sobota, 23 kwietnia 2016

Chapter Fifty - EPILOG


Kilkanaście miesięcy później
*Sue
Stałam przy samochodzie na parkingu tuż przy lotnisku. Cieszyłam się jak małe dziecko. Ostatnio Harrego widziałam miesiąc temu, kiedy wpakowałam go w samolot. Wybrał się w podróż z przyjaciółmi na którą ja niestety nie mogłam lecieć... praca. Jednak mu nie pozwoliłam na odmówienie. Harry najszczególniej potrzebował odpoczynku, po tych kilkunastu miesiącach życia na wariackich papierach, ale też dzięki jego wyjazdowi mogliśmy utrzymać swój związek w tajemnicy. Prawda była taka, że nie chciałam aby ktoś się dowiedział o tym że tworzymy parę.
Od niesfornej katastrofy na koncercie minął rok i nie miałam zamiaru tworzyć następnej.
Każde z nas było starsze o rok i starsze o doświadczenia.
Z głębokim westchnieniem spojrzałam na tłum piszczących dziewczyn. To dlatego nie przebywałam w hali lotniska i nie wyczekiwałam Harrego. Nie chciałam konfrontacji z żadną z tych dziewczyn. Nie miałam zamiaru jutro rano oglądać swojej twarzy w gazecie ze wzmianką o nowej dziewczynie Harrego Stylesa.
Rozejrzała się po parkingu i oparłam o swój samochód. Czekało mnie dość długie oczekiwanie na mojego ukochanego. Musiałam się go tego przyzwyczaić. Harry był gwiazdą i to miało być na porządku dziennym. To był on i jego życie.
Chciałam jednak, aby teraz pośpieszył tyłek, bo musiałam go jeszcze wdrążyć w plan na jutrzejszy dzień. Postanowiłam zrobić jej mega niespodziankę w ramach urodzin Rose. Do tego jednak był mi potrzebny Harry.
Nagle ktoś zakrywa mi oczy dłońmi. Czuję zimny metal i ten zapach... odrywam dłonie od swojej twarzy. Odwracam się i wpatruję się z niedowierzaniem w najpiękniejsze zielone oczy na świecie. To był naprawdę Harry. To był mój Harry... stał przed mną i wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczętami.
-jak...?
-tylnym wyjściem -szepnął i przytulił mnie do siebie.
Jego ciepłe ramiona były dla mnie jak mój maleńki świat.
-witaj kochanie -wyszeptał mi do ucha -stęskniłem się strasznie za tobą -całuje delikatnie moje czoło.
-ja też, Harry... -mogłabym stać tu wieczność i wdychać jego cudowny zapach, jednak Harry miał inne plany.
-zwijajmy się stąd za nim mnie tu zauważą. Mam zamiar spędzić dziś z tobą cały dzień, a nie na rozdawaniu autografów.
Odsuwam się od niego z niechęcią.
Z szerokim uśmiechem zapraszam do swojego auta. Harry z lekkim westchnieniem wrzucam swoją walizkę do bagażnika, a później zajmuje miejsce pasażera.
Kładzie rękę na moim oparciu i wpatruje się we mnie, a ja nie mogę uwierzyć, że jest mój... cały mój. Czy to jest możliwe i realne, że Harry Styles idol praktycznie co drugiej dziewczyny na świecie jest mój?! Mógłby mieć każdą, ładniejszą i bogatszą ode mnie... a właśnie wybrał mnie.
A dlaczego? Ponoć jestem dużo inna niż te wszystkie wyżej wymienione.
-kocham cię, Harry -szepczę cicho, tak jakbym się wstydziła tego co powiedziałam.
-ja ciebie też, Sue... bardzo cię kocham -nachyla się i składa delikatny pocałunek na moim policzku -jakby nie fakt, że prowadzisz... zacałował bym cię na śmierć, zajączku...
Spojrzałam na niego i się roześmiałam. Nie wiem skąd mu się wziął ten zajączek, ale jakoś ujdzie w tłumie. Nie mam zamiary za to wyrywać mu jego narządów.
-jak urlop? -pytam
-beznadzieje, bo cie nie było. Oczywiście , przyznaję się... nie siedziałem całymi dniami i nocami, wypłakując się w poduszkę... ale wolałbym abyś była przy mnie
-jeszcze sobie to odbijemy -uśmiecham się nie odrywając wzroku od drogi -a teraz opowiadaj...
Z uśmiechem na twarzy słuchałam relacji Harrego z jego wycieczki. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, gdy wspomniał że biedny Niall z lekka się trochę przypalił na słońcu, co skutkowało ty, że przeleżał prawie tydzień w łóżku jęcząc. No to był cały Niall.
Za nim dotarliśmy do mojego mieszkania, znałam już wszystkie historie z ich wakacji. Harry opowiadał szybko, ale konkretnie.
-jak tam Le i Fab? -pyta Harry jak tylko zatrzymujemy się pod moją kamienicą.
-wrócili do siebie. Toni mieszka z nimi -uśmiecham się, choć w głębi duszy brakuje mi tych dwóch idiotów.
-to znaczy, że teraz mieszkasz sama?
Kiwam głową, a Harry dziwnie się szczerzy. Nie wiem co w tym przyjemnego... nie chcę mieszkać sama. Źle się z tym czuję... kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale od momentu gdy oni wszyscy ze mną zamieszkali... wszystko się zmieniło.
Szłam z ociągnięciem przed Harrym, który ciągnął ze sobą swoją walizkę. Miałam ochotę uwiesić się na jego szyi, tak aby i mnie zaniósł.
Mam problem z trafieniem do zamka, kluczem. Usłyszałam lekkie westchnienie i odwróciłam głowę do tyłu. Harry stał kilka centymetrów za mną. Opierał się jedną ręką o ścianę tuż obok drzwi.
Widziałam, że cała ta sytuacja trochę go męczyła, ale to nie moja wina że ostatnio źle spałam. Kurde... za dużo miałyśmy pracy. Od kiedy świat się dowiedział, że „dupowate” Zacisze prowadziło terapię Harrego Stylesa i Luka Hemmings'a i to ze wzorowym skutkiem, nagle spłynęła na nas fala zgłoszeń. Większość z nich dotyczyła złego samopoczucia gwiazd, jakiś starych konfliktów... przeglądałyśmy te zgłoszenia i próbowałyśmy jakoś to ogarnąć i ustawiać terminy. Większość z nich odsyłałyśmy do znajomych psychologów, którzy mogli im bardziej pomóc. Wczorajszy wieczór, noc i dzisiejszy poranek spędziłam na czytaniu takich owych zgłoszeń i próbie przestawienia grafiku Rose. Kiedy Luke mnie o to poprosił wiedziałam, że będzie z tym problem. Jednak spięłam się i jakoś to zrobiłam. Każdemu z nas należy się kiedyś odpoczynek.
Przestawienie grafiku Rose nie było jeszcze takie złe w porównaniu do tego, że niektórzy ludzie potrafili dzwonić w środku nocy, nie patrząc na strefę czasową. Nie no cudownie.
Kiedy wreszcie udaje mi się otworzyć drzwi, wchodzimy do środka. Ledwo przekraczam próg mieszkania a słyszę trzaśniecie drzwi za sobą. Nim się odwracam aby sprawdzić co się dzieję, zostaje przyparta do ściany. Serce podchodzi mi do gardła, ale kiedy czuję na swoich ustach usta Harrego, wszystko wraca do normalności... powiedzmy.
-mówiłaś, że jesteśmy sami... -mruczy w moje usta, a ja prawie się rozpływam. Nie mogłam uwierzyć, że był mój... bo był prawda?
*
Leżymy na moim łóżku. Moja głowa ulokowana jest na nagiej klatce piersiowej Harrego, a on gładził mnie po plecach. Czułam się tak odprężona. Dawno nie było mi tak dobrze. Miałam przy sobie ukochaną osobę, a życie układało się bardzo dobrze. Co jeszcze mogłabym chcieć?
-kocham cię, Harry -unoszę lekko głowę i całuję miejsce gdzie przed chwilą leżała. Patrze w jego oczach i widzę coś co zawsze chciałam zobaczyć w oczach mężczyzny. Dumę, szacunek, szczęście i miłość...
-kocham cię... -uśmiecha się szeroko. Moje serce zamiera i chyba nawet nie chce zacząć bić... mogłabym teraz umrzeć. Miałam przy sobie cały mój świat i to było najważniejsze. -co u Rose?
Wzdycham głośno i uśmiecham się. Harry potrafił mnie zaskakiwać.
-niby wszystko ok, ale wiesz... Lukowi przedłużyła się trasa. Wraca dopiero za trzy miesiące, a nawet nie było czasu, aby Rose mogła wziąć sobie wolne -mówię cicho -trzyma się, ale widzę że jej czegoś brakuje -dotykam twarzy Harrego. Podsuwam się ku górze i składam lekki pocałunek na jego ustach -ciebie nie było miesiąc i o mało nie umarłam, a co dopiero ona...
-Rose jest ślina, wytrzyma...
-tak -uśmiecham się szeroko, chyba czas aby wprowadzić Harrego w mój niecny plan. O tak!
-ej... co ty kombinujesz? -marszczy czoło -twój uśmiech nie wróży nic dobrego. Tylko mi nie mów, że chcesz ją wpakować do kartonu i wysłać...
-nie... ale mam coś lepszego -ponoszę się, zakładam na siebie koszulę Harrego i siadam na nim okrakiem -Rose, ma jutro urodziny -uśmiecham się -wyprawiam jej przyjecie niespodziankę w hotelu taty...
-i mi nie powiedziałaś? -unosi jedną brew ku górze -nawet prezentu nie kupiłem... -jęczy
Nachylam się nad nim. Nasze usta prawie się stykają, ale nie pozwalam aby się połączyły.
-sprowadzam Luka w ramach prezentu. -wyszeptuję wprost do jego ust. Oczy Harrego robią się duże jak spodki. -no i daje jej wolne -opieram czoło o czoło Harrego -spędziłam cały dzień, aby przestawić cały jej grafik. Padam na twarz...
-a kiedy królowa, dostanie wolne?
-mamy zamiar zatrudnić kogoś do pomocy, więc w najbliższym czasie... -nie dokończyłam, bo ponownie znalazłam się na plecach, a Harry zawisł nade mną z dość podejrzanym uśmiechem.

*Harry
Siedzimy w kuchni, piję herbatę i przysłuchuję się temu co wymyśliła Sue. Nie mogę uwierzyć, że takie dziwaczne pomysły rodzą się w tak pięknej główce. Jednak najbardziej jestem zdziwiony tym, że Luke działa takim podstępem. Choć dobrze. Niespodzianki są super, a Luke i Rose wreszcie będą musieli się spotkać po tak długiej rozłące.
-Niall, Liam i Lou... też przyjadą -wpatruję się w moją dziewczynę z niedowierzaniem. Czy oni wszyscy to przede mną ukrywali? Poważnie?
-dlaczego mi nie powiedziałaś?
-pewnie dlatego, że zaraz byś mi powiedział, że ten pomył jest do bani...
-bo jest -przerywam -ale tak głupi, że może się udać... kochanie...
Wstaje z krzesła i podchodzę do Sue. Klękam przed nią i uśmiecha się szeroko. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że jest moja... że mnie kocha i chce ze mną być.
Takim dupkiem jak ja. Tyle przeszliśmy, abyśmy mogli teraz normalnie funkcjonować. Ja przynajmniej normalnie funkcjonowałem. Potrzebowałem miłości, aby wrócić do stanu przed moja karierą. Każdy kiedyś się wypala i potrzebuje jakiegoś czynnika zapalnego, aby znowu się rozpalić. Mój czynnik właśnie siedział przede mną i dziwnie mi się przyglądał.
Jeśli ktoś by mnie się zapytał, teraz z kim chcę spędzić resztę swojego życia, nie wahałbym się z odpowiedzią. Sue była osobą z która chciałem dożyć później starości. Chciałem mieć z nią dzieci, wnuki...
Chciałem mieć ją całą dla siebie.
-wchodzę w to -śmieję się, a ona szeroko się uśmiecha. To była moja Sue... tylko moja. Nigdy bym nie pomyślał, że coś tak cudownego zdarzy się w moim życiu.
Każdy myśli, że skoro jestem sławny, mam dużo kasy... to mam już wszystko co mi potrzeba od życia. Jednak bardzo się mylą. Ja potrzebowałem kogoś kto pokocha mnie za to kim jestem na co dzień, a nie za to ile mam kasy na koncie i za moją sławę.
Sue kochała mnie i mogłem w to wierzyć w stu procentach. Poznała mnie przecież, poznała tego prawdziwego Harrego. Wyciągnęła ze mnie najgorszą prawdę, wszystkie moje brudy. Obnażyła mnie, tylko po to aby zobaczyć we mnie człowieka, nie gwiazdę... nie przedmiot, który zarabia... tylko mnie, całego mnie.
-dziękuję... -szepczę
-za co? -pyta zdziwiona
-za to, że mnie kochasz, Sue...

*Sue
Poranek był dość przyjemny. Harry przyniósł mi śniadanie do łóżka. Dawno tak dobrze nie miałam. Później wzięliśmy wspólną kąpiel.
O koło dziesiątej oddelegowałam Harrego do mojego biura aby pomógł Rose. Miał ją później przywieźć do hotelu taty.
Ja właśnie byłam w drodze do niego. W myślach wszystko sobie układałam. O osiemnastej miał zjawić się Luke i reszta 5sos. O dziewiętnastej Harry miał przywieźć Rose.
Luke miał przywitać soją dziewczynę jakąś romantyczną piosenką.
Wszystko w teorii grało, zobaczymy co będzie w praktyce.
O tym dowiedziałam się parę godzin później jak już wszystko było przygotowane. Lou i Niall jeszcze zawieszali jakieś ozdoby. Kelnerki z restauracji rozkładały naczynia, scena na której stał Liam była już odpowiednio wyposażona, tylko był jeden problem. Było już pięć po osiemnastej, goście się już zbierali... ale nigdzie nie było Luka.
Po raz setny do niego dzwonie, ale jego telefon nie odpowiada.
Przeglądałam wszystkie informacje, aby mieć pewność że nie ucierpieli w żadnej katastrofie lotniczej. Cholera, jakby coś takiego miło miejsce... zabiłabym się. To byłaby moja wina.
Około wpół do dziewiętnastej, kiedy już prawie obgryzłam paznokcie do samych palców, odezwał się mój telefon. Wyświetlił mi się jakiś nieznany numer. Modląc się, aby to był Luke, odebrałam.
-Sue? -o mało nie zeszłam na zawał, gdy usłyszałam głos Luke
-gdzie ty jesteś?!
-mieliśmy opóźniony lot, a teraz utknęliśmy w Londynie. Jednak się nie martw. Niedługo wylatujemy... przepraszam.
Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam gdy usłyszałam, że nic im się nie stało. Oczywiście przeżyjemy to, że się spóźnią. Ważne, aby w ogóle dotarli.
Pół godziny później siedzieliśmy wszyscy w sali. Światła były zgaszone, a wszyscy siedzieli tak cicho, że nawet oddechów nie było słychać.
Nagle drzwi się otworzyły i usłyszałam głos Rose.
-po co niby Sue, ma siedzieć po ciemku?
Harry zapalił światła, a wszyscy krzyknęli NIESPODZIANKA. Nie pamiętam kiedy Rose była w takim szoku. Stała z otwartymi ustami i wpatrywała się we wszystkich. Harry musiał ja lekko popchnąć, aby ruszyła w naszym kierunku. Teraz już wiedziałam, że zrobiłam dobrze organizując to przyjęcie. Po takim czasie rozpaczy, Rose potrzebna była jakaś rozrywka.

*Harry
Około dwudziestej pierwszej zadzwonił mój telefon. Kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu imię mojego szanownego spóźnionego przyjaciela... odetchnąłem z ulgą. Luke musiał być gdzieś na zewnątrz. Teraz trzeba było jakoś odwrócić uwagę Rose, aby chłopcy mogli dostać się na scenę.
-Luke, już jest -szepcze Sue do ucha -odwróć jej uwagę, a ja ich wprowadzę od tyłu.
-opuść zasłonkę na scenie -mówię do Lou, który jak na zawołanie wstaje i idzie w stronę sceny. Za nim wychodzę z sali, widzę jak Sue zagaduje Rose, tak że dziewczyna teraz siedzi tyłem do sceny, a Lou rozmawia z JD i po chwili scena zostaje zasłonięta przez białe płótno. Czas zacząć zabawę.

▼ Luke ▼
Dzisiejszego dnia dosłownie wściekłem się na wszelkie środki transportu. Chciałem być punktualny, umówiłem się nawet z Adrianem, że podjedzie po mnie na lotnisko. I co się okazało? Po pierwsze, niesamowite korki w Londynie utrudniły nam dojazd, a po drugie, nasz lot został opóźniony. Myślałem, że komuś zrobię krzywdę! I do tego ciągłe telefony to od Sue, to od Nialla, czy Le, doprowadzały mnie do szału. Kojącą myślą była dla mnie świadomość zbliżającego się spotkania z moją ukochaną. Nie widziałem się z nią kilka dobrych miesięcy.. Okropnie za nią tęskniłem! Brakowało jej u mego boku, brakowało mi jej uśmiechu, dogryzania, jej troski, bliskości, ciepła.. Rozmawiałem z nią przez skype, ale zarówno ja, jak i ona, mieliśmy masę pracy. W dodatku na świat przyszedł syn Melanie, Dean, przez co Rose praktycznie nie miała wolnego czasu.. Mimo to dawałem z siebie wszystko na koncertach, żeby zadowolić przybyłych ludzi. To potrafiło mnie nakręcić pozytywną energią na następne występy. I w końcu nadszedł dzień dzisiejszy.. Urodziny Rosemarie! Zamierzałem sprawić jej dwie niespodzianki. Pierwszą było moje pojawienie się na uroczystości, a drugą malutki prezent ode mnie. Zajęliśmy z chłopakami miejsca, próbując zrelaksować się przed czekającym na nas lotem.
- Denerwujesz się? - spytał się Ashton, zajmując miejsce tuż obok mnie.
Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem przylepionym do twarzy.
- Niby czym? - spytałem, starając nie posiadać się z radości. - Chłopie, dzisiaj zobaczę się z Rose. Odczuwam masę emocji, ale uwierz mi, że stres się do nich nie zalicza.
Przyjaciel roześmiał się i poklepał mnie po dłoni.
- Cieszę się twoim szczęściem. Rozmawiałeś może z Adrianem?
Skinąłem głową i spojrzałem w okno samolotu. Kto by pomyślał, że kiedyś zdobędę z nim nić porozumienia. No nie powiem.. Pomocny okazał się fakt, że przestał uganiać się za Rose i znalazł sobie dziewczynę. Z tego co usłyszałem od swojej ukochanej, to Denice musi być sympatyczna. Nie ma co się oszukiwać, że Rose bywa nieco wybredna w stosunku do przyjaciółek Adriana. „Luke, daj spokój. Przecież wiesz, że ja się tylko o niego troszczę.” Taa, dość często słyszałem te słowa.
- Rozmawiałem z nim. - odparłem, wyrywając się z zamyśleń. - Nie da rady odebrać nas z lotniska, ale za to podeśle nam Fabiana albo Lue.
- To dobrze. - odparł Ash. - Mam dość po dzisiejszych przygodach z komunikacją miejską..
Zaśmiałem się pod nosem i lekko uderzyłem go pięścią w ramię.
- W takim razie szykuj się na kilkugodzinną podróż samolotem.

▼ Rose ▼
Kiedy przyszedł do mnie Styles, myślałam, że wyrzucę go z gabinetu. Wpadł jak burza, krzycząc, że szybko mam się ubierać i wychodzić. Nie miałam na to najmniejszej ochoty! Od samego rana miałam spotkanie z gwiazdką, która rozstała się z chłopakiem i nalegała, żebym przyjęła jej sprawę. Prawda jest taka, że nie mam dla niej terminu na terapię. Tłumaczyłam jej jak krowie na rowie.. Myślicie, że to pomogło? Gdzie tam! Na chama próbowała się wpisać mi w grafik, który ostatnio miałam grubo napięty. A gdzie czas na życie prywatne? Tata wyleciał w delegację, zostawiając mamę i Mel z małym szkrabem. Moja rodzicielka również ma pracę, która zajmuje jej sporo czasu, przez co na zmianę pomagałyśmy przy małym Deanie. A w dodatku miałam też własne sprawy! Ostatni raz rozmawiałam z Lukiem dwa dni temu. Wiecie jakie to jest uczucie dowiadywać się o jego harmonogramie dnia z telewizora? Własnego chłopaka! I teraz ni stąd, ni zowąd, przychodzi Harry i nalega na jakiś wyjazd.
- Rany, Rose.. Daj spokój. Sue ma jakiś problem z papierami i chciała się ciebie poprosić o radę.
- To dlaczego do mnie nie zadzwoni? I tego.. Możesz się na chwilę odwrócić? - spytałam, sięgając po świeże, nieprzepocone ciuchy. Tyle dobrze, że zdążyłam wziąć prysznic przed przybyciem Stylesa. Dzięki Bogu, że w budynku miałyśmy łazienkę z prysznicem!
- Żartujesz, tak? - jęknął, odwracając się przodem do ściany. - Zajmie to co najwyżej godzinę. Poza tym, jutro chyba masz wolny poranek? Wyśpisz się, wypoczniesz.
Prychnęłam, zakładając świeżą bluzkę, którą otrzymałam od Luka.
- Teoretycznie tak. - westchnęłam. - Daj mi chwilę, żebym zadzwoniła do Melanie, dobra? Przesunę dzisiejsze spotkanie na późniejszą godzinę i pojedziemy do Sue.
Zadowolony chłopak aż klasnął w dłonie ze szczęścia. Wzdrygnęłam się, słysząc nagły trzask.
- To świetnie. - powiedział, przestając z nogi na nogę. - A i jeszcze jedna rzecz..
- No? - spytałam, wciągając spodnie.
- Miło, że się ze mną przywitałaś po miesiącu mojej nieobecności, wiesz? - prychnął. - Moja męska duma została urażona.
Zaśmiałam się i podeszłam do chłopaka, co by nie jęczał. Przytuliłam się do niego, klepiąc go po plecach tak mocno, jak potrafiłam.
- Cześć, Harry! - krzyknęłam. - Jak ja się za tobą stęskniłam! Cieszę się, że jesteś!
Mężczyzna zrobił minę jakby zobaczył wariatkę. Roześmiał się, po czym objął mnie ramionami.
- Wciąż się zastanawiam, jakim sposobem ludzie znajdujący się w otoczeniu twoim i Sue jeszcze nie zwariowali. Wow, jestem godzien podziwu.
Prychnęłam i wydostałam się z jego uścisku, po to, aby zasięgnąć po trzecią rękę każdego współczesnego człowieka.
- No właśnie, Sue.. Jeden telefon i jedziemy.
*
- Od kiedy załatwia takie sprawy w hotelu ojca? - jęknęłam, podchodząc do drzwi prowadzących do naszego celu. - I po co niby Sue ma siedzieć po ciemku?
Harry nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem i zapalił światło w pomieszczeniu. Jasność oświetliła grupę ludzi, przyodzianą w uśmiechy na twarzach.
- NIESPODZIANKA! - wydarli się.
Dosłownie kopara mi opadła.. Omiotłam wzrokiem salę i zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam przystrojone pomieszczenie. Jeszcze bardziej zszokował mnie widok znajomych.. Sue, Malanie, Dean, Ed, Lou, Liam, Niall, Adrian, Denice, Fabian, Le, Toni no i Harry. Ten ostatni popchnął mnie lekko, abym wyszła ze swojego transu.
- Z jakiej to okazji? - zdołałam z siebie wydukać.
Podeszła do mnie uśmiechnięta przyjaciółka, rzucając się przy tym na szyję.
- Twoich urodzin! Wszystkiego najlepszego, kochanie.
A więc to dzisiaj? Byłam przekonana, że to wypada jutro.. Cóż, może lekko pogubiłam się w tych datach. Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam Sue.
- To twoja sprawka, co? - wyszeptałam jej do ucha. Kobieta wzruszyła ramionami i pocałowała mnie w policzek.
- Powiedzmy, że to wspólny pomysł.
- Dobra, dobra.. - roześmiałam się. - Już ja swoje wiem. Dziękuję.
Miejsce mojej przyjaciółki zajął Harry, obejmujący mnie ramieniem.
- Wszystkiego najlepszego, pani psycholog!
No i później wszystko się zaczęło.. Każdy z kolejna do mnie podchodził i składał życzenia. Nie lubię tego uczucia, kiedy stoję i wysłuchuję tych wszystkich słów, nie wiedząc co odpowiedzieć. Najwięcej czasu zmarudził Adrian, Le oraz Niall opowiadający, czego to oni mi nie życzą. Niee, oni nie określili tego ogólnikowo.. Wręcz przeciwnie! Wymieniali dosłownie szczegółowe sytuacje!
- Noo.. I dużo małych Hemmingsów. Ale to w przyszłości, nie spiesz się. - rzekł z uśmiechem Lue.
Roześmiałam się, przytulając do siebie przyjaciela. Dobrze, że stary dowcip nigdy nie opuścił tego osobnika.
- Będziesz je później niańczył. Zrobię z ciebie przedszkolankę, Lue.
Le zaśmiał się pod nosem i pocałował mnie w policzek.
- Jeśli to miałoby ciebie odciążyć, to ja się na to piszę.
Naszą rozmowę przerwał malutki Dean, zbliżający się do mnie przy pomocy swojego taty. Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągnęłam do niego ręce.
- No, chodź do mnie, mały. - powiedziałam, - Dzielny chłopczyk!
Ed doprowadził go do mojej osoby, przekazując mi pod opiekę małego siostrzeńca. Traktowałam tego szkraba jak moje małe dziecko. Oczywiście nawet nie próbowałam zastąpić jemu matki, czy też chociażby ją udawać. Nic z tych rzeczy. Wzięłam go na ręce i ucałowałam w pulchniutki policzek.
- A kto tu do mnie przyszedł? - spytałam się małego, mając satysfakcję z jego śmiechu.
- Do twarzy tobie z dzieckiem. - rozbrzmiał za mną głos Adriana.
Uśmiechnęłam się, dalej zabawiając Deana.
- No nie? - spytałam, odwracając się do niego przodem. - Idziesz do wujka? - spytałam małego, zapinając rozpięty guzik u jego ubranka. - Niech sam się przymierzy do takiego maleństwa, prawda?
Adrian roześmiał się i przejął Dean w swoje ręce.
- Ciotka, ty się o to nie martw. - powiedział, wtulając w małego twarz. - Przyjdzie taki czas, co młody doczeka się kompana do zabawy.
- He? - spytałam, nie rozumiejąc do końca o co chodzi. - Chcesz mi coś powiedzieć?
Przyjaciel spojrzał na mnie i posłał mi swój szeroki uśmiech.
- Jeszcze nie. - zaśmiał się. - Ale kto wie, kto wie.. Może wkrótce.
Skinęłam głową, zwracając uwagę na tańczące na parkiecie pary. Widok Harry'ego i Sue przyprawił mnie o ciepło na serduchu. Cieszyłam się, że tej dwójce wyszło. Tym bardziej, że nie widzieli się z dobry miesiąc.. Należy im się wspólna zabawa, mimo że odłączyli się nieco od pozostałych. Żałuję, że nie ma tutaj Luka. No ale cóż.. obowiązki. Następnym obrazkiem jaki zobaczyłam, to Nialla i Lou popijającego alkohol. Widok zamroczonego wzroku Horana sprawił, że się do nich skierowałam. Usiadłam tuż obok chłopców, szeroko się do nich uśmiechając.
- Jak się bawicie? - spytałam przyjaznym głosem.
- Ooo, Rosemarie! - rozbrzmiał zbyt wesoły ton głosu Nialla. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tutaj przyszłaś. Louis właśnie robił mi wykład z anatomii człowieka.
Wspomniany mężczyzna głośno się roześmiał. Mhm, temu panu też chyba procenty dają o sobie znać. Na ten widok sama zaniosłam się śmiechem.
- Taki z ciebie znawca, Tomlinson? - spytałam,
Lou spojrzał na mnie i wyszczerzył swoje zęby.
- Chcesz się przekonać?
- Hamuj konie, palancie. - burknął pod nosem Niall, wstając od stołu i podchodząc do mnie. - Zatańczysz?
- Lou.. - rozbrzmiał głos Liama, podchodzącego do stołu. - Ty też ruszyłbyś się tym swoim dupskiem na parkiet, co by te procenty z ciebie uleciały.
- To zatańczysz ze mną? - mruknął Louis do Payne'a.
Liam wywrócił oczyma i skinął lekko głową.
- Niech będzie..
Sama myśl o ich ewentualnym tańcu wprawiła mnie w atak śmiechu. Gdyby nie chwiejący się, podtrzymujący mnie Niall, to padłabym tam jak długa.
- Ejj.. Liam? - powiedział Lou, podchodząc do przyjaciela. - Tylko tak dla jasności.. Z tego nic nie będzie, jasne? Wiesz, a może i nie wiesz, że ja to jednak gejem nie jestem.. I nie próbuj mnie podrywać. - rzekł ledwo zrozumiale.
Prawie sikałam tam ze śmiechu! Posłuchałabym dalszego przebiegu akcji, ale niestety równie podchwiany Niall zabrał mnie na parkiet. Już czułam swoje podeptane stopy..


▼ Luke ▼
Zadzwoniłem wcześniej do Le, żeby poprosić go o szybką podwózkę. Będąc pod hotelem musiałem przetelefonować do Harry'ego, co by wiedział o mojej obecności na zewnątrz. Według planu wchodziliśmy po cichu na scenę i wtedy z zaskoczenia dajemy koncert. Odliczyłem pięć minut i razem z chłopakami ruszyliśmy w kierunku budynku.
- Wiecie co? - wyszeptał Hood. - Przed żadnym występem nie stresowałem się tak, jak teraz.
Uśmiechnąłem się do niego pod nosem, wchodząc przez drzwi do środka. Wzrokiem wyszukałem Rosemarie, żeby móc ją w końcu zobaczyć na żywo! I stało się.. Znalazłem swoją ukochaną w tłumie, siedzącą do mnie tyłem. Serce zaczęło niesamowicie szybko bić, a ciało odruchowo chciało do niej pobiec. Jednak wszystko po kolei.. Sue spisywała się na medal, zagadując swoją przyjaciółkę. Co jak co, ale jak ta dwójka zaczęła o czym rozmawiać, to mogły mijać godziny, a one by tego nie zauważyły. Przygotowałem się i spojrzałem na przyjaciół. Ci skinęli mi głową na znak, że są gotowi.. No to wio.. Moje palce zetknęły się ze strunami, wydając z siebie pierwsze dźwięki..

For a while we pretended
That we never had to end it
But we knew we’d have to say goodbye
You were crying at the airport
When they finally closed the plane door
I could barely hold it all inside”

Przez cały czas obserwowałem Rose. Na pierwsze dźwięki jej plecy zesztywniały, a na twarz Sue wpełzł uśmiech. Szturchnęła swoją przyjaciółkę, na co moja ukochana odwróciła się do mnie przodem. Posłałem jej swój uśmiech, śpiewając refren.

Wherever you are, you, wherever you are
Every night I almost call you just to say it always will be you, wherever you are „

Widok jej zszokowanej twarzy, a jednocześnie uśmiechniętej i wzruszonej, sprawił, że rozpływałem się od środka. W pewnym momencie zszedłem ze sceny i powoli zacząłem się do niej zbliżać. Stojąc od niej kilkanaście centymetrów, spojrzałem jej w oczy i wyśpiewałem właśnie te dwa ostatnie wersy refrenu. Po policzkach Rose spływały łzy.. I nie były to łzy smutku. Kiedy skończyliśmy grać, kobieta zarzuciła mi swoje ręce na szyję, mocno się wtulając. Szczerze? Nawet będąca między nami gitara nie stanowiła niedogodności. Objąłem swoją ukochaną ramionami, czując, że mam przy sobie wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia.
- Jesteś tutaj.. - wychlipała mi w szyję.
- Przecież obiecałem.. - wyszeptałem, odsuwając ją od siebie na kawałek. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie.
Po tych słowach złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek, o którym tak marzyłem od kilku miesięcy. Teraz mogłem umierać szczęśliwy.. Niechętnie odsunąłem się od niej i oparłem swoje czoło o mojej ukochanej.
- Jak ty to.. - zaczęła Rose, będąc w dalszym szoku.
Uśmiechnąłem się i starłem z jej policzka spływającą łzę.
- Chyba nie sądziłaś, że nie pojawię się na twoich urodzinach, co?
Kobieta zaśmiała się pod nosem i ponownie mnie pocałowała.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie. - wymruczałem jej w wargi.
*
Impreza mijała, a ja na krok nie odstępowałem swojej ukochanej. Musiałem nadrobić z nią cały ten czas, który spędziłem w trasie. Fakt, musieliśmy wrócić do dalszego koncertowania, ale przed tym miałem jeszcze tydzień wolnego. Już nawet wiedziałem jak go wykorzystam. Po mojej lewej stronie siedzieli porządnie ululani Niall i Calum. Nie sądziłem, że aż tak za sobą tęsknili. Niall ledwo kontaktował, a Hood niczym się od niego nie różnił.
- Chyba znalazłem miłość swojego życia.. - wybełkotał Niall.
- No nie gaadaj.. Kto to?
Horan spojrzał podejrzliwie na Hooda. Poruszył brwiami i lekko się do niego przysunął.
- Ty.
- Coo? - pisnął Calum, wstając i oddalając się od niego. - Kiepskie żarty, Horan.
- Chodź do mnie, kotku.. - wybełkotał, wstając i idąc za Calumem.
- Aaa! - zapiszczał Hood. - Weźcie go ode mnie!
Mój przyjaciel wybiegł gdzieś w stronę korytarza, a Niall nie odstępował go na krok.
- Chodź kochanie na bzykanie! - wydarł się Horan.
Niall musiał mieć dobry ubaw, gnębiąc w ten sposób mojego przyjaciela. Trzeba przyznać, że okazywali sobie sympatię trochę dziwacznie. Gdybym ich nie znał, to powiedziałbym, że są parą homoseksualistów.
- Zabierzcie ode mnie tego napaleńca! - krzyczał Hood.
Dalej już nie mogłem niczego usłyszeć, bo odbiegli od nas na dość sporą odległość. Poza tym, jestem pełen podziwu, że byli w stanie biec i się nie zabić.
- Tym panom na dzisiaj wystarczy. - wyszeptała Rose, siedząca mi na kolanach.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło.
- Zdecydowanie.
W tle usłyszałem piosenkę, którą Rose wręcz uwielbiała. Wstałem, zsuwając ja na nogi, i delikatnie się ukłoniłem, całując ją w dłoń.
- Mogę panią prosić do tańca?
Kobieta skinęła głową i skierowaliśmy się na parkiet. Wziąłem w ramiona swoją ukochaną, tańcząc z nią do rytmów piosenki „All of me”.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tutaj jesteś. - wyszeptała. - Mam nadzieję, że nie musisz dzisiaj lecieć z powrotem..
Pokręciłem głową i posłałem jej swój uśmieszek.
- Nie. Właściwie to mam dla ciebie jeszcze jeden prezent..
Chciałem jej wręczyć to, co miałem skryte w kieszeni swojego ubrania. Niestety przerwał mi płacz dziecka. Odwróciłem się i zobaczyłem uśmiechniętą Melanie z małą pociechą w ramionach. Podeszła do nas i zagadała swoją siostrę.
- Nie gniewaj się, Rose, ale my musimy już uciekać..
- A więc to jest Dean, tak? - spytałem, szczerząc się do małego brzdąca. - Mogę wziąć go na ręce?
- Pewnie. - rzuciła z uśmiechem.
Rose zajęła się rozmową ze swoją siostrą, a ja z kolei zabawiałem najmłodsze pokolenie rodziny Caisage. Potarłem nosem o jego nosek, co sprawiło, że młody lekko się skrzywił czując mój zarost na twarzy.
- Ejj.. - oburzyłem się. - Ty też kiedyś zarośniesz.
Dean machnął małą rączką, klepiąc mnie po prawej dłoni, którą go gilgotałem. Młody śmiał się i wariował, mimo że pierwszy raz mnie widział. Coś czuję, że to będzie bardzo towarzyskie dziecko.
- Jaki ty fajny jesteś.. - wysepleniłem w jego kierunku. - Mam do ciebie pytanie. Pogniewasz się, jeśli porwę tobie ciotkę na kilka dni? Jeśli się nie zgadzasz, to powiedz to głośno.
Oczywiście nie sądziłem, że Dean zrozumie to, co do niego mówię. Spojrzał na mnie i zaczął się szeroko uśmiechać.
- Uznaję to jako zgodę.

*Sue
Miałam jakieś dziwne deja vu. Siedziałam w schowku na ostatnim piętrze, razem z Harrym. Tym razem jednak pomieszczenie było oświetlone przez maleńką lampkę, którą trzymał Hazz. Znowu zatrzasnęliśmy się w schowku. Tata zapomniał wymienić zamek w tych przeklętych drzwiach. Jednak to nie to mnie martwiło. Chciałam wiedzieć co ja tu robię... dlaczego Harry znowu nas tu zatrzasnął.
-Harry, jak my stąd wyjdziemy? -pytam szeptem
-zadzwonię do Liam'a a on nas wypuści... -kiwnęłam głową, mimo tego że chciałam już stąd wyjść. Miałam lęki przed zamkniętymi pomieszczeniami, a Harry właśnie nas w takim jednym zamknął.
Otwierałam już usta aby coś powiedzieć, gdy usłyszałam krzyk i głośne kroki, tak jakby ktoś przebiegał przez hol.
-Niall, odwal się... -patrzę zdziwiona na Harrego. Calum?
Zaraz słychać jak ktoś znowu przebiega i przystaje kawałek dalej.
-myszko... nie uciekaj od swojego kotka! -Niall głośno krzyczy, mam nadzieję że żaden z klientów hotelu nie będzie się skarżył.
-Ni... nie mogę już!
-to nie uciekaj... -słychać jeszcze trzaśnięcie drzwi i znowu panuje cisza.
-Niall... -Harry się śmieje -jak się napije, to robi dość dziwne rzeczy... -kiwam głową, choć nic z tego nie kumam.
-dlaczego tu jesteśmy?
-po to, aby nam nikt nie przeszkadzał -uśmiechnął się szeroko.
-w czym? -odwracam twarz ku niemu i wpatruję się w niego. Widzę, że czymś się denerwuje, ale czym?
-wiem, że nie jesteśmy parą zbyt długo i nie znamy się też za długo... ale chcę... -przerywa -Sue, kocham cię całym sercem i chcę z tobą spędzić resztę mojego nędznego życia.
-ja z tobą też -przytulam się do jego ramienia. Uwielbiam jego zapach.
Nagle Harry wstaje, a później klęka przed moją osobą. Wyciąga coś z kieszeni a mi serce zamiera. Chyba chcę umrzeć... albo nie, chcę żyć i to usłyszeć.
-Sue, kocham cię całym sercem. Jesteś całym moim światem. Mógłbym dla ciebie umrzeć... -otwiera pudełeczko, a leciutka poświata pada na złoty, maleńki pierścionek -czy zechciałabyś zostać kiedyś, tam w przyszłości żoną takiego idioty jak ja? -uśmiecha się delikatnie -nie obiecuję ci, że nie będę nikogo lał po mordzie. Nie mogę ci też obiecać, że nie będę miał tłumu fanek, które będą robić dziwne rzeczy. Nie mogę ci obiecać, że nie będą pisać o nas w gazetach, ani to, że nie będą mówić o nas telewizji. Nie mogę ci obiecać, że zawsze będę kiedy będziesz mnie potrzebować... ale obiecuję ci, że będę cię kochać aż do śmierci i zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu...
Rzucam mu się w ramiona i całuję w usta, wytrącam mu przy tym pudełko z pierścionkiem z dłoni. Nie interesuje mnie to, że wpadł pod regał i będziemy musieli się natrudzić, aby go stamtąd wyciągnąć. Teraz liczy się tylko to, że jesteśmy razem.
-tak, Harry... tak... -szepczę, kiedy tylko rozłączmy usta.
To był idealny koniec tej historii... po prostu idealny.
Może trochę śmieszny, bo wszystko kończy się w schowku na pościel... ale był idealny, bo koniec jednej historii był początkiem całkiem innej.

▼ Rose ▼
Od dłuższego czasu nie widziałam ani Sue, ani Harry'ego, ani także Nialla z Horanem. Zaczęłam się obawiać, czy nie zrobili sobie czegokolwiek.. Oczywiście nie miałam na myśli mojej przyjaciółki i jej ukochanego, nie nie. Mówiłam o pozostałej dwójce. Co jeśli wparowali do pokoju któregoś z klientów? Albo spadli po schodach?
- Daj spokój, Rose. - powiedział Luke, przytulając mnie od tyłu. - Pewnie leżą gdzieś i chrapią jak niedźwiedzie.
- Być może.. - wyszeptałam.
Staliśmy na dworze, chcąc odpocząć od hałasu imprezy, który dochodził z środka budynku. Goście dalej bawili się wyśmienicie. Na razie wybyła tylko Melanie ze swoją przyszłą rodzinką. Byłam w pełni szczęśliwa. Jak się teraz tak zastanowić, to nic nie mogło popsuć mi humoru. Wspaniali przyjaciele czekali na mnie kilka metrów dalej, a u mojego boku miałam swojego ukochanego. Wiele razy wyobrażałam sobie chwilę, w której się spotkam z Lukiem. Ale żaden scenariusz nie wyglądał w sposób, w jaki mój mężczyzna postanowił mi się pokazać. Można uznać to za oklepane, ale wcale takie nie było. Wyobraźcie sobie.. Twój chłopak koncertuje po całym świecie. Myślisz, że jest aktualnie po drugiej części globu, podczas gdy nagle w uszach rozbrzmiewa Tobie jego głos w uszach. Myślisz, że to złudzenie, kiedy tak naprawdę miłość Twojego życia stoi kilka kroków dalej, śpiewając dla Ciebie. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam przodem do Luka.
- Na ile zostajesz? - spytałam, nie do końca będąc pewną, czy chcę słyszeć odpowiedź.
- A, widzisz.. - zaczął, sięgając po coś do kieszeni. - I tutaj jest druga część mojej niespodzianki..
Zaskoczona spojrzałam na jego rękę, kierującą się do kieszeni koszuli. Byłam nieco zdezorientowana.. No bo co on może tam chować? Luke uśmiechnął się do mnie szelmowsko i pocałował mnie w nos.
- Proszę. - podał mi w rękę dwa papiery. - Wylatujemy jutro.
- Co to jest?
- Dwa bilety na Bahamy.
Zaskoczona spojrzałam na niego, nie do końca dowierzając o co chodzi. Toć to było irracjonalne!
- Przecież ty masz trasę.. - wyjąkałam. - A ja.. Ja mam pracę.. Do tego jjeszcze Melanie z Deanem, to nie jest..
Przerwałem jej paplaninę pocałunkiem. Kiedy poczułem, że się rozluźniła, odsunąłem się od niej i uśmiechnąłem pod nosem.
- Mamy tydzień wolnego z chłopakami. Ja swój czas zamierzam spędzić z tobą na cieplutkiej, pięknej wyspie.. A co do twojej pracy.. No to cóż. Sue poprzestawiała tobie grafik w taki sposób, żebyś mogła polecieć. O Melanie także nie musisz się martwić. Będzie miała wsparcie w czwórce kretynów. - spojrzałam na niego pytająco, na co ten się roześmiał. - Ash, Mike, Calum, Adrian.. Dochodzi do tego jego piękna partnerka. Denice, tak?
Uśmiechnęłam się pod nosem i skinęłam głową. Normalnie zaczęłabym się sprzeczać i walczyć o to, żeby wyrobić się z czasem moich terapii. Ale skoro Sue była taka kochana i poprzestawiała mi terminy.. Mogłam w końcu spędzić swój czas z MOIM Lukiem!
- To kiedy wylatujemy? - wyszeptałam w jego wargi.
- Jutro rano. - wymruczał zadowolony Luke. - A później zostaniemy we dwójkę.. Tylko ty i ja. Z dala od tego wszystkiego, zamknięci w swoim świecie.
- Brzmi świetnie. - powiedziałam.
- Oj, kochanie.. To dopiero początek. Mamy przed sobą całą wieczność.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam Luka z pewnością, że nikt nigdy nie będzie w stanie zabrać mi mojego małego skrawka świata, którym był ten wysoki blondyn. Kto by pomyślał, że jedna osoba potrafi tak bardzo odmienić moje życie, całą mnie. Mówią, że przemoc nie popłaca. Jednak gdyby nie bójka Styles'a z Hemmings'em, to nigdy nie odnalazłabym miłości swojego życia... Nigdy nie odnalazłabym siebie.
 ______________________________________________________________________
Moi drodzy! Ogłaszamy wszem i wobec, że właśnie nadszedł koniec naszej wspólnej pracy, jaką jest Love Therapy. Chciałyśmy podziękować wszystkim czytelnikom, którzy przez cały czas przy nas byli i wspierali tak, jak tylko potrafili. Wasze komentarze dawały nam niesamowitą motywację do dalszego pisania! Jesteście wspaniali! Obiecujemy, że to nie jest nasze ostatnie dzieło! Już wkrótce (najprawdopodobniej we wrześniu) wrócimy z nowymi pomysłami, weną, energią oraz motywacją, które przeobrażą się w kolejne opowiadanie! Mamy nadzieję, że lubicie kryminały, gdzie w jednym z nich powikłane będą dwie osoby z 5SoS. Także nie żegnamy się, a mówimy "Do zobaczenia!".

~ Od Smieszek ~ Margaret:
 Chciałam również podziękować Monice, która podjęła się przyjęcia mnie jako współtwórczyni tego opowiadania. Kochana, zaryzykowałaś dość mocno :D Love Therapy było jednym z najaktrakcyjniejszych rzeczy, które spotkały mnie przez ostatnie pół roku (Toż spędziłyśmy ze sobą 5 miesięcy! I nie straciłyśmy głowy!). Niesamowite doświadczenie, dzielące się z niesamowitą i równie postrzeloną osobą, jak ja!  Mów co chcesz, ale teraz nie dam Tobie spokoju na dłuugi, dłuugi czas ^^ W końcu czeka nas jeszcze jedno opowiadanie, przy którym będziemy miały równie świetną zabawę! (Papier ścierny, Ikea, Sara i te sprawy..) Także dziękuję i życzę weny twórczej na pozostałe opowiadania! Zawsze będę trzymać za Ciebie kciuki! :D

♥Od Yaśmina De:
Dziękuję Gosi za ten spędzony ze mną czas, że wytrzymałaś kobieto ze mną aż 5 miesięcy!! normalnie 5!!
Znalazłam w Tobie bratnią duszę, która ma tak samo wielki dystans do pewnych rzeczy i nie wpada w jakiś szał na punkcie konkretnej osoby. Dzięki, że mnie rozmieszasz i potrafisz nieźle zaskoczyć swoimi tekstami, które potrafią mnie doprowadzić do płaczu. Pamiętaj nasza lista "woskowania" jest nadal otwarta!!
Mam nadzieję, że będziemy miały taki sam ubaw przy pisaniu kolejnego opowiadania jak i przy tym. tylko nie wiem czy ktoś przebije Papier Ścierny, Sarę i Ikea :) mam nadzieję, że przerwa naładuje Cię odpowiednio i trzymam kciuki za zdaną MATURĘ!
A po za tym dużo weny, do Twojego opowiadania!!
kocham Cię całym sercem!! ♥♥♥

niedziela, 17 kwietnia 2016

Chapter Fourty Nineth


▼ Rose ▼
Wydzwaniałam do Harry'ego, żeby dowiedzieć się czegokolwiek o Sue. Słyszałam w jego głosie, że był na mnie wściekły za męczenie go tym telefonem, ale sam z siebie nigdy by nie zadzwonił, przez co dalej bym się zamartwiała! Luke przez cały czas siedział u mojego boku i wspierał mnie w całej tej sytuacji. Cholera, martwiłam się o nią! Incydent, który między nimi zaszedł, był niejednoznaczny. Sue źle go zinterpretowała i domyślałam się, jak mogła się poczuć. Tylko czy z wszystkich opcji, które były możliwe przy rozwiązaniu tego problemu, musiała wybrać wyjazd do Barbie i Kena? Może i są wspaniałymi ludźmi, ale ich nawyki nie należą do najlepszych.. Cała nadzieja pokładała się w tym, że coś zmieniło się od ostatniego spotkania.
- Dzwonię jeszcze raz.. - rzuciłam, opierając się plecami o klatkę piersiową Luka. - Przysięgam, że jeśli Styles jeszcze tam nie dotarł, to pojadę do niej osobiście.
Blondyn uśmiechnął się blado i pogłaskał mnie po ramieniu.
- Nie martw się. Sue jest dorosła, na pewno nie zrobiła niczego głupiego.
Nie bardzo go słuchałam, ponieważ rozbrzmiał głos w słuchawce.
- Znalazłeś ją? - pytam bez owijania w bawełnę.
- Tak, Rose, znalazłem ją. Pozdrawia cię.
Odetchnęłam z ulgą i z emocji trochę za mocno ścisnęłam dłoń Luka. Zrozumiałam to wtedy, kiedy chłopak syknął z bólu.
- Daj mi ją.. - powiedziałam, jednocześnie rzucając ukochanemu przepraszające spojrzenie.
Zdziwiłam się, kiedy Harry wypełnił moją prośbę. To nie było do niego podobne!
- Cześć, Rose.. - powiedziała niepewnie.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam, starając się zachować spokój. - Możesz mi wytłumaczyć, co to do cholery miało być?
- To skomplikowane.. - zaczęła się jąkać.
- To nie było skomplikowane, tylko głupie. Nie lepiej było tobie obudzić Stylesa i o tym porozmawiać?! Zachowałaś się nieodpowiedzialnie!
- Rose, pamiętasz, że sama uciekłaś do dziadków, kiedy zauważyłaś jak całowałem się z inną? - wyszeptał Luke. - Nie bądź hipokrytką, kochanie.
Pokręciłam głową i skupiłam się na tym, co mówi przyjaciółka.
- Skąd o tym wiesz? - spytała.
- A myślisz, że do kogo przyleciał zdesperowany Harry? - prychnęłam. - Co ja gadam.. Jaki zdesperowany.. On był wściekły! Ashton musiał go przygnieść swoim ciałem, żeby nie zdemolował sali hotelowej.
Luke obok zachłysnął się własną śliną i nachylił, żeby móc coś powiedzieć do telefonu.
- Musisz skrócić mu smycz, Sue!
Spojrzałam na niego gwałtownie i palnęłam go w głowę.
- Hemmings! - wydarłam się.
W słuchawce słyszałam tylko śmiech Sue. Najwyraźniej moją przyjaciółkę rozbawiła zaistniała sytuacja.
- Luke jest z tobą?
- Jeszcze tak.. - westchnęłam. - Wylatuje w nocy z chłopakami.
- Jak się trzymasz? Wszystko w porządku?
Popatrzyłam w oczy wspomnianemu mężczyźnie i uśmiechnęłam się pod nosem z satysfakcją.
- W jak najlepszym. - odparłam. - A jak z tobą i Harrym?
- Teraz już dobrze..
Porozmawiałam z nią jeszcze chwilę, po czym musiałyśmy kończyć naszą konwersację. Niestety panowie zaczęli się nudzić i głośno marudzić nad uchem. Pożegnałam się z przyjaciółką, odkładając telefon na stolik.
- No w końcu! - westchnął Luke, przytulając się do moich pleców. - Teraz mam już ciebie na wyłączność.
Uśmiechnęłam się przekręciłam tak, aby pocałować go w nos.
- Miałeś się pakować do wyjazdu. - wyszeptałam, wstając i łapiąc go za rękę. - Chodź, leniuchu. Jeśli załatwisz sprawę teraz, to później będziesz miał na to odrobinę czasu.
- Chciałam chwilę z tobą posiedzieć.. - jęknął, podnosząc swój tyłek. - Psujesz mi całą zabawę, Rosemarie.
Uśmiechnęłam się i skierowałam w stronę stolika, żeby posprzątać nasz obiad.
- Pomogę ci.. - westchnęłam. - A po robocie będziemy mieć czas tylko dla siebie.

▼ Luke ▼
Pakowanie moich rzeczy zajęło nam ponad półtora godziny! Nawet nie wiedziałem, że tyle tego wziąłem ze sobą.. Po zakończeniu pracy położyliśmy się na łóżku. Rose wtuliła się w moją klatkę piersiową, spoglądając do góry wprost na moją twarz.
- O czym myślisz? - spytałem.
- O niczym. - odpowiedziała z uśmiechem. - Staram się zapamiętać każdy najmniejszy szczegół twojej twarzy.
Aż człowiekowi zrobiło się cieplej na sercu.. Pocałowałem ją w czoło, przytulając mocniej do siebie.
- Ale wiesz co? - spytała, podnosząc głowę do góry. - Mógłbyś się ogolić.
Moje ciało zaczęło składać się wpół ze śmiechu, a po policzkach poleciały mi łzy.
- Ty to masz wyczucie momentu. - parsknąłem. - Cały romantyzm zniknął w jednej chwili.
Kobieta zaśmiała się pod nosem i złożyła na moich ustach pocałunek.
- Ukryty talent.
- Oo tak, zdecydowanie. - mruknąłem, układając się ponownie na łóżku.
Leżeliśmy tak przez dłuższą chwilę, po czym do pokoju wparowała banda baranów, zwanymi 5SoS. Podniosłem delikatnie głowę, co by nie przeszkodzić Rose.
- A wy tu czego? - spytałem.
Michael podbiegł do nas i usiadł na materacu.
- Musimy już jechać na lotnisko. - wymruczał. - Wiesz jak jest..
Kobieta będąca w moich ramionach westchnęła i spojrzała na niego spod byka.
- A kto powiedział, że ja go wypuszczę? - wymamrotała.
Uśmiechnąłem się pod nosem, na co Ashton podszedł do nas i zrobił coś, co wszystkich zszokowało. Wziął Rose na ręce i zaniósł w kierunku drzwi wyjściowych.
- A kto powiedział, że ty zostajesz? - zaśmiał się Ash.
Wiedział doskonale, że ta opcja odpada. Jednak Irwin to taki nasz śmieszek, co lubi sobie pożartować. Zadowolony ze swojego czynu podszedł na moją stronę materaca. Naszykowałem się już, że i mnie przyjaciel uniesie do góry. Niestety, chłopak machnął ręką i podszedł do pozostałych.
- Ty sam rusz dupę, bo inaczej w krzyżu mi coś strzeli.
Prychnąłem pod nosem i stanąłem na nogi.
- Łaski bez. - prychnąłem.
*
Dwadzieścia minut później staliśmy na lotnisku i czekaliśmy na odprawę. To był moment, którego najbardziej się obawiałem. Pożegnanie z Rose.. Najpierw chłopacy podeszli do mojej ukochanej, żeby dorzucić jakieś cztery grosze od siebie. Pierwszy był Calum, który przytulił ją do siebie i cieszył się jak idiota. Nie wiem, pierwszy raz przytulał dziewczynę? Następny był Ashton, który obejmując ją ramionami, szeptał na ucho jakieś słowa. Dlaczego nie powiedział tego na głos, huh? Ostatnio podszedł Mike, który nie przejmując się otaczającymi nas ludźmi, przytulił ją i wręcz wydarł się do ucha Rose.
- Do zobaczenia, pani psycholog! - westchnął. - Jesteś dla mnie jak siostra, wiesz? Wiecznie są z tobą problemy..
Kobieta rozejrzała się wkoło, żeby zobaczyć czy ktokolwiek tego nie widział, po czym uśmiechnęła się szeroko i poklepała go po policzku.
- Też będę za tobą tęsknić, Mike. - zaśmiała się. - Odwiedź mnie czasem.
Chłopak zasalutował przed Rose, po czym złożył na jej policzku pocałunek.
- O to się nie martw. Nie zamierzam odpuścić.
Po tych słowach odszedł, zostawiając osłupiałą Rose. Podszedłem do niej i wziąłem w ręce jej delikatne dłonie.
- Wow.. - wyrzuciłem z siebie, oglądając się na Mike. - Mam być zazdrosny?
Dziewczyna pokręciła głową, lekko się uśmiechając.
- Nikt tobie nie zagraża. - wzięła głębszy oddech i rzuciła krótkie spojrzenie na moich przyjaciół. - Powinieneś już iść.
W jej oczach dostrzegłem łzy, co rozrywało mnie od środka. Pocałowałem ją w nos, po czym oparłem swoje czoło o jej.
- Nie płacz, bo jeszcze ja się rozkleję. - wyszeptałem. - Wkrótce się zobaczymy.
Rose zaśmiała się delikatnie, wycierając łzy spływające po jej policzkach.
- Wiem.
Poczułem, że i moje oczy zaczęły niebezpiecznie szczypać. Wziąłem głębszy wdech i podniosłem jej podbródek, żebym mógł jeszcze raz spojrzeć w tą zieloną otchłań.
- Postaram się dzwonić każdego wieczora.
- Daj spokój, Luke. Zmiany czasowe ciebie wykończą..
- To nic. - przerwałem jej. - Poradzę sobie.
Kobieta wzięła swoją drobną rączkę i starła z moich policzków spływające łzy.
- Kocham cię, Rose. - wyszeptałem. - Będę za tobą cholernie tęsknić.
Dziewczyna zbliżyła się do mnie i złożyła na wargach ostatni pocałunek. Nie chciałem stąd wyjeżdżać! Mogłem tak zostać już na zawsze! Niestety obowiązki mi na to nie pozwalały, co łamało mi serce. Dopiero co wszystko zaczęło się układać.. Rose odsunęła się, szepcząc prosto w moje usta.
- Ja ciebie też kocham. - pociągnęła nosem, dając mi jeszcze jednego, szybkiego całusa. - A teraz uciekaj, bo spóźnisz się na odprawę.
Skinąłem głową i spojrzałem po raz ostatni w jej oczy.
- Obiecuję ci, że wkrótce się spotkamy. - pocałowałem ją jeszcze raz, ściskając jedną z dwóch dłoni w lekkim uścisku. - I słowa dotrzymam. Do zobaczenia, kochanie.
- Do zobaczenia. - odpowiedziała. - Uważaj na siebie.
- Tak zrobię.
Zostałbym tam jeszcze dłużej gdyby nie nawoływania chłopaków. Posłałem swojej ukochanej ostatni uśmiech, kierując się w stronę przyjaciół. Idąc próbowałem zapanować nad wzbieranym się we mnie płaczem. Przetarłem łzy dłońmi, próbując ukryć je przez kumplami. Głupi byłem, jeśli sądziłem, że mi się uda. Ashton podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach.
- Głowa do góry, stary. - wyszeptał. - Nawet się nie obejrzysz, a znów będziesz przy niej.

▼ Rose ▼
Stałam tam i wpatrywałam się w miejsce, w którym przed chwilą stał Luke. Kiedy odwrócił się w moją stronę, złożyłam ręce w kształcie serca, mówiąc bezgłośnie, że go kocham. Chłopak posłał mi całusa, co przyprawiło mnie o uśmiech na twarzy. To był ostatni raz, kiedy widziałam swojego ukochanego. Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam się przepychać przez tłumy ludzi, próbując wydostać się z tego zatłoczonego lotniska. Nagle czyjaś dłoń złapała mnie za nadgarstek, ciągnąc mnie w swoim kierunku. Zdezorientowana podniosłam do góry wzrok i zauważyłam swojego przyjaciela. Adrian miał zatroskaną minę. Nic nie powiedział, nie musiał. Wtuliłam się w niego i po prostu nie wytrzymałam.. Rozpłakałam się, nie mogąc do końca poradzić sobie z zaistniałą sytuacją.
- Już dobrze, ślicznotko. - pocieszał mnie. - Wszystko się jakoś ułoży. A teraz chodź.. Chcę tobie kogoś przedstawić.
Spojrzałam na niego do góry. Mężczyzna otarł moje łzy ręką, posyłając lekki uśmiech. Adrian zamierza z kimś mnie zapoznać? Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.
- Kogo?
- Chodź, to zobaczysz.
Zaintrygowana ruszyłam za swoim przyjacielem, głowiąc się któż taki będzie owym przybyszem. Wyszliśmy na parking i skierowaliśmy się do jego samochodu, gdzie stała oparta o maskę niska kobieta z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądała na niewinną dziewczynkę, która niedawno wyszła z liceum. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam się przywitać.
- To jest moja dziewczyna, Denice.
Zaskoczona spojrzałam na Adriana, nie dowierzając w to, co powiedział. Oczywiście, że cieszyłam się z jego szczęścia.. Ale czy to nie ten mężczyzna jeszcze niedawno wyjechał, bo nieszczęśliwie się we mnie zakochał? No ale w sumie.. To dobrze, że znalazł sobie ukochaną, która odwzajemni jego uczucie. Uśmiechnęłam się i podałam jej rękę.
- Rosemarie. - powiedziałam. - Miło mi ciebie poznać.
Kobieta ścisnęła moją dłoń, spoglądając ukradkiem na Adriana.
- Mnie również. Dużo o tobie słyszałam.
- Taa.. - zaśmiałam się. - Mam nadzieję, że Adi nie przedstawił mnie jako podłą jędzę.
Denice zachichotała pod nosem kręcąc przy tym głową.
- Nie, gdzieżby znowu.
Chłopak odchrząknął i stanął między nami, obejmując każdą osobnym ramieniem.
- No, skoro te przyjemności mamy za sobą, to chciałbym w końcu zobaczyć się z moją rodziną.
- To ty jeszcze tam nie byłeś? - spytałam, patrząc na niego zszokowana.
Adrian pokręcił głową i posłał mi jeden ze swoich szatańskich uśmieszków.
- Byłem zajęty formalnościami dotyczącymi wynajęciem domu.
Zszokowana aż stanęłam dęba.
- Dotyczącymi czego? - wyszeptałam.
Adi głośno się zaśmiał, wywracając oczami.
- No nie mów, że się nie cieszysz. W końcu będziesz mieć dom tylko dla siebie.
- Noo.. - przetarłam kark ręką. - Właściwie to przyzwyczaiłam się już do obecności twojej rodzinki w domu.
Mężczyzna uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
- Daj spokój. Wiem, jacy potrafią być upierdliwi. No i mam nadzieję, że Odi nie narobił za dużo szkód..
- Niee.. - odpowiedziałam, powstrzymując się od śmiechu. - Był grzeczny.
- To dobrze. - odparł, po czym zaprosił nas gestem do samochodu. - A teraz zapraszam sąsiadkę do samochodu.
- Sąsiadkę? - spytałam podejrzliwie.
- Ahh, no tak. Zapomniałem powiedzieć, że wynająłem dom tuż obok ciebie.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Adrian będzie moim nowym sąsiadem. Wiem, że będziemy mogli na siebie liczyć, a odległość między nami nie będzie taka duża.. Tym bardziej, że każde z nas będzie miało na głowie jakieś obowiązki. Na przykład mój siostrzeniec, który za niedługo przyjdzie na świat. Wyszczerzyłam zęby i spojrzałam w oczy przyjaciela.
- Jak za starych dobrych czasów, co kumplu? - zagadałam.
Adrian puścił do mnie oczko, posyłając piękny uśmiech.
- Pamiętasz nasze szczeniackie powiedzenie? Przyjaźń do grobowej deski i jeden dzień dłużej.
Skinęłam głową, czując przyjemne ciepło w serduchu na samo wspomnienie tamtego dnia. Mieliśmy wtedy po piętnaście lat, a w Adim dopiero co zaczęła się tworzyć dusza poety. Wtedy wpadł na nasze powiedzonko. Wsiadłam do samochodu i zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu. Przyjaciel zrobił dokładnie to samo. Odpalając silnik spojrzał w lusterko, co by mnie zobaczyć.
- Wiesz, poza tym ktoś musi mieć na ciebie oko zanim powróci twój chłopak. Biorę na siebie tą odpowiedzialność.
Wspomnienie o Luku sprawiło, że lekko spochmurniałam. Oczywiście, że będzie mi go cholernie brakować. Ale wiem, że wytrzymamy tą próbę czasu. Jestem również świadoma tego, że z takimi wspaniałymi przyjaciółmi jakimi są Sue i Adrian, poradzę sobie z każdym problemem. No i jest też Harry.. Śmieszna sprawa. Sue jest dla mnie jak siostra, więc w jakiś komiczny sposób odczuwałam szwagierską więź między mną, a Stylesem. Prychnęłam i spojrzałam za okno. Jakie to nasze życie zrobiło się zwariowane. A to wszystko przez jedną głupią bójkę dwóch bożyszczy nastolatek, którzy do nas trafili. Dzięki temu odnalazłam drugą, zagubioną część siebie – Luka Hemmingsa.

środa, 13 kwietnia 2016

Chapter forty-Eighth



*Sue
Zadzwoniłam do drzwi... modląc się, aby ktoś był w domu oprócz gosposi. Chciałam towarzystwa moich przyjaciół a nie wrednej meksykanki. Nie to, że miałam coś do meksykanów, ale ich gosposia była naprawdę wredna!!
No powiedzmy, że nie lubi mnie i Rose.
Jakie było moje zdziwienie, gdy otworzyła mi ruda kobieta w sukience do kostek. Tylko jej oczy zdradzały kogo mam przed sobą. Nigdy nie powiedziałabym, że to Barbie.
Teraz nie stała przede mną plastikowa blondynka w obcisłym i skąpym ubraniu. Gdzie się podziała stara Barbara?!
Musiałam pomyśleć, czy moja stara znajoma nie ma czasem siostry i właśnie z tego co ja wiem... to jej nie ma.
-Sue?! -rzuciła się na mnie ściskając moja biedną szyję swoimi kościstymi ramionami -nie wierze, że nas odwiedziłaś!
-Barbara... -teraz już wiedziałam, że mam właśnie Barbie przed sobą.
Pozwoliłam wprowadzić się do domu i zaciągnąć do ogrodu. Nic się tu nie zmieniło, no oprócz Kevina, który siedział w basenie. Zapuścił brodę.
Nie przypominał już wiecznie na haju faceta, którego widziałam ponad rok temu. Musiałam się uszczypnąć kilkanaście razy, aby upewnić się, że na pewno to co widzę jest prawdziwe. Nie mogłam uwierzyć, że oni się tak zmienili.
-Susie! -Ken wyskakuje z basenu i nie przejmując się tym, że jest cały mokry... przyciąga mnie do siebie, co skutkuje tym, że moja sukienka jest cała przemoczona. Tak to na pewno był Kevin, ten sam roztrzepany facet. Kiedy się odsuwa ode mnie pyta -napijesz się czegoś?
Kiwam głową na zgodę i siadam na leżaku. Nie przejmuję się już tym, że jestem cała mokra. Przyjechałam tu, aby niczym się nie przejmować.
Pół godziny później leżę dalej na leżaku przysłuchując się temu jak Barbara opowiada jak postanowili zmienić swoje dotychczasowe życie i pójść o krok do przodu. Okazało się, że Kevin ma prawie nastoletnią córkę, którą teraz się oboje zajmują. W ogóle nie wiedzieli o dziecku, więc było to szok dla nich obojga, gdy dwunastoletnia dziewczyna stanęła przed ich drzwiami.
Teraz jakoś im się układało z czego się bardzo cieszyłam.
Przez chwilę zapomniałam o Harrym i tym co się działo między nami. Oczywiście do momentu, gdy Barbara zapytała o Denisa i jak nam się układa po rozstaniu. Musiałam się komuś wygadać, więc wyrzuciłam wszystko z siebie. Na moje szczęście kobieta przysłuchiwała się temu wszystkiemu w milczeniu i nie przerywała mi.
-ułoży się wszystko... zobaczysz -wyszeptała na koniec mojej wypowiedzi, a ja kiwam głową. Miałam nadzieje, że wszystko się ułoży.
Chciałam, aby Harry mnie kochał... chciałam być z nim, ale lęk że robił to wszystko aby mnie tylko zaliczyć był większy.
Powinnam mu zaufać, ale nie wiem czy potrafiłam.
Z jednej strony tak bardzo go kochałam, że miałam ochotę wsiąść w auto i wrócić, a później błagać na kolanach, aby mnie zechciał... z drugiej natomiast czaił się strach, że mnie wyśmieje i powie, że to wszystko miało jeden cel... ten bolesny cel.
Moje serce dopiero co się poskładało i nie wiem czy dałabym radę podnieść się po kolejnym zawodzie. Lepiej chyba nie być odtrąconym i żyć jakąś nadzieję, niż być zmieszanym z błotem.
Bo kim ja byłam w świetle tych wszystkich kobiet z którymi spotykał się Harry?
No kim?!
Jakimś małym robaczkiem, którego można rozdeptać, gdy nie patrzy się pod nogi. Nie chciałam być rozdeptana, a szczególnie nie przez Harrego.
Nie powinnam była zgadzać się na tą randkę... przynajmniej nasze relacje teraz byłby by jakieś lepsze. Mam dziwne wrażanie, że Harry uznał mnie za pierwszą lepszą... za desperatkę, która za wszelką cenę chce się wybić wskakując gwieździe do łóżka.
-Boże... dlaczego ja tego nie pamiętam? -szepnęłam i schowałam twarz w dłonie. Barbara poklepała mnie delikatnie po ramieniu.
-wszystko będzie dobrze... twój książę się pojawi... -przerwałam jej swoim histerycznym śmiechem. Mogłam przysiądź, że jeśli Harry tu się zjawi to pierwsze co zrobię to go pocałuję i powiem mu, że go kocham. Nie było o tym mowy, więc na pewno nie zrobię tego. Chyba piekło zamarznie jeśli Harry tu się pojawi. Nie wie przecież gdzie ja jestem i bardzo dobrze!
-co jest?
-myślę, że jeśli Harry tu się zjawi, to go pocałuję i wykrzyczę mu, że go kocham -roześmiałam się podnosząc drinka, którego przed chwilą postawił mi Kevin.
Chyba upicie się będzie odpowiednim wyjściem.

*Harry
Droga była długa. Pięć godzin! Pięć! Czy dziś akurat musiał się wydarzyć jakiś przeklęty wypadek?! Modliłem się oczywiście w duchu, aby w tym wypadku nie uczestniczyła Sue. Odetchnąłem z ulgą, że nie było w gronie rozbitych aut, jej samochodu.
Odbierałem co chwilę telefony od Rose. Wiem, że się martwiła, ale już miałem jej dość. Nie moja wina, że stałem w tym przeklętym korku!!
Jechałem według nawigacji i wylądowałem parę kilometrów od Nowego Jorku. Dzielnica była niczego sobie. Domki praktycznie takie same.
Kiedy trafiłem wreszcie pod odpowiedni adres, uniosłem wysoko brwi. Ten dom był całkowicie inny od tych wszystkich które mijałem po drodze. Wielkie białe gmaszysko. Nie, nie... gmaszysko tylko wielki nowoczesny oszklony dom.
Zaparkowałem przed nim. Przyżegałem się i odmówiłem zdrowaśkę. Kiedy pukałem do drzwi o mało nie zszedłem na zawał.
Otworzyła mi niewysoka dziewczyna. Miała górę piętnaście lat, albo i mniej.
Wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi ustami. Zamurowało ją...
-czy zastałem twoich rodziców? -pytam. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Dziewczyna dalej się we mnie wpatrywała. Wyglądała jakby zobaczyła ducha.
-Ha... Ha... Ha... Harry Styles -wreszcie wydukała. Była moją fanką. Teraz nie dziwię się jej reakcji.
Rozkładam ramiona i czekam, aż dziewczyna do mnie podejdzie. Miałem nadzieję, że jeśli to zrobię będzie bardziej rozmowna i dowiem się czy znajdę tu Sue.
Dziewczyna się we mnie wtula. Muszę teraz wyglądać jak jakiś pedofil przytulający nieletnie dziewczynki.
-są twoim rodzice? -pytam ponownie, gdy się od niej odsuwam.
-tak na tarasie. Z tą twoją terapeutką... -kiwam głową i oddycham z ulgą, kiedy słyszę o Sue -zaprowadzę cię -łapie mnie za dłoń i ciągnie za sobą -kiedy zobaczyłam cię w telewizji z przyjaciółką mojej mamy... nie mogłam uwierzyć. Moje koleżanki mi nie uwierzą!
Ok, ok... pewnie teraz będę musiał pozować do miliona zdjęć, ale zrobię wszystko... nawet zatańczę nago, aby tylko zaprowadziła mnie do Sue!
Kiedy wychodzimy na wielki ogród przystaję. Widzę trzy postacie rozłożone na leżakach. Muszę powiedzieć, że kamień spadł mi z serca, gdy nie widzę żadnych „narkotycznych” orgii czy czegoś w ten deseń.
Sue leży i popija coś różowego ze szklanki. Mam nadzieję, że to tylko alkohol.
Nie mam zielonego pojęcia co jej powiem, ale biorę kilka głębokich oddechów i ruszam w ich stronę.
-Sue... -mówię cicho kiedy staję tuż przy jej leżaku. Dziewczyna unosi na mnie wzroki i patrzy z niedowierzaniem. Nagle zaczyna się głośno śmiać, a ja stoję jak głupi.
Odwracam się w stronę pozostałej dwójki z chęcią dowiedzenia się co się stało mojej maleńkiej Sue.
Rudowłosa kobieta posłała mi delikatny uśmiech, w ogóle nie przejmując zachowaniem Sue. Mężczyzna leżący obok wstaje i podchodzi do mnie.
-Kevin -wystawia dłoń w moim kierunku. Marszczę czoło. Ci ludzie nie wyglądają tak jak opowiadała mi Rose.
-Harry -ściskam mu dłoń. Odwracam się w stronę Sue, która dalej zwija się ze śmiechu -co jej się stało?
-za nim tu przeszedłeś, mówiła rożne rzeczy i pewnie teraz śmieje się z własnej głupoty -odparła mi rudowłosa -Sue!
Sue przestała się śmiać i spojrzała na mnie.
-Sue?
-Harry? -byłem zdezorientowany, gdy niespodziewanie rzuciła się na mnie. Mam szczęście, że była drobna, bo pewnie wylądowalibyśmy na ziemi. -naprawdę tu jesteś?
-jak widać... -odpowiadam przyciskając ją do siebie. Minęło parę godzin od ostatniego momentu, gdy miałem ją w ramionach.
-to my pójdziemy -słyszę jak wstają i odchodzą.
-porozmawiajmy, Sue -odsuwam się od niej i sadzam ją na leżaku. Sam klękam przed nią -jestem na ciebie zły, dlaczego uciekłaś...
-bo ja...
-nie spaliśmy ze sobą, Sue. Do niczego między nami nie doszło. No prawie to zrobiliśmy, ale ty usnęłaś a ja... a ja po prostu... -westchnąłem, przeczesałem włosy -dlaczego uciekłaś?
Patrzy na mnie chwilę za nim otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
-bałam się, Harry. Bałam się, że będę następną na twojej liście. Bałam się, że mnie zostawisz i złamiesz mi serce, bo ja cię kocham, Harry -ukryła twarz w dłoniach.
-wiem -mówię spokojnie. -powiedziałaś mi już to...
-kiedy? -gwałtownie ściąga dłonie i wpatruje się we mnie.
-w nocy... -łapię jej dłonie i wpatruje się w nią. Kocham ją całym sercem i nic tego nie mogło zmienić -kocham cię, Sue -wyrzucam z siebie wreszcie -mógłbym cię wyciągnąć spod ziemi, aby ci to powiedzieć. Strasznie mnie zraniłaś, kiedy uciekłaś. Myślałem, że kogoś zabiję ze złości.
-ja... ja...
-Sue, chcę z tobą być... obiecałem, że na ciebie poczekam i dam ci tyle czasu ile będziesz potrzebować, ale nie uciekaj już ode mnie...
Sue wstał, zrobiłem to samo. Myślałem, że będzie chciała to wszystko przemyśleć, ale ona się we mnie wtuliła, a później pocałowała. Na początku byłem oszołomiony tym wszystkim, jednak za nim się odsunęła oddałem jej pocałunek.
-Kocham cie, Harry...
-Kocham cię, Sue -uśmiechnąłem się
-odpowiednie zakończenie tej historii
-odpowiednie -szepnąłem i ponownie złączyłem nasze usta. Nie obchodziły mnie nawet te odgłosy westchnień dochodzące z wejścia do domu. Nic mnie nie obchodziło oprócz Sue. Mojej ukochanej.
To był mój najwspanialszy dzień w życiu. Po tylu latach związków z nie odpowiednimi kobietami, trafiłem na tą odpowiednią. Wystarczyło tylko dać sobie z Hemmings'em po twarzy, aby trafić w odpowiednie miejsce.
Poszczęściło nam się. Ja miałem swoją Sue, a on Rose... czyli nasz głupi plan nie poszedł na marne. Mimo, że po drodze było trochę przeszkód, pokonaliśmy to i teraz jesteśmy w odpowiednim miejscu, przy właściwych osobach.
To było najcudowniejsza chwila w dotychczasowym moim życiu.
Kiedy się od niej odrywam, uśmiecham się szeroko. To była magiczna chwila... którą mój dzwoniący telefon przerwał. Domyśliłem się kto to, więc musiałem odebrać, bo nie dadzą nam żyć.
Wyciągnąłem go z kieszeni i odebrałem...
-znalazłeś ją?
-tak, Rose... znalazłem ją -całuje Sue w czoło -pozdrawia cię
-daj mi ją...
Krzywię się trochę, ale oddaję Sue telefon. To mogła być długa i męcząca rozmowa, więc siadam na leżaku i wpatruję się w zwieszoną głowę Sue, która słucha Rose.

Zabawne...  

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Chapter Forty-Seventh



*Harry
Spojrzałem na zegarek. Była szósta rano. Przeciągnąłem się. Mój wzrok wylądował na nagim ciele Sue. Uśmiechnąłem się szeroko. Będę musiał jej dużo wytłumaczyć, ale to nic. Przykryłem ją delikatnie.
Kiedy wczoraj powiedziała mi, że mnie kocha... po prostu się zawiesiłem. Wisiałem nad nią tyle czasu i wpatrywałem się w jej oczy, aż usnęła. Nawet i lepiej, przynajmniej nie zrobiliśmy czegoś, czego później Sue mogłaby żałować. Oczywiście, że miałem ochotę się z nią kochać... ale po trzeźwemu.
Wysunąłem się z łózka. Wziąłem telefon i wszedłem do łazienki.
Wybrałem numer Asha. Pewnie śpi i mnie zabije za to, że go budzę no ale musiałem wiedzieć jak nasz plan się powiódł.
-Harry? -pyta zaspanym głosem
-i jak tam nasze gołąbeczki?
-jakie gołąbeczki?
-no Luke i Rose... -mówię rozbawionym głosem. Kiedy Ash jest zaspany, wszystko ciężko do niego dociera.
-a skąd ja... o kurwa -syczy do słuchawki. Słyszę jakieś szumy -zapomniałem o nich!
-co ty mówisz? -chce mi się z niego śmiać. Może to był zły pomysł, aby go budzić o tak wczesnej porze. Chłopak majaczył...
-wyszedłem wczoraj i o nich zapomniałem. Cholera! Zamknąłem ich w biurze i sobie poszedłem! Myślisz, że jeszcze żyją?
Wpatrywałem się z przerażeniem w telefon. Miałem nadzieję, że Ash sobie żartuje.

*Sue
Przekręciłam się na bok i zobaczyłam przed sobą nagie ciało Harrego. Zajęło mi trochę czasu za nim zrozumiałam, że jestem także goła.
Boże!!
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie były rozrzucone nasze ubrania.
Matko, stało się! Przespałam się z Harrym! Nie byłam na to jeszcze gotowa.
Dlaczego ja tego nie pamiętam?!
Ostatnie co zapamiętałam, to jak lądujemy na łóżku całując się.
Przykucnęłam na środku pokoju i schowałam twarz we dłonie. Miałam ochotę się rozpłakać. Spałam z Harrym... a jeśli właśnie o to mu chodziło? Może on tylko chciał mnie zaliczyć i tyle. Pozbierałam swoje ubrania. Wciągnęłam je szybko na siebie i po cichu wyszłam z pokoju Harrego. Z torebki wydobyłam swój telefon. Dochodziła ósma.
*
Do mieszkania wpadłam jak burza. Musiałam coś zrobić. Na pewno wiedziałam, że musiałam wyjechać. Tak to było pewne. Musiałam gdzieś się zaszyć i przemyśleć całą sytuację.
To co się stało w nocy, to już się nie odstanie... ale mogłam pokierować swoją przyszłością.
Musiałam gdzieś wyjechać i odseparować się od wszystkich. Musiałam to przemyśleć. Nie jestem jeszcze pewna czy powinnam wiązać się z tak młodym człowiekiem jak Harry.
Nawet nie byłam pewna, czy wytrzymam te wszystkie rozłąki z nim. Harry był przecież gwiazdą. Kiedyś ich przerwa się skończy i on wyjedzie. Nie wiem czy będę mu potrafiła zaufać. Raz zaufałam facetowi, a okazało się że okłamywał mnie przez cały czas.
Wiem, że Rose jest w takiej sytuacji, ale o Luku nie krążą żadne plotki, że zachowuje się jak żigolak... czego nie można powiedzieć o Harry'm.
Mówi się, że w każdej plotce jest ziarno prawdy.
Nie wiem czy uda mi się wytrzymać tak długą rozłąkę.
Nie wiem czy jestem zdolna stawić czoła tym wszystkim jego fanką i mediom. Co te biedne dziewczyny pomyślą, kiedy dowiedzą się, że ich idol związał się ze starszą od siebie kobietą. Jak zareaguje na to jego rodzina?
Niby przez weekend traktowali mnie dobrze, ale wtedy byłam tylko panią psycholog, a nie jego dziewczyną!
Matko... w co ja się wplątałam?!
Czy nie wystarczyły mi kłopoty z Denisem?
Czy ja zawsze muszę w coś wdepnąć?
-Sue... -silne ramiona zatrzymują mnie w miejscu. Nawet nie wiedziałam, że krążyłam po salonie. -co się dzieje?
Wtulam się w ramiona brata i zaczynam płakać. Jestem cholerną idiotką, która zakochała się w idolu większości dziewczyn na świecie.
-przespałam się z Harrym... -wyszeptałam
-było aż tak źle? -pyta zdziwiony
-nie pamiętam...
*
Spakowane się zajęło mi mniej niż dziesięć minut. Lue próbował ze wszystkich sił przekonać mnie abym nigdzie nie wyjeżdżała i porozmawiała najpierw z Harry'm. Uważał go za uczciwego człowieka, który nie mógłby mnie skrzywdzić.
-przecież widzę jak na ciebie patrzy...
-będę u Kena i Barbie -rzucam i nakładam płaszcz.
-Kevin i Barbara, chyba wyjechali na urlop -Le łapie mnie za rękę. Wiem, że chce mnie zatrzymać, ale ja już podjęłam decyzję. Muszę wyjechać i oczyścić cały umysł, aby myśleć logicznie
-wiem, gdzie trzymają klucze.
-Sue...
-nie mów nikomu gdzie jestem... a najszczególniej Harremu
Wychodzę z mieszkania. Przede mną długa droga. Mam nadzieję, że nie będę musiała robić sobie przystanków. To przecież tylko cztery godziny.
Nowy Jork stoi przede mną otworem.

*Harry
Przeciągam się i uśmiecham szeroko. Odwracam się na bok, aby przytulić się do ciepłego ciała Sue. Jestem w szoku, kiedy odkrywam, że jej nie ma. Siadam na łóżku i rozglądam się dookoła. Zniknęły jej ubrania.
-Sue...
Odpowiada mi cisza. Podchodzę do drzwi łazienki i je lekko uchylam. Nikogo nie ma.
Cholera!
No ale czego ja się spodziewałem? Że rano rzuci mi się w ramiona?!
Boże... a jeśli ona pomyślała, że my... i spanikowała. Powinienem ją ubrać jak już usnęła. Oszczędzilibyśmy sobie tego wszystkiego.
Biorę telefon i dzwonię do niej. Jak na złość nie odbiera. Nawet nie wiem ile razy wybieram jej numer.
Wpadam w jakąś czarną dziurę. Zrobiłem wszystko źle, nie powinienem nawet pozwalać na to co między nami wczoraj zaszło... choć nie skończyło się to źle... to dziś zarwało się niebo.
Jestem beznadziejnym debilem.
Ubrałem się szybko i wyszedłem z pokoju. Musiałem jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Sue. Musiałem ją znaleźć i wytłumaczyć wszystko.
Dlaczego jak wszystko się układało, coś musiało się spieprzyć?!
Kochałem ją, a ona mnie.. więc dlaczego wszystko szło pod górkę?!
Miałem ochotę położyć się na ziemi i płakać jak małe dziecko, ale zamiast tego uderzyłem czołem kilka razy o ścianę. Byłem beznadziejny, bo pozwoliłem aby taka sytuacja miała miejsce. Nie powinienem był usypiać i zaczekać aż się obudzi. Wtedy byśmy porozmawiali i wszystko byłoby ok. teraz już nie jest ok!
Nie mogę jednak uwierzyć, że osoba która zawsze powtarzała, że problemy trzeba rozwiązywać a nie uciekać... właśnie to zrobiła! Sue, po prostu uciekła od problemu.
Mam nadzieję, że nie przestraszyła się tego co mi powiedziała.
Spojrzałem na zegarek było prawie południe.
Zapukałem mocno do drzwi mieszkania Sue. Otworzył mi Fabian, ubrany w fartuszek.
-Harry, co ty tu...
-jest Sue?
-nie ma...
-pieprzysz... -ominąłem go i wszedłem do mieszkania. Skierowałem się od razu do jej sypialni. Jakby nie fakt, że wszędzie były porozrzucane urania... stwierdziłbym, że pokoju jest w nienaruszonym stanie.
Wyglądało jakby ktoś pakował się w szybkim tempie i nie przejmował się tym co zostawi po sobie. Pewne było to, że Sue tu nie ma. Wyjechała... na pewno wyjechała.
Usiadłem na skraju łóżka i schowałem twarz w dłonie. Czułem się taki bezradny, wyprany ze wszystkich uczuć. To tak jakby Sue zabrała ze sobą większą część mnie. Byłem pusty w środku, nawet jakbym chciał to nawet nie mógłbym się rozpłakać. Ta sytuacja była ciężka... coś ciążyło mi na klatce piersiowej. Czułem się jakby coś łamało mi serce.
-Harry, co jest?
-gdzie jest Sue?
-nie mam bladego pojęcia -jest zdezorientowany. Wiedziałem, że mówił prawdę.
-a Lue?
-mówił, ze musi iść do pracy. Wyszedł pół godziny temu...
Wstałem z łóżka Sue i nic nie mówiąc po prostu wyszedłem z jej mieszkania. Jedną osobą, która mogła wiedzieć, gdzie podziała się moja ukochana, była Rose. Tylko gdzie ona mogła się podziewać. Pierwszym miejscem na liście był hotel, gdzie przebywali chłopcy. Ashton nie dzwonił, więc wszystko musiało być ok.
*
Do hotelu wpadłem jak burza. Ominąłem recepcjonistkę, która uporczywie próbowała mnie zatrzymać. Krzyczała za mną, że tam nie wolno wchodzić. W takich moletach chciałem, aby wszyscy wiedzieli kim jestem. Przynajmniej oszczędziliby mi tych wszystkich krzyków. Zero nieporozumień. Byłoby cudownie!
Szedłem długim holem i zmierzałem w stronę drzwi skąd dobiegała głośna muzyka. Rozpoznałem głos Luka. Ze złością otworzyłem szeroko drzwi, które huknęły o ścianę. Zamknąłem je za sobą z trzaskiem. Chłopcy przestali grać i wszystkie pary oczu były zwrócone na mnie.
Po chwili dopiero zorientowałem się, że Rose siedzi w ramionach swojego przyjaciela. No nieźle się układało. Miałem ochotę komuś przywalić i myślę, że ten dupek byłby odpowiednią ofiarą.
-Harry co jest? -Rose wstaje i wpatruje się we mnie
-wiesz, gdzie jest Sue?
-myślałam, że z tobą -Rose odwraca wzrok ode mnie i spogląda na Luka, który do niej podchodzi. Obejmuje ją ramieniem. Przynajmniej jedno się jakoś ułożyło.
-zadzwoń do niej...
-ale po co?
-zadzwoń do niej! -ogarnia mnie złość z tej całej mojej bezradności. Jeśli Rose nie wie gdzie jest Sue, to kto ma to niby wiedzieć?!
-już, już... -podnosi ręce do góry. Podchodzi do swojej torebki, wyciąga telefon. Wpatruje się w nią, kiedy marszczy czoło, gdy odsuwa telefon od ucha.
Próbuje się połączyć z Sue kilka razy, aż wreszcie patrzy na mnie z przerażeniem.
-rozłączyła się... -zabieram jej telefon i łącze się ponownie. Odpowiada mi kobiecy głos, że abonament jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon.
-kurwa!
Oddaję telefon Lukowi i z całej siły kopię w krzesło, które stało obok. Krzesełko przelatuje przez salę i uderza w ścianę. Powstrzymują mnie jakieś ramiona za nim robię to z kolejnym. Odwracam twarz i widzę wpatrującego się we mnie Asha. Chcę mu się wyrwać, ale nie daje rady. Ostatecznie ląduję na ziemi, przyciśnięty do podłogi. Ash siedzi mi na plecach i nie pozwala mi się ruszyć.
Wiem, ze powinienem się uspokoić, ale jak ja mam niby to zrobić, skoro miłość mojego życia spakowała się tak po prostu i wyszła? Zatrzasnęła za sobą drzwi i zostawiła moje bolące serce.
Oddałbym wszystko, aby cofnąć czas i zmienić wczorajszy wieczór.
-Harry... co się stało? -słyszę delikatny głos Rose
-nic... właśnie to nic! Nic się kurwa nie stało! A ona tak po prostu uciekła! -krzyczałem w podłogę. Miałem ochotę zwalić z siebie Asha i coś rozwalić. Musiałem gdzieś wyładować całą złość. Byłem wściekły na Sue, byłem zły na siebie.
-coś musiało się stać... -słyszałem głos Rose tuż nade mną.
-prawie się przespaliśmy, a ona powiedziała że mnie kocha... -wydusiłem z siebie i nastała głucha cisza. Nawet Ash wreszcie ze mnie zlazł, więc mogłem wstać. Napotkałem zdziwiony wzrok Rose.
-jedziemy do jej mieszkania
-byłem tam
-rozmawiałeś z Lue? -pokręciłem przecząco głową. No właśnie on musiał wiedzieć gdzie jest jego szanowna siostra. Powinienem od razu iść do niego.
-wiesz gdzie on pracuje?
*
Budynek, gdzie pracował Le był dość wielki. Wchodząc do holu miałem wrażenie, że zaraz się tu zgubię. Miałem szczęście, że za moje ramię trzymała Rose i ciągnęła mnie za sobą.
Ludzi tu też było od groma, od czasu do czasu ktoś na mnie wpadł. Rose w ogóle się tym nie przejmowała... ciągnęła mnie za sobą przeciskając się między ludźmi.
-gdzie my w ogóle jesteśmy?
-w sądzie...
Moje oczy zrobiły się jak spodki. Byłam właśnie tam, gdzie nigdy nie chciałem się znaleźć. Jak ja wcześniej tego nie zauważyłem? Przecież przy wejściu wisiało od groma tabliczek, ale to pewnie przez to że ciągle myślałem o Sue.
-to tu...
Patrzałem jak Rose wali w drzwi. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie wysokiej rudej dziewczyny w skąpej sukience. Wyglądała jakby przed chwilą wróciła z ulicy.
-w czym mogę służyć?
Rose w ogóle nie przejęła się dziewczyną, tylko wkroczyła do pomieszczenia ciągnąc mnie za sobą. Znaleźliśmy się w jakimś małym pokoiku. Cały był zawalony papierami, tak jakby ktoś w nich grzebał. Nie zatrzymaliśmy się tu na długo. Przeszliśmy przez niego i stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Na srebrnej tabliczce czarnymi literami pisało: Lue Johan Jahson.
Rose otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do środka. Le siedział na podłodze i przeglądał jakieś papiery.
-Luna, mówiłem abyś mi nie przeszkadzała! -Le, mało kiedy krzyczał więc się trochę zdziwiłem jego zachowaniem. Jest czymś zdenerwowany. -Harry? -pyta z niedowierzaniem. Przyglądam mu się dokładniej. Nagle wygląda na przerażonego.
Miałem odpowiedź... on wiedział, gdzie jest Sue.
-gdzie jest Sue? -pytam twardo i wpatruję się w jego oczy. Kiedy mi nie odpowiada podchodzę do niego bliżej. -jesteś mi coś winien Lue...
-Harry... ja...
Nagle Rose odpycha mnie do niego i łapie za jego koszulkę. Przyciąga go blisko siebie.
-gdzie jest Sue?! -muszę zatkać uszy. Jej krzyk mógłby pozbawić mnie słuchu. Współczułem w tym momencie Le
-Rose, obiecałem...
-nie interesuje mnie to, co jej obiecałeś... gdzie ona jest?!
-Rose...
-mów do cholery jasnej gdzie ona jest?! -nigdy nie widziałem Rose w takim stanie. Aż nie mogłem uwierzyć, że z takiej miłej istotki wyszedł taki demon. Cieszyłem się, że nie byłem na miejscu Le.
-u Barbie i Kena -szepcze z przerażaniem w oczach.
-żartujesz?! -słyszę śmiech Rose. Nie wiem o co w ogóle chodzi.
-gdzie ona jest? -pytam trochę oszołomiony.
Rose odwraca się do mnie twarzą.
-u naszych starych znajomych. U Kevina i Barbary Brown. To nic dobrego nie wróży...
Po jej słowach przez moją głowę przeleciało milion czarnych myśli. Co mogło znaczyć „to nic dobrego nie wróży”?
-oni to dziwni ludzie. Mówią o sobie „hipisi na czasie”. -dziewczyna zaczyna się głośno śmiać. -palą trawkę... Ken i Barbie... sama ich ksywa mówi dużo. To plastikowe małżeństwo wiecznie na haju. Barbara wydaje więcej niż ma...

-podaj mi ich adres! -mówię z przerażeniem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić mojej Sue palącej jakieś zioło.