*Sue*
Budzik dzwonił nie miłosiernie.
Czułam się jakby ktoś zrzucił mnie z wieżowca i poprawił
walcem. Byłam taka zmęczona. Ostatnie dni nieźle dały mi w kość,
dobrze że nie osiwiałam!
Otworzyłam lekko oczy i wyłączyłam
budzik. Dziś był pierwszy dzień przerwy świątecznej, ale
porządki w biurze nie mogły poczekać.
Nie musiałabym tego dziś robić sama,
jakby Rose nie zrobiła sobie małych wakacji. Nie winię jej za to,
mam nadzieję, że wróci do mnie z bateriami naładowanymi na max i
ustawi do pionu Luka.
Właśnie Luk! Założyłam szybko
szlafrok na piżamę i wyszłam z pokoju. W salonie naprzeciwko
kanapy stał Le, był ubrany tylko w bokserki i uporczywie wpatrywał
się w coś.
Podeszłam do niego i skrzywiłam się
kiedy zobaczyłam Luka. Spał rozebrany, a koc osłaniał mu tylko
jedno udo.
Uderzyłam brata w ramię.
-to się zalicza do molestowania
-szepnęłam, kiedy odwrócił do mnie twarz. Widziałam, że
podobało mu się to co widział, więc zasłoniłam mu oczy dłonią.
-ej... daj mi popatrzeć -za wszelką
cenę chciał wyjrzeć za moją dłoń.
-nie wiem, czy ja bym chciała otworzyć
oczy i zobaczyć nagą babę wiszącą nade mną -okryłam szczelnie
Luka i złapałam Le za ramię. Zaciągnęłam go do kuchni. Tam
przynajmniej mogliśmy porozmawiać trochę głośniej niż przed
chwilą.
-muszę się chyba zacząć ubierać...
za dużo facetów tu się ostatnio kręci -roześmiał się cicho.
Zgromiłam go wzrokiem. Usiadłam przy stoliku naprzeciwko niego
-choć, wolę Harrego...
-ja też... -zakryłam usta dłonią.
To na pewno nie miało wylecieć z moich ust. Właśnie się
przyznałam, że mój podopieczny nie jest mi obojętny.
-a on? -wskazał ruchem głowy na salon
-to podopieczny Rose. Szukaliśmy jej
wczoraj cały wieczór, dlatego wróciłam tak późno...
-Rosemarie? -mój kochany brat miał w
zwyczaju zwracać się do Rose jej pełnym imieniem. Akcentował je
tak, że nawet mnie to wkurzało, a co dopiero Rose. Prawda była
jednak taka, że o to właśnie chodziło. Mój kochany brat
uwielbiał wkurzać Rose! Jakby nie fakt, że mój brat jest gejem...
ta dwójka stanowiłaby niezłą parę.
Rozsiadłam się wygodnie w krześle i
po kolei opowiedziałam mu o wczorajszych poszukiwaniach Rose i nie
tylko. Wspomniałam też o Martinie i o tym co zrobił Luke.
-a co z tobą? -zapytał nagle,
dotykając mojej szyi. Może to dziwne, ale przez ostatni czas nawet
nie miałam czasu o tym pomyśleć.
Wszystkie moje myśli zajął Harry, a
wczoraj nie myślałam o niczym innym tylko o Rose. Całą drogę do
jej dziadków, wyklinałam cały świat, ale cieszyłam się że jej
nic się nie stało.
Kiedy mój ukochany brat wreszcie
postanowił wrócić do swojego faceta, ja weszłam do łazienki i
dokładnie przyjrzałam się mojej szyi. Musiałam załapać się
umywali, aby się nie przewrócić. Moja szyja wyglądała tak jak
twarz Luka kilka dni wcześniej.
Siniak układał się w sznur pereł.
Dobrze, że nie musiałam dziś przyjmować żadnych klientów.
Wczoraj się trochę zgrzałam w szaliku, ale on wczoraj nie był aż
tak widoczny!
Ubrana w zwykłą białą koszulkę i w
ogrodniczki wyszłam z łazienki. Za nim dotarłam do salonu
sprawdziłam telefon. Nie miałam żadnych wiadomości od Harrego.
Postanowiłam się tym nie przejmować.
W drzwiach do salonu stał Fabian,
przyglądał się czemuś. Westchnęłam głośno, miałam ochotę
przyłożyć mu w głowę. Jeszcze jeden facet wlepiający się w
Luka. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to nie Luke jest tym
na którego patrzy. Le stał przy drzwiach wejściowych i czegoś
szukał. Dalej był w samych bokserkach.
-gdzie Luke? -zapytałam przyjaciela
brata
-śpi... -podeszłam do kanapy. Byłam
zdziwiona, gdy naprawdę zobaczyłam Luka śpiącego na kanapie. Nie
wiem jakim cudem, ale jeszcze się nie obudził, to wszystko było
bardzo dziwne. Okryłam jego ciało kocem, tak aby nie był obiektem
muzealnym dla chłopaków.
-Le, idę do pracy -klepnęłam brata w
ramię. -zajmiesz się Lukiem.
Skinął tylko głową i znowu wziął
się za wyciągani czegoś spod szafy na kurtki.
*
Było już grubo po południu, kiedy
mogłam wreszcie usiąść i spojrzeć na to co zrobiłam.
Posprzątanie dwóch biur nieźle dało mi się we znaki.
Musiałam jeszcze poukładać
segregatory z dokumentami i mogłam zamknąć „Zacisze” na całe
dwa tygodnie. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam z tego powodu.
Ostatnio źle się czułam w biurze, a to wszystko zaczęło się w
momencie, kiedy Harry pierwszy raz przekroczył próg tego
pomieszczenia. Jego zielone oczy były najpiękniejszymi jakie
widziałam, a jego ciało?!
Oparłam się o ścianę na wspomnienie
jego rozgrzanego ciało tuż przy moim. Bardzo żałowałam, że nie
pamiętałam nic z tamtej nocy, kiedy spaliśmy razem. To musiało
być nieziemskie uczucie móc przytulać się całą noc do jego
ciała.
Samo wypomnienie ranka o tym mówiło.
Wystarczyło, że leżałam w jego ramionach piętnaście minut.
*Harry*
Siedziałem w kuchni i stukałem
szklanką o blat stołu. Mama krzątała się po całej kuchni,
powoli przygotowując się do świąt. Właśnie święta, zamiast
zostać przy Sue... kiedy mnie potrzebowała, ja podkuliłem ogon i
uciekłem. To wszystko co otaczało Sue, zaczęło mnie przerastać.
Moje uczucia do niej mnie przerażały!
Kiedy rano obudziłem się u jej boku,
nagle poczułem dziwne odczucia w całym ciele. Każda cząstka
mojego ciała mrowiła. Miałem wrażenie, że motyl na moim brzuchu
trzepocze skrzydełkami.
Uderzyłem mocno głową o blat. Byłem
największym idiotą, jakiego matka ziemia stworzyła.
Położyłem dłonie na głowę.
Tamtej nocy, kiedy tyko położyłem
Sue do łóżka. Zadzwoniłem do Le, aby obeznać się w sytuacji i
dowiedziałem się więcej niż chciałem.
Cały czas po mojej głowie chodziły
jego słowa „on jest gejem, Harry”. Nie mogłem przez to spać w
nocy. Jak to możliwe, że można być z kimś przez tyle lat, nie
interesując się tą osobą. Nie wyobrażam sobie takiego życia.
Budzić się codziennie obok tej osoby i karmić ją kłamstwami...
mimo tego, że zamiast miłości czujesz do niej obrzydzenie.
Kiedy jednak spojrzałem w jej oczy, o
wszystkim zapomniałem. W jej mieszkaniu zobaczyłem Le i tego jego
faceta i nagle wszystko wróciło. Zachowałem się karygodnie...
poczucie winy zaczęło mnie zjadać od środka.
Wybrałem jej numer. Odebrała po kilku
sygnałach.
-słucham? -przywitał mnie jej
zdyszany głos. Wyglądało jakby gdzieś się śpieszyła. Słyszałem
krzyki ludzi.
-Sue...
-Harry, to nie pora -jęknęła -Le i
co z nim?
-jest nie przytomny -odpowiedział
stłumiony głos. Zmarszczyłem czoło. To wszystko stawało się
dziwne.
-Sue, co się dzieje? -zapytałem
szybko
-Luke, jest w szpitalu -moja pierwszą
myślą było, to że nasz kochany mały Luke coś nawywijał, a ja
będę musiał jakoś nas z tego wyciągnąć -rozchorował się
-odetchnąłem z ulgą, nie to że życzyłem mu najgorzej. Nie
dobrze, że był chory, ale nie chciałem być znowu obarczany o jego
obitą twarz. -zadzwonię później... -rozłączyła się.
*Sue*
Siedziałam już godzinę na
poczekalni. Za nim lekarze zrobili wszystkie badania, ja zdążyłam
przyrosnąć do ławki. Le pojechał do hotelu, w którym przebywał
Luke, aby zabrać jego rzeczy. Okazało się, że reszt bandy
wymeldowała się rano i wyjechała do Sydney. Nie wiem co ich
wszystkich napadło, aby tak nagle wyjeżdżać!
Tak, wiem... święta!
-Sue... -podniosłam się na dźwięk
głosu Petera. Stał przede mną lekko się uśmiechając
-i co z nim?
-a co z tobą? -usiadł obok mnie i
lekko odsunął szalik z mojej szyi. Skrzywił się przy tym
-mogłabyś to czymś smarować.
-co z nim?
-musimy go zostawić jeden dzień na
obserwacji -westchnął -miał ponad czterdzieści stopni gorączki.
Pewnie będzie potrzebował opieki przez kilka dni
-wyślę go do Sydney
*
Kiedy wyszłam ze szpitala, o mało nie
zaczęłam walić głową w mur. Nie mogłam odesłać Luka do domu i
nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Nie powinnam w ogóle się
nim interesować, bo był tylko moim klientem, ale... był przecież
bezbronnym dzieckiem i w jakimś stopniu naszym przyjacielem. Nie ma
co ukrywać, zaczęłam lubić Luka.
Musiałam zadzwonić do Rose. W takiej
sytuacji to tylko jej mogłam się wygadać. Le oczywiście się
ucieszył, że Luke zostanie u nas na parę dni...
-Sue -usłyszałam jej bardzo radosny
głos. Przynajmniej ona miała dziś dobry dzień.
-cześć Rose -byłam zrezygnowana
-Luke jest w szpitalu
-co?! -musiałam odstawić telefon od
ucha. -jak to w szpitalu?
-rozchorował się, bardzo się
rozchorował. Muszę kogoś znaleźć, aby się nim zajął...
-przerwałam -albo nie, ja się nim zajmę... Perspektywa spędzenia
świąt z Lukiem jest lepsza niż ta z moją matką, która pewnie na
święta zaprosi Denisa...
Ledwo skończyłam rozmowę, a na moim
wyświetlaczu ukazała się nazwa „mama”.
-o wilku mowa -prychnęłam pod nosem.
Stałam i wpatrywałam się w telefon.
Nie chciałam z nią rozmawiać, ale ponad pięćdziesiąt razy dziś
do mnie dzwoniła. Oddzwoniłam do niej. Byłam w szoku kiedy od
samego wstępu zaczęła mnie przepraszać. Na początku nie
wiedziałam o czym ona do mnie mówi.
Jednak kiedy zaprosiła mnie i Harrego
na śniadanie świąteczne, o mało nie połknęłam języka z
wrażenia. Miałam też przeprosić Harrego za jej zachowanie.
Kiedy się rozłączyła, jeszcze przez
chwilę stałam z telefonem przy uchu. Nie miałam pojęcia co się
przed chwilą stało. W ogóle co moi bracia wymyślili za śpiewkę,
skoro mama tak mnie przepraszała i błagała o wybaczenie.
Mój telefon zawibrował. Dostałam
wiadomość od Harrego. Uparli się dziś na mnie, byłam ciekawa kto
jeszcze będzie dziś chciał ze mną rozmawiać!
HarryS: będę jutro
Ja: pomyliłeś numery
Wzruszyłam ramionami i wsiadłam do
auta. Mogłam wreszcie pojechać do domu i się zrelaksować.
Marzyłam o gorącej wodzie, dużej
ilości piany i... i o dobrym winie. Mój telefon znowu dał znać,
że przyszła wiadomość.
HarryS: nie... do jutra, Sue
Ze zdziwieniem patrzałam na telefon.
Czy ten idiota sobie myśli, że po tym co zrobił, tak po prostu
będę się cieszyć z jego przyjazdu?
Ja: widzimy się po świętach.
Wesołych :D
Odpowiedź uzyskałam od razu.
HarryS: widzimy się jutro.
Rzuciłam telefon na siedzenie obok i
ruszyłam do domu. Przez ostatnie dni jeździłam więcej autem niż
przez ostatnie lata.
Zaparkowałam pod domem i aby wyładować
złość na Harrego, zaczęłam uderzać dłońmi o kierownicę.
Prawdopodobnie każdy kto by mnie teraz zobaczył uznałby mnie za
wariatkę. Ogólnie tak się czułam... tylko wariatki zakochują się
w Harrym Stylesie...
*
Rano obudziłam się z ogromnym bólem
głowy. Pierwsze co zrobiłam to nałykałam się pigułek
przeciwbólowych. Nie mogłam funkcjonować, a jak zawsze miałam
kilka rzeczy do zrobienia. Musiałam odebrać Luka ze szpitala, tak
przynajmniej napisał mi Peter „możesz odebrać swojego
przyjaciela ze szpitala”.
-no dziękuję za pozwolenie
-wymamrotałam sama do siebie. Wzięłam pierwszego łyka kawy i
skrzywiłam się. Dziś kawa smakowała jak brudne skarpetki Le.
Krzywiąc się, ubrałam się i wyszłam
z domu. W myślach porządkowałam sobie różne sprawy. Zaczynając
od Harrego a kończąc na Luku, po którego musiałam teraz
podjechać.
Byłam trochę zła, ale z drugiej
strony... strasznie było mi go żal. Rozchorował się po
poszukiwaniach Rose.
*
W szpitalu zamiast mojego brata
przywitała mnie wysoka blondynka. Poinformowała mnie, że pacjenta
można już odebrać, a poza tym można było go już zabrać
wczoraj, ale jej kolega po fachu, czyli Peter, postanowił zostawić
go na obserwacji.
Weszłam do sali w której leżał
Luke. Siedział ubrany na łóżku i jakby nie jego czerwona koszula,
nie można by było go odróżnić od ściany. Naprawdę nie wyglądał
najlepiej. Przy nakładaniu butów, strasznie jęczał.
-pomogę ci -uklękłam obok niego i
zawiązałam jego buty. -idziemy? -spojrzał na mnie. Wyglądał
jakby miał zaraz upaść.
-Sue... -wyszeptał -dziękuję
Skinęłam głową i wyprowadziłam go
ze szpitala. Od wczoraj w moim bagażniku jeżdżą jego rzeczy.
Miałam nadzieję, że nie uszkodziłam jego gitary. Kto wie ile to
cholerstwo kosztowało.
Luke usiadł na przednim siedzeniu i
okrył się swoja kurtką. Podkręciłam ogrzewanie i spojrzałam na
niego. Trząsł się. Niby gorączka zmalała, ale widać nie na
tyle, żeby chłopak dobrze funkcjonował.
Przejmując ich sprawę, nawet nie
myślałam że będę niańczyć Luka.
Mój telefon zadzwonił. Zatrzymałam
się i sprawdziłam telefon. Dzwoniła babcia, mama mojego ojca -tego
prawdziwego.
-babcia? -zapytałam z niedowierzaniem
-Susanne! -krzyknęła, a ja się
roześmiałam -kochanie, przyjeżdżam na święta -pokręciłam
głową... że jak?
-gdzie na święta?
-twoja matka mnie zaprosiła, będę
lądować koło pierwszej w nocy. Odbierzesz mnie, tak? -chyba czegoś
z tego nie rozumiałam
-nie spędzasz świąt z tatą? -byłam
zdziwiona. Nie mogłam pojąć jak moja matka mogła zaprosić moją
babcię. Nie widziały się chyba od momentu, gdy zamknęłyśmy za
sobą drzwi naszego „starego” domu. Domu, mojego ojca.
-stęskniłam się za wami. Dawno nie
widziałam ciebie, ani Petera! Przyjedziesz po mnie prawda?!
-tak przyjadę -odparłam zrezygnowana.
Moje życie ostatnio było dość często przewracane do góry dnem.
-będę musiała się u ciebie
zatrzymać -zazgrzytałam zębami. Nie wiem jak, ale …
-babciu, ale miesza ze mną Le z...
-Lue? To ten syn...
-tak babciu -przerwałam jej za nim
powiedziała coś dziwnego.
-odbierzesz mnie?
-tak babciu -rozłączyłam się.
Oparłam głowę o kierownicę. Musiałam coś wymyślić. Na pewno
babcia będzie u mnie spać, ale przecież nie mam miejsca! Wszystkie
trzy pokoje miały być zajęte! Przecież nie pozwolę spać babci
na kanapie, albo Lukowi... o sobie nie wspomnę. Nie wyślę babci do
hotelu „ojca”... a na pewno nie wykopię Le i Fabiana. Wszystko
się źle układało. Bardzo źle!
-Sue... -poczułam ciepłą i drżącą
dłoń Luka na swoim ramieniu
-minuta, Luke... -skinął głową.
Musiałam coś szybko wymyślić. Luke był chory i nie mógł
siedzieć wieczność w aucie. Jeszcze nabawi się przeze mnie
zapalenia płuc.
Pomysł, co mam z nim zrobić uderzył
we mnie niespodziewanie. Z uśmiechem spojrzałam na niego i
odpaliłam auto. Zawróciłam się i z uśmiechem stwierdziłam, że
czeka nas długa podróż. Wiedziałam, że za nim dojadę i wrócę
będę musiała jechać po babcię.
Droga od wczoraj nic się nie zmieniła,
dom dziadków Rose, też się nie zmienił.
Zatrzymałam auto przy aucie Rose i
wysiadłam. Poczekałam, aż Luke się ubierze i podeszliśmy do
drzwi. Zapukałam. Drzwi otworzył mi starszy mężczyzna. Na mój
widok uśmiechnął się szeroko.
-Susanne, jak miło cię znowu widzieć
-panie Tomson -odparłam i wepchałam
Luka do środka -przepraszam, za najście, ale... to jest Luke
-wskazałam na mojego towarzysza -nasz przyjaciel. Niestety się
rozchorował i nie ma się kto nim zając. Pomyślałam, że może
pańska żona... -nie było mi dane dokończyć. Luk jęknął,
zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę gdzie patrzał. Do kuchni
weszła Rose w krótkiej sukience. Wyglądało, że gdzieś wychodzi.
-oczywiście, zajmiemy się Lukiem
-mężczyzna dziwnie się uśmiechnął -Rose... -dziewczyna się
odwróciła i zamarła. Szklanka, która trzymała w dłoni upadła i
rozbiła się.
To dopiero było wejście smoka.
*Harry*
Była noc kiedy wysiadłem z samolotu.
Padałem ogólnie na twarz. Mama nie była zbytnio zadowolona, że
opuszczam ją n święta, które mogliśmy spędzić razem pierwszy
raz od wielu lat. Ciągnęło mnie jednak do Sue, musiałem jakoś
wytłumaczyć jej swoje zachowanie. Nie chciałem aby się na mnie
gniewała, aby wszystko się udało musieliśmy żyć w dobrych
stosunkach.
Nagle jakaś staruszka przejechała mi
wózkiem z bagażami po stopie. Nie wiem jak, ale zakląłem tak
głośno, że staruszka przystanęła i na mnie spojrzała.
Chyba domyśliła się co zrobiła i
zaczęła przepraszać. Na koniec poprosiła o pomoc, bo bała się
że zrobi jeszcze komuś krzywdę.
Okazało się, że starsza pani ma na
imię Klara i przyjechała na święta do swojej byłej synowej, a z
lotniska miała ją odebrać wnuczka.
Staruszka strasznie dużo mówiła, ale
przynajmniej odwróciła moją uwagę od Sue, która właśnie jak
zjawa stanęła przed nami.
-Susanne! -starsza pani przygarnęła
trochę zdezorientowaną Sue. Wtedy zakumałem z kim mam do
czynienia. Nie mogłem trafić lepiej!
-cudownie -jęknąłem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz