* Rose *
Po męczącym dniu w pracy wróciłam
do domu. Wzięłam prysznic, przebrałam się w koszulkę mojego
przyjaciela, którą kiedyś mu podkradłam, i ruszyłam do kuchni, żeby coś sobie przekąsić. Ale
oczywiście, głupia ja, nie zrobiłam wcześniej zakupów.
- Cholera. - mruknęłam.
Ogarnęłam wzrokiem wszystkie półki,
znajdując tylko kilka jajek i mleko. Niechętnie wyciągnęłam je i
zrobiłam sobie szybką jajecznice. Jedząc posiłek analizowałam
dzisiejsze spotkanie. Może i Luke strasznie mnie irytował, ale
lubiłam być w jego towarzystwie. Co ja mogę poradzić na to, że
jego uśmiech z dołeczkami strasznie mnie oczarowywał, a wzrok
przeszywał mnie na wylot... Z drugiej strony.. Bądźmy szczerzy.
Heminngs zachowuje się jak dzieciak, przez co ciężko jest mi z nim
rozmawiać. Rozmyślając o błękitnookim blondynie położyłam się
spać.
Rano obudziłam się z
nieprawdopodobnym bólem głowy. Od czego? W sumie sama nie wiem.
Zawlokłam swój leniwy tyłek do kuchni i sięgnęłam po tabletkę,
która skróci me męki. Oparłam się biodrem o blat i otworzyłam
lodówkę, żeby wyciągnąć mleko. Wlałam je do garnka i
postawiłam na gaz, żeby się ugotowało. Nagle usłyszałam, że
dzwoni mój telefon. Pobiegłam szybko do swojego pokoju i odebrałam
połączenie.
- Tak? - zaczęłam, jeszcze
zachrypniętym głosem.
- Panna Caisage? - rozbrzmiał
mężczyzna w słuchawce.
- Zgadza się. Z kim mam przyjemność?
Położyłam się na łóżku, mocno
rozciągając swoje zaspane mięśnie.
- Z tej strony menadżer pana Lucasa
Hemmingsa.
Z zaskoczenia usiadłam prosto.
- O co chodzi? - zapytałam ostrożnie.
- Chciałem omówić z panią miejsce
Waszego spotkania, więc dz..
- Mhm, stop, stop, stop. - przerwałam.
- Dlaczego pan Hemmings nie może sam ze mną o tym porozmawiać?
Mężczyzna w telefonie westchnął
poirytowany, a na moją twarz wpełzł uśmieszek. Cholera, przecież
to Luke chodzi do mnie na terapie, a nie jego goryl.
- Więc? - ponagliłam. - Na temat
moich spotkań mogę rozmawiać tylko z pańskim klientem.
W słuchawce rozbrzmiały jakieś
niewyraźne głosy, po czym usłyszałam ten, który wczoraj wiercił
mi dziurę w brzuchu przez pewien czas.
- Witam, panią psycholog. - rzucił
sarkastycznie.
- Dlaczego Twój menadżer dzwoni do
mnie w sprawie terapii? - zapytałam bez cackania.
- Mnie też miło Ciebie słyszeć,
Rose.
Do moich nozdrzy doszedł dziwny
zapach. Wzięłam trzy głębsze wdechy, po czym moje oczy wyskoczyły
z orbit.
- Moje mleko! - wrzasnęłam do
słuchawki.
Spanikowana zbiegłam po schodach,
prawie spadając na twarz. Wskoczyłam do kuchni i ogarnęłam
wzrokiem sytuację. Jak widać, mleko zdążyło wykipieć wprost na
ogień, przez co ten zgasł. Zdjęłam z gazówki garnek gołą ręką,
czego szybko pożałowałam.
- O ja pierdolę! - wrzasnęłam,
czując ból w dłoni.
Postawiłam naczynie na blat
żaroodporny, po czym wsadziłam lewą dłoń pod zimną wodę. Prawą
ręką przyłożyłam dłoń do ucha. Oczywiście, pierwsze co
usłyszałam to głośny rechot blondyna.
- Ta, fajny ubaw miałeś? - burknęłam.
- Pani psycholog używa pięknego
słownictwa. - wykrztusił poprzez śmiech.
Przewróciłam oczami i wolną ręką
zakręciłam kran.
- Do rzeczy, Hemmings. O co chodzi?
Jeszcze chwilę trwało, zanim ten
kretyn skończył się śmiać. Kiedy opanował już swoją dupę,
postanowił szczęśliwie zacząć mówić.
- Możemy się spotkać w parku, obok
waszej poradni? - spytał, jakby nieśmiało. - Wiesz, nie chciałbym
spotkać Styles'a, albo Twojej koleżanki wraz z piankami..
Dosłownie zbaraniałam. Chyba się
przesłyszałam? Tak, z pewnością musiałam coś źle usłyszeć.
- Możesz powtórzyć jeszcze raz?
- Pytałem, czy możemy..
- Nie o to pytam, Einsteinie. -
prychnęłam. - Mówię o dalszej części..
*Luke *
Umówiłem się z Rose na godzinę 16.
Miałem więc jeszcze jakieś półtora godziny do spotkania. Na samą
myśl o tym, że znowu będę musiał mówić o stosunkach między
mną, a Harrym, zalewała mnie fala mdłości. Poza tym, pani
psycholog wkurzyła mnie, wyśmiewając się z mojej traumy po
ostatnim spotkaniu. Miałem wrażenie, że zaczęła się tam tarzać
ze śmiechu. Podirytowany skierowałem się do pokoju obok, gdzie
aktualnie przesiadywali moi przyjaciele.
- Problemy w raju, Luke? - spytał
Michael.
Usiadłem na krześle i obrzuciłem
chłopaka złowrogim spojrzeniem.
- To nie Ty musisz chodzić do jebanego
psychologa.
- Zaszła Tobie za skórę, co? -
rzucił rozbawiony Calum. - Ty też nie jesteś aniołkiem. Bardziej
niż o Ciebie, to martwię się o tą Twoją psycholożkę. Przy
Twojej osobie to ona będzie potrzebować pomocy.
- Wal się, Hood. - burknąłem. - Bo
inaczej to zaraz Ty będziesz potrzebował lekarza.
- Luzuj porty, Luke. - Calum uśmiechnął
się od ucha do ucha. - Wspominałeś coś, że jest ładna?
Zmierzyłem go wzrokiem i podparłem
swoją brodę na ręce.
- I co w związku z tym? - chłopak
jednoznacznie poruszył brwiami. - Stary, dopiero co rozstałem się
z Miley. Widziałeś jak ona mnie potraktowała! Dzięki, ale nie mam
najmniejszej ochoty na szukanie sobie innej dziewczyny.
Nie chcąc dłużej słuchać jego
wywodów, pogłośniłem telewizję i zanurzyłem się w poduchach
fotela.
Idąc na miejsce spotkania, kryłem się
za kapturem i okularami słonecznymi. Fakt, było to wkurzające, że
muszę się ukrywać, ale wolałem to, niż znów być zapchany
pianką, czy Bóg wie czym innym. Wszedłem do parku i zauważyłem
czarnowłosą dziewczynę, siedzącą na ławce.
- Pięć minut spóźnienia. -
usłyszałem jej głos.
- Są godziny szczytu. - broniłem się.
Chciałem być na nią wściekły, ale
nie mogłem. Jej widok wprawiał mnie w dobry nastrój. Uśmiechnąłem
się i zająłem miejsce obok pani psycholog.
- Przemyślałeś to, co miałeś
przemyśleć przez wczorajszy dzień?
Skinąłem głową i zacząłem
opowiadać jej o swoich odczuciach wobec One Direction, wspólnej
trasy koncertowej, stosunku do mojego zespołu i naszych fanów. Było
mi strasznie głupio, że z powodu mojej afery sporo osób zaczęło
obdarzać 5SoS mniejszą sympatią. Przecież ja tego nie chciałem!
Z resztą, to nie była moja wina. Naszą rozmowę przerwało
szczekanie. Rose odwróciła się twarzą do zwierzęcia, które je z
siebie wydawało. Uśmiechnięta wstała i pomachała do chłopaka,
który szedł z ogromnym wilczurem. Rany, nie chciałbym, żeby ta
bestia wgryzła się w mój pośladek.
- Adrian! - zawołała do mężczyzny.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale
poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Czemu nie jest taka przyjazna
wobec mnie? Chociaż.. Momentami miała przejawy człowieczeństwa.
Jako, że jestem dobrze wychowany, wstałem i podałem dłoń
nieznajomemu.
- Witam. - uśmiechnąłem się. -
Jestem Luke.
Chłopak skinął głową i odwzajemnił
gest.
- Adrian. Miło mi poznać nowego
przyjaciela Rose.
Wspomniana kobieta prychnęła i
przytuliła się do psa, który zaczął na nią skakać. Miałem
ochotę roześmiać się, widząc, jak ta kobiecinka szarpie się z
większym od siebie wilczurem. Powaga, jak stanął na dwie łapy to
był mojego wzrostu.
- Odi, wystarczy. - powiedział
mężczyzna.
Posłuszny psiak usiał obok swojego
pana, bacznie mnie obserwując. Rose z Adrianem gadali w najlepsze, a
ja poczułem się pominięty. Usiadłem więc na ławce i zacząłem
gadać do psa. Tak, do czworonoga, który i tak pewnie miał mnie w
dupie.
- Ciebie też olali, co przyjacielu? -
westchnąłem i baczniej przyjrzałem się tej istotce. Muszę
przyznać, że jest to piękne psisko. - Dasz się pogłaskać?
Odi merdnął ogonem i podszedł do
mnie ostrożnie. Uradowany mały postępami, postanowiłem schylić
się do niego, żeby nie musiał daleko iść.
- Wiesz, Luke, nie radziłabym Tobie
spoufalać się z tym psem. - powiedziała śpiewnym głosem Rose.
Zaskoczony jej słowami spojrzałem na
nią, co okazało się fatalnym błędem. Odi momentalnie na mnie
wskoczył, wywracając mnie na plecy. Ale to nie jest najgorsze!
Kiedy próbowałem się podnieść, ta wielka bestia podeszła do
mnie i.. Bezczelnie zsikała mi się na prawą nogę.
- No kurwa! - wrzasnąłem, odpychając
od siebie wilczura.
Towarzysze roześmiali się w
najlepsze, ledwo łapiąc oddech. Świetnie, że mieli taki ubaw,
widząc moją krzywdę. Pies podszedł do mnie, a ja intuicyjnie
zacząłem się odsuwać. Odi jakby nigdy nic, usiadł w miejscu i
zaczął się do mnie łasić.
- Teraz chcesz dać się pogłaskać,
cwaniaku? - spytałem.
Pies szczeknął, a ja nie mogąc nic
na to poradzić, roześmiałem się. Jakkolwiek by nie było,
sytuacja była zabawna. Pogłaskałem tego zbója i wstałem na nogi.
- Mówiłam, że to nie był najlepszy
pomysł. - rzuciła Rose z szerokim uśmiechem na twarzy.
Machnąłem ręką i przyjrzałem się
jej dokładnie. Już ja wiem, jak się jej odwdzięczyć.
- Masz rację, mogłem Ciebie
posłuchać. - zbliżyłem się do niej. - Daj mi się przytulić w
ramach przeprosin.
Dziewczyna chciała uciec, lecz dość
szybko ją dogoniłem i objąłem ramionami. W miejscu, gdzie nasze
ciała się dotknęły, poczułem nieznane mi wcześniej ciepło.
Uśmiechnąłem się i wyszeptałem jej do ucha.
- Dziękuję za cenną radę, panno
Caisage. I wybacz, że jej nie posłuchałem.
Dziewczyna momentalnie przestała się
śmiać, a jej ciało przeszły dreszcze. Odkleiła się ode mnie i
powiedziała nieobecnym głosem.
- Taa.. - odchrząknęła. - Cóż,
Luke, myślę, że na dzisiaj wystarczy.
Zaskoczony jej reakcją uniosłem brwi
do góry i rozłożyłem ręce.
- Tak szybko? - spytałem.
Rose spojrzała na zegarek i skinęła
głową.
- Spędziliśmy tutaj dwie godziny.
Przyjrzałem się jej bacznie i
pokręciłem głowa.
- To nie o to chodzi, prawda?
Kobieta podniosła na mnie wzrok, a na
jej twarzy mogłem dostrzec rumieńce, a jednocześnie strach.
- To nie jest istotne. - rzuciła,
nerwowo poprawiając swoją bluzkę. - Jutro mamy dzień wolny, więc
widzimy się pojutrze. Skoro nie chcesz widzieć się w biurze, to
możemy spotkać się u mnie.. Adres wyślę smsem.
Zaskoczony i lekko zdenerwowany jej
zachowaniem, skinąłem głową i grzecznie się pożegnałem. Kiedy
już odchodziłem, usłyszałem za plecami głos pani psycholog.
- Luke! - krzyknęła i podbiegła do
mnie. - Przepraszam za moją reakcję na.. Ymm.. Twoje zachowanie.
Nie bierz tego do siebie, proszę.
Odwróciłem się do niej twarzą i
spojrzałem w jej piękne, szklące się oczy.
- O co Tobie właściwie chodzi? -
spytałem.
Dziewczyna odwróciła wzrok i powoli
zaczęła się odwracać w stronę swojego przyjaciela.
- Może kiedyś się dowiesz. -
powiedziała tak cicho, że ledwo mogłem ją usłyszeć. - Do
zobaczenia pojutrze.
Ich sylwetki zniknęły za zakrętem, a
ja dalej stałem osłupiały na środku ścieżki. Wiem, że chodzi
powiedzenie, iż kobieta zmienną jest. Ale aż tak? Co to, do
cholery, miało być? Moje zamyślania przerwał pisk przy prawym
uchu.
- Luke Hemmings! Nie wierzę! To
naprawdę Ty! - wzięła głęboki oddech. - Kocham Cię, normalnie!
Nie mogę się doczekać koncertu, który dajecie za kilka dni!
Wiesz, że tam będę?!
Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem
małą blondynkę, wpatrująca się we mnie z bananem na twarzy. Jak
ona mnie poznała? Chwila. Podniosłem dłoń do góry i poczułem,
że nie mam na nosie swoich okularów. No pięknie. Uśmiechnąłem
się do dziewczynki i powiedziałem słodkim głosem.
- Cześć. - spojrzałem, czy nikt nie
usłyszał jej pisków, po czym powiedziałem.- Jeśli przestaniesz
krzyczeć, to na koncercie zapoznam Ciebie zresztą ekipy, dobra?
Tylko, proszę, błagam, bądź ciszej.
Serio nie kłamałem. W parku była
masa przechodniów, w tym grupka nastolatek z koszulkami 5sos. Idę o
zakład, że były to koleżanki tej małej blondynki. Uśmiechnięta
dziewczynka skinęła głową i wyszeptała.
- A jak chcesz o zrobić?
Pomyślałem chwilę, po czym
odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Po ostatniej piosence podejdź pod
scenę i czekaj, aż do Ciebie wyjdę. Obiecuję, że nie zapomnę o
Tobie i wyszukam Ciebie spośród tłumu, dobra?
Podekscytowana osóbka tak mocno
zaczęła kiwać głową na potwierdzenie, że aż zacząłem się
obawiać, że coś jej strzeli w szyi. Skorzystałem z okazji, że
odwróciła się w stronę koleżanek i czmychnąłem w stronę domu.
Oczywiście, że dotrzymam słowa. Ale im dłużej tam stałem, tym
większe były szanse, że ktoś jeszcze mnie rozpozna.
Odi, mój Ty piesku kochany :*
OdpowiedzUsuń♥