niedziela, 15 listopada 2015

Chapter Four



"Rozdział nie jest ocenzurowany. Może zawierać przekleństwa i obraźliwe słowa"

* Rose *
Po męczącym dniu w pracy wróciłam do domu. Wzięłam prysznic, przebrałam się w koszulkę mojego przyjaciela, którą kiedyś mu podkradłam, i ruszyłam do kuchni, żeby coś sobie przekąsić. Ale oczywiście, głupia ja, nie zrobiłam wcześniej zakupów.
- Cholera. - mruknęłam.
Ogarnęłam wzrokiem wszystkie półki, znajdując tylko kilka jajek i mleko. Niechętnie wyciągnęłam je i zrobiłam sobie szybką jajecznice. Jedząc posiłek analizowałam dzisiejsze spotkanie. Może i Luke strasznie mnie irytował, ale lubiłam być w jego towarzystwie. Co ja mogę poradzić na to, że jego uśmiech z dołeczkami strasznie mnie oczarowywał, a wzrok przeszywał mnie na wylot... Z drugiej strony.. Bądźmy szczerzy. Heminngs zachowuje się jak dzieciak, przez co ciężko jest mi z nim rozmawiać. Rozmyślając o błękitnookim blondynie położyłam się spać.
Rano obudziłam się z nieprawdopodobnym bólem głowy. Od czego? W sumie sama nie wiem. Zawlokłam swój leniwy tyłek do kuchni i sięgnęłam po tabletkę, która skróci me męki. Oparłam się biodrem o blat i otworzyłam lodówkę, żeby wyciągnąć mleko. Wlałam je do garnka i postawiłam na gaz, żeby się ugotowało. Nagle usłyszałam, że dzwoni mój telefon. Pobiegłam szybko do swojego pokoju i odebrałam połączenie.
- Tak? - zaczęłam, jeszcze zachrypniętym głosem.
- Panna Caisage? - rozbrzmiał mężczyzna w słuchawce.
- Zgadza się. Z kim mam przyjemność?
Położyłam się na łóżku, mocno rozciągając swoje zaspane mięśnie.
- Z tej strony menadżer pana Lucasa Hemmingsa.
Z zaskoczenia usiadłam prosto.
- O co chodzi? - zapytałam ostrożnie.
- Chciałem omówić z panią miejsce Waszego spotkania, więc dz..
- Mhm, stop, stop, stop. - przerwałam. - Dlaczego pan Hemmings nie może sam ze mną o tym porozmawiać?
Mężczyzna w telefonie westchnął poirytowany, a na moją twarz wpełzł uśmieszek. Cholera, przecież to Luke chodzi do mnie na terapie, a nie jego goryl.
- Więc? - ponagliłam. - Na temat moich spotkań mogę rozmawiać tylko z pańskim klientem.
W słuchawce rozbrzmiały jakieś niewyraźne głosy, po czym usłyszałam ten, który wczoraj wiercił mi dziurę w brzuchu przez pewien czas.
- Witam, panią psycholog. - rzucił sarkastycznie.
- Dlaczego Twój menadżer dzwoni do mnie w sprawie terapii? - zapytałam bez cackania.
- Mnie też miło Ciebie słyszeć, Rose.
Do moich nozdrzy doszedł dziwny zapach. Wzięłam trzy głębsze wdechy, po czym moje oczy wyskoczyły z orbit.
- Moje mleko! - wrzasnęłam do słuchawki.
Spanikowana zbiegłam po schodach, prawie spadając na twarz. Wskoczyłam do kuchni i ogarnęłam wzrokiem sytuację. Jak widać, mleko zdążyło wykipieć wprost na ogień, przez co ten zgasł. Zdjęłam z gazówki garnek gołą ręką, czego szybko pożałowałam.
- O ja pierdolę! - wrzasnęłam, czując ból w dłoni.
Postawiłam naczynie na blat żaroodporny, po czym wsadziłam lewą dłoń pod zimną wodę. Prawą ręką przyłożyłam dłoń do ucha. Oczywiście, pierwsze co usłyszałam to głośny rechot blondyna.
- Ta, fajny ubaw miałeś? - burknęłam.
- Pani psycholog używa pięknego słownictwa. - wykrztusił poprzez śmiech.
Przewróciłam oczami i wolną ręką zakręciłam kran.
- Do rzeczy, Hemmings. O co chodzi?
Jeszcze chwilę trwało, zanim ten kretyn skończył się śmiać. Kiedy opanował już swoją dupę, postanowił szczęśliwie zacząć mówić.
- Możemy się spotkać w parku, obok waszej poradni? - spytał, jakby nieśmiało. - Wiesz, nie chciałbym spotkać Styles'a, albo Twojej koleżanki wraz z piankami..
Dosłownie zbaraniałam. Chyba się przesłyszałam? Tak, z pewnością musiałam coś źle usłyszeć.
- Możesz powtórzyć jeszcze raz?
- Pytałem, czy możemy..
- Nie o to pytam, Einsteinie. - prychnęłam. - Mówię o dalszej części..

*Luke *
Umówiłem się z Rose na godzinę 16. Miałem więc jeszcze jakieś półtora godziny do spotkania. Na samą myśl o tym, że znowu będę musiał mówić o stosunkach między mną, a Harrym, zalewała mnie fala mdłości. Poza tym, pani psycholog wkurzyła mnie, wyśmiewając się z mojej traumy po ostatnim spotkaniu. Miałem wrażenie, że zaczęła się tam tarzać ze śmiechu. Podirytowany skierowałem się do pokoju obok, gdzie aktualnie przesiadywali moi przyjaciele.
- Problemy w raju, Luke? - spytał Michael.
Usiadłem na krześle i obrzuciłem chłopaka złowrogim spojrzeniem.
- To nie Ty musisz chodzić do jebanego psychologa.
- Zaszła Tobie za skórę, co? - rzucił rozbawiony Calum. - Ty też nie jesteś aniołkiem. Bardziej niż o Ciebie, to martwię się o tą Twoją psycholożkę. Przy Twojej osobie to ona będzie potrzebować pomocy.
- Wal się, Hood. - burknąłem. - Bo inaczej to zaraz Ty będziesz potrzebował lekarza.
- Luzuj porty, Luke. - Calum uśmiechnął się od ucha do ucha. - Wspominałeś coś, że jest ładna?
Zmierzyłem go wzrokiem i podparłem swoją brodę na ręce.
- I co w związku z tym? - chłopak jednoznacznie poruszył brwiami. - Stary, dopiero co rozstałem się z Miley. Widziałeś jak ona mnie potraktowała! Dzięki, ale nie mam najmniejszej ochoty na szukanie sobie innej dziewczyny.
Nie chcąc dłużej słuchać jego wywodów, pogłośniłem telewizję i zanurzyłem się w poduchach fotela.
 
Idąc na miejsce spotkania, kryłem się za kapturem i okularami słonecznymi. Fakt, było to wkurzające, że muszę się ukrywać, ale wolałem to, niż znów być zapchany pianką, czy Bóg wie czym innym. Wszedłem do parku i zauważyłem czarnowłosą dziewczynę, siedzącą na ławce.
- Pięć minut spóźnienia. - usłyszałem jej głos.
- Są godziny szczytu. - broniłem się.
Chciałem być na nią wściekły, ale nie mogłem. Jej widok wprawiał mnie w dobry nastrój. Uśmiechnąłem się i zająłem miejsce obok pani psycholog.
- Przemyślałeś to, co miałeś przemyśleć przez wczorajszy dzień?
Skinąłem głową i zacząłem opowiadać jej o swoich odczuciach wobec One Direction, wspólnej trasy koncertowej, stosunku do mojego zespołu i naszych fanów. Było mi strasznie głupio, że z powodu mojej afery sporo osób zaczęło obdarzać 5SoS mniejszą sympatią. Przecież ja tego nie chciałem! Z resztą, to nie była moja wina. Naszą rozmowę przerwało szczekanie. Rose odwróciła się twarzą do zwierzęcia, które je z siebie wydawało. Uśmiechnięta wstała i pomachała do chłopaka, który szedł z ogromnym wilczurem. Rany, nie chciałbym, żeby ta bestia wgryzła się w mój pośladek.
- Adrian! - zawołała do mężczyzny.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Czemu nie jest taka przyjazna wobec mnie? Chociaż.. Momentami miała przejawy człowieczeństwa. Jako, że jestem dobrze wychowany, wstałem i podałem dłoń nieznajomemu.
- Witam. - uśmiechnąłem się. - Jestem Luke.
Chłopak skinął głową i odwzajemnił gest.
- Adrian. Miło mi poznać nowego przyjaciela Rose.
Wspomniana kobieta prychnęła i przytuliła się do psa, który zaczął na nią skakać. Miałem ochotę roześmiać się, widząc, jak ta kobiecinka szarpie się z większym od siebie wilczurem. Powaga, jak stanął na dwie łapy to był mojego wzrostu.
- Odi, wystarczy. - powiedział mężczyzna.
Posłuszny psiak usiał obok swojego pana, bacznie mnie obserwując. Rose z Adrianem gadali w najlepsze, a ja poczułem się pominięty. Usiadłem więc na ławce i zacząłem gadać do psa. Tak, do czworonoga, który i tak pewnie miał mnie w dupie.
- Ciebie też olali, co przyjacielu? - westchnąłem i baczniej przyjrzałem się tej istotce. Muszę przyznać, że jest to piękne psisko. - Dasz się pogłaskać?
Odi merdnął ogonem i podszedł do mnie ostrożnie. Uradowany mały postępami, postanowiłem schylić się do niego, żeby nie musiał daleko iść.
- Wiesz, Luke, nie radziłabym Tobie spoufalać się z tym psem. - powiedziała śpiewnym głosem Rose.
Zaskoczony jej słowami spojrzałem na nią, co okazało się fatalnym błędem. Odi momentalnie na mnie wskoczył, wywracając mnie na plecy. Ale to nie jest najgorsze! Kiedy próbowałem się podnieść, ta wielka bestia podeszła do mnie i.. Bezczelnie zsikała mi się na prawą nogę.
- No kurwa! - wrzasnąłem, odpychając od siebie wilczura.
Towarzysze roześmiali się w najlepsze, ledwo łapiąc oddech. Świetnie, że mieli taki ubaw, widząc moją krzywdę. Pies podszedł do mnie, a ja intuicyjnie zacząłem się odsuwać. Odi jakby nigdy nic, usiadł w miejscu i zaczął się do mnie łasić.
- Teraz chcesz dać się pogłaskać, cwaniaku? - spytałem.
Pies szczeknął, a ja nie mogąc nic na to poradzić, roześmiałem się. Jakkolwiek by nie było, sytuacja była zabawna. Pogłaskałem tego zbója i wstałem na nogi.
- Mówiłam, że to nie był najlepszy pomysł. - rzuciła Rose z szerokim uśmiechem na twarzy.
Machnąłem ręką i przyjrzałem się jej dokładnie. Już ja wiem, jak się jej odwdzięczyć.
- Masz rację, mogłem Ciebie posłuchać. - zbliżyłem się do niej. - Daj mi się przytulić w ramach przeprosin.
Dziewczyna chciała uciec, lecz dość szybko ją dogoniłem i objąłem ramionami. W miejscu, gdzie nasze ciała się dotknęły, poczułem nieznane mi wcześniej ciepło. Uśmiechnąłem się i wyszeptałem jej do ucha.
- Dziękuję za cenną radę, panno Caisage. I wybacz, że jej nie posłuchałem.
Dziewczyna momentalnie przestała się śmiać, a jej ciało przeszły dreszcze. Odkleiła się ode mnie i powiedziała nieobecnym głosem.
- Taa.. - odchrząknęła. - Cóż, Luke, myślę, że na dzisiaj wystarczy.
Zaskoczony jej reakcją uniosłem brwi do góry i rozłożyłem ręce.
- Tak szybko? - spytałem.
Rose spojrzała na zegarek i skinęła głową.
- Spędziliśmy tutaj dwie godziny.
Przyjrzałem się jej bacznie i pokręciłem głowa.
- To nie o to chodzi, prawda?
Kobieta podniosła na mnie wzrok, a na jej twarzy mogłem dostrzec rumieńce, a jednocześnie strach.
- To nie jest istotne. - rzuciła, nerwowo poprawiając swoją bluzkę. - Jutro mamy dzień wolny, więc widzimy się pojutrze. Skoro nie chcesz widzieć się w biurze, to możemy spotkać się u mnie.. Adres wyślę smsem.
Zaskoczony i lekko zdenerwowany jej zachowaniem, skinąłem głową i grzecznie się pożegnałem. Kiedy już odchodziłem, usłyszałem za plecami głos pani psycholog.
- Luke! - krzyknęła i podbiegła do mnie. - Przepraszam za moją reakcję na.. Ymm.. Twoje zachowanie. Nie bierz tego do siebie, proszę.
Odwróciłem się do niej twarzą i spojrzałem w jej piękne, szklące się oczy.
- O co Tobie właściwie chodzi? - spytałem.
Dziewczyna odwróciła wzrok i powoli zaczęła się odwracać w stronę swojego przyjaciela.
- Może kiedyś się dowiesz. - powiedziała tak cicho, że ledwo mogłem ją usłyszeć. - Do zobaczenia pojutrze.
Ich sylwetki zniknęły za zakrętem, a ja dalej stałem osłupiały na środku ścieżki. Wiem, że chodzi powiedzenie, iż kobieta zmienną jest. Ale aż tak? Co to, do cholery, miało być? Moje zamyślania przerwał pisk przy prawym uchu.
- Luke Hemmings! Nie wierzę! To naprawdę Ty! - wzięła głęboki oddech. - Kocham Cię, normalnie! Nie mogę się doczekać koncertu, który dajecie za kilka dni! Wiesz, że tam będę?!
Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem małą blondynkę, wpatrująca się we mnie z bananem na twarzy. Jak ona mnie poznała? Chwila. Podniosłem dłoń do góry i poczułem, że nie mam na nosie swoich okularów. No pięknie. Uśmiechnąłem się do dziewczynki i powiedziałem słodkim głosem.
- Cześć. - spojrzałem, czy nikt nie usłyszał jej pisków, po czym powiedziałem.- Jeśli przestaniesz krzyczeć, to na koncercie zapoznam Ciebie zresztą ekipy, dobra? Tylko, proszę, błagam, bądź ciszej.
Serio nie kłamałem. W parku była masa przechodniów, w tym grupka nastolatek z koszulkami 5sos. Idę o zakład, że były to koleżanki tej małej blondynki. Uśmiechnięta dziewczynka skinęła głową i wyszeptała.
- A jak chcesz o zrobić?
Pomyślałem chwilę, po czym odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Po ostatniej piosence podejdź pod scenę i czekaj, aż do Ciebie wyjdę. Obiecuję, że nie zapomnę o Tobie i wyszukam Ciebie spośród tłumu, dobra?

Podekscytowana osóbka tak mocno zaczęła kiwać głową na potwierdzenie, że aż zacząłem się obawiać, że coś jej strzeli w szyi. Skorzystałem z okazji, że odwróciła się w stronę koleżanek i czmychnąłem w stronę domu. Oczywiście, że dotrzymam słowa. Ale im dłużej tam stałem, tym większe były szanse, że ktoś jeszcze mnie rozpozna.

1 komentarz: