałem ochotę ściągnąć z niej tą sukienkę.
Czarnowłosa westchnęła i kucnęła przede mną.
- Luke, jak się czujesz? - na jej
twarzy wymalowana była troska.
Uśmiechnąłem się i odruchowo
założyłem kosmyk jej włosów za ucho.
- Teraz już lepiej. - wychrypiałem i
zmarszczyłem czoło. - Martwiłem się o Ciebie.
Dziewczyna spojrzała w moje oczy i
minimalnie skinęła głową.
- Przepraszam. - wyszeptała. - Nie
sądziłam, że mój wyjazd wzbudzi u was taki niepokój. Po prostu
musiałam odreagować pewne rzeczy.
Pewne rzeczy? Hmm.. Obstawiam
pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że mówi o moim pocałunku i
zajściu z Martinem. Wściekłem się przypominając sobie nasze
ostatnie spotkanie.
- Nie masz za co mnie przepraszać. -
burknąłem pod nosem, zaciskając pięści. - W pełni to rozumiem..
Ale następnym razem daj komuś znać gdzie wybywasz, dobrze? -
Pochyliłem się nad nią. - Myślałem, że Martin maczał w tym
palce. Kto wie, co jeszcze wpadłoby temu obłąkanemu kretynowi do
głowy..
Rose odsunęła się ode mnie na kilka
centymetrów i zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
- Obłąkanemu?
Wzruszyłem ramionami i posłałem jej
uśmieszek.
- Rodzice wpajali mi, że nie
powinienem używać niecenzuralnych słów w towarzystwie dam.
Rose zaśmiała się pod nosem i
podniosła się do pozycji stojącej.
- Później dokończymy tą rozmowę,
Luke. - podała mi czarny materiał, który trzymała w ręce. -
Teraz musisz odpoczywać.
Jęknąłem i mozolnie zacząłem
rozpinać guziki od swojej koszuli. Nie miałem w sobie ani krzty
energii, przez co szło mi to naprawdę powolnie. Rose głęboko
westchnęła i podeszła do mnie, aby pomóc mi z tym jakże ciężkim
zadaniem. Opuściłem swoje dłonie na dół i przyjrzałem się
dokładnie zarumienionej piękności. Była tak blisko..
- Emm.. - zacząłem niepewnie. -
Przepraszam za to, co zaszło po koncercie.
Rose wzdrygnęła się słysząc mój
głos. Mimo to nie zbiła się z tropu i dzielnie rozpięła ostatni
guzik, pomagając mi ściągnąć koszulę.
- Za co Ty chcesz mnie przepraszać? -
spytała odkładając moją część ubioru na krzesło obok. -
Przecież to nie Ty mną szarpałeś.
Ściągnąłem z siebie koszulkę,
którą miałem pod spodem i przyjrzałem się pani psycholog.
- Miałem na myśli pocałunek. -
wyszeptałem.
Kobieta spojrzała w moje oczy i
nieśmiało się uśmiechnęła.
- Ubieraj się, bo zmarzniesz.
Westchnąłem i nałożyłem na siebie
górną część pidżamy. Jeśli nie chce teraz o tym rozmawiać, to
nie będę naciskać. Będę miał jeszcze czas, żeby poruszyć ten
temat.
* Rose*
Wyszłam z pokoju dopiero kiedy Luke
zasnął. Spodziewałam się tutaj wszystkich, ale nie Hemmingsa.
Gdzieś w środku cieszyłam się, że będę mogła spędzić z nim
najbliższe dni. Ale jego stan zdrowia.. Rany, co się z nim działo?
Na moje pytanie odpowiedział tylko tyle, że gdzieś się przeziębił
i pojechał do Sue, żeby ta towarzyszyła jemu w szpitalu. Strasznie
dziwne i niepodobne mi do tej dwójki, no ale co mam poradzić..
Poszłam szybko do łazienki, żeby wziąć prysznic i odświeżyć
się po całym dniu. Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedziałby mi,
że będę spać pod jednym dachem z Lukiem Hemmingsem, z całą
pewnością bym go wyśmiała. Widocznie życie lubi zaskakiwać..
Przebrałam się szybko w koszulkę do spania i pobiegłam na
poddasze, żeby móc wtulić się w moje kochane łóżeczko i zasnąć
jak dziecko.
Następnego dnia miałam pewną sprawę
do załatwienia, dlatego po szybkim ogarnięciu wyskoczyłam z pokoju
jak poparzona. Weszłam do kuchni i przywitałam się z moimi
dziadkami, którzy właśnie kończyli śniadanie. Nalałam sobie
świeżo zaparzonej kawy, spoglądając kątem oka na zegarek.
- Usiądź z nami, Rosita. - usłyszałam
głos dziadka za plecami.
Z uśmiechem na twarzy wzięłam do
ręki naczynie z ciepłą cieczą i zajęłam miejsce obok
staruszków. Dyskretnie sięgnęłam po jeden z pierniczków, które
leżały na stole. Babcia spojrzała na mnie i wypaliła
bezpośrednio.
- Powiesz nam w końcu kim jest ten
chłopak?
- To jest mój klient, babciu. -
wyszeptałam. - Przyjechał tutaj z kumplami, ale oni wrócili do
Sydney i tak wyszło, że.. - wzruszyłam ramionami. - Nie ma kto się
nim zająć.
Kobieta uśmiechnęła się i
pogłaskała moją dłoń.
- Może zostać tutaj tak długo, jak
chce. Ale pamiętaj, że musisz wyjaśnić rodzicom dlaczego wczoraj
do nich nie pojechałaś..
- Już z nimi rozmawiałam. -
przerwałam. - Jutro wracam do domu.. Luke jedzie razem ze mną..
Dziadek przyglądał mi się przez
jakiś czas, po czym uśmiechnął się szeroko i skinął głową na
pokoik obok.
- Wydaje się całkiem sympatyczny.
Skinęłam głowa na potwierdzenie i
wepchałam do buzi piernika.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak
bardzo. - powiedziałam z pełnymi ustami i wywróciłam oczami. - A
teraz przepraszam, ale muszę pojechać do Bostonu. Potrzebujecie
czegoś?
Babcia z entuzjazmem klasnęła w
dłonie. Wstała z miejsca i podeszła do szafki, wyciągając z niej
jakaś miskę.
- Jeśli możesz to oddaj to Robertowi.
Ja będę w mieście dopiero na święta, a do tego czasu jeszcze
kilka dni..
Wzięłam więc zgubę do rąk i na
odchodnym wepchałam sobie do ust jeszcze jednego piernika. Mówcie
co chcecie, ale nikt nie robi lepszych wypieków od mojej babci.
- Jakby coś się działo to dzwońcie.
- powiedziałam z pełnymi ustami.
Sięgnęłam po płaszcz i wyszłam z
domu. Wsiadłam do samochodu i pomknęłam prosto do hałaśliwego,
zaludnionego i przepełnionego spalinami miasta. Na korkach myślałam,
że coś mnie trafi. Matko! Ja się spieszyłam, a te pajace jechały
jakby żółw prowadził na czele. Po ponad pół godziny udręki
zajechałam pod dom Sue. Wyszłam z samochodu i praktycznie wbiegłam
na górę. Brawo dla mnie, że nie zabiłam się w tych wysokich
butach. Zapukałam do drzwi z nadzieją, że otworzy mi moja
przyjaciółka. Chciałam sprawdzić jak się czuje, bo wczoraj
wyglądała naprawdę fatalnie. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi otworzył
mi jakiś mężczyzna. O ile się nie mylę to jest to partner Le?
- Cześć. - rzuciłam z uśmiechem. -
Zastałam może Sue?
Chłopak pokręcił głową, ale
zaprosił mnie gestem ręki do środka.
- Rose, tak? - spytał, dokładnie się
przyglądając mojej osobie.
Skinęłam głową i chciałam coś
powiedzieć, kiedy to usłyszałam coś, za czym nie przepadałam.
- Rosemarie! - rozbrzmiał głos Le z
kuchni.
Jak ja nienawidziłam tego, jak on
wymawiał moje imię! Wykrzywiłam się i odwróciłam twarzą do
mężczyzny.
- Witaj, Lue. - droczyłam się, przez
co oberwałam z poduszki.
Zaśmiałam się i podeszłam do niego,
żeby przytulić tego łobuza.
- Kopę lat! - krzyknął mi do ucha. -
Jak się miewasz?
Cmoknęłam językiem i poklepałam go
po ramieniu.
- Bywało lepiej. Aczkolwiek obawiam
się, że właśnie ogłuchłam. - jęknęłam.
- Słyszałem o ostatnich zajściach..
- mruknął pod nosem. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku, co?
Lekko się uśmiechnęłam, rozglądając
się po mieszkaniu.
- Jest Sue? - spytałam, żeby zmienić
temat.
- Niee.. - powiedział przeciągle. -
Babcia porwała ją na jakieś zakupy.
- TA babcia? - upewniłam się
marszcząc brwi.
- Yep. - odpowiedział. - Aż dziwne,
co?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
Nagle gdzieś zza moich pleców usłyszałam, że ktoś porządnie
rąbnął w drzwi. Odchyliłam się do tyłu i zauważyłam
przeklinającego pod nosem Styles'a. Oczy to mi prawie z orbit
wypadły.. Odwróciłam się do niego przodem i skrzyżowałam
ramiona na piersi.
- Dzień dobry, panu. - rzuciłam
Zaskoczony Harry podniósł na mnie
wzrok
- Cześć, Rose. - mruknął tym swoim
głębokim głosem. - Miło widzieć Ciebie całą i zdrową.
Przyjrzałam się jemu dokładniej, po
czym spojrzałam na brata mojej przyjaciółki.
- Pozwolisz, że porozmawiam z tym
przystojniakiem? - spytałam, kiwając głową w stronę Stylesa.
- Jasne. - wzruszył ramionami Le. -
Tylko go nie uszkodź, bo Sue wydrapie mi oczy.
Skinęłam głową i podeszłam do
członka One Direction.
- Poświęcisz mi chwilkę?
- Pięknym kobietom nigdy nie odmawiam
rozmowy w cztery oczy. - zażartował, wpuszczając mnie do pokoju, z
którego wyszedł.
Usiadłam na łóżku i poklepałam
miejsce obok, żeby usiadł. Uśmiechnęłam się do niego
pokrzepiająco, na co on roześmiał się w odpowiedzi.
- O czym chciałaś porozmawiać?
- Po pierwsze.. - zaczęłam. -
Chciałam Tobie podziękować za to, co ostatnio zrobiłeś dla Sue.
Cieszę się, ze mogła polegać na kimś podczas mojej nieobecności.
- Harry uniósł pierś do góry na znak dumy. - Po drugie.. Jesteś
cholernym dupkiem, Styles. Powinnam teraz skopać ten zgrabny tyłek.
- Że jak? - spytał zbity z tropu.
Odwróciłam się do niego twarzą
spoglądając w jego zielone oczy. Nie zmieniło to faktu, że
zauważyłam jak jego mięśnie się napięły.
- Jak mogłeś zachowywać się tak
podle wobec niej? - spytałam trochę głośniejszym szeptem.
- O czym Ty mówisz? - po głosie
poznałam, że coraz bardziej się denerwował.
- To, że miałeś gorszy humor nie
upoważniało Ciebie do wyładowywaniu emocji na Sue! - syknęłam. -
A potem najzwyczajniej w świecie wyleciałeś, łaskawie żegnając
się z moją przyjaciółką!
Harry podniósł do góry ręce w
geście obronnym. Opuścił lekko głowę, po czym ponownie spojrzał
mi w twarz.
- Spanikowałem, dobra? - burknął
niezadowolony. Czyżby miał wyrzuty sumienia? - Wiem, że zachowałem
się jak palant.. Nie wiem jak to jej wynagrodzę..
Przetarłam twarz dłonią i wstałam z
miejsca.
- Słuchaj, Styles. Widzę, że od
jakiegoś czasu coś między wami iskrzy. Nie wiem czy traktujesz to
na poważnie, czy też nie.. - zmierzyłam go wzrokiem. - Ale jeśli
wyrządzisz jej krzywdę, to obiecuję, że konflikt z Hemmingsem
będzie Twoim najmniejszym zmartwieniem.
Harry skinął głową i uśmiechnął
się pod nosem.
- Brzmisz jak Sue. - westchnął. - W
każdym razie przysięgam, że nie mam zamiaru zrobić jej
jakiejkolwiek krzywdy.
Wyprostowałam się i poprawiłam swoją
sukienkę, która lekko się podwinęła. Spojrzałam po raz ostatni
na Style'sa.
- Wierzę Ci. - mruknęłam pod nosem.
- A teraz wybacz, ale czas mnie goni.. Mam duże dziecko do opieki.
Harry spuścił głowę i zaczął
bawić się kantem koszuli.
- Jak się czuje ten palant? - spytał.
A od kiedy to jego interesuje? W sumie
to dobrze, że nie pałają już do siebie nienawiścią. Przygryzłam
wargę i przystanęłam z nogi na nogę.
- Nie najlepiej. - westchnęłam. -
Przynajmniej nie jest już bliski omdlenia.
Chłopak skinął głową i położył
się na łóżku. Uśmiechnęłam się pod nosem i złapałam za
klamkę.
- Do zobaczenia, Harry.
- Trzymaj się, Rose.
Po rozmowie z Style'sem pożegnałam
się również z chłopakami i wyszłam z domu, żeby po drodze
zahaczyć jeszcze o Roberta i aptekę. W końcu ktoś musi wykupić
Lukowi lekarstwa, prawda?
* Luke*
Obudziłem się z ogromnym bólem
głowy. Miałem nadzieję, że nie mam znowu gorączki. Wyprostowałem
się i spojrzałem na budzik. O ile się nie mylę to przespałem z
dobre dwanaście godzin. Wstałem z łóżka, wsunąłem kapcie i
założyłem podarowany szlafrok, żeby móc wyjść z tego pokoiku.
Doczłapałem się prosto do kuchni, w której dziadkowie Rose
właśnie piekli kolejne porcje pierników. Pan Tomson dekorował
lukrem te upieczone, zaś jego żona wyrabiała kolejne ciasto.
Uśmiechnąłem się i oparłem o futrynę.
- Może w czymś państwu pomogę? -
spytałem.
Babuszka odwróciła się do mnie
przodem, uśmiechając się szeroko.
- Możesz spróbować, czy wyszły
dobre. - odpowiedziała niepewnie. - Ale zaraz po tym wolałabym,
abyś wrócił do łóżka.
- Na pewno nie będę potrzebny?
- Nie. - podeszła do mnie z talerzem
gotowych pierników. - Za niedługo powinna wrócić Rose, a wtedy
praca pójdzie nam już sprawnie. Częstuj się.
Rose jest aż tak dobrą kucharką?
Uśmiechnąłem się na samą myśl pani psycholog w fartuszku.
Wziąłem piernik z talerza i wziąłem gryza.
- Mmm.. Ale pyszne.. - powiedziałem po
tym, jak połknąłem kęs.
- Rose też tak twierdzi... - mówiąc
to przyglądała mi się dokładnie. - Mogłaby jeść je całymi
blaszkami.
Zaśmiałem się pod nosem i skinąłem
głową.
- Domyślam się. - poczułem ponowny
ból w głowie, przez co się wykrzywiłem. - Nie ma pani może
czegoś przeciwbólowego?
- Ci się dzieje, kochaniutki?
Jęknąłem i złapałem się za włosy.
- Głowa mi pęka.
Babcia przyłożyła dłoń do mojego
czoła.
- Nie masz gorączki. - powiedziała z
uśmiechem. - Idź się położyć, ja przyniosę Tobie jakieś
tabletki.
- Dziękuję pani! - pocałowałem ją
w rękę, po czym oblałem się rumieńcem i spojrzałem niepewnie na
stół. - A mógłbym prosić o jeszcze jednego pierniczka?
Dziadek roześmiał się głośno,
wskazując ręką na pełne blachy gotowych wypieków.
- Ostrożnie, panie Hemmings. - znał
moje nazwisko? - Żeby tylko panu nie zbrzydły, bo wtedy moja żona
wywoła panu wojnę.
- Ronaldzie. - upomniała go kobieta. -
Nie rób ze mnie potwora.
Mężczyzna roześmiał się, a ja w
nagrodę dostałem piernika za to, że jestem tutaj jedynym facetem,
który nikomu nie ubliża.
- To ja pójdę się położyć. W
razie potrzeby proszę wołać, a miłą chęcią państwu pomogę. -
powiedziałem z uśmiechem.
* Rose*
Wróciłam do domu po czterech
godzinach. Mój kuzyn zagadał mnie jak nigdy wcześniej. Kiedy tylko
przeszłam przez próg poczułam piękne zapachy.
- Pierniki! - krzyknęłam szczęśliwa,
odwieszając płaszcz na wieszak.
Wbiegłam do kuchni i zauważyłam
dziadka pochylającego się nad blachami. Podeszłam do niego i
spojrzałam jemu przez ramię.
- Dziadku, zrobiłeś rogi Mikołajowi?
- spytałam zaskoczona.
- To jest renifer! - krzyknął
oburzony.
- Oh.. - powstrzymywałam się z całych
sił, aby nie wybuchnąć śmiechem. - Jaa.. Sprawdzałam Twoją
czujność.
Dziadek Ron uśmiechnął się pod
nosem i skinął głową na babcię.
- Gdybyś przyjechała godzinę temu,
to zagoniłaby Cię do roboty. - westchnął. - A tak to sam musiałem
wziąć się za dekorację..
Usiadłam obok niego i wzięłam do
reki pięrnika, żeby spałaszować go po kryjomu.
- Zawsze mogę pomóc. - zaoferowałam
się.
Babcia odwróciła się do mnie twarzą
i pokręciła głową.
- Lepiej weź kilka sztuk i zanieś je
Lukowi. Chyba przypadły jemu do smaku.
Skinęłam głową i wzięłam w jedną
rękę wcześniej przyniesioną siatkę z lekarstwami, a w drugą
talerz z piernikami, które przyszykowała mi babcia.
- Zrobiłabyś nam tej swojej dobrej
herbatki? - spytałam kobiety z maślanymi oczkami. - Prooooszę.
- Zachowujesz się jak dziecko,
Rosemarie. - zaśmiała się babcia. - Ale musisz mi obiecać, że
porozmawiasz ze swoim przyjacielem, żeby leżał w tym łóżku. Non
stop przychodził pytać się, czy aby na pewno nie potrzebujemy
pomocy.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Luke
mógłby paprać się w mące. Skinęłam głowa i weszłam do małego
pokoiku.
- Dzień dobry, śpiąca królewno. -
rzuciłam, zamykając drzwi.
Luke gwałtownie się wyprostował,
uśmiechając się szeroko.
- Czy ja widzę pierniki? - spytał,
spoglądając na talerz.
Prychnęłam i usiadłam na krześle
obok łóżka.
- Dostaniesz je pod pewnym warunkiem. -
spojrzał mi w oczy, marszcząc czoło. - Przestaniesz urządzać
sobie spacery i będziesz grzał tą dupę, żeby się wykurować.
Luke jęknął i rozłożył się na
całej szerokości łóżka.
- Ale ja się nudzę! - zaczął mi
marudzić. Spojrzał na mnie z ukosa i uśmiechnął się szeroko. -
Zostanę w łóżku, o ile Ty będziesz mi towarzyszyć. Inaczej nuda
wymęczy mnie szybciej niż ta choroba.
Zaśmiałam się i sięgnęłam do
siatki. Wyciągnęłam lekarstwa i naszykowałam jemu porcje, które
musi zażyć.
- Weź to, proszę. - powiedziałam z
uśmiechem. - Szybciej wyzdrowiejesz.
- Nie próbujesz mnie otruć, co? -
spytał, marszcząc przy tym zabawnie czoło.
- Póki co wolę Ciebie wykurować, niż
podtruć. Ale Twój pomysł jest do przemyślenia.
- Rose. - powiedział, udając
przerażenie. - To już wolałbym opiekę Caluma, który nie
rozróżnia syropu od wody utlenionej.
Roześmiałam się i poklepałam go w
ramię.
- Bierz je i nie marudź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz