sobota, 21 listopada 2015

Chapter Six



♦ Rose ♦
Rano obudziłam się z wielkim ciężarem, który odczuwałam na klatce piersiowej. Spanikowana otwarłam oczy i zobaczyłam leżącego wilczura na łóżku, z łbem na moim brzuchu. Podrapałam go za uchem i starałam zrzucić go z siebie.
- Odi, daj mi wstać. - powiedziałam zachrypniętym głosem.
W odpowiedzi pies polizał mi twarz, lecz nie zrobił mi tej przyjemności i nie uwolnił mnie. Ba! Wręcz przeciwnie! Ta wielka bestia położyła się na mnie po całej długości.
- Zejdź! - mówiłam, poprzez śmiech.
Jego oddech sprawiał mi takie gilgotki, że nie mogłam się opanować. W końcu, po dobrych pięciu minutach, wpadł do pokoju mój rycerz na białym koniu!
- Co się tutaj dzieje?
Adrian widząc mnie zmagającą się z jego pupilem, roześmiał się i zatoczył na ścianę.
- Może byś mi pomógł? - spytałam, zduszonym głosem przez sierść.
Wprawdzie nie widziałam mojego przyjaciela, ale po chwili poczułam jak materac ugina się pod jego ciałem.
- No dobra, mały. - wyrzucił z siebie, próbując zapanować nad śmiechem. - Na dół. Daj naszej ślicznotce odetchnąć.
Odi momentalnie zszedł z mojego łózka! Odetchnęłam z wielką ulgą.
- Dziękuję. - mruknęłam.
Niestety nie było mi dane odpocząć, bo miejsce psa zajął mój przyjaciel, wtulając swoją twarz w moją szyję.
- Jak się miewasz?
Uśmiechnęłam się nieśmiało i zmierzwiłam jego włosy.
- Lepiej. Cieszę się, że wczoraj ze mną zostałeś. - westchnęłam i nerwowo zaczęłam bawić się kołdrą. - Nie spodziewałam się, że takie coś przypomni Martina..
Przeszły mnie dreszcze na samą myśl o tym dupku. Adrian odsunął się ode mnie na kawałek i pocałował w policzek.
- Nie martw się. - posłał mi pocieszający uśmiech. - On już Tobie nie zagraża.
- Ławo mówić. - wymruczałam i spojrzałam na oddalającego się przyjaciela, który skierował się do drzwi.
- Ogarniaj tyłek i schodź na śniadanie.
W duchu dziękowałam Bogu, że mimo całego stresu zrobiłam wczoraj zakupy. Niechętnie wstałam i ruszyłam do łazienki, żeby zrobić ze sobą porządek. Szybko się umyłam, uczesałam, ubrałam i z lepszym samopoczuciem zeszłam na dół.
- Ale piękne zapachy! - rzuciłam, wchodząc do kuchni.
- Mhm.. - mruknął, zajęty podawaniem śniadania na stół. - Może w końcu mnie docenisz.
Prychnęłam i zajęłam swoje miejsce przy stole.
- Ależ, mój drogi, ja zawsze Ciebie doceniam.
Przyjaciel zmierzył mnie pobłażliwym wzrokiem i cmoknął językiem.
- Jaaasne.. - puścił do mnie oczko i usiadł naprzeciwko mnie. - A teraz wcinaj, bo marnie wyglądasz.
Po spożytym posiłku Adrian poszedł z psem na spacer, a ja postanowiłam posprzątać w salonie. Taa.. Po wczorajszym wieczorze poniosłam straty w postaci dwóch poduszek rozszarpanych przez Odiego. Ktoś kiedyś mówił, że młode psy są najlepsze? Informacje prosto z ręki: Zastanówcie się nad tym, jeśli będziecie chcieli kupić jakiegoś większego zwierzaka. Zaczęłam zbierać pierze z podłogi, kiedy to przypomniałam sobie o Luku. Leniwie wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Sue, żeby dopytać się o godzinę ich spotkania. Ooo, tak. Dzisiaj mam dzień wolny! Po rozmowie z przyjaciółką wysłałam potrzebne informacje do Luka, wraz z moim adresem. Rzuciłam telefon na sofę i poszłam do kuchni pozmywać naczynia.

Siedząc na kanapie usłyszałam dzwonek do drzwi. Nikt mnie tutaj nie odwiedzał, więc założyłam, że to Adrian zapomniał jak otwiera się drzwi. Prychnęłam i wydarłam się na głos.
- No i po co dzwonisz?! Wchodź!
Do mieszkania wszedł blondyn z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Wstałam gwałtownie i ruszyłam w kierunku mojego gościa.
- Uczono mnie, że kultura wymaga dzwonienia do drzwi.. - rzucił rozradowany Hemmings. - Dzień dobry.
- Cześć, Luke. - powiedziałam, zapraszając go do salonu. - Napijesz się czego?
Chłopak spojrzał na zegarek i skinął głową.
- A co masz do zaoferowania? - powiedział niskim głosem.
O rany, kiedy tak mówił to w klatce piersiowej zaczynało brakować mi tchu. Opanowałam się i odchrząknęłam, żeby nie usłyszał, jak działa na mnie jego osoba.
- Kawa, herbata, capuccino, jakiś napój pomarańczowy i.. - spojrzałam na półkę na ścianie w kuchni. - Wino. Ale tego nawet nie proponuję, bo jak Sue od Ciebie wyczuje alkohol to masz.. Hmm.. Łagodnie mówiąc przegwizdane.
Luke roześmiał się i usiadł na kanapie.
- Chyba nie ma co ryzykować, hmm? Mimo wszystko, prowadzę auto. Także poprosiłbym soku.
Skinęłam głową i poszłam szybko do kuchni, żeby przynieść nam napój.

▼ Luke ▼
Gdyby kilka dni temu ktoś powiedział mi, że sam z siebie odwiedzę swoją psycholożkę, to lekko bym go wyśmiał. Ale teraz? Po wczorajszym przytuleniu zauważyłem, że Rose była naprawdę wystraszona. Muszę się dowiedzieć, co u niej wywołało taką reakcję. Ehh.. Ale widok tej dziewczyny w kraciastej koszuli oraz krótkich spodenkach spowodował, że moje serce na chwilę stanęło, a moja uwaga została skutecznie rozproszona. Wyglądała tak naturalnie, a zarazem tak pięknie.. Otrząsnąłem się i sięgnąłem po karton soku, który postawiła na stole.
- To.. Co Cię tutaj sprowadza? - spytała kobieta, wpatrując się we mnie.
Nalałem sobie napoju i spojrzałem na swoją towarzyszkę. Cholera, jakby tu zacząć.. Odruchowo zacząłem bawić się kolczykiem w wardze.
- Wiesz.. - zacząłem niepewnie. - Martwiłem się o Ciebie.
Kobieta prychnęła i posłała mi promienny uśmiech.
- O mnie? - spytała z lekką dezorientacją w głosie.
Skinąłem głową i wziąłem łyka soku, bo nagle zaschło mi w gardle.
- Wczoraj Ciebie przytuliłem dla wygłupu. Może trochę się ośmieszyłem, ale wtedy na Twojej twarzy.. Nie jestem pewien.. Ale.. - westchnąłem. - Czy Ty wystraszyłaś się mojej osoby?
Rose widząc, że nic dalej nie mówię, wgłębiła się w w fotel, stojący obok kanapy. Przygryzła lekko swoją wargę i przetarła dłońmi swoją piękną twarz. Cholera, co się ze mną dzieje?
- Właściwie to nie jest do końca tak, jak myślisz.. - wyszeptała.
Już miałem coś powiedzieć, kiedy to drzwi otworzyły się z hukiem, a do domu wleciał znajomy mi wilczur.
- Baby, I'm home! - rozbrzmiał również znany mi głos. - Ooo.. Mamy gościa?
Mamy? Haloo, on tutaj nie mieszka.. A może się mylę? Nie, raczej nie. Przecież wczoraj witali się tak, jakby nie widzieli się od długiego czasu. Potrząsnąłem głową, mając nadzieję, że te myśli wylecą mi uchem. Wstałem i podałem rękę Adrianowi.
- Cześć. - rzuciłem ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. - odparł, uważnie przyglądając się mojej osobie. - Rose nie miała mieć dzisiaj wolnego dnia? - spojrzał na swoją znajomą. - Myślałem, że ten dzień spędzimy sami.
Nie wiedząc dlaczego, poczułem jak zalewa mnie irytacja i rozdrażnienie. Pierwszy raz od długiego czasu byłem o kogoś zazdrosny.

▼ Rose ▼
Staliście kiedyś w tłumie dwóch grup o różnych poglądach? Jeśli nie, to możecie się cieszyć. Właśnie mniej więcej w ten sposób teraz się czuję. Z prawej strony mam najwspanialszego przyjaciela, który zawzięcie dyskutuje z Lukiem, a z drugiej swojego podopiecznego, który niestety nie jest mi obojętny. Miałam wrażenie, że od tego ich testosteronu padnę na podłogę i już więcej nie wstanę.
- Czym Ty się właściwie zajmujesz? - spytał Hemmings.
- A co? - prychnął Adrian. - Chcesz napisać o mnie piosenkę?
Parsknęłam cicho i czekałam na kontrargument Luka. Ten uśmiechnął się pod nosem i przyjrzał się dokładniej mojemu przyjacielowi.
- Coś w tym stylu. - odpowiedział z szelmowskim uśmieszkiem pod nosem.
Zachodziłam w głowę, o co chodzi Hemmingsowi, gdy zza pleców usłyszałam szczeknięcie Odiego. Widziałam, że Adrian już wstaje, żeby iść do swojego psa.
- Ja pójdę. - rzuciłam.
Uprzedziłam go i ruszyłam w stronę tego łobuza, byle tylko uwolnić się od tej niezręcznej sytuacji. Zaprowadził mnie w stronę kuchni i mordą podsunął miskę z wodą.
- Odi. - jęknęłam. - Jeśli przetrzymasz mnie tutaj dłużej, to z wdzięczności pogadam z Adim, żebyś mógł spać z nim w łóżku. - wyciągnęłam w jego stronę palec wskazujący. - Ale nie mów, że nie ostrzegałam. On się strasznie rozpycha.
Pies szczęknął ponownie, a ja tym razem nie zwlekałam i nalałam wody do naczynka. Usiadłam obok pijącego psa, wpatrując się w półkę na ścianie. Muszę przyznać, że te butelki z winem zdawały się krzyczeć „Weź mnie, weź mnie”. Właściwie... Nie mam w zwyczaju odmawiać komuś czegokolwiek, dlatego sięgnęłam po jedną butelkę czerwonego wina. Wyciągnęłam z szafki kieliszek i nalałam sobie płynu, ponownie zajmując miejsce obok czworonoga.
- Twoje zdrowie, przyjacielu. - wyszeptałam.
Pies przechylił łeb na bok, a ja zakryłam jemu oczy dłonią.
- Jak nie chcesz to nie patrz. - burknęłam. - Jeśli nie wyczuwasz tego napięcia między chłopakami, to jesteś cholernym szczęściarzem. Kurcze, w sumie Ty nawet nie musisz obok nich siedzieć, więc nie masz tego problemu.
- Rose! - krzyknął Adrian. - Z kim Ty tam rozmawiasz?
Przechyliłam szybko lampkę wina i wstałam z podłogi.
- Towarzyszę Twojemu psu.
Zdziwieni mężczyźni posłali mi zaskoczone spojrzenia, a ja zrozumiałam, że mogło to dziwnie zabrzmieć.
- Znaczy się.. Tylko z nim siedzę, a nie piję z jednej miski. - sprostowałam, odwracając się i sięgając butelkę wina.
Raz kozie śmierć. Wzięłam swój napój i skierowałam się do chłopaków.
- Pani psycholog pija takie trunki? - spytał Luke z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem.
- Wiesz, skoro jej nie znasz to weź lepiej za..
- To tylko moja praca. - przerwałam Adrianowi w tyradzie. - Nikt nie mówi, że jestem taka na co dzień.
Zgromiłam wzrokiem przyjaciela, a on usiadł obok mnie i wyszeptał do ucha.
- Ten gościu jest jakiś podejrzany. - mruknął, a jego oddech przyprawił mnie o ciarki na plecach. - Nie uważasz, że to dziwne, iż Twój podopieczny przychodzi do Ciebie w odwiedziny w południe?
Odchyliłam się od niego na kilka centymetrów i spojrzałam prosto w oczy.
- Nie.
Nachyliłam się nad stolik i nalałam sobie kolejną lampkę wina. Przechyliłam ją naraz, po czym uzupełniłam puste naczynie czerwonym płynem. Panowie dalej dyskutowali, a ja pozostałam sama sobie. Na szczęście przyszedł do nas Odi i usiadł na kanapie, tuż obok mnie. Wtuliłam się do niego i wyszeptałam na ucho.
- Zabierz mnie stąd. - mruknęłam.
Nie wiem dlaczego, ale ta „mała” wredota zaczęła mi szczekać przy twarzy. Zaczęło mi dzwonić w uszach, przez co gwałtownie się wyprostowałam. No i stało się! Świat zaczął mi wirować, a oczy same się zamykały. Oparłam się plecami o kanapę i czekałam, aż helikopter sobie odleci.
- Ja będę uciekał, mała. - rzucił Adrian.
Zaskoczona spojrzałam najpierw na niego, a potem na zegarek. Dochodziła godzina 13, a on musiał pozałatwiać jeszcze jakieś sprawy przed wyjazdem. Skinęłam głową i oparłam się łokciami o kolana.
- No dobra. - burknęłam pod nosem. - O której mi jutro przyprowadzisz psa?
- Właściwie to pomyślałem, że mógłby teraz tutaj zostać.
Spojrzałam na Odiego i bacznie się jemu przyjrzałam.
- O ile nie rozniesie mi w nocy salonu, to mogę się przychylić na Twoją prośbę.
Adrian uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w policzek.
- Pilnuj się, mała. - wyszeptał, nie odsuwając się ode mnie na centymetr.
Rozbawiona tą całą sytuacją pocałowałam go lekko w usta i uśmiechnęłam się szeroko.
- Tak jest, panie poruczniku.
Nie mam bladego pojęcia, co strzeliło mi do tego pustego łba! Rozchichotany Adrian pożegnał się z nami, a potem wyszedł z domu. Zażenowana swoim zachowaniem nalałam sobie jeszcze jedną lampkę wina i wypiłam jednym duszkiem.
- Nie wystarczy Tobie już tego? - spytał Luke.
Kompletnie o nim zapomniałam. Spojrzałam na niego i zauważyłam na jego twarzy.. Rozczarowanie? Smutek? Zrobiło mi się żal chłopaka, więc przesunęłam się na bok i zepchnęłam z łóżka Odiego.
- Idź do siebie. - mruknęłam do psiaka.
O dziwo, pies się posłuchał i pobiegł do pokoju gościnnego.
- Jaki posłuszny. - prychnął Luke.
Pokręciłam lekko głową i poklepałam miejsca obok siebie, dając znak, żeby usiadł obok mnie.
- On nigdy nie był posłuszny. - burknęłam. - Po prostu tam spał Adrian, a co za tym idzie, pozostał tam jego zapach.
Hemmings usiadł obok mnie, a ja nalałam sobie kolejną lampkę wina, przechylając ją naraz. Może to od alkoholu, a może od samej bliskości Luka, zaczęło mi się kręcić w głowie, a oczy chyba mi się rozjechały. Chłopak gwizdnął krótko i chyba próbował spojrzeć mi w moje patrzydła. Nie wiem, nie byłam w stanie dokładnie stwierdzić.
- No dobra. - rzucił. - Tej pani już podziękujemy.
Zauważyłam jak wstaje i łapie za butelkę. Potem zniknął mi na jakiś czas. Położyłam głowę na oparcie i czekałam, aż cokolwiek się wydarzy. Na przykład.. Hemmings raczy zabrać swoje dupsko na terapię. Nie wiem dlaczego i kiedy, ale po jakieś chwili zorientowałam się, że moja głowa leży na kolanach Luka.

▼ Luke ▼
W oczach wciąż miałem obraz całujących się Rose i Adriana. Coś kuło mnie w sercu, lecz ta drobna istotka szybko go załagodziła, kładąc swoją głowę na moje kolana. Mruczała coś o jakimś Martinie.. Ze Adrian i Sue ją za to zabiją, bo znowu o nim mysli.. Nie mam bladego pojęcia, kim ten gościu jest oraz dlaczego mieliby ją zabić. Westchnąłem lekko i niepewnie podniosłem swoją prawą rękę. Biłem się sam ze sobą, myśląc o tym, czy dobrze postępuję. W końcu serce przegrało z rozumem i założyłem jej spływające po twarzy włosy za ucho. Dziewczyna w odpowiedzi bardziej się we mnie w tuliła, a na moją twarz wpełzł uśmiech. Czułem się tak, jakbym nic więcej nie potrzebował, oprócz Rose będącej obok mnie. Siedzieliśmy w milczeniu, dopóki nie zorientowałem się, że nadchodzi czas mojej terapii z Sue.
- Rose, będę już wychodził. - zero odpowiedzi. - Rose?
Pochyliłem się i zobaczyłem, że ona najzwyczajniej w świecie zasnęła. Wstałem delikatnie, uważając, aby nie strącić jej głowy. Kiedy już się uwolniłem, wziąłem ją na ręce i ułożyłem na kanapie. Moment.. W które pomieszczenie wszedł tej pies? Podszedłem do pierwszych drzwi i zauważyłem, że kupa sierści leży na jakimś łóżku. Wszedłem po cichu i zwinąłem koc, który leżał w nogach materaca. Odi zaczął na mnie warczeć, a ja cofałem się powoli.
- Spokojnie, piesku. - odwróciłem się, żeby spojrzeć czy nie rąbnę w ścianę. - Ja już sobie stąd wychodzę.
Jego warczenie odprowadziło mnie do samych drzwi. Mimo to, poczułem satysfakcję kiedy wydostałem się z pokoju tej małej bestii. Podszedłem do leżącej na kanapie Rose i przykryłem ją kocem.
- Do zobaczenia jutro. - wyszeptałem i wyszedłem z jej domu.

I nagle bum! Ni stąd, ni zowąd, w głowie zobaczyłem całujących się Rose i Adriana. Moje serducho właśnie zaczęło się rozpadać na tysiąc kawałków. A może.. Podpytam Sue, co łączy moją panią psycholog z Adrianem? I kim do cholery jest ten Martin?

4 komentarze: