środa, 16 grudnia 2015

Chapter Fifteen (edycja świąteczna cz.1)




*Sue*
Budzik dzwonił nie miłosiernie. Czułam się jakby ktoś zrzucił mnie z wieżowca i poprawił walcem. Byłam taka zmęczona. Ostatnie dni nieźle dały mi w kość, dobrze że nie osiwiałam!
Otworzyłam lekko oczy i wyłączyłam budzik. Dziś był pierwszy dzień przerwy świątecznej, ale porządki w biurze nie mogły poczekać.
Nie musiałabym tego dziś robić sama, jakby Rose nie zrobiła sobie małych wakacji. Nie winię jej za to, mam nadzieję, że wróci do mnie z bateriami naładowanymi na max i ustawi do pionu Luka.
Właśnie Luk! Założyłam szybko szlafrok na piżamę i wyszłam z pokoju. W salonie naprzeciwko kanapy stał Le, był ubrany tylko w bokserki i uporczywie wpatrywał się w coś.
Podeszłam do niego i skrzywiłam się kiedy zobaczyłam Luka. Spał rozebrany, a koc osłaniał mu tylko jedno udo.
Uderzyłam brata w ramię.
-to się zalicza do molestowania -szepnęłam, kiedy odwrócił do mnie twarz. Widziałam, że podobało mu się to co widział, więc zasłoniłam mu oczy dłonią.
-ej... daj mi popatrzeć -za wszelką cenę chciał wyjrzeć za moją dłoń.
-nie wiem, czy ja bym chciała otworzyć oczy i zobaczyć nagą babę wiszącą nade mną -okryłam szczelnie Luka i złapałam Le za ramię. Zaciągnęłam go do kuchni. Tam przynajmniej mogliśmy porozmawiać trochę głośniej niż przed chwilą.
-muszę się chyba zacząć ubierać... za dużo facetów tu się ostatnio kręci -roześmiał się cicho. Zgromiłam go wzrokiem. Usiadłam przy stoliku naprzeciwko niego -choć, wolę Harrego...
-ja też... -zakryłam usta dłonią. To na pewno nie miało wylecieć z moich ust. Właśnie się przyznałam, że mój podopieczny nie jest mi obojętny.
-a on? -wskazał ruchem głowy na salon
-to podopieczny Rose. Szukaliśmy jej wczoraj cały wieczór, dlatego wróciłam tak późno...
-Rosemarie? -mój kochany brat miał w zwyczaju zwracać się do Rose jej pełnym imieniem. Akcentował je tak, że nawet mnie to wkurzało, a co dopiero Rose. Prawda była jednak taka, że o to właśnie chodziło. Mój kochany brat uwielbiał wkurzać Rose! Jakby nie fakt, że mój brat jest gejem... ta dwójka stanowiłaby niezłą parę.
Rozsiadłam się wygodnie w krześle i po kolei opowiedziałam mu o wczorajszych poszukiwaniach Rose i nie tylko. Wspomniałam też o Martinie i o tym co zrobił Luke.
-a co z tobą? -zapytał nagle, dotykając mojej szyi. Może to dziwne, ale przez ostatni czas nawet nie miałam czasu o tym pomyśleć.
Wszystkie moje myśli zajął Harry, a wczoraj nie myślałam o niczym innym tylko o Rose. Całą drogę do jej dziadków, wyklinałam cały świat, ale cieszyłam się że jej nic się nie stało.
Kiedy mój ukochany brat wreszcie postanowił wrócić do swojego faceta, ja weszłam do łazienki i dokładnie przyjrzałam się mojej szyi. Musiałam załapać się umywali, aby się nie przewrócić. Moja szyja wyglądała tak jak twarz Luka kilka dni wcześniej.
Siniak układał się w sznur pereł. Dobrze, że nie musiałam dziś przyjmować żadnych klientów. Wczoraj się trochę zgrzałam w szaliku, ale on wczoraj nie był aż tak widoczny!
Ubrana w zwykłą białą koszulkę i w ogrodniczki wyszłam z łazienki. Za nim dotarłam do salonu sprawdziłam telefon. Nie miałam żadnych wiadomości od Harrego. Postanowiłam się tym nie przejmować.
W drzwiach do salonu stał Fabian, przyglądał się czemuś. Westchnęłam głośno, miałam ochotę przyłożyć mu w głowę. Jeszcze jeden facet wlepiający się w Luka. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to nie Luke jest tym na którego patrzy. Le stał przy drzwiach wejściowych i czegoś szukał. Dalej był w samych bokserkach.
-gdzie Luke? -zapytałam przyjaciela brata
-śpi... -podeszłam do kanapy. Byłam zdziwiona, gdy naprawdę zobaczyłam Luka śpiącego na kanapie. Nie wiem jakim cudem, ale jeszcze się nie obudził, to wszystko było bardzo dziwne. Okryłam jego ciało kocem, tak aby nie był obiektem muzealnym dla chłopaków.
-Le, idę do pracy -klepnęłam brata w ramię. -zajmiesz się Lukiem.
Skinął tylko głową i znowu wziął się za wyciągani czegoś spod szafy na kurtki.
*
Było już grubo po południu, kiedy mogłam wreszcie usiąść i spojrzeć na to co zrobiłam. Posprzątanie dwóch biur nieźle dało mi się we znaki.
Musiałam jeszcze poukładać segregatory z dokumentami i mogłam zamknąć „Zacisze” na całe dwa tygodnie. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam z tego powodu. Ostatnio źle się czułam w biurze, a to wszystko zaczęło się w momencie, kiedy Harry pierwszy raz przekroczył próg tego pomieszczenia. Jego zielone oczy były najpiękniejszymi jakie widziałam, a jego ciało?!
Oparłam się o ścianę na wspomnienie jego rozgrzanego ciało tuż przy moim. Bardzo żałowałam, że nie pamiętałam nic z tamtej nocy, kiedy spaliśmy razem. To musiało być nieziemskie uczucie móc przytulać się całą noc do jego ciała.
Samo wypomnienie ranka o tym mówiło. Wystarczyło, że leżałam w jego ramionach piętnaście minut.

*Harry*
Siedziałem w kuchni i stukałem szklanką o blat stołu. Mama krzątała się po całej kuchni, powoli przygotowując się do świąt. Właśnie święta, zamiast zostać przy Sue... kiedy mnie potrzebowała, ja podkuliłem ogon i uciekłem. To wszystko co otaczało Sue, zaczęło mnie przerastać. Moje uczucia do niej mnie przerażały!
Kiedy rano obudziłem się u jej boku, nagle poczułem dziwne odczucia w całym ciele. Każda cząstka mojego ciała mrowiła. Miałem wrażenie, że motyl na moim brzuchu trzepocze skrzydełkami.
Uderzyłem mocno głową o blat. Byłem największym idiotą, jakiego matka ziemia stworzyła.
Położyłem dłonie na głowę.
Tamtej nocy, kiedy tyko położyłem Sue do łóżka. Zadzwoniłem do Le, aby obeznać się w sytuacji i dowiedziałem się więcej niż chciałem.
Cały czas po mojej głowie chodziły jego słowa „on jest gejem, Harry”. Nie mogłem przez to spać w nocy. Jak to możliwe, że można być z kimś przez tyle lat, nie interesując się tą osobą. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Budzić się codziennie obok tej osoby i karmić ją kłamstwami... mimo tego, że zamiast miłości czujesz do niej obrzydzenie.
Kiedy jednak spojrzałem w jej oczy, o wszystkim zapomniałem. W jej mieszkaniu zobaczyłem Le i tego jego faceta i nagle wszystko wróciło. Zachowałem się karygodnie... poczucie winy zaczęło mnie zjadać od środka.
Wybrałem jej numer. Odebrała po kilku sygnałach.
-słucham? -przywitał mnie jej zdyszany głos. Wyglądało jakby gdzieś się śpieszyła. Słyszałem krzyki ludzi.
-Sue...
-Harry, to nie pora -jęknęła -Le i co z nim?
-jest nie przytomny -odpowiedział stłumiony głos. Zmarszczyłem czoło. To wszystko stawało się dziwne.
-Sue, co się dzieje? -zapytałem szybko
-Luke, jest w szpitalu -moja pierwszą myślą było, to że nasz kochany mały Luke coś nawywijał, a ja będę musiał jakoś nas z tego wyciągnąć -rozchorował się -odetchnąłem z ulgą, nie to że życzyłem mu najgorzej. Nie dobrze, że był chory, ale nie chciałem być znowu obarczany o jego obitą twarz. -zadzwonię później... -rozłączyła się.

*Sue*
Siedziałam już godzinę na poczekalni. Za nim lekarze zrobili wszystkie badania, ja zdążyłam przyrosnąć do ławki. Le pojechał do hotelu, w którym przebywał Luke, aby zabrać jego rzeczy. Okazało się, że reszt bandy wymeldowała się rano i wyjechała do Sydney. Nie wiem co ich wszystkich napadło, aby tak nagle wyjeżdżać!
Tak, wiem... święta!
-Sue... -podniosłam się na dźwięk głosu Petera. Stał przede mną lekko się uśmiechając
-i co z nim?
-a co z tobą? -usiadł obok mnie i lekko odsunął szalik z mojej szyi. Skrzywił się przy tym -mogłabyś to czymś smarować.
-co z nim?
-musimy go zostawić jeden dzień na obserwacji -westchnął -miał ponad czterdzieści stopni gorączki. Pewnie będzie potrzebował opieki przez kilka dni
-wyślę go do Sydney
*
Kiedy wyszłam ze szpitala, o mało nie zaczęłam walić głową w mur. Nie mogłam odesłać Luka do domu i nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Nie powinnam w ogóle się nim interesować, bo był tylko moim klientem, ale... był przecież bezbronnym dzieckiem i w jakimś stopniu naszym przyjacielem. Nie ma co ukrywać, zaczęłam lubić Luka.
Musiałam zadzwonić do Rose. W takiej sytuacji to tylko jej mogłam się wygadać. Le oczywiście się ucieszył, że Luke zostanie u nas na parę dni...
-Sue -usłyszałam jej bardzo radosny głos. Przynajmniej ona miała dziś dobry dzień.
-cześć Rose -byłam zrezygnowana -Luke jest w szpitalu
-co?! -musiałam odstawić telefon od ucha. -jak to w szpitalu?
-rozchorował się, bardzo się rozchorował. Muszę kogoś znaleźć, aby się nim zajął... -przerwałam -albo nie, ja się nim zajmę... Perspektywa spędzenia świąt z Lukiem jest lepsza niż ta z moją matką, która pewnie na święta zaprosi Denisa...
Ledwo skończyłam rozmowę, a na moim wyświetlaczu ukazała się nazwa „mama”.
-o wilku mowa -prychnęłam pod nosem.
Stałam i wpatrywałam się w telefon. Nie chciałam z nią rozmawiać, ale ponad pięćdziesiąt razy dziś do mnie dzwoniła. Oddzwoniłam do niej. Byłam w szoku kiedy od samego wstępu zaczęła mnie przepraszać. Na początku nie wiedziałam o czym ona do mnie mówi.
Jednak kiedy zaprosiła mnie i Harrego na śniadanie świąteczne, o mało nie połknęłam języka z wrażenia. Miałam też przeprosić Harrego za jej zachowanie.
Kiedy się rozłączyła, jeszcze przez chwilę stałam z telefonem przy uchu. Nie miałam pojęcia co się przed chwilą stało. W ogóle co moi bracia wymyślili za śpiewkę, skoro mama tak mnie przepraszała i błagała o wybaczenie.
Mój telefon zawibrował. Dostałam wiadomość od Harrego. Uparli się dziś na mnie, byłam ciekawa kto jeszcze będzie dziś chciał ze mną rozmawiać!
HarryS: będę jutro
Ja: pomyliłeś numery
Wzruszyłam ramionami i wsiadłam do auta. Mogłam wreszcie pojechać do domu i się zrelaksować.
Marzyłam o gorącej wodzie, dużej ilości piany i... i o dobrym winie. Mój telefon znowu dał znać, że przyszła wiadomość.
HarryS: nie... do jutra, Sue
Ze zdziwieniem patrzałam na telefon. Czy ten idiota sobie myśli, że po tym co zrobił, tak po prostu będę się cieszyć z jego przyjazdu?
Ja: widzimy się po świętach. Wesołych :D
Odpowiedź uzyskałam od razu.
HarryS: widzimy się jutro.
Rzuciłam telefon na siedzenie obok i ruszyłam do domu. Przez ostatnie dni jeździłam więcej autem niż przez ostatnie lata.
Zaparkowałam pod domem i aby wyładować złość na Harrego, zaczęłam uderzać dłońmi o kierownicę. Prawdopodobnie każdy kto by mnie teraz zobaczył uznałby mnie za wariatkę. Ogólnie tak się czułam... tylko wariatki zakochują się w Harrym Stylesie...
*
Rano obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Pierwsze co zrobiłam to nałykałam się pigułek przeciwbólowych. Nie mogłam funkcjonować, a jak zawsze miałam kilka rzeczy do zrobienia. Musiałam odebrać Luka ze szpitala, tak przynajmniej napisał mi Peter „możesz odebrać swojego przyjaciela ze szpitala”.
-no dziękuję za pozwolenie -wymamrotałam sama do siebie. Wzięłam pierwszego łyka kawy i skrzywiłam się. Dziś kawa smakowała jak brudne skarpetki Le.
Krzywiąc się, ubrałam się i wyszłam z domu. W myślach porządkowałam sobie różne sprawy. Zaczynając od Harrego a kończąc na Luku, po którego musiałam teraz podjechać.
Byłam trochę zła, ale z drugiej strony... strasznie było mi go żal. Rozchorował się po poszukiwaniach Rose.
*
W szpitalu zamiast mojego brata przywitała mnie wysoka blondynka. Poinformowała mnie, że pacjenta można już odebrać, a poza tym można było go już zabrać wczoraj, ale jej kolega po fachu, czyli Peter, postanowił zostawić go na obserwacji.
Weszłam do sali w której leżał Luke. Siedział ubrany na łóżku i jakby nie jego czerwona koszula, nie można by było go odróżnić od ściany. Naprawdę nie wyglądał najlepiej. Przy nakładaniu butów, strasznie jęczał.
-pomogę ci -uklękłam obok niego i zawiązałam jego buty. -idziemy? -spojrzał na mnie. Wyglądał jakby miał zaraz upaść.
-Sue... -wyszeptał -dziękuję
Skinęłam głową i wyprowadziłam go ze szpitala. Od wczoraj w moim bagażniku jeżdżą jego rzeczy. Miałam nadzieję, że nie uszkodziłam jego gitary. Kto wie ile to cholerstwo kosztowało.
Luke usiadł na przednim siedzeniu i okrył się swoja kurtką. Podkręciłam ogrzewanie i spojrzałam na niego. Trząsł się. Niby gorączka zmalała, ale widać nie na tyle, żeby chłopak dobrze funkcjonował.
Przejmując ich sprawę, nawet nie myślałam że będę niańczyć Luka.
Mój telefon zadzwonił. Zatrzymałam się i sprawdziłam telefon. Dzwoniła babcia, mama mojego ojca -tego prawdziwego.
-babcia? -zapytałam z niedowierzaniem
-Susanne! -krzyknęła, a ja się roześmiałam -kochanie, przyjeżdżam na święta -pokręciłam głową... że jak?
-gdzie na święta?
-twoja matka mnie zaprosiła, będę lądować koło pierwszej w nocy. Odbierzesz mnie, tak? -chyba czegoś z tego nie rozumiałam
-nie spędzasz świąt z tatą? -byłam zdziwiona. Nie mogłam pojąć jak moja matka mogła zaprosić moją babcię. Nie widziały się chyba od momentu, gdy zamknęłyśmy za sobą drzwi naszego „starego” domu. Domu, mojego ojca.
-stęskniłam się za wami. Dawno nie widziałam ciebie, ani Petera! Przyjedziesz po mnie prawda?!
-tak przyjadę -odparłam zrezygnowana. Moje życie ostatnio było dość często przewracane do góry dnem.
-będę musiała się u ciebie zatrzymać -zazgrzytałam zębami. Nie wiem jak, ale …
-babciu, ale miesza ze mną Le z...
-Lue? To ten syn...
-tak babciu -przerwałam jej za nim powiedziała coś dziwnego.
-odbierzesz mnie?
-tak babciu -rozłączyłam się. Oparłam głowę o kierownicę. Musiałam coś wymyślić. Na pewno babcia będzie u mnie spać, ale przecież nie mam miejsca! Wszystkie trzy pokoje miały być zajęte! Przecież nie pozwolę spać babci na kanapie, albo Lukowi... o sobie nie wspomnę. Nie wyślę babci do hotelu „ojca”... a na pewno nie wykopię Le i Fabiana. Wszystko się źle układało. Bardzo źle!
-Sue... -poczułam ciepłą i drżącą dłoń Luka na swoim ramieniu
-minuta, Luke... -skinął głową. Musiałam coś szybko wymyślić. Luke był chory i nie mógł siedzieć wieczność w aucie. Jeszcze nabawi się przeze mnie zapalenia płuc.
Pomysł, co mam z nim zrobić uderzył we mnie niespodziewanie. Z uśmiechem spojrzałam na niego i odpaliłam auto. Zawróciłam się i z uśmiechem stwierdziłam, że czeka nas długa podróż. Wiedziałam, że za nim dojadę i wrócę będę musiała jechać po babcię.
Droga od wczoraj nic się nie zmieniła, dom dziadków Rose, też się nie zmienił.
Zatrzymałam auto przy aucie Rose i wysiadłam. Poczekałam, aż Luke się ubierze i podeszliśmy do drzwi. Zapukałam. Drzwi otworzył mi starszy mężczyzna. Na mój widok uśmiechnął się szeroko.
-Susanne, jak miło cię znowu widzieć
-panie Tomson -odparłam i wepchałam Luka do środka -przepraszam, za najście, ale... to jest Luke -wskazałam na mojego towarzysza -nasz przyjaciel. Niestety się rozchorował i nie ma się kto nim zając. Pomyślałam, że może pańska żona... -nie było mi dane dokończyć. Luk jęknął, zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę gdzie patrzał. Do kuchni weszła Rose w krótkiej sukience. Wyglądało, że gdzieś wychodzi.
-oczywiście, zajmiemy się Lukiem -mężczyzna dziwnie się uśmiechnął -Rose... -dziewczyna się odwróciła i zamarła. Szklanka, która trzymała w dłoni upadła i rozbiła się.
To dopiero było wejście smoka.

*Harry*
Była noc kiedy wysiadłem z samolotu. Padałem ogólnie na twarz. Mama nie była zbytnio zadowolona, że opuszczam ją n święta, które mogliśmy spędzić razem pierwszy raz od wielu lat. Ciągnęło mnie jednak do Sue, musiałem jakoś wytłumaczyć jej swoje zachowanie. Nie chciałem aby się na mnie gniewała, aby wszystko się udało musieliśmy żyć w dobrych stosunkach.
Nagle jakaś staruszka przejechała mi wózkiem z bagażami po stopie. Nie wiem jak, ale zakląłem tak głośno, że staruszka przystanęła i na mnie spojrzała.
Chyba domyśliła się co zrobiła i zaczęła przepraszać. Na koniec poprosiła o pomoc, bo bała się że zrobi jeszcze komuś krzywdę.
Okazało się, że starsza pani ma na imię Klara i przyjechała na święta do swojej byłej synowej, a z lotniska miała ją odebrać wnuczka.
Staruszka strasznie dużo mówiła, ale przynajmniej odwróciła moją uwagę od Sue, która właśnie jak zjawa stanęła przed nami.
-Susanne! -starsza pani przygarnęła trochę zdezorientowaną Sue. Wtedy zakumałem z kim mam do czynienia. Nie mogłem trafić lepiej!

-cudownie -jęknąłem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz