wtorek, 15 grudnia 2015

Chapter Fourteen


Rozdział ZBIOROWY



*Sue*
Dotarcie do domu zajęło nam trochę więcej czasu niż powinno. Okazało się, że moja sukienka była podarta. Pytanie tylko, gdzie ja ją tak załatwiłam?!
Harry wzruszał tylko ramionami, jak o to zapytałam. Jednak po jego minie wiedziałam, że kłamie.
Ubrana w jego spodnie od dresu, które były na mnie trzy razy za duże i koszulce, która okazała się dla mnie sukienką, a do tego szara bluza... wyszliśmy z hotelu. Harry, tak mocno naciągał mi kaptur na głowę, że jeszcze chwila, a moja twarz spotkałaby się z podłożem.
Wiem, że chronił mnie przed tym tłumem, ale lekko przesadzał! W ogóle od samego rana przesadzał!
Traktował mnie jak jakąś księżniczkę, nic nie pozwalał mi robić samej. Dobrze, że przynajmniej pozwolił mi się samej ubrać.
*
Kiedy dotarliśmy do mojego mieszkanie, nie miałam już siły nawet myśleć. Modliłam się, aby Le z Fabianem już tam dotarli. Myśl, że znowu będziemy musieli pocałować klamkę, jakoś mnie nie bawiła.
Nacisnęłam lekko klamkę i z ulgą drzwi ustąpiły. Weszłam do środka a za mną Harry, który jak widać był bardziej wykończony niż ja.
W kuchni zastałam obściskujących się chłopców. Fabian robił prawdopodobnie obiad, a Le obejmował go w pasie i szeptał coś do ucha. Zazdrościłam im tego wszystkiego. Tak bardzo się kochali. Chciałam aby ktoś mnie też tak pokochał, prawdziwą miłością... mimo moich wad.
Harry przerwał tą całą sielankę, rzucając na blat szafki klucze, telefon i Bóg jeden wie co jeszcze. Wszystko zrobiło taki hałas, że mój kac przypomniał o sobie. Chłopcy odwrócili się w naszą stronę z uśmiechem.
-macie klucze? -Harry zapytał bez żadnego przywitania się. Wyglądał jakby nagle stracił humor.
-macie -rzucił Le podchodząc do nas. Najpierw objął Harrego, który nawet nie odwzajemnił uścisku. Coś było nie tak... tylko co?!
*
Kiedy tylko Harry wyszedł, a zajęło mu to jakieś pięć minut od momentu, kiedy przekroczyliśmy próg mojego mieszkania. Byłam trochę na niego zła, za swoje zachowanie, ale nie miałam czasu myśleć nad tym. poszłam się przebrać i przygotować do pracy. Miałam na siedemnastą umówione spotkanie z nowym klientem. Dochodziła czwarta, musiałam się spieszyć. Do biura dotarłam o wpół do piątej, ledwo ściągnęłam płaszcz, a usłyszałam walenie do drzwi. Na mojego klienta, który pewnie się spóźni... jest za szybko.
Poirytowana poszłam otworzyć. Byłam zdziwiona kiedy zobaczyłam Luka Hemmings'a. Stałam tam i wpatrywałam się w niego. Nie miałam zielonego pojęcia skąd on się tu wziął. Powinien wiedzieć, że nie zastanie tu Rose.
-wpuścisz mnie?
-nie ma tu Rose -zmarszczyłam brwi. Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka.
-ja do ciebie -stanął przede mną, trochę skrępowany. Coś było na rzeczy. Nie zdziwiłabym się, jakby Rose posłała go do wszystkich diabłów.
-do mnie? -zaśmiałam się lekko. Nie spodziewałabym się tego po nim -chcesz ze mną porozmawiać? Ostatnio nie byłeś rozmowny.
-ja w sprawie Rose... -uu uuu... chyba miałam racje. Rose musiała go kopnąć w tyłek, bo właśnie tak wyglądał.
-co się stało? -usiadłam na kanapie, wskazałam mu fotel. Usiadł na nim zrezygnowany.
-kim jest Martin? -jego pytanie uderzyło w moją głowę z taką siłą, ze aż wbiłam się w oparcie kanapy. Imię tego człowieka działało na mnie tak samo jak Denis.
Zacisnęłam dłonie w pięści, musiałam wziąć kilka głębokich oddechów, aby w miarę spokojnie odpowiedzieć Lukowi na jego pytanie.
-Luke, chyba to już przerabialiśmy -pochyliłam się odrobinę w jego kierunku -nie powinieneś się wtranżalać w sprawy, które cię nie dotyczą.
-dotyczą -odpowiedział ostro. -dotyczą, rozumiesz?! -wyprostował się w fotelu i spojrzał na mnie z poważną miną -chcę wiedzieć o nim wszystko, za nim go zabiję -syknął.
Musiałam chwilę przeczekać, za nim minie mój szok po tym co powiedział. On chciał go zabić?!
Wzięłam kilka głębokich wdechów i jak najspokojniej potrafiłam, odezwałam się do niego.
-Luke, posłuchaj... to nie twoja sprawa. Jesteśmy obcymi ludźmi dla siebie, nie powinieneś... -poskoczyłam, kiedy uderzył pięścią o stolik. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego. Luke był zły i tego nie ukrywał.
-już to dziś słyszałem -mruknął -do ciebie przyszedłem po informacje, a nie po kazanie. -widziałam jak jego mięśnie się naprężają.
Musiało coś się stać, Luke nie przybiegałby do mnie tak po prostu i nie wypytywał o sprawy, które powinny go „obejść”.
-coś się stało, prawda? -moje pytanie wywołało grymas zniecierpliwienia na jego twarzy. Przeczuwałam, że Luke myślał, że uzyska informacje bez żadnych pytań z mojej strony.
-był na koncercie... szarpał Rose -serce zamarło mi na sekundę. Poczułam się jakbym cofnęła się w czasie. Na samo wspomnienie przerażonej Rose, sama się przeraziłam. Poczułam jak wpadam w jakiś dziwny wir, który wciąga mnie w nicość. Wspomnienie ubiegłej nocy uderzyło we mnie z zdwojoną siłą. Momentalnie poczułam zaciskające się na mojej szyi dłonie. Znalazłam się w takiej samej sytuacji jak Rose.
-Sue... -Luke lekko trącił mnie w ramie. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na niego.
-czy to wszystko Luke? -powoli wracałam do siebie. Musiałam zapomnieć o Denisie i o tym co chciał zrobić. Teraz liczyła się Rose, musiałam jak najszybciej się z nią zobaczyć.
Kiedy nic nie odpowiedział, wstałam gwałtownie i sięgnęłam po telefon. Zadzwoniłam do Rose, nie odbierała. Zrezygnowałam po dziesięciu połączeniach z pocztą głosową.
Wybrałam numer Adriana. Odrzucił mnie dwa razy, ale za trzecim razem odebrał.
-czego chcesz, Sue
-porozmawiać...
-zapomnij -rozłączył się. Patrzałam jak głupia na telefon. Ten idiota miał czelność się rozłączyć. Chyba robił sobie jakieś żarty. Dobrze wiedział, że to nie przejdzie. Musiałam się do niego przejść i raz na zawsze wyjaśnić sytuację między nami.
-pocałowałem Rose -wymruczał Luke. Roześmiałam się, to były najzabawniejsza rzecz jaką dziś usłyszałam. To musiał być żart, przecież Luke nie mógł pocałować Rose. Po jego minie odgadłam, ze sobie nie żartował.
Czy on nie rozumiał, że pogarszał sprawę?! Po akcji z Martinem, on ją całuje. Brawo panie Hemmings.
-po twojej minie mogę odgadnąć, że to co ci powiedziałem... niezbyt ci się spodobało.
-brawo panie Hemmings. Po takiej akcji, najlepiej ją zacałować. Nie wiem jak mam ci gratulować! -mój krzyk chyba słyszeli nawet na ulicy.
-może jakbyście mi powiedziały co zrobił ten dupek, to inaczej bym do tego podchodził...
Odwróciłam się do niego plecami. Położyłam dłoń na czole, musiałam to jakoś przemyśleć. Luke musiał przestać chodzić za Rose. Przecież jak on ją skrzywdzi, to go zabiję.
-trzymaj się od tego z daleka. -odwróciłam się do niego -nie masz prawa wpieprzać się w jej prywatne życie. Wasze stosunki od tego momentu mają się ograniczać do służbowych. Koniec ze spotkaniami poza biurem! Jeśli nie, to się zamienimy... rozumiesz? -nachyliłam się nad nim -rozumiesz?
-kim jest Martin? -zachowywał się tak jakby to co powiedziałam nawet go nie obchodziło. Był zdeterminowany. Jeśli moje groźby nie skutkowały, to znaczyło... że Luke czuje coś do...
Roześmiałam się.
-Luke, nie zaczynaj nic co nie będziesz mógł skończyć...
-nie zrobię tego -wyprostował się. Teraz nasze twarze dzieliło kilka milimetrów. Czułam, że nie kłamie.
-jeśli ja zranisz, zabiję cię
-trzymam cię za słowo -znowu oparł się o oparcie fotela. Wyprostowałam się i zaczęłam przechadzać się po pokoju. To co miałam mu do powiedzenia, potrzebowało wychodzenia. Moje mięśnie za bardzo się naprężały, musiałam to rozchodzić.
Chwile toczyłam między sobą małą wojnę. Z jednej strony nie chciałam mu nic mówić, ale z drugiej... może przynajmniej da jej spokój.
-to było rok temu. Kiedy Rose do mnie zadzwoniła byłam w drodze do Włoch. Na początki w ogóle nie rozumiałam co do mnie mówi. Niby Martin wpadł w jakiś szał, czy coś. Bardzo się dziwiłam, bo przecież to był najspokojniejszy człowiek jakiego znałam. Kiedy się rozłączyła, a raczej coś ją rozłączyło... zadzwoniłam do Adriana. Okazało się, że... -musiałam przerwać. Stanęłam i odwróciłam się twarzą do Luka -chciał ją zgwałcić, jakby nie Adrian nie wiem co by się stało... -mój głos się załamał. Za każdym razem kiedy o tym myślałam, serce ściskało mi się. Cała żółć z żołądka podeszła mi do gardła.
Najgorsze jednak było to, że Luke siedział i wpatrywał się we mnie jak w idiotkę.
Nagle znieruchomiał i miałam wrażenie, że przestał oddychać. Podeszłam do niego i potrząsnęłam nim mocno.
-co Rose, robi w święta? -zapytał tak jakby to co mu przed chwilą powiedziałam nawet go nie ruszyło.
-pewnie będzie z rodzicami... -odpowiedziałam trochę zdziwiona jego reakcją. Ja tu wypruwam sobie flaki, aby mu to powiedzieć, a on? A on zachowuje się jakby nic się nie stało. Zaczęłam żałować, że zdradziłam mu naszą największą tajemnicę.
-dzięki -rzucił i wstał. Był cały spięty i zły. Kiedy wychodził o mało drzwi nie wypadły z futryny. Teraz już wiedziałam, że to co mu powiedziałam nie obeszło go.
Może on da radę zaopiekować się Rose... przynajmniej na jakiś czas...
*
Jak najszybciej odprawiłam swojego nowego klienta i ruszyłam do restauracji, gdzie od jakiegoś czasu pracuje ten burak, Adrian.
Na szczęście było mało osób, więc miałam pewność, że chłopak poświęci mi choć trochę czasu.
-opętało was? -usłyszałam za sobą zgryźliwy głos. Domyślam się, że to Nikol. Nie znałam jej osobiście, ale z tego co mówiła mi Rose, dziewczyna była kompletną idiotką... zazdrosną o Adriana.
-dzień dobry -przywitałam się z szerokim uśmiechem.
-pff... przecież wiem kim jesteś -zmierzyła mnie wzrokiem -jeśli chcesz pogadać z Adrianem, to masz pecha... wyszedł.
Roześmiałam się. Ona chyba miała mnie za idiotkę. Przecież dobrze widziałam, że przed restauracją stoi jego gruchot.
-kawę... -rzuciłam z uśmiechem na ustach. Musiałam zachowywać spokój. Za dużo rzeczy się działo, a ja nie miałam zamiaru wylądować za kratkami, tylko dlatego że wydrapałam dziewczynie oczy.
-najpierw mu grozisz, a później tu przychodzisz, idiotko?! -momentalnie zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
-co ty powiedziałaś? -moja torebka wypadła mi z rąk. Zagotowałam się -nie przyszłam tu z tobą rozmawiać... -siliłam się na łagodny ton. Musiałam robić wszystko, abym czasem nie wybuchła -zawołaj go.
-nie... wystarczy, że ten cały frajer go pobił, a ty mu poprawiłaś! -czy ona nazwała Hemmings'a... frajerem, A mnie oskarża o to, że uderzyłam Adriana?
-no dobra... frajer Hemmings pobił Adriana, a ja idiotka mu poprawiłam -zaczęłam się śmiać -wytłumaczyłyśmy sobie wszystko, jeśli tak... to go zawołaj -usiadłam na krześle przy barze i ze spojeniem na nią spojrzałam. Spokój mnie tylko ratuje. Musiałam porozmawiać z Adrianem i nie miałam czasu na denerwującą babę.
-słuchaj...
-Sue? -odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam przed sobą Adriana. Pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że go zobaczyłam. Miałam ochotę go do siebie przytulić. Porąbało mnie do końca! Przecież prawda była taka, że tolerowałam go tylko i wyłącznie dlatego, że pomógł Rose i był jej przyjacielem... chyba od zawsze... -co tu robisz?
-musimy pogadać... -posłał mi minę w typu „spieprzaj mała” -o Rose -spoważniał i zacisnął dłonie w pięści. Przynajmniej podziałało, wystarczyło tylko jedno słowo, aby NASZ kochany Adrian zachciał ze mną porozmawiać.
Posłałam ostatnie spojrzenie Nikol i wyszłam z restauracji, nie czekałam na niego. Jeśli chciał ze mną porozmawiać, to musiał za mną wyjść. Poczekałam na niego na chodniku obok jego auta. Kiedy tylko wyszedł stanął obok mnie.
-rozmawiałeś z nią?
-miałem dziś się z nią spotkać, ale napisała mi wiadomość, że coś jej wypadło -oparł się o ścianę budynku i zmrużył oczy.
-Martin wrócił...

*Harry*
Dziś musiałem wrócić do Londynu. Nie chciałem jednak pozostawiać Sue, bez pożegnania. Zatrzymałem auto pod jej biurem, prędzej dowiedziałem się od Le, że poszła do pracy. Zdziwiłem się, że zobaczyłem przed jej biurem Hemmings'a. Wyglądał dość dziwnie... jakby był załamany. Istny wrak człowieka, zrobiło mi się go trochę szkoda. Stanąłem niedaleko i nie wiedziałem co mam robić. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
Boże Styles, zachowaj się jak człowiek. Podeszłam do niego i klepnąłem w ramie.
Chłopak się wzdrygnął i spojrzał na mnie. Wyglądał gorzej niż widziałem z daleka.
-Styles -syknął i znowu zaczął patrzeć na swoje buty. Nie był zbytnio zadowolony z mojej obecności.
-Luke... -usiadłem obok niego, trochę przesuwając jego ciężki tyłek, o mało nie spadł przy tym z ławki. -słuchaj, dupku... -zacząłem ze śmiechem -wiem, że mnie tu nie chcesz, ale jestem tu jedyną osobą...
Luke roześmiał się i zepchnął mnie z ławki. Wylądowałem tyłkiem na mokrym chodniku. Parsknąłem śmiechem. Nawet nikt nie może sobie wyobrazić jak bardzo mi ulżyło.
-nie ma Sue... -podał mi rękę. Podniosłem się z ziemi i usiadłem ponownie obok niego.

* Luke*
W głowie miałem kompletny chaos.. Gdybym o tym wiedział wcześniej to zachowałbym się całkiem inaczej! Przede wszystkim wyrwałbym się tej ochronie i zabiłbym tego gnoja.. Westchnąłem i spojrzałem na Harry'ego, który wciąż siedział obok mnie.
- Czy Ty przypadkiem nie przyjechałeś tutaj dla Sue? Wspominałem już chyba, że wyszła z pracy? - mruknąłem. - No chyba, że z wyglądu przypominam Tobie piękną panią psycholog..
Szczerze to nawet się cieszyłem z jego obecności. On nic nie mówił tylko siedział obok mnie. Gdyby nie jego towarzystwo to nie wiem co bym ze sobą zrobił.
- Co prawda masz nieco kobiece rysy twarzy, ale do niej jeszcze dużo Tobie brakuje.
Spojrzałem na niego z ukosa i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Schlebiasz mi, Styles.
- Hej, powoli, Luke. - rzucił rozbawiony Harry. - Jakby nie patrzyć to wciąż wolę dziewczyny.
Skinąłem głową i znów spojrzałem w buty. Chłopak westchnął i klepnął mnie w ramię.
- Dobra, będę się zbierał, bo muszę jeszcze znaleźć Sue przed wylotem. - widziałem jak jego nogi zatrzymały się w miejscu. - Na pewno dasz sobie radę?
Kto by pomyślał, że po tym wszystkim co sobie wyrządziliśmy, Harry wciąż będzie rozmawiał ze mną jak z dobrym kumplem? Nigdy nie żałowałem swoich czynów, aż do teraz.. Przecież byliśmy kiedyś dobrymi przyjaciółmi, a nawet nie wiadomo kiedy to zniknęło.. Westchnąłem i spojrzałem na niego.
- Taa, dzięki za troskę. - mruknąłem pod nosem.
Harry skinął głową i wsiadł do swojego samochodu. Przetarłem twarz swoją ręką i również wstałem z tego drewna, które powoli wrastało mi w tyłek. Zarzuciłem na głowę kaptur i wsiadłem do swojego pojazdu z zamiarem wizyty u Rose.
*
Zajeżdżając na podjazd zauważyłem dwie dobrze znane mi sylwetki. Wyłączyłem silnik i wręcz podbiegłem do Sue i tego kretyna. Złapałem zdenerwowaną kobietę za ramię i spojrzałem na jej twarz.
- Co się dzieje? - na widok zestresowanej pani psycholog łapała mnie lekka panika.
W kącikach jej oczu mogłem zauważyć kryjące się łzy. Jeśli Sue coś poruszyło to znaczy, że zdecydowania nie jest dobrze.
- Co Ciebie to obchodzi? - warknął nabuzowany Adrian, odwracając się do mnie przodem.
Całkiem zapomniałem o jego obecności. Zacisnąłem pięści i spojrzałem w jego rozwścieczone lica.
- Słuchaj no.. - syknąłem. - Tak się składa, że martwię się o nią i obchodzi mnie wszystko, co jej dotyczy! Jeśli znowu chcesz mi przywalić to śmiało! Ale na pewno nie zostawię teraz Rose samej sobie, rozumiesz?
Między nami stanęła Sue, która zwróciła się przodem do jej przyjaciela.
- Daj spokój, kretynie. - mruknęła. - On o wszystkim wie..
Na jego twarz wpłynęła dezorientacja. Zaczął wodzić wzrokiem po mnie i po pani psycholog.
- Dowiem się w końcu, o co chodzi? - spytałem, próbując nie zwracać na niego uwagi.
Kobieta przetarła twarz ręką i spojrzała mi prosto w oczy.
- Nie mamy pojęcia co się z nią dzieje. - mruknęła. - Nie ma z nią kontaktu, przypuszczam, że wyłączyła telefon.. Dzwoniłam już do Melanie i powiedziała mi, że Rose odwiozła ją do rodziców, a potem miała wracać do siebie.. Nic poza tym nie wiemy..
Skinąłem głową i odruchowo sięgnąłem po telefon.
- Jakieś pomysły gdzie może być? - spytałem, spoglądając sponad ekranu na Adriana i Sue.
Mężczyzna chyba ogarnął swój tyłek, bo po raz pierwszy odezwał się do mnie normalnym tonem, bez żadnych obelg i wyzwisk.
- Mam kilka pomysłów.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że gdyby nie on, to Martin prawdopodobnie spełniłby swój zamiar.. Przez co on musi teraz przechodzić? Zna ją od bardzo dawna, uratował ją, a teraz po zajściu na koncercie Rose zniknęła i nie wie gdzie ona się podziewa. Skinąłem głową i zacząłem szperać w telefonie.
- W takim razie będzie potrzebne większe wsparcie. - powiedziałem, odchodząc od nich kawałek.
Wybrałem pierwszy numer, który przyszedł mi do głowy. Po krótkim sygnale rozbrzmiał głos mojego przyjaciela.
- Co jest, Luke? - spytał Calum.
- Potrzebuję waszej pomocy. - rzuciłem bez ogródek. - Zniknęła psycholożka, z którą mam terapię. - mój głos powoli się załamywał, lecz mimo to starałem się zachować spokój. - Proszę Cię, Hood. Widziałeś dzisiejszą akcję.. Co jeśli.. Co jeśli ten sukinsyn maczał w tym palce?
- Gdzie mamy przyjechać? - usłyszałem bez chwili zastanowienia.
Poczułem głęboką ulgę. Westchnąłem i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Poradnia „Zacisze”. Dziękuję, Cal.
Rozłączyłem się i podszedłem do towarzyszy, żeby porozmawiać o możliwych miejscach, gdzie może być Rose. Szybko przekazali mi informację. W międzyczasie przypomniałem sobie o Harry'm. Zanim wsiadłem do samochodu spojrzałem na Sue i powiedziałem donośnym głosem, żeby mieć pewność, że usłyszała.
- Styles Ciebie szukał! - krzyknąłem. - Powinnaś do niego zadzwonić.
Kobieta skinęła głową, a ja usiadłem na miejscu kierowcy i odpaliłem silnik.

* Rose*
Musiałam zrobić sobie przerwę od tego wszystkiego. Dlatego postanowiłam, że pojadę do dziadków na wieś oddaloną o trzydzieści kilometrów i tam spędzę parę dni. Telefon wyłączyłam i schowałam głęboko na dnie mojej torby. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, widząc dom rodzicielki mojej mamy. Otworzyłam bramę na podwórko i wjechałam tam samochodem. Z budynku wybiegła ubrana w fioletowy fartuszek babcia. Wysiadłam z pojazdu i posłałam jej szeroki uśmiech.
- Dzień dobry. - rzuciłam.
Trochę czasu minęło, zanim kobieta mnie rozpoznała. Przypuszczam, że było to spowodowane brakiem okularów na nosie. Podeszła do mnie i przyłożyła dłoń do mojego policzka.
- Rosemarie. - westchnęła ze łzami w oczach. - Jak ja się cieszę, że Ciebie widzę.
Kobieta była ode mnie niższa o kilka centymetrów, dlatego musiałam się pochylić, żeby pocałować babunię w czoło, jednocześnie chwytając jej trzęsące się dłonie w moje ręce.
- Miałam ostatnimi czasy bardzo dużo obowiązków. Nie będę wam przeszkadzać?
Babcia uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła mnie gestem do domu.
- Ależ skąd.. Dziadek zaraz powinien wróci z pola. Mam nadzieję, że nic wcześniej nie jadłaś, bo właśnie przygotowuję obiad. - jej głos nie był donośny, przez co ledwo usłyszałam jej ostatnie słowa.
Zamknęłam drzwi od samochodu i skierowałam się za kobietą, która popylała do domu tak, jakby miała motorek w tyłku. Kiedy tylko weszłam do kuchni, owładnęły mną zapachy gotowanego gulaszu. Mój żołądek zrobił salto na samą myśl o jedzeniu. Usiadłam przy stole znajdującym się w kącie pomieszczenia. Za plecami miałam okno, więc kiedy usłyszałam otwierającą się bramkę automatycznie się odwróciłam. Zobaczyłam staruszka niosącego dwa wiadra, pod którymi kolana się uginały. Przeprosiłam na chwilę babcię i wybiegłam z domu, żeby mu pomóc.
- Dzień dobry, dziadku! - rzuciłam, zbliżając się do niego.
- Rosita! - krzyknął uradowany na mój widok. - Ale zrobiłaś niespodziankę starcowi.
Wzięłam od niego wiadra i aż zdziwiłam się, że siedemdziesięcioletni mężczyzna ma tyle siły, żeby to podnieść, a co dopiero gdzieś zanieść.
- O rany. - westchnęłam, próbując chwycić to jakoś inaczej. - I Ty codziennie dźwigasz takie ciężary?
- No ba. - parsknął.
Staruszek napiął swoje mięśnie ręki, parodiując wszystkich dryblasów, którzy szpanują swoimi mułami. Na sam widok roześmiałam się, przez co o mało nie wywróciłam się na schodkach.
*
Po obiedzie zaniosłam swoje torby do pokoju na poddaszu, w którym kiedyś mieszkała moja mama. Zaraz po tym pobiegłam do stodoły, gdzie wraz ze starszym kuzynostwem spędzaliśmy swój czas. Rozłożyłam koc na sianie i usiadłam tam, żeby móc poczytać przywiezioną przeze mnie książkę. Mimo ciszy i spokoju nie potrafiłam się na niczym skupić. W głowie miałam wizję szarpiącego mnie Martina. Dlaczego ten facet nie może sobie odpuścić? Mało jemu? Wciąż pamiętam moment, w którym mężczyzna wpadł do mnie z furią w oczach, krzycząc jakieś teksty, że niby robię z niego kretyna. Przecież ja nawet nie wiedziałam, o co jemu chodzi! Pewnie, pytałam go powód jego złości, ale ten mnie totalnie zlewał. Rzucał wszystkim, awanturował się, wyzywał wszystkich po kolei. To nie pasowało do mojego Martina. Chciałam podnieść zdjęcie mojej rodziny, które wylądowało na podłodze. To był mój cholerny błąd.. Schylając się poczułam owijając się ręce chłopaka wokół mojej talii.. Chciałam się wyrwać, ale on nie ustępował. Dyszał mi do ucha, mówił sprośne rzeczy, próbował mnie rozebrać, szarpał mnie.. Na samo wspomnienie łzy poleciały mi po policzkach. Położyłam się na tym kocu i spojrzałam na sklepienie. Gdyby nie Adrian to wszystko źle by się skończyło.. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś miał tak obity pysk, jak Martin. Przyjaciel potrafi się bić, to trzeba przyznać. Ale to też ma swoje wady.. No bo przecież nie dalej jak kilka dni temu, pobił on Luka. Cholera, kolejny geniusz! Co go pokusiło, żeby mnie całować? Nie mówię, że to się mnie nie podobało... Właśnie wręcz przeciwnie i na tym polegał problem. W tym całym bagnie jest chociaż jedna radosna rzecz. Jaka? Otóż porozmawiałam z rodzicami i zrozumieli, że zachowali się jak idioci. Obiecali, że będą się starać pomóc młodej. Melanie była szczęśliwa, a ja odetchnęłam z ulgą, bo w końcu będzie do domu i nie będzie przejmować się moimi sprawami. Jęknęłam i zamknęłam oczy, próbując poukładać sobie co nieco w tym pustym łbie.

* Luke*
Po długich negocjacjach w poradni skończyło się na tym, że muszę jeździć teraz po mieście z Adrianem. Sue miała pojechać do Styles'a, a potem ruszyć w jakieś odległe miejsce. Stwierdziła, że ma „przeczucie”. Nie dość, że psycholog to jeszcze medium? Calum miał zostać pod pracą, w razie gdyby Rose się tam pojawiła, a Ashton zaś koczował pod jej domem. Ja i ten idiota sprawdzaliśmy wszystkie zakamarki, do których lubiła chodzić. Pierwszym celem był park, w którym odbyło się nasze drugie spotkanie. To tutaj pierwszy raz zbliżyłem się do Rose, przytulając ją do siebie. Westchnąłem i spojrzałem na Adriana.
- Wysiadaj. - rzuciłem, otwierając drzwi. - Nasz przystanek.
Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem i wysiadł bez żadnego słowa. Zaczął się rozglądać po okolicy, po czym ruszył w jednym kierunku.
- Nie no, po co nam komunikacja. - mruknąłem sam do siebie, idąc w przeciwną stronę. - Jeszcze przypadkiem wywiązałaby nam się rozmowa, co?
Niestety park okazał się skuchą. Następnym miejscem był dach na którym przesiadywała razem z Adrianem. Wspięliśmy się na szczyt budynku. Mój towarzysz przeszukał całą przestrzeń, no ale niestety niczego nie osiągnął. Usiadł na krawędzi i złapał się za głowę. Bez dłuższego zastanowienia usiadłem obok niego. Szczerze? Czułem się tak zdruzgotany i załamany dzisiejszym dniem, że nie odczułbym różnicy, gdybym spadł w dół. Jak musiała czuć się Rose, kiedy ten gnój zaczął się do niej dobierać? Przez co ona musiała przejść? Czy to zaważyło jakoś na jej osobowości? A na koncercie to wszystko musiało się jej przypomnieć.. Westchnąłem i spuściłem nogi wzdłuż ściany.
- Przepraszam. - usłyszałem z prawej strony.
Spojrzałem w stronę Adriana i zauważyłem na jego twarzy śmiertelną powagę.. Chłopak kontynuował dalej.
- Nigdy nie potrafiłem zachować zdrowego rozsądku, kiedy jakiś gościu pałęta się obok Rose. - westchnął i spojrzał przed siebie. - Po tamtym zajściu mam wrażenie, że każdy chce ją skrzywdzić, a ja.. No cóż, zawsze chcę ją chronić.
Prychnąłem i spojrzałem w dół.
- W takim razie zajebiście Ci idzie.
Adrian zaśmiał się pod nosem.
- Fakt, czasami gubię się w swoim toku myślenia.
Wyprostowałem się i nachyliłem, żeby spojrzeć w jego twarz. Chciałem jakoś rozluźnić sytuację.
- Stary, może Ty jesteś obłąkany? - rzuciłem z żartem.
Mężczyzna wykrzywił się i pokręcił przecząco głową.
- Raczej zakochany..
Nagłe poczucie rozluźnienia zniknęło.. Spiąłem się z nadzieją, że nie miał na myśli tej osoby, która zawładnęła moim umysłem. Zamrugałem dwa razy i odchrząknąłem.
- Rose?
Adrian nic nie powiedział. Wstał z miejsca i ruszył do okienka, które prowadzi do wnętrza budynku. Ludzie mawiają, że czasami najgorszą odpowiedzią jest milczenie, prawda? Właśnie tego doznałem. Jego zachowanie nie świadczy o niczym innym, jak o potwierdzeniu moich przypuszczeń. Wstałem z miejsca i ruszyłem w ślady za przyjacielem Rose.
Obawiam się, że jest nas teraz dwoje, towarzyszu.”, pomyślałem.

* Rose*
- Noo, a opowiadaliśmy Tobie, co zrobił dziadek na naszym weselu? - kontynuowała babcia, opowiadając o ich życiu miłosnym.
Miło jest posiedzieć i posłuchać jak starszyzna wspomina piękne dla nich przeżycia. Siedzieliśmy właśnie w małym pokoiku przy albumie ze zdjęciami. Historie tyczyły moich rodziców, dziadków, kuzynów, ciotek i wszystkich znajomych.
- Nie. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Tak się opił, że wszedł na scenę i zaczął udawać, że jest członkiem The Beatles. - zaśmiała się, a dziadzio skrył twarz w dłoniach.
Wyobraziłam sobie mojego młodego przodka w eleganckim stroju zataczającym się na scenę, po czym zabierając mikrofon wokaliście zaczyna udawać Johna Lennona. Roześmiałam się i spojrzałam na mężczyznę.
-Nie kompromituj mnie, kobieto. - jęknął. - Bo zaraz przypomnę Tobie, jak pomyliłaś mnie z moim bratem akurat w momencie, kiedy chciałaś sobie zrobić ze mnie żarty.
Wciąż roześmiana nagadywałam dziadka, żeby opowiedział tą historię. Babcia oczywiście się sprzeciwiała ale widać było, że też miała niezły ubaw.
- Wiesz dobrze, że Twój wuj jest moim bliźniakiem, nie? - skinęłam głową, na co staruszek się uśmiechnął. - Babcia zjechała wtedy ze studiów, więc z bratem pojechaliśmy konno, żeby przywitać ją na przystanku PKP. Ja poszedłem załatwić sprawy powiązane z trzymaniem koni na stacji, a brat miał stać wtedy na peronie. Wyobraź sobie sytuacje.. Podchodzę do nich, a tam moja, już wtedy narzeczona, zaszła tego pacana od tyłu i chciała ściągnąć jemu spodnie! - zaśmiał się. - Ja nigdy nie nosiłem paska, przez co u mnie lekko by zeszły. Niestety mój braciszek używał i razem ze spodniami zleciały również majtki.
Roześmiałam się, nie mogąc sobie tego wyobrazić. Kto by pomyślał, że moi dziadkowie byli tacy przebojowi? W tej chwili do drzwi wejściowych rozbrzmiało pukanie. Rozchichotana babcia wstała, żeby otworzyć. Jakież było moje zdziwienie kiedy razem z nią do pokoju weszła Sue! Osłupiała wpatrywałam się w moją przyjaciółkę, zastanawiając się skąd ona się tu wzięła.
- Dzień dobry, panie Tomson. - rzekła do mego dziadka.
Staruszek rozciągnął się i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Witaj, Susanne. - podszedł i utulił ją serdecznie. - Aleś Ty się zmieniła!
- No cóż, starość nie radość. - powiedziała radośnie.
Zdając sobie sprawę z wypowiedzianych słów poczuła się zakłopotana, na co moi dziadkowie roześmiali się w najlepsze.
- Młodość nie wieczność. Coś o tym wiemy z małżonką.
Siedziałam tam dalej zbaraniała, patrząc to na babcię, to na Sue. Kobieta chyba zrozumiała o co chodzi, ponieważ posłała mi lekki uśmieszek i poklepała swojego męża po plecach.
- Chodź, stary wariacie. - rzuciła sympatycznym głosem. - Przez to wszystko przypomniałam sobie, że musimy ogarnąć stajnie.
- Teraz? - spytał z lekkim zawodem w głosie.
- No natychmiast. - odpowiedziała nieco bardziej surowym tonem.
Dziadkowie wychodząc zamknęli za sobą drzwi. Sue odczekała, aż ucichną ich kroki, po czym usiadła naprzeciw, wbijając we mnie swe lica.
- Jesteś skończoną kretynką! - warknęła. - Coś Ty sobie do cholery wyobrażała?!
- Nie podnoś głosu. - poprosiłam. - Nie chcę, żeby oni cokolwiek usłyszeli.
Sue z nerwów aż wstała i zaczęła przechadzać się w kółko.
- Gdzie masz telefon? - spytała surowym tonem.
Zmieszana przetarłam twarz dłonią i oparłam głowę na łokciach.
- Leży wyłączony w torbie. - przyjrzałam się jej twarzy i zauważyłam, że przez ostatnie godziny przeszła straszny stres. Zaczęły mną targać ogromne wyrzuty sumienia. - Słuchaj, Sue. Strasznie Ciebie przepraszam. Ale ja musiałam od tego wszystkiego odpocząć! Sama dobrze wiesz, że nic mnie tak nie odpręża jak pobyt tutaj.
Przyjaciółka podeszła do mnie i wyszeptała mi do ucha.
- Wiesz przez co wszyscy przeszliśmy? - podniosła lekko głos. - Ja! Adrian! Luke!
Na imię Hemmings'a aż się wyprostowałam. On się o mnie martwił? No ale nie pora o nim rozmyślasz, kiedy nad Tobą wisi wkurzona przyjaciółka. Spuściłam głowę na dół i zaczęłam bawić się paznokciami.
- Spotkałam Martina. - rzuciłam na swoje wytłumaczenie.
Sue usiadła obok mnie i ujęła moją dłoń.
- Wiem o wszystkim. - próbowała uspokoić swój ton głosu. Zaskoczona spojrzałam na nią z ukosa, a ona szybko rozjaśniła całą sprawę. - Luke przyszedł i mi opowiedział.
- Co dokładnie Tobie powiedział?
Dziewczyna poprawiła się na krześle.
- O tym, że Martin szarpał Ciebie po ich koncercie i.. - odchrząknęła. - o pocałunku.
No pięknie! Teraz pewnie Sue myśli sobie, że jestem ostatnią kretynką, bo doszło do takiej sytuacji między mną, a klientem. Zsunęłam się z krzesła w dół i zasłoniłam twarz bluzką, pozostawiając oczy ponad materiałem.
- Weź mi nawet nie przypominaj. - jęknęłam. - Nie wiem co jemu odwaliło.
Uśmiechnęła się lekko i zarzuciła włosy na swoje plecy.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Wiesz, nie jest tragi.. - zacięłam się w momencie, gdy spojrzałam na jej szyję. - Sue, co się Tobie stało?
Dziewczyna nic nie zauważyła i spytała mnie z uśmiechem.
- O czym Ty mówisz?
Przejechałam dłonią po miejscu, które zwróciło moją uwagę i głośno przełknęłam ślinę.
- Dlaczego masz siniaki na szyi? - spytałam, spoglądając w jej oczy.
- Potknęłam się, a kabel niefortunnie owinął mi się wokół głowy? - powiedziała bez przekonania.
- Sue. - ostrzegłam ją.
Dziewczyna westchnęła i ściągnęła moją dłoń z swojego ciała.
- Byłam wczoraj u moich rodziców.. Wiesz jak jest z moją mamą.. Zaprosiła również Denisa, bo wciąż ma nadzieję, że do niego wrócę. W skrócie mówiąc Denis wykorzystał chwilę kiedy byłam sama, przyszedł do mnie i zaczął mnie dusić. Żądał, żebym do niego wróciła
- Dupek. - syknęłam, a z nerwów aż uderzyłam kolanem w stół - Ktoś powinien jemu pokazać gdzie raki zimują. Sama bym jemu te łapy poprzetrącała za to, co odpieprzył!
Sue uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Już ktoś to zrobił. - widząc moją minę szybko sprostowała całą sytuacje. - Styles przyozdobił mu mordkę.
- Że jak? - wypaliłam zszokowana. - Harry był z Tobą na rodzinnym obiadku?
- Hej! - oburzyła się. - Nie jesteś lepsza!
- Tak, wiem, wiem. - mruknęłam. Na moją twarz mimo wszystko wpełzł mały uśmieszek. - Ale rycerze w lśniących zbrojach nam się trafili, co?
- O kim mówisz?
– Luke, Harry.. - zaśmiałam się. - Wyzwalają nas z opresji przed naszymi byłymi.
Sue była lekko zmieszana, lecz również cicho zachichotała.
- Kto by się spodziewał, hyh?
Następną godzinę spędziłyśmy na rozmowie o ostatnich dniach. Przez pracę nie miałyśmy czasu pogadać. Szczerze mówiąc to nasze życie kręciło się ostatnio wokół tej dwójki. Opowiedziałam jej o ciąży Melanie, o koncercie 5sos, pocałunku, zajściu w restauracji. Sama zaś dowiedziałam się o tym, że Sue spała u Harry'ego oraz o Le i spotkaniu rodzinnym. Po wspólnie spędzonym czasie Sue pojechała do domu, a ja pozostałam u dziadków.

*Sue*
Pod moim domem spotkałam Luka. Siedział na schodkach prowadzących do drzwi wejściowych. Zdziwiłam się, przecież zadzwoniłam do Adriana, aby mu przekazać że z Rose jest wszystko ok.
ale... skąd on wiedział, gdzie ja mieszkam?!
-Luke? -podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie. Był nieźle przemarznięty... po prostu cudownie! Jeszcze brakowało mi chorego Luka do kolekcji.
O tak... zróbmy zrzutę i uprzyjmy się dziś na Sue! Tak, tak!
-co ty tu robisz, Luke? -byłam zmęczona, wkurzona i chyba wolałabym nie rozmawiać dziś już z żadnym facetem. Oczywiście pomijając mojego brata.
-co z Rose?
-Adrian nic ci nie powiedział? -oczywiście się po niem tego spodziewałam. Zazdrosny facet może zataić różne informacje.
-powiedział, ale ja wolałem dowiedzieć się osobiście -myślałam, że zacznę się śmiać kiedy zobaczyłam jak Luke się trzęsie -martwię się o nią.
-wejdź.. -westchnęłam.
Pokonywanie wszystkich stopni na samą górę, było dość krępujące. Z Harrym jakoś mi to inaczej szło. Nie czułam się tak dziwnie.
-jak mnie znalazłeś?
-przez Harrego... -przystanęłam. Ogarnęła mnie jeszcze większa złość i to nie dlatego, że między nimi jakoś się ociepliło, ale o to... cholera! Byłam zła na Harrego za jego dzisiejsze zachowanie. Nie wiem jak to wszystko wytłumaczyć, ale chłopak z minuty na minutę robił się coraz bardziej wkurzony... no a ja się pytam o co?!
Ze złością pchnęłam drzwi od mieszkania. Le miał w zwyczaju ich nie zamykać. Myślę, że kiedyś przez to wyniosą mi pół chaty.
Byłam jednak zdziwiona, kiedy zobaczyłam mojego brata grającego z Fabianem na Xboksie w tenisa!
Le miał na sobie rozpiętą niebieską koszulę, czarne bokserki i czarne skarpetki. Musiał jakoś niedawno wrócić z pracy. Fabian był trochę lepiej ubrany, bo miał tylko na sobie fioletowe spodnie od piżamy. Dla mnie ten widok był dość normalny, ale w oczach Lukeya zobaczyłam rozbawienie.
Chciałam już mu powiedzieć... śmiej się, śmiej... kiedy nagle Le padł na kolana krzycząc 'Yes!”. Zaczął machać rękoma jak opętany. Nagle jego ręka trąciła dłoń Fabiana, w której trzymał butelkę piwa. Butelka wyleciała do góry i trafiła akurat w mój szklany stolik. Usłyszałam tylko dźwięk tłuczonego szkła.

Cudownie!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz