Rozdział ZBIOROWY
*Sue*
Dotarcie do domu zajęło nam trochę
więcej czasu niż powinno. Okazało się, że moja sukienka była
podarta. Pytanie tylko, gdzie ja ją tak załatwiłam?!
Harry wzruszał tylko ramionami, jak o
to zapytałam. Jednak po jego minie wiedziałam, że kłamie.
Ubrana w jego spodnie od dresu, które
były na mnie trzy razy za duże i koszulce, która okazała się dla
mnie sukienką, a do tego szara bluza... wyszliśmy z hotelu. Harry,
tak mocno naciągał mi kaptur na głowę, że jeszcze chwila, a moja
twarz spotkałaby się z podłożem.
Wiem, że chronił mnie przed tym
tłumem, ale lekko przesadzał! W ogóle od samego rana przesadzał!
Traktował mnie jak jakąś
księżniczkę, nic nie pozwalał mi robić samej. Dobrze, że
przynajmniej pozwolił mi się samej ubrać.
*
Kiedy dotarliśmy do mojego mieszkanie,
nie miałam już siły nawet myśleć. Modliłam się, aby Le z
Fabianem już tam dotarli. Myśl, że znowu będziemy musieli
pocałować klamkę, jakoś mnie nie bawiła.
Nacisnęłam lekko klamkę i z ulgą
drzwi ustąpiły. Weszłam do środka a za mną Harry, który jak
widać był bardziej wykończony niż ja.
W kuchni zastałam obściskujących się
chłopców. Fabian robił prawdopodobnie obiad, a Le obejmował go w
pasie i szeptał coś do ucha. Zazdrościłam im tego wszystkiego.
Tak bardzo się kochali. Chciałam aby ktoś mnie też tak pokochał,
prawdziwą miłością... mimo moich wad.
Harry przerwał tą całą sielankę,
rzucając na blat szafki klucze, telefon i Bóg jeden wie co jeszcze.
Wszystko zrobiło taki hałas, że mój kac przypomniał o sobie.
Chłopcy odwrócili się w naszą stronę z uśmiechem.
-macie klucze? -Harry zapytał bez
żadnego przywitania się. Wyglądał jakby nagle stracił humor.
-macie -rzucił Le podchodząc do nas.
Najpierw objął Harrego, który nawet nie odwzajemnił uścisku. Coś
było nie tak... tylko co?!
*
Kiedy tylko Harry wyszedł, a zajęło
mu to jakieś pięć minut od momentu, kiedy przekroczyliśmy próg
mojego mieszkania. Byłam trochę na niego zła, za swoje zachowanie,
ale nie miałam czasu myśleć nad tym. poszłam się przebrać i
przygotować do pracy. Miałam na siedemnastą umówione spotkanie z
nowym klientem. Dochodziła czwarta, musiałam się spieszyć. Do
biura dotarłam o wpół do piątej, ledwo ściągnęłam płaszcz, a
usłyszałam walenie do drzwi. Na mojego klienta, który pewnie się
spóźni... jest za szybko.
Poirytowana poszłam otworzyć. Byłam
zdziwiona kiedy zobaczyłam Luka Hemmings'a. Stałam tam i
wpatrywałam się w niego. Nie miałam zielonego pojęcia skąd on
się tu wziął. Powinien wiedzieć, że nie zastanie tu Rose.
-wpuścisz mnie?
-nie ma tu Rose -zmarszczyłam brwi.
Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka.
-ja do ciebie -stanął przede mną,
trochę skrępowany. Coś było na rzeczy. Nie zdziwiłabym się,
jakby Rose posłała go do wszystkich diabłów.
-do mnie? -zaśmiałam się lekko. Nie
spodziewałabym się tego po nim -chcesz ze mną porozmawiać?
Ostatnio nie byłeś rozmowny.
-ja w sprawie Rose... -uu uuu... chyba
miałam racje. Rose musiała go kopnąć w tyłek, bo właśnie tak
wyglądał.
-co się stało? -usiadłam na kanapie,
wskazałam mu fotel. Usiadł na nim zrezygnowany.
-kim jest Martin? -jego pytanie
uderzyło w moją głowę z taką siłą, ze aż wbiłam się w
oparcie kanapy. Imię tego człowieka działało na mnie tak samo jak
Denis.
Zacisnęłam dłonie w pięści,
musiałam wziąć kilka głębokich oddechów, aby w miarę spokojnie
odpowiedzieć Lukowi na jego pytanie.
-Luke, chyba to już przerabialiśmy
-pochyliłam się odrobinę w jego kierunku -nie powinieneś się
wtranżalać w sprawy, które cię nie dotyczą.
-dotyczą -odpowiedział ostro.
-dotyczą, rozumiesz?! -wyprostował się w fotelu i spojrzał na
mnie z poważną miną -chcę wiedzieć o nim wszystko, za nim go
zabiję -syknął.
Musiałam chwilę przeczekać, za nim
minie mój szok po tym co powiedział. On chciał go zabić?!
Wzięłam kilka głębokich wdechów i
jak najspokojniej potrafiłam, odezwałam się do niego.
-Luke, posłuchaj... to nie twoja
sprawa. Jesteśmy obcymi ludźmi dla siebie, nie powinieneś...
-poskoczyłam, kiedy uderzył pięścią o stolik. Wszystkiego bym
się spodziewała, ale nie tego. Luke był zły i tego nie ukrywał.
-już to dziś słyszałem -mruknął
-do ciebie przyszedłem po informacje, a nie po kazanie. -widziałam
jak jego mięśnie się naprężają.
Musiało coś się stać, Luke nie
przybiegałby do mnie tak po prostu i nie wypytywał o sprawy, które
powinny go „obejść”.
-coś się stało, prawda? -moje
pytanie wywołało grymas zniecierpliwienia na jego twarzy.
Przeczuwałam, że Luke myślał, że uzyska informacje bez żadnych
pytań z mojej strony.
-był na koncercie... szarpał Rose
-serce zamarło mi na sekundę. Poczułam się jakbym cofnęła się
w czasie. Na samo wspomnienie przerażonej Rose, sama się
przeraziłam. Poczułam jak wpadam w jakiś dziwny wir, który wciąga
mnie w nicość. Wspomnienie ubiegłej nocy uderzyło we mnie z
zdwojoną siłą. Momentalnie poczułam zaciskające się na mojej
szyi dłonie. Znalazłam się w takiej samej sytuacji jak Rose.
-Sue... -Luke lekko trącił mnie w
ramie. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na niego.
-czy to wszystko Luke? -powoli wracałam
do siebie. Musiałam zapomnieć o Denisie i o tym co chciał zrobić.
Teraz liczyła się Rose, musiałam jak najszybciej się z nią
zobaczyć.
Kiedy nic nie odpowiedział, wstałam
gwałtownie i sięgnęłam po telefon. Zadzwoniłam do Rose, nie
odbierała. Zrezygnowałam po dziesięciu połączeniach z pocztą
głosową.
Wybrałam numer Adriana. Odrzucił mnie
dwa razy, ale za trzecim razem odebrał.
-czego chcesz, Sue
-porozmawiać...
-zapomnij -rozłączył się. Patrzałam
jak głupia na telefon. Ten idiota miał czelność się rozłączyć.
Chyba robił sobie jakieś żarty. Dobrze wiedział, że to nie
przejdzie. Musiałam się do niego przejść i raz na zawsze wyjaśnić
sytuację między nami.
-pocałowałem Rose -wymruczał Luke.
Roześmiałam się, to były najzabawniejsza rzecz jaką dziś
usłyszałam. To musiał być żart, przecież Luke nie mógł
pocałować Rose. Po jego minie odgadłam, ze sobie nie żartował.
Czy on nie rozumiał, że pogarszał
sprawę?! Po akcji z Martinem, on ją całuje. Brawo panie Hemmings.
-po twojej minie mogę odgadnąć, że
to co ci powiedziałem... niezbyt ci się spodobało.
-brawo panie Hemmings. Po takiej akcji,
najlepiej ją zacałować. Nie wiem jak mam ci gratulować! -mój
krzyk chyba słyszeli nawet na ulicy.
-może jakbyście mi powiedziały co
zrobił ten dupek, to inaczej bym do tego podchodził...
Odwróciłam się do niego plecami.
Położyłam dłoń na czole, musiałam to jakoś przemyśleć. Luke
musiał przestać chodzić za Rose. Przecież jak on ją skrzywdzi,
to go zabiję.
-trzymaj się od tego z daleka.
-odwróciłam się do niego -nie masz prawa wpieprzać się w jej
prywatne życie. Wasze stosunki od tego momentu mają się ograniczać
do służbowych. Koniec ze spotkaniami poza biurem! Jeśli nie, to
się zamienimy... rozumiesz? -nachyliłam się nad nim -rozumiesz?
-kim jest Martin? -zachowywał się tak
jakby to co powiedziałam nawet go nie obchodziło. Był
zdeterminowany. Jeśli moje groźby nie skutkowały, to znaczyło...
że Luke czuje coś do...
Roześmiałam się.
-Luke, nie zaczynaj nic co nie będziesz
mógł skończyć...
-nie zrobię tego -wyprostował się.
Teraz nasze twarze dzieliło kilka milimetrów. Czułam, że nie
kłamie.
-jeśli ja zranisz, zabiję cię
-trzymam cię za słowo -znowu oparł
się o oparcie fotela. Wyprostowałam się i zaczęłam przechadzać
się po pokoju. To co miałam mu do powiedzenia, potrzebowało
wychodzenia. Moje mięśnie za bardzo się naprężały, musiałam to
rozchodzić.
Chwile toczyłam między sobą małą
wojnę. Z jednej strony nie chciałam mu nic mówić, ale z
drugiej... może przynajmniej da jej spokój.
-to było rok temu. Kiedy Rose do mnie
zadzwoniła byłam w drodze do Włoch. Na początki w ogóle nie
rozumiałam co do mnie mówi. Niby Martin wpadł w jakiś szał, czy
coś. Bardzo się dziwiłam, bo przecież to był najspokojniejszy
człowiek jakiego znałam. Kiedy się rozłączyła, a raczej coś ją
rozłączyło... zadzwoniłam do Adriana. Okazało się, że...
-musiałam przerwać. Stanęłam i odwróciłam się twarzą do Luka
-chciał ją zgwałcić, jakby nie Adrian nie wiem co by się
stało... -mój głos się załamał. Za każdym razem kiedy o tym
myślałam, serce ściskało mi się. Cała żółć z żołądka
podeszła mi do gardła.
Najgorsze jednak było to, że Luke
siedział i wpatrywał się we mnie jak w idiotkę.
Nagle znieruchomiał i miałam
wrażenie, że przestał oddychać. Podeszłam do niego i
potrząsnęłam nim mocno.
-co Rose, robi w święta? -zapytał
tak jakby to co mu przed chwilą powiedziałam nawet go nie ruszyło.
-pewnie będzie z rodzicami...
-odpowiedziałam trochę zdziwiona jego reakcją. Ja tu wypruwam
sobie flaki, aby mu to powiedzieć, a on? A on zachowuje się jakby
nic się nie stało. Zaczęłam żałować, że zdradziłam mu naszą
największą tajemnicę.
-dzięki -rzucił i wstał. Był cały
spięty i zły. Kiedy wychodził o mało drzwi nie wypadły z
futryny. Teraz już wiedziałam, że to co mu powiedziałam nie
obeszło go.
Może on da radę zaopiekować się
Rose... przynajmniej na jakiś czas...
*
Jak najszybciej odprawiłam swojego
nowego klienta i ruszyłam do restauracji, gdzie od jakiegoś czasu
pracuje ten burak, Adrian.
Na szczęście było mało osób, więc
miałam pewność, że chłopak poświęci mi choć trochę czasu.
-opętało was? -usłyszałam za sobą
zgryźliwy głos. Domyślam się, że to Nikol. Nie znałam jej
osobiście, ale z tego co mówiła mi Rose, dziewczyna była
kompletną idiotką... zazdrosną o Adriana.
-dzień dobry -przywitałam się z
szerokim uśmiechem.
-pff... przecież wiem kim jesteś
-zmierzyła mnie wzrokiem -jeśli chcesz pogadać z Adrianem, to masz
pecha... wyszedł.
Roześmiałam się. Ona chyba miała
mnie za idiotkę. Przecież dobrze widziałam, że przed restauracją
stoi jego gruchot.
-kawę... -rzuciłam z uśmiechem na
ustach. Musiałam zachowywać spokój. Za dużo rzeczy się działo,
a ja nie miałam zamiaru wylądować za kratkami, tylko dlatego że
wydrapałam dziewczynie oczy.
-najpierw mu grozisz, a później tu
przychodzisz, idiotko?! -momentalnie zacisnęłam dłonie w pięści.
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
-co ty powiedziałaś? -moja torebka
wypadła mi z rąk. Zagotowałam się -nie przyszłam tu z tobą
rozmawiać... -siliłam się na łagodny ton. Musiałam robić
wszystko, abym czasem nie wybuchła -zawołaj go.
-nie... wystarczy, że ten cały frajer
go pobił, a ty mu poprawiłaś! -czy ona nazwała Hemmings'a...
frajerem, A mnie oskarża o to, że uderzyłam Adriana?
-no dobra... frajer Hemmings pobił
Adriana, a ja idiotka mu poprawiłam -zaczęłam się śmiać
-wytłumaczyłyśmy sobie wszystko, jeśli tak... to go zawołaj
-usiadłam na krześle przy barze i ze spojeniem na nią spojrzałam.
Spokój mnie tylko ratuje. Musiałam porozmawiać z Adrianem i nie
miałam czasu na denerwującą babę.
-słuchaj...
-Sue? -odetchnęłam z ulgą, gdy
zobaczyłam przed sobą Adriana. Pierwszy raz w życiu cieszyłam
się, że go zobaczyłam. Miałam ochotę go do siebie przytulić.
Porąbało mnie do końca! Przecież prawda była taka, że
tolerowałam go tylko i wyłącznie dlatego, że pomógł Rose i był
jej przyjacielem... chyba od zawsze... -co tu robisz?
-musimy pogadać... -posłał mi minę
w typu „spieprzaj mała” -o Rose -spoważniał i zacisnął
dłonie w pięści. Przynajmniej podziałało, wystarczyło tylko
jedno słowo, aby NASZ kochany Adrian zachciał ze mną porozmawiać.
Posłałam ostatnie spojrzenie Nikol i
wyszłam z restauracji, nie czekałam na niego. Jeśli chciał ze mną
porozmawiać, to musiał za mną wyjść. Poczekałam na niego na
chodniku obok jego auta. Kiedy tylko wyszedł stanął obok mnie.
-rozmawiałeś z nią?
-miałem dziś się z nią spotkać,
ale napisała mi wiadomość, że coś jej wypadło -oparł się o
ścianę budynku i zmrużył oczy.
-Martin wrócił...
*Harry*
Dziś musiałem wrócić do Londynu.
Nie chciałem jednak pozostawiać Sue, bez pożegnania. Zatrzymałem
auto pod jej biurem, prędzej dowiedziałem się od Le, że poszła
do pracy. Zdziwiłem się, że zobaczyłem przed jej biurem
Hemmings'a. Wyglądał dość dziwnie... jakby był załamany. Istny
wrak człowieka, zrobiło mi się go trochę szkoda. Stanąłem
niedaleko i nie wiedziałem co mam robić. Kiedyś byliśmy
przyjaciółmi.
Boże Styles, zachowaj się jak
człowiek. Podeszłam do niego i klepnąłem w ramie.
Chłopak się wzdrygnął i spojrzał
na mnie. Wyglądał gorzej niż widziałem z daleka.
-Styles -syknął i znowu zaczął
patrzeć na swoje buty. Nie był zbytnio zadowolony z mojej
obecności.
-Luke... -usiadłem obok niego, trochę
przesuwając jego ciężki tyłek, o mało nie spadł przy tym z
ławki. -słuchaj, dupku... -zacząłem ze śmiechem -wiem, że mnie
tu nie chcesz, ale jestem tu jedyną osobą...
Luke roześmiał się i zepchnął mnie
z ławki. Wylądowałem tyłkiem na mokrym chodniku. Parsknąłem
śmiechem. Nawet nikt nie może sobie wyobrazić jak bardzo mi
ulżyło.
-nie ma Sue... -podał mi rękę.
Podniosłem się z ziemi i usiadłem ponownie obok niego.
* Luke*
W głowie miałem kompletny chaos..
Gdybym o tym wiedział wcześniej to zachowałbym się całkiem
inaczej! Przede wszystkim wyrwałbym się tej ochronie i zabiłbym
tego gnoja.. Westchnąłem i spojrzałem na Harry'ego, który wciąż
siedział obok mnie.
- Czy Ty przypadkiem nie przyjechałeś
tutaj dla Sue? Wspominałem już chyba, że wyszła z pracy? -
mruknąłem. - No chyba, że z wyglądu przypominam Tobie piękną
panią psycholog..
Szczerze to nawet się cieszyłem z
jego obecności. On nic nie mówił tylko siedział obok mnie. Gdyby
nie jego towarzystwo to nie wiem co bym ze sobą zrobił.
- Co prawda masz nieco kobiece rysy
twarzy, ale do niej jeszcze dużo Tobie brakuje.
Spojrzałem na niego z ukosa i
uśmiechnąłem się pod nosem.
- Schlebiasz mi, Styles.
- Hej, powoli, Luke. - rzucił
rozbawiony Harry. - Jakby nie patrzyć to wciąż wolę dziewczyny.
Skinąłem głową i znów spojrzałem
w buty. Chłopak westchnął i klepnął mnie w ramię.
- Dobra, będę się zbierał, bo muszę
jeszcze znaleźć Sue przed wylotem. - widziałem jak jego nogi
zatrzymały się w miejscu. - Na pewno dasz sobie radę?
Kto by pomyślał, że po tym wszystkim
co sobie wyrządziliśmy, Harry wciąż będzie rozmawiał ze mną
jak z dobrym kumplem? Nigdy nie żałowałem swoich czynów, aż do
teraz.. Przecież byliśmy kiedyś dobrymi przyjaciółmi, a nawet
nie wiadomo kiedy to zniknęło.. Westchnąłem i spojrzałem na
niego.
- Taa, dzięki za troskę. - mruknąłem
pod nosem.
Harry skinął głową i wsiadł do
swojego samochodu. Przetarłem twarz swoją ręką i również
wstałem z tego drewna, które powoli wrastało mi w tyłek.
Zarzuciłem na głowę kaptur i wsiadłem do swojego pojazdu z
zamiarem wizyty u Rose.
*
Zajeżdżając na podjazd zauważyłem
dwie dobrze znane mi sylwetki. Wyłączyłem silnik i wręcz
podbiegłem do Sue i tego kretyna. Złapałem zdenerwowaną kobietę
za ramię i spojrzałem na jej twarz.
- Co się dzieje? - na widok
zestresowanej pani psycholog łapała mnie lekka panika.
W kącikach jej oczu mogłem zauważyć
kryjące się łzy. Jeśli Sue coś poruszyło to znaczy, że
zdecydowania nie jest dobrze.
- Co Ciebie to obchodzi? - warknął
nabuzowany Adrian, odwracając się do mnie przodem.
Całkiem zapomniałem o jego obecności.
Zacisnąłem pięści i spojrzałem w jego rozwścieczone lica.
- Słuchaj no.. - syknąłem. - Tak się
składa, że martwię się o nią i obchodzi mnie wszystko, co jej
dotyczy! Jeśli znowu chcesz mi przywalić to śmiało! Ale na pewno
nie zostawię teraz Rose samej sobie, rozumiesz?
Między nami stanęła Sue, która
zwróciła się przodem do jej przyjaciela.
- Daj spokój, kretynie. - mruknęła.
- On o wszystkim wie..
Na jego twarz wpłynęła
dezorientacja. Zaczął wodzić wzrokiem po mnie i po pani psycholog.
- Dowiem się w końcu, o co chodzi? -
spytałem, próbując nie zwracać na niego uwagi.
Kobieta przetarła twarz ręką i
spojrzała mi prosto w oczy.
- Nie mamy pojęcia co się z nią
dzieje. - mruknęła. - Nie ma z nią kontaktu, przypuszczam, że
wyłączyła telefon.. Dzwoniłam już do Melanie i powiedziała mi,
że Rose odwiozła ją do rodziców, a potem miała wracać do
siebie.. Nic poza tym nie wiemy..
Skinąłem głową i odruchowo
sięgnąłem po telefon.
- Jakieś pomysły gdzie może być? -
spytałem, spoglądając sponad ekranu na Adriana i Sue.
Mężczyzna chyba ogarnął swój
tyłek, bo po raz pierwszy odezwał się do mnie normalnym tonem, bez
żadnych obelg i wyzwisk.
- Mam kilka pomysłów.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że
gdyby nie on, to Martin prawdopodobnie spełniłby swój zamiar..
Przez co on musi teraz przechodzić? Zna ją od bardzo dawna,
uratował ją, a teraz po zajściu na koncercie Rose zniknęła i nie
wie gdzie ona się podziewa. Skinąłem głową i zacząłem szperać
w telefonie.
- W takim razie będzie potrzebne
większe wsparcie. - powiedziałem, odchodząc od nich kawałek.
Wybrałem pierwszy numer, który
przyszedł mi do głowy. Po krótkim sygnale rozbrzmiał głos mojego
przyjaciela.
- Co jest, Luke? - spytał Calum.
- Potrzebuję waszej pomocy. - rzuciłem
bez ogródek. - Zniknęła psycholożka, z którą mam terapię. -
mój głos powoli się załamywał, lecz mimo to starałem się
zachować spokój. - Proszę Cię, Hood. Widziałeś dzisiejszą
akcję.. Co jeśli.. Co jeśli ten sukinsyn maczał w tym palce?
- Gdzie mamy przyjechać? - usłyszałem
bez chwili zastanowienia.
Poczułem głęboką ulgę. Westchnąłem
i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Poradnia „Zacisze”. Dziękuję,
Cal.
Rozłączyłem się i podszedłem do
towarzyszy, żeby porozmawiać o możliwych miejscach, gdzie może
być Rose. Szybko przekazali mi informację. W międzyczasie
przypomniałem sobie o Harry'm. Zanim wsiadłem do samochodu
spojrzałem na Sue i powiedziałem donośnym głosem, żeby mieć
pewność, że usłyszała.
- Styles Ciebie szukał! - krzyknąłem.
- Powinnaś do niego zadzwonić.
Kobieta skinęła głową, a ja
usiadłem na miejscu kierowcy i odpaliłem silnik.
* Rose*
Musiałam zrobić sobie przerwę od
tego wszystkiego. Dlatego postanowiłam, że pojadę do dziadków na
wieś oddaloną o trzydzieści kilometrów i tam spędzę parę dni.
Telefon wyłączyłam i schowałam głęboko na dnie mojej torby.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, widząc dom rodzicielki mojej
mamy. Otworzyłam bramę na podwórko i wjechałam tam samochodem. Z
budynku wybiegła ubrana w fioletowy fartuszek babcia. Wysiadłam z
pojazdu i posłałam jej szeroki uśmiech.
- Dzień dobry. - rzuciłam.
Trochę czasu minęło, zanim kobieta
mnie rozpoznała. Przypuszczam, że było to spowodowane brakiem
okularów na nosie. Podeszła do mnie i przyłożyła dłoń do
mojego policzka.
- Rosemarie. - westchnęła ze łzami w
oczach. - Jak ja się cieszę, że Ciebie widzę.
Kobieta była ode mnie niższa o kilka
centymetrów, dlatego musiałam się pochylić, żeby pocałować
babunię w czoło, jednocześnie chwytając jej trzęsące się
dłonie w moje ręce.
- Miałam ostatnimi czasy bardzo dużo
obowiązków. Nie będę wam przeszkadzać?
Babcia uśmiechnęła się szeroko i
zaprosiła mnie gestem do domu.
- Ależ skąd.. Dziadek zaraz powinien
wróci z pola. Mam nadzieję, że nic wcześniej nie jadłaś, bo
właśnie przygotowuję obiad. - jej głos nie był donośny, przez
co ledwo usłyszałam jej ostatnie słowa.
Zamknęłam drzwi od samochodu i
skierowałam się za kobietą, która popylała do domu tak, jakby
miała motorek w tyłku. Kiedy tylko weszłam do kuchni, owładnęły
mną zapachy gotowanego gulaszu. Mój żołądek zrobił salto na
samą myśl o jedzeniu. Usiadłam przy stole znajdującym się w
kącie pomieszczenia. Za plecami miałam okno, więc kiedy usłyszałam
otwierającą się bramkę automatycznie się odwróciłam.
Zobaczyłam staruszka niosącego dwa wiadra, pod którymi kolana się
uginały. Przeprosiłam na chwilę babcię i wybiegłam z domu, żeby
mu pomóc.
- Dzień dobry, dziadku! - rzuciłam,
zbliżając się do niego.
- Rosita! - krzyknął uradowany na mój
widok. - Ale zrobiłaś niespodziankę starcowi.
Wzięłam od niego wiadra i aż
zdziwiłam się, że siedemdziesięcioletni mężczyzna ma tyle siły,
żeby to podnieść, a co dopiero gdzieś zanieść.
- O rany. - westchnęłam, próbując
chwycić to jakoś inaczej. - I Ty codziennie dźwigasz takie
ciężary?
- No ba. - parsknął.
Staruszek napiął swoje mięśnie
ręki, parodiując wszystkich dryblasów, którzy szpanują swoimi
mułami. Na sam widok roześmiałam się, przez co o mało nie
wywróciłam się na schodkach.
*
Po obiedzie zaniosłam swoje torby do
pokoju na poddaszu, w którym kiedyś mieszkała moja mama. Zaraz po
tym pobiegłam do stodoły, gdzie wraz ze starszym kuzynostwem
spędzaliśmy swój czas. Rozłożyłam koc na sianie i usiadłam
tam, żeby móc poczytać przywiezioną przeze mnie książkę. Mimo
ciszy i spokoju nie potrafiłam się na niczym skupić. W głowie
miałam wizję szarpiącego mnie Martina. Dlaczego ten facet nie może
sobie odpuścić? Mało jemu? Wciąż pamiętam moment, w którym
mężczyzna wpadł do mnie z furią w oczach, krzycząc jakieś
teksty, że niby robię z niego kretyna. Przecież ja nawet nie
wiedziałam, o co jemu chodzi! Pewnie, pytałam go powód jego
złości, ale ten mnie totalnie zlewał. Rzucał wszystkim,
awanturował się, wyzywał wszystkich po kolei. To nie pasowało do
mojego Martina. Chciałam podnieść zdjęcie mojej rodziny, które
wylądowało na podłodze. To był mój cholerny błąd.. Schylając
się poczułam owijając się ręce chłopaka wokół mojej talii..
Chciałam się wyrwać, ale on nie ustępował. Dyszał mi do ucha,
mówił sprośne rzeczy, próbował mnie rozebrać, szarpał mnie..
Na samo wspomnienie łzy poleciały mi po policzkach. Położyłam
się na tym kocu i spojrzałam na sklepienie. Gdyby nie Adrian to
wszystko źle by się skończyło.. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś
miał tak obity pysk, jak Martin. Przyjaciel potrafi się bić, to
trzeba przyznać. Ale to też ma swoje wady.. No bo przecież nie
dalej jak kilka dni temu, pobił on Luka. Cholera, kolejny geniusz!
Co go pokusiło, żeby mnie całować? Nie mówię, że to się mnie
nie podobało... Właśnie wręcz przeciwnie i na tym polegał
problem. W tym całym bagnie jest chociaż jedna radosna rzecz. Jaka?
Otóż porozmawiałam z rodzicami i zrozumieli, że zachowali się
jak idioci. Obiecali, że będą się starać pomóc młodej. Melanie
była szczęśliwa, a ja odetchnęłam z ulgą, bo w końcu będzie
do domu i nie będzie przejmować się moimi sprawami. Jęknęłam i
zamknęłam oczy, próbując poukładać sobie co nieco w tym pustym
łbie.
* Luke*
Po długich negocjacjach w poradni
skończyło się na tym, że muszę jeździć teraz po mieście z
Adrianem. Sue miała pojechać do Styles'a, a potem ruszyć w jakieś
odległe miejsce. Stwierdziła, że ma „przeczucie”. Nie dość,
że psycholog to jeszcze medium? Calum miał zostać pod pracą, w
razie gdyby Rose się tam pojawiła, a Ashton zaś koczował pod jej
domem. Ja i ten idiota sprawdzaliśmy wszystkie zakamarki, do których
lubiła chodzić. Pierwszym celem był park, w którym odbyło się
nasze drugie spotkanie. To tutaj pierwszy raz zbliżyłem się do
Rose, przytulając ją do siebie. Westchnąłem i spojrzałem na
Adriana.
- Wysiadaj. - rzuciłem, otwierając
drzwi. - Nasz przystanek.
Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem i
wysiadł bez żadnego słowa. Zaczął się rozglądać po okolicy,
po czym ruszył w jednym kierunku.
- Nie no, po co nam komunikacja. -
mruknąłem sam do siebie, idąc w przeciwną stronę. - Jeszcze
przypadkiem wywiązałaby nam się rozmowa, co?
Niestety park okazał się skuchą.
Następnym miejscem był dach na którym przesiadywała razem z
Adrianem. Wspięliśmy się na szczyt budynku. Mój towarzysz
przeszukał całą przestrzeń, no ale niestety niczego nie osiągnął.
Usiadł na krawędzi i złapał się za głowę. Bez dłuższego
zastanowienia usiadłem obok niego. Szczerze? Czułem się tak
zdruzgotany i załamany dzisiejszym dniem, że nie odczułbym
różnicy, gdybym spadł w dół. Jak musiała czuć się Rose, kiedy
ten gnój zaczął się do niej dobierać? Przez co ona musiała
przejść? Czy to zaważyło jakoś na jej osobowości? A na
koncercie to wszystko musiało się jej przypomnieć.. Westchnąłem
i spuściłem nogi wzdłuż ściany.
- Przepraszam. - usłyszałem z prawej
strony.
Spojrzałem w stronę Adriana i
zauważyłem na jego twarzy śmiertelną powagę.. Chłopak
kontynuował dalej.
- Nigdy nie potrafiłem zachować
zdrowego rozsądku, kiedy jakiś gościu pałęta się obok Rose. -
westchnął i spojrzał przed siebie. - Po tamtym zajściu mam
wrażenie, że każdy chce ją skrzywdzić, a ja.. No cóż, zawsze
chcę ją chronić.
Prychnąłem i spojrzałem w dół.
- W takim razie zajebiście Ci idzie.
Adrian zaśmiał się pod nosem.
- Fakt, czasami gubię się w swoim
toku myślenia.
Wyprostowałem się i nachyliłem, żeby
spojrzeć w jego twarz. Chciałem jakoś rozluźnić sytuację.
- Stary, może Ty jesteś obłąkany? -
rzuciłem z żartem.
Mężczyzna wykrzywił się i pokręcił
przecząco głową.
- Raczej zakochany..
Nagłe poczucie rozluźnienia
zniknęło.. Spiąłem się z nadzieją, że nie miał na myśli tej
osoby, która zawładnęła moim umysłem. Zamrugałem dwa razy i
odchrząknąłem.
- Rose?
Adrian nic nie powiedział. Wstał z
miejsca i ruszył do okienka, które prowadzi do wnętrza budynku.
Ludzie mawiają, że czasami najgorszą odpowiedzią jest milczenie,
prawda? Właśnie tego doznałem. Jego zachowanie nie świadczy o
niczym innym, jak o potwierdzeniu moich przypuszczeń. Wstałem z
miejsca i ruszyłem w ślady za przyjacielem Rose.
„Obawiam się, że jest nas teraz
dwoje, towarzyszu.”,
pomyślałem.
* Rose*
- Noo, a
opowiadaliśmy Tobie, co zrobił dziadek na naszym weselu? -
kontynuowała babcia, opowiadając o ich życiu miłosnym.
Miło jest
posiedzieć i posłuchać jak starszyzna wspomina piękne dla nich
przeżycia. Siedzieliśmy właśnie w małym pokoiku przy albumie ze
zdjęciami. Historie tyczyły moich rodziców, dziadków, kuzynów,
ciotek i wszystkich znajomych.
- Nie. - odpowiedziałam z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- Tak się opił, że wszedł na scenę
i zaczął udawać, że jest członkiem The Beatles. - zaśmiała
się, a dziadzio skrył twarz w dłoniach.
Wyobraziłam sobie mojego młodego
przodka w eleganckim stroju zataczającym się na scenę, po czym
zabierając mikrofon wokaliście zaczyna udawać Johna Lennona.
Roześmiałam się i spojrzałam na mężczyznę.
-Nie kompromituj mnie, kobieto. -
jęknął. - Bo zaraz przypomnę Tobie, jak pomyliłaś mnie z moim
bratem akurat w momencie, kiedy chciałaś sobie zrobić ze mnie
żarty.
Wciąż roześmiana nagadywałam
dziadka, żeby opowiedział tą historię. Babcia oczywiście się
sprzeciwiała ale widać było, że też miała niezły ubaw.
- Wiesz dobrze, że Twój wuj jest moim
bliźniakiem, nie? - skinęłam głową, na co staruszek się
uśmiechnął. - Babcia zjechała wtedy ze studiów, więc z bratem
pojechaliśmy konno, żeby przywitać ją na przystanku PKP. Ja
poszedłem załatwić sprawy powiązane z trzymaniem koni na stacji,
a brat miał stać wtedy na peronie. Wyobraź sobie sytuacje..
Podchodzę do nich, a tam moja, już wtedy narzeczona, zaszła tego
pacana od tyłu i chciała ściągnąć jemu spodnie! - zaśmiał
się. - Ja nigdy nie nosiłem paska, przez co u mnie lekko by zeszły.
Niestety mój braciszek używał i razem ze spodniami zleciały
również majtki.
Roześmiałam się, nie mogąc sobie
tego wyobrazić. Kto by pomyślał, że moi dziadkowie byli tacy
przebojowi? W tej chwili do drzwi wejściowych rozbrzmiało pukanie.
Rozchichotana babcia wstała, żeby otworzyć. Jakież było moje
zdziwienie kiedy razem z nią do pokoju weszła Sue! Osłupiała
wpatrywałam się w moją przyjaciółkę, zastanawiając się skąd
ona się tu wzięła.
- Dzień dobry, panie Tomson. - rzekła
do mego dziadka.
Staruszek rozciągnął się i spojrzał
na nią z uśmiechem.
- Witaj, Susanne. - podszedł i utulił
ją serdecznie. - Aleś Ty się zmieniła!
- No cóż, starość nie radość. -
powiedziała radośnie.
Zdając sobie sprawę z wypowiedzianych
słów poczuła się zakłopotana, na co moi dziadkowie roześmiali
się w najlepsze.
- Młodość nie wieczność. Coś o
tym wiemy z małżonką.
Siedziałam tam dalej zbaraniała,
patrząc to na babcię, to na Sue. Kobieta chyba zrozumiała o co
chodzi, ponieważ posłała mi lekki uśmieszek i poklepała swojego
męża po plecach.
- Chodź, stary wariacie. - rzuciła
sympatycznym głosem. - Przez to wszystko przypomniałam sobie, że
musimy ogarnąć stajnie.
- Teraz? - spytał z lekkim zawodem w
głosie.
- No natychmiast. - odpowiedziała
nieco bardziej surowym tonem.
Dziadkowie wychodząc zamknęli za sobą
drzwi. Sue odczekała, aż ucichną ich kroki, po czym usiadła
naprzeciw, wbijając we mnie swe lica.
- Jesteś skończoną kretynką! -
warknęła. - Coś Ty sobie do cholery wyobrażała?!
- Nie podnoś głosu. - poprosiłam. -
Nie chcę, żeby oni cokolwiek usłyszeli.
Sue z nerwów aż wstała i zaczęła
przechadzać się w kółko.
- Gdzie masz telefon? - spytała
surowym tonem.
Zmieszana przetarłam twarz dłonią i
oparłam głowę na łokciach.
- Leży wyłączony w torbie. -
przyjrzałam się jej twarzy i zauważyłam, że przez ostatnie
godziny przeszła straszny stres. Zaczęły mną targać ogromne
wyrzuty sumienia. - Słuchaj, Sue. Strasznie Ciebie przepraszam. Ale
ja musiałam od tego wszystkiego odpocząć! Sama dobrze wiesz, że
nic mnie tak nie odpręża jak pobyt tutaj.
Przyjaciółka podeszła do mnie i
wyszeptała mi do ucha.
- Wiesz przez co wszyscy przeszliśmy?
- podniosła lekko głos. - Ja! Adrian! Luke!
Na imię Hemmings'a aż się
wyprostowałam. On się o mnie martwił? No ale nie pora o nim
rozmyślasz, kiedy nad Tobą wisi wkurzona przyjaciółka. Spuściłam
głowę na dół i zaczęłam bawić się paznokciami.
- Spotkałam Martina. - rzuciłam na
swoje wytłumaczenie.
Sue usiadła obok mnie i ujęła moją
dłoń.
- Wiem o wszystkim. - próbowała
uspokoić swój ton głosu. Zaskoczona spojrzałam na nią z ukosa, a
ona szybko rozjaśniła całą sprawę. - Luke przyszedł i mi
opowiedział.
- Co dokładnie Tobie powiedział?
Dziewczyna poprawiła się na krześle.
- O tym, że Martin szarpał Ciebie po
ich koncercie i.. - odchrząknęła. - o pocałunku.
No pięknie! Teraz pewnie Sue myśli
sobie, że jestem ostatnią kretynką, bo doszło do takiej sytuacji
między mną, a klientem. Zsunęłam się z krzesła w dół i
zasłoniłam twarz bluzką, pozostawiając oczy ponad materiałem.
- Weź mi nawet nie przypominaj. -
jęknęłam. - Nie wiem co jemu odwaliło.
Uśmiechnęła się lekko i zarzuciła
włosy na swoje plecy.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Wiesz, nie jest tragi.. - zacięłam
się w momencie, gdy spojrzałam na jej szyję. - Sue, co się Tobie
stało?
Dziewczyna nic nie zauważyła i
spytała mnie z uśmiechem.
- O czym Ty mówisz?
Przejechałam dłonią po miejscu,
które zwróciło moją uwagę i głośno przełknęłam ślinę.
- Dlaczego masz siniaki na szyi? -
spytałam, spoglądając w jej oczy.
- Potknęłam się, a kabel
niefortunnie owinął mi się wokół głowy? - powiedziała bez
przekonania.
- Sue. - ostrzegłam ją.
Dziewczyna westchnęła i ściągnęła
moją dłoń z swojego ciała.
- Byłam wczoraj u moich rodziców..
Wiesz jak jest z moją mamą.. Zaprosiła również Denisa, bo wciąż
ma nadzieję, że do niego wrócę. W skrócie mówiąc Denis
wykorzystał chwilę kiedy byłam sama, przyszedł do mnie i zaczął
mnie dusić. Żądał, żebym do niego wróciła
- Dupek. - syknęłam, a z nerwów aż
uderzyłam kolanem w stół - Ktoś powinien jemu pokazać gdzie raki
zimują. Sama bym jemu te łapy poprzetrącała za to, co odpieprzył!
Sue uśmiechnęła się lekko i skinęła
głową.
- Już ktoś to zrobił. - widząc
moją minę szybko sprostowała całą sytuacje. - Styles przyozdobił
mu mordkę.
- Że jak? - wypaliłam zszokowana. -
Harry był z Tobą na rodzinnym obiadku?
- Hej! - oburzyła się. - Nie jesteś
lepsza!
- Tak, wiem, wiem. - mruknęłam. Na
moją twarz mimo wszystko wpełzł mały uśmieszek. - Ale rycerze w
lśniących zbrojach nam się trafili, co?
- O kim mówisz?
– Luke, Harry.. - zaśmiałam się. -
Wyzwalają nas z opresji przed naszymi byłymi.
Sue była lekko zmieszana, lecz również
cicho zachichotała.
- Kto by się spodziewał, hyh?
Następną godzinę spędziłyśmy na
rozmowie o ostatnich dniach. Przez pracę nie miałyśmy czasu
pogadać. Szczerze mówiąc to nasze życie kręciło się ostatnio
wokół tej dwójki. Opowiedziałam jej o ciąży Melanie, o
koncercie 5sos, pocałunku, zajściu w restauracji. Sama zaś
dowiedziałam się o tym, że Sue spała u Harry'ego oraz o Le i
spotkaniu rodzinnym. Po wspólnie spędzonym czasie Sue pojechała do
domu, a ja pozostałam u dziadków.
*Sue*
Pod moim domem spotkałam Luka.
Siedział na schodkach prowadzących do drzwi wejściowych. Zdziwiłam
się, przecież zadzwoniłam do Adriana, aby mu przekazać że z Rose
jest wszystko ok.
ale... skąd on wiedział, gdzie ja
mieszkam?!
-Luke? -podniósł głowę do góry i
spojrzał na mnie. Był nieźle przemarznięty... po prostu cudownie!
Jeszcze brakowało mi chorego Luka do kolekcji.
O tak... zróbmy zrzutę i uprzyjmy się
dziś na Sue! Tak, tak!
-co ty tu robisz, Luke? -byłam
zmęczona, wkurzona i chyba wolałabym nie rozmawiać dziś już z
żadnym facetem. Oczywiście pomijając mojego brata.
-co z Rose?
-Adrian nic ci nie powiedział?
-oczywiście się po niem tego spodziewałam. Zazdrosny facet może
zataić różne informacje.
-powiedział, ale ja wolałem
dowiedzieć się osobiście -myślałam, że zacznę się śmiać
kiedy zobaczyłam jak Luke się trzęsie -martwię się o nią.
-wejdź.. -westchnęłam.
Pokonywanie wszystkich stopni na samą
górę, było dość krępujące. Z Harrym jakoś mi to inaczej szło.
Nie czułam się tak dziwnie.
-jak mnie znalazłeś?
-przez Harrego... -przystanęłam.
Ogarnęła mnie jeszcze większa złość i to nie dlatego, że
między nimi jakoś się ociepliło, ale o to... cholera! Byłam zła
na Harrego za jego dzisiejsze zachowanie. Nie wiem jak to wszystko
wytłumaczyć, ale chłopak z minuty na minutę robił się coraz
bardziej wkurzony... no a ja się pytam o co?!
Ze złością pchnęłam drzwi od
mieszkania. Le miał w zwyczaju ich nie zamykać. Myślę, że kiedyś
przez to wyniosą mi pół chaty.
Byłam jednak zdziwiona, kiedy
zobaczyłam mojego brata grającego z Fabianem na Xboksie w tenisa!
Le miał na sobie rozpiętą niebieską
koszulę, czarne bokserki i czarne skarpetki. Musiał jakoś niedawno
wrócić z pracy. Fabian był trochę lepiej ubrany, bo miał tylko
na sobie fioletowe spodnie od piżamy. Dla mnie ten widok był dość
normalny, ale w oczach Lukeya zobaczyłam rozbawienie.
Chciałam już mu powiedzieć... śmiej
się, śmiej... kiedy nagle Le padł na kolana krzycząc 'Yes!”.
Zaczął machać rękoma jak opętany. Nagle jego ręka trąciła
dłoń Fabiana, w której trzymał butelkę piwa. Butelka wyleciała
do góry i trafiła akurat w mój szklany stolik. Usłyszałam tylko
dźwięk tłuczonego szkła.
Cudownie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz