czwartek, 31 marca 2016

Chapter Forty - Three


*Harry
Wstaję ostrożnie z łóżka. W pokoju gościnnym, łóżko jest tak beznadziejne... bolą mnie plecy, boli mnie kark. Boli mnie wszystko.
Mogłem spać z Sue, ale jak dowiedziałem się, że Toni jest moją fanką... wolałem nie ryzykować. Nie chciałem jak na razie narażać Sue na nieprzyjemności. Jeszcze kilka dni i nie będziemy „partnerami w biznesie”. Będziemy mieli czystą kartę i wtedy już nie pozwolę jej nigdzie uciec.
Modląc się, aby ból karku ustał idę do kuchni. Dochodzi szósta rano, więc nie było możliwości, że spotkam kogoś chodzącego po domu. Mogłem z czystym sumieniem iść napić się kawy w spokoju.
Przecieram oczy i staję zdziwiony kiedy widzę przy stole siedzącą Sue. Odwrócona jest do mnie plecami, ale po jej posturze widzę, że nie jest dobrze. Podchodzę do niej i przytulam ją od tyłu.
-czemu nie śpisz? -pytam cicho
-Harry... -odwraca twarz w moją stronę i delikatnie się uśmiecha. -czemu nie śpisz? -powtarza moje pytanie.
-co jest, kochanie? -kucam przy niej i biorę jej delikatne dłonie w swoje. Nagle zapominam o bólu.
-martwię się. Nie wiem co mam począć z Toni. Nie wiem co się dzieje z jej matką... nie wiem kiedy wraca Le, nie wiem jak zareaguje Fabian jeśli się dowie, że musi się nagle zająć dziewczynką.
-będzie dobrze -dotykam delikatnie jej policzka -wiem, że to banał... ale naprawdę będzie dobrze.
-co ja powiem rodzicom? -zakryła twarz dłońmi. Wyglądała jak kupa nieszczęścia, a ja nawet nie wiedziałem jak mam ją pocieszyć.
Przytuliłem ją do siebie mają cichą nadzieję, że poczuje się przez to lepiej.
Chciałbym ściągnąć z jej barków te wszystkie problemy, ale nie umiem. Oddałbym wszystko, aby jej ulżyć.

*Sue
Harry wyszedł z domu koło południa. Ja też musiałam odwiedzić pewną osobę, a dokładnie chciałam odwiedzić brata Cetlin. On musiał coś wiedzieć.
Tylko co ja miałam niby zrobić z dziewczyną? Mogłam ją zostawić z Rose i chyba będę musiała to zrobić. Przecież nie mogłam podrzucić jej do rodziców i powiedzieć tak po prostu: mamo, tato... to córka Le.
-Toni... -zaczynam sztywno. Dziewczyna siedzi w salonie i ogląda telewizję.
-tak? -wstaje. Widzę, że jest też zdenerwowana, nie byłam w tym sama.
-muszę wyjść, odwiozę cię do mojej przyjaciółki
Dziewczyna kiwa głową. Wyłącza telewizor i idzie w stronę pokoju chłopaków. Po chwili wychodzi, trzyma w ręku telefon.
*
Mam tyle szczęścia, że Rose zgadza zając się Toni. Nie wiem co bym zrobiła bez mojej przyjaciółki. Ponoć Jack się ucieszył, że będzie miał inne towarzystwo zamiast Rose.
Nie tłumaczyłam za dużo, gdzie się wybieram, bo na to czasu nie było. Musiałam szybko załatwić spotkanie z Benem i wrócić szybko do biura.
Raport raportem, ale teraz było do napisania całe sprawozdanie z terapii. Najdrobniejsze szczegóły, a do tego miałam zamiar umieścić tam wzmiankę o dwóch pewnych paniach i zamknąć sprawę.
Dzielą nas od tego dwa dni. Dwa długie dni i zakończymy ten cały cyrk. Miałam już dość tych wrzeszczących dziewczyn pod naszym biurem za każdym razem kiedy przychodzą tam chłopcy. Miałam dość tych, które zaczęły przychodzić pod moją kamienicę. Miałam już dość tego całego zmieszania związanego z Harry'm Styles'em.
A teraz jeszcze te problemy z Cetlin i Fabianem. To wszystko zaczęło mnie przerastać i miałam wrażenie, że już nie daję sobie z tym rady.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Zatrzymałam auto na poboczu, aby czasem nie spowodować jakiegoś wypadku. Oparłam czoło o kierownicę próbując się uspokoić i nie pozwolić łzą wydobyć się spod moich powiek.
Jeszcze chwilę temu to wszystko wydawało się takie proste. Prosty był związek z Harry'm, ale tak naprawę nie było mowy o „prostym” związku. Nic w nim nie było proste ani łatwe.
Jak ja niby to sobie wyobrażałam?!
Ja tu... on tam?
To nie wypali...

*Harry
Przekroczyłem próg baru. Luke siedział jak zawsze na swoim miejscu. Nie wyglądał najlepiej. Podszedłem do niego i zająłem „swoje” miejsce. Chwilę później pojawiła się kobieta z kawą.
Dziś zrobiłem wyjątek i napiłem się tego czegoś co mi nalała. Kawa była tak okropna jak pachniała.
Matko... kto to pije?!
-mówiłem, żebyś tego nie pił -mój towarzysz zaczyna się ze mnie śmiać.
-bardzo śmieszne -czuję przeraźliwy smak tej cieczy, którą ktoś tu nazwał kawą. Mam ochotę wytrzeć język o podłogę. Ten smak nie był do opisania. Nikomu nie polecam.
-sprawy mają się dobrze, prawda?
-nic nie ma się dobrze... -patrzę na niego zadziwiony. Widzę, że jest przybity ale nie podejrzewałem, że aż tak.

*Sue
Mam wejść do baru od tyłu, tak przynajmniej byliśmy umówieni. Ben mieszka nad swoim interesem.
Okolica w której mieszkał mężczyzna nie była za ciekawa i szczerze? To chciałabym być wszędzie tylko nie tu. Miałam wrażenie, że zaraz za rogu wybiegnie jakiś koleś z bronią i będzie chciał mnie zabić.
Delikatnie stąpałam po bruku, rozglądając się na boki. Jeśli miałam zginąć, to przynajmniej chciałam wiedzieć kiedy i kto to zrobił.
Strasznie się bałam i byłam pod wrażeniem, że ludzie tu po prostu mieszkają. Musieli mieć dużo odwagi... albo ja tylko tak dramatyzuje.
Przy jednych z drzwi zobaczyłam dobrze zbudowaną postać. Musiał być wzrostu Harrego, albo i nawet wyższy.
Kiedy tylko mnie zobaczył, wyprostował się.
Obleciał mnie strach... nie chciałam ginąć. Ruszyłam jednak przed siebie, nie chciałam dać nikomu satysfakcji z tego, że się bałam.
-Susanne Hearson? -zapytał jak tylko byłam na tyle blisko, że nie musiał krzyknąć. Skinęłam głową w odpowiedzi -Ben Gomes -wystawił dłoń w moim kierunku, a ja odetchnęłam z ulgą.
-miło cię poznać...
-wejdźmy... -otworzył mi drzwi i wskazał abym szła schodami do góry.
Byłam w totalnym szoku. Budynek w którym znajdował się bar i mieszkanie Bena, wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść, ale w środku... mogło równać się z pałacem. Wszystko nowoczesne, ładnie pomalowane... jego mieszkanko wyglądało lepiej niż moje.
Kiedy on poszedł po coś do picia ja zaczęłam się rozglądać po małym salonie. Mężczyzna chyba kolekcjonował rodzinne zdjęcia. Na niektórych mogłam znaleźć Cetlin, ale nigdzie nie było Toni. To trochę dziwne, zważywszy że jest jej wujem.
Dziewczyna powinna trafić do niego a nie do mnie.
-w czym mogę ci pomóc? -podskoczyłam. -przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć -na małym stoliku postawił dwa kubki. Wskazał mi miejsce na małej sofie, a sam usiadł na jakimś drewnianym stołku. Intensywnie się mi przyglądał. Zaczęłam się trochę krepować tą sytuacją -nie jesteś podobna do Lue...
No to już jeden punkt z głowy. Ben znał Le.
-nie jesteśmy „prawdziwym” rodzeństwem -tłumaczę -znasz mojego brata -kiwa głową -dobrze, a możesz mi powiedzieć co jest z Cetlin?
Mężczyzna otwiera szeroko oczy i wpatruje się we mnie.
-miała wypadek, prawda? -po moich słowach Ben wybucha śmiechem. Nie wiem jak mam zareagowań na to jego zachowanie. Czuję jednak, że ktoś nas okłamał i tak naprawdę Cetlin nie miała wypadku i czuje się dobrze. Może po prostu chciała się pozbyć dziecka.
-tak wam powiedziała?
-nie ona, policja... przyprowadzili Toni do mnie... -mężczyzna poważnieje. Wstaje ze stołka i podchodzi do okna. Nie odzywa się przez długi czas, tak jakby o czymś intensywnie myślał.
-Cetlin pobito -nie odwraca się do mnie -i za nim będziesz jej żałować, to powiem ci, że to z jej winy -teraz dopiero odwraca się w moją stronę -moja siostra lubi manipulować ludźmi i przez to wplątuje się w wiele różnych kłopotów -przerwał. Miałam ochotę zapytać, dlaczego Toni nie wylądowała w takim razie u niego -twoim bratem też zmanipulowała... -pokręcił głową -biedaczek za późno się zorientował -że co?? wstałam gwałtownie -ojciec Toni żyje i ma się dobrze. Kiedy Cetlin zaszła w ciążę, nikomu nie marzyło się dziecko... dostała kasę na zabieg, a że było za późno, dostała jeszcze więcej aby zniknęła z życia tego chłopaka. Cetlin zagarnęła kasę i urodziła. Gotówka się kończyła, więc wykorzystała twojego brata. Utrzymywał ją i do tej pory chyba to robi, choć zna całą prawdę. Myślę, że robi to dla Toni... jest przecież w jakimś ułamku jej ojcem.
Stoję i w osłupieniu wpatruje się w mężczyznę. Ciężko mi jest przetworzyć to co mówił. Cetlin kłamała przez cały czas, a po Le nawet nie było widać, że coś wie.
-kiedy Le się dowiedział?
-to było chyba jakoś tak... jak się wyprowadził od niej.
Wtedy spotykał się już z Fabianem. Czyli wiedział już od lat i nic z tym nie robił. Były więc dwa wyjścia: albo nie uwierzył w to, albo tak bardzo kochał Toni, że nie mógł jej zostawić.
-Cetlin pobił jakiś koleś, któremu wcisnęła kit, że jest z nim w ciąży. Za dużo ci powiedzieć nie mogę, bo nie utrzymujemy kontaktu.
Właśnie cały mój świat rozleciał się na małe puzelki i zawzięcie próbowałam go na nowo złożyć. Nie mogłam ogarnąć tego jaką jednak kobietom była przyjaciółka mojego brata.
Jaką musiała być aktorką, skoro udało się jej przechytrzyć tak wybitny umył. Le chyba był za mocno zaślepiony przyjaźnią, że nie zauważył tych wszystkich kłamstw.
Wpadł w bagno po same pachy i co teraz? Mógł stracić swojego narzeczonego przez taką głupotę. Cetlin nigdy nie była jego przyjaciółką. Podstępna żmija.
Zaczęłam chodzić po salonie. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ta cała sytuacja była chora...
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk telefonu.
-muszę iść na dół... -skinęłam głową i ruszyłam za nim. Przeszłam przez kuchnię i skierowałam się w stronę sali.
Momentalnie przystanęłam, gdy zobaczyłam dwie bardzo mi znane osoby. Luke i Harry siedzieli obok siebie i bawili się w najlepsze. Tak przynajmniej mi się wydawało, bo żadnemu z nich nie schodził uśmiech z twarzy.
Podeszłam bliżej, siadłam praktycznie stolik od nich. Na moje szczęście żaden z nich nie zwrócił na mnie uwagi.
-dobrze, że terapia się kończy... -mruknął Luke
-czemu?
-ileż możemy je okłamywać? -wyprostowałam plecy. Jak to okłamywać? -pogodziliśmy się już kupę czasu temu... ciągnięcie tej szopki z kłótniami, jest kiepskie.
-robiliśmy to dla dobra sprawy....
Nie mogłam uwierzyć!!
To oni przez ten cały czas kłamali?
Zachowywali się jakby mieli się pozabijać, a tak naprawdę byli jak najlepsi przyjaciele?! Robili sobie z nas jaja?!
-robiliśmy to dla dobra sprawy, Luke. Jakby nie nasz pakt, nigdy byśmy pewnie się nie pogodzili, a poza tym... nie zbliżylibyśmy się do dziewczyn. Zależy mi na Sue... -lekki prąd przeszedł mi po plecach -jakbyśmy tego tak nie rozegrali, pewnie kopnęłyby nas w tyłki...
Więcej nie słucham. Wstaję i praktycznie wbiegam za bar. Ben spogląda na mnie zdezorientowany. Unoszę palec do góry, informując go tak, że zaraz mu wszystko wyjaśnię.
Dzwonie jednak najpierw do Rose. Ona musi tu przyjechać.
-cześć piękna, raz drugi...
-nie słodź mi tu, tylko zbieraj dupę...
*
Stoję na parkingu i obserwuję panów z odpowiedniej odległości. Czekam na Rose. Mam nadzieję, że zjawi się tu szybciej niż oni wyjdą. Nawet nie zauważam kiedy zaczynam chodzić po parkingu. To co się tu dzieje jest nie do ogarnięcia. Nie wiem czy oni chcieli zrobić z nas idiotki... czy jakoś tak.
Nagle zatrzymują mnie jakieś ramiona. Podnoszę wzrok do góry i napotykam wzrok Rose. Patrzy na mnie zdezorientowana.
-Sue... -lekko mną potrząsa.
-Rose... cholera... -wyrywam się z jej uścisku i zaczynam znowu kursować po placu. Nie wiem co mam jej powiedzieć.
Szczerze, przecież nie wiem!! sama nie wiem co się dzieje!! oszukali nas do jasnej anielki. Pokładałam w Harrym tyle nadziei, a on mnie tak po prostu okłamał. Po prostu przecudownie!!
-Sue, co się dzieje?!
-tam... -wskazuje w miejsce baru -pieprzeni kłamcy!! -zalewa mnie złość. Teraz dopiero zaczynam być zła. I nie wiem czy powinnam wejść tam i oderwać obu głowy, czy po prostu wypatroszyć Stylesa u wypchać, a później postawić przy kominku.
-uspokój się i powiedz mi co się dzieje...
Przystanęłam i wbiłam wzrok w moją przyjaciółkę.
-oszukali nas, Rose. -przerywam -wyobraź sobie, że mogliśmy już dawno zakończyć tą pieprzoną terapię?! Tych dwóch idiotów jest najlepszymi przyjaciółmi. To, że skakali sobie do gardeł... to wielka ściema!!
Rose zakłada ręce na piersi i wpatruje się we mnie z przymrużonymi oczami. Wygląda jakby przetwarzała moje słowa, a ja?
Gotowałam się od środka. Jak to możliwe? Dałyśmy się tak oszukać i co tu na ten temat mówić?
Otworzyła szeroko oczy i wpatrywała się gdzieś za mnie. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam dwóch królewiczów wychodzących z baru. Byli w bardzo doskonałym humorze, bo śmiech Harrego słyszałam w miejscu gdzie stałam.
-chodź -złapałam Rose za nadgarstek i zaczęłam ciągnąć w stronę chłopaków -zachowuj się naturalnie.
Moja przyjaciółka była chyba trochę zdezorientowana tą całą sytuacją, dlatego się nawet nie odezwała. Ciągnęłam ją w stronę Luka i Harrego, którzy nic nie podejrzewając stali przed wejściem do baru, rozmawiając.
-kogóż to moje piękne oczy widzą -zaczynam jak tylko zatrzymujemy się obok chłopaków. Mina Styles'a bezcenna. Chłopak robi się nagle blady, a jego oczy są dwa razy większe niż zazwyczaj. Luke zamiera z uśmiechem na twarzy.
-co...co... wy... tu... robicie? -Luke pierwszy wydobywa z siebie głos.
-ja załatwiam interesy, a wy co tu robicie, kłamliwe szczury?
-my...
-może oszczędźmy sobie tej szopki... -Rose zabiera głos i wpatruje się uporczywie w Luka. Wygląda jakby miała mu zaraz wydrapać oczy, albo połamać wszystkie kości.
-powiedźcie prawdę... i tak dużo zmarnowaliście naszego czasu!! -jestem poirytowana.
Chłopcy nie odzywają się. Patrzę na siebie ukrytkiem, tak jakby zostali na czymś przyłapani. Chwila... oni właśnie zostali przyłapani, na kłamstwie!!
I wtedy właśnie komizm tej całej sytuacji daje mi się we znaki. Zaczynam się śmiać, histerycznie się śmiać. Ludzie przechodzący obok nas, wartują się w nas. Przecudownie!!
Jesteśmy na jakiejś podejrzanej ulicy, a ja śmieję się tak głośno, że wszyscy się na nas patrzą.
-gadać... -przerywam śmiech, Rose wygląda na dość zdenerwowaną.
-matko... -Harry przeczesuje włosy -podobacie się nam... -patrzy mi prosto w oczy -nie chcieliśmy, aby to się skończyło... jeju, cholera!! wiedziałem, że jeśli skończymy terapie to po prostu każde z nas pójdzie w swoja własną stronę. Zawarliśmy pakt, aby ciągnąć to jak najdłużej... -jego głos cichnie -chcieliśmy się do was zbliżyć... potrzebowaliśmy czasu.
-czasu... -mruczę. -ważne, że się pogodziliście. Aktorstwo macie we krwi. Piątka za sztukę, która wymyśliliście... a teraz przepraszam. Mam robotę. Cześć Rose -żegnam się i odchodzę.
Wiem, że źle robię zostawiając z nimi Rose, ale strasznie boli mnie zachowanie Harrego.
Nie było ważne z jakich pobudek to robił, ale mnie okłamał... to bolało.
Kłamał cały czas... to tak jakby przez cały ten czas nie mówił prawdy. Okłamywał mnie, a ja mu przecież zaufałam!!
Od samego początku wiedziałam, że nie powinnam go obdarzać zaufaniem, nie powinnam się w nim zakochiwać. Zrobił ze mnie idiotkę!!
wsiadam do auta i zatrzaskuję za sobą drzwi. Zaciskam powieki, nie chcę aby jakakolwiek łza pod nich wypłynęła.
Tak w ogóle to dlaczego ja mam zamiar płakać? Powinnam się cieszyć, że się pogodzili i terapia odniosła skutki, nawet jeśli...
Moje rozmyślenia przerywa otwieranie drzwi od strony pasażera i osoba siadająca obok mnie.
-mogę?
Patrzę na Harrego.
-jadę do pracy...
-może się przydam... -szepcze, patrząc na swoje dłonie.

-oczywiście. Przyda mi się ktoś do przebierania papierów pana Hemmings'a i Styles'a.

▼ Rose ▼
Po telefonie od Sue od razu wiedziałam, że coś się stało. Praktycznie każde jej słowo było przesiąknięte złością. Kto by pomyślał, że panowie okłamywali nas praktycznie przez cały czas. A teraz? Stałam i wpatrywałam się w Luka nie do końca wiedząc co zrobić. Harry pobiegł za Sue, a ja pozostałam sama w obecności Hemmingsa. Szczerze to nie miałam za złe przyjaciółce, że od tak sobie odeszła. Sama chciałam to zrobić!
- Rose? - zaczął niepewnie Luke. - Przepraszam.. Ale zrozum mnie.. Przecież wiesz, że zakończenie terapii oznaczałoby rozejście się, a ja tego nie chciałem. Zależy mi na Tobie. Tak było od samego początku. Nawet nie wie..
- Odpuść sobie. - przerwałam jego potok słów. - Nienawidzę kiedy ktoś mnie okłamuje, Luke.
- Przysięgam, że więcej tego nie zrobię. - jego głos drgał, a ciało przysuwało w moją stronę. - Przepraszam.
Odsunęłam się od niego na kawałek. Gdybym pozwoliła sobie na czułości z Hemmings'em to zapomniałabym o jeszcze jednej sprawie, którą musiałam z nim obgadać.
- W takim razie mam do ciebie jedno pytanie.. - zaczęłam, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. - Czy rozmawiałeś ostatnio z Adrianem?
Chłopak wyglądał na mocno zdezorientowanego i zszokowanego. Stanął w miejscu zamurowany, wywalając swoje oczy z orbit. Nie spodziewałeś się tego, co panie Hemmings?
- Dlaczego pytasz?
- Odpowiedz mi. - nie lubiłam czegoś takiego. Z drugiej strony, jeśli nie będę stanowcza to kiepsko na tym wyjdę.
- Rozmawiałem.. - mruknął pod nosem.
Uśmiechnęłam się do niego i oparłam o pobliskie drzewo.
- O czym? - spytałam spokojnym głosem, chociaż w środku się cała gotowałam.
Luke nerwowo przeczesał ręką włosy.
- Pytał się o ciebie i twoje samopoczucie.
- Tylko tyle?
Wiedziałam doskonale czego dotyczył telefon mojego przyjaciela. Adrian zadzwonił do mnie z rana i powiedział o wszystkim, o czym rozmawiali. Wspomniał coś o tym, że Luke prawdopodobnie gdzieś się wybiera. Jak to mówił Adi? „Powiedział, że nie jest przy tobie na długo, Rose. Czy on gdzieś wyjeżdża?”. Nic mi na temat temat nie wiadomo! Ale zamierzam się dowiedzieć.
- Wspominał coś, że jest mi wdzięczy za to, że się tobą zaopiekowałem. Nic więcej.
Auć. Czy jego słowa mają jakąś wartość?
- Przed chwilą powiedziałeś chyba, że nie będziesz mnie okłamywał, prawda? - chłopak skinął głową, co jeszcze bardziej mnie podburzyło. Gwałtownie się wyprostowałam i podeszłam do niego, celując palcem wskazującym w jego klatkę piersiową. - To dlaczego robisz to po raz kolejny?!
- Rose, uspokój się, proszę. - złapał moją dłoń w swoją. - Porozmawiajmy na spokojnie.
- Jak ja mam być spokojna! - wyrwałam się jemu z łapsk. - Ja jestem z tobą szczera, a ty mnie oszukiwałeś przez cały ten czas! I teraz to.. - złapałam się rękoma za głowę i pochyliłam się lekko do przodu. Poczułam w niej niesamowity ból, a przed oczyma nagle ściemnił mi się obraz. - Bądź ze mną szczery w chociaż jednej sprawie..
- Dobrze się czujesz?
Podszedł do przodu, żeby mnie objąć ramieniem. Nie chciałam teraz jego czułości, a szczerości! Odsunęłam się od niego, opierając całym ciałem o drzewo.
- Nie zmieniaj tematu.. - wysapałam. - Czy ty się gdzieś wybierasz?
Luke zamilkł, co kazało mi spojrzeć prosto w jego twarz. Wciąż miałam ciemno przed oczami, a w dodatku powoli wzbierały się we mnie duszności. Co mi do cholery się działo? W sumie miałam teorię że jestem przemęczona. Przez ostatnie noce mało spałam, bo musiałam pocieszać małego Jack'a popłakującego za swoim bratem. Spanie po 4-5 godzin dziennie to zdecydowanie za mało. A w dodatku te wszystkie problemy, które były na mojej głowie.. Podirytowana dalszym milczeniem Hemmings'a zmusiłam się do wyprostowania.
- Luke?
- Nie chciałem tego mówić w takich okolicznościach.. - zaczął, łamiącym się głosem.
- Czego?
Musiałam zamknąć oczy i wziąć kilka głębszych wdechów, żeby duszności się opanowały, a czarne mroczki zniknęły z pola widzenia.
- Wkrótce wyruszamy w trasę koncertową. - wyszeptał.
Zaśmiałam się, sama nie wiem z czego. Bo czego ja właściwie oczekiwałam? Wielkiej miłości z Luk'iem Hemmings'em, który ma swój zespół i pracę? Człowiek i jego naiwność, co? Potrząsnęłam głową i opanowałam swój nagły napad histerii, tak chyba mogłam to nazwać.
- Wkrótce to znaczy kiedy?
- Mniej niż tydzień.. - wyszeptał.
Jeśli przed chwilą poczułam się słaba, to teraz taka adrenalina przeszła przez moje ciało, że mogłabym obiec cały Boston. Wyprostowałam się i popchnęłam lekko Hemmings'a do tyłu.
- Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?! Czekaj, inaczej.. Planowałeś w ogóle mnie o tym poinformować?!
Blondyn podszedł do mnie powoli, próbując mnie uspokoić.
- Nie krzycz, bo zlecą się tutaj ludzie, a ja wolałbym tego uniknąć..
- Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu! - syknęłam, obracając się wokół własnej osi.
Widząc, że mam w poważaniu otaczających nas ludzi, Luke przetarł twarz dłonią i zmusił się do odpowiedzenia na moje pytanie.
- Chciałem tobie powiedzieć o tym od dawna, Rose.. - powiedział, łamiącym się głosem, a w jego oczach zobaczyłam łzy. - Ale nie miałem wystarczająco odwagi, bałem się.
Byłam na niego wściekła! Z tym, że widok płaczącego Luka nieco mnie zmiękczył.. Teraz nie chciałam go zabić.. Poczułam się po prostu jak jakaś zabawka, moje serce pękło.. znowu.. Poczułam jak po moich policzkach lecą łzy, których nie mogłam i nie chciałam powstrzymywać.
- Czego się bałeś? Że ciebie oleję?
- Że nie zrozumiesz..
Prychnęłam i odwróciłam się do niego plecami. Nie zamierzałam prowadzić z nim dalszej rozmowy, miałam dość. Na odchodnym rzuciłam tylko krótkie zdanie.
- W takim razie nisko mnie pan ceni, panie Hemmings. - pociągnęłam nosem, wycierając łzy z twarzy. - Chciałam tylko pana poinformować, że jutro nastąpi zakończenie naszej terapii. Prosiłabym o wstawienie się na spotkaniu.
Po tych słowach chwiejnym krokiem skierowałam się w kierunku postoju dla taksówek. Na szczęście nie przyjechałam tutaj samochodem, bo inaczej skończyłabym swoją jazdę na pierwszym lepszym budynku.
- Rose! - rozbrzmiał głos za mną. - Poczekaj!
Przystanęłam z ręką na klamce samochodu. Spojrzałam na biegnącego w moim kierunku Luka, starając się nie rozpłakać już na dobre.
- Nie traktuj mnie jako kogoś obcego. - wysapał, podbiegając do mnie.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
- Wychodzi na to, że wiem o panu mniej, niż się spodziewałam. Ile było prawdy w tym wszystkim, co mi mówiłeś przez cały ten czas? - wytarłam po raz kolejny swoje łzy, po czym otworzyłam drzwi. - Żegnam.

▼ Luke ▼
Widok odjeżdżającej Rose zalanej łzami wręcz złamał moje serce. Wiedziałem, że źle robiłem nie mówiąc całej prawdy! No ale co mi po tym, skoro strach mnie otępił tak bardzo, że nie byłem w stanie z nią porozmawiać. Walnąłem z całej siły pięścią w pobliski murek. Jestem idiotą! No i Adrian.. Musiał jej to wypaplać? Ciekawe czy powiedział jej o całej naszej rozmowie! Fałszywy, podły cwaniaczek. Całkiem inaczej wyszłoby gdyby dowiedziała się ode mnie, że wyjeżdżam, a nie od tego elegancika. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela z kapeli.
- Halo? - rozbrzmiał głos Mishy.
- Mike.. - jęknąłem. - Możesz po mnie przyjechać?
- Matko, Luke. Co się stało?
- Po prostu po mnie przyjedź..
*
Przez całą drogę miałem w głowie widok Rose. Rozumiem, że była na mnie wściekła, ale nie to teraz zawracało mi gitarę. Moją uwagę zwrócił jej stan fizyczny.. O mało tam nie zemdlała, a nawet nie dała sobie pomóc! A co jeśli coś się wydarzy po drodze? Próbowałem do niej zadzwonić, ale oczywiście nie odbierała ode mnie telefonu. Stwierdziłem, że poproszę Michaela, co by mnie zawiózł do mojej ukochanej. Dostałem od niego nie mały ochrzan, ale po moich naleganiach chłopaczyna się poddał. Stałem właśnie pod jej drzwiami zastanawiając się, czy mnie nie zabije jeśli zapukam do drzwi. Wziąłem głębszy oddech i zadzwoniłem do dzwonka. Zdawało mi się, że wieki czekałem, aż ktoś mnie przywita. Mojej twarzy ukazała się młodsza podobizna tego kretyna, którego mam ochotę udusić własnymi rękoma.
- Cześć. - powiedziałem, zmuszając się do uśmiechu. - Jest Rose?
Jack odwrócił się do tyłu, po czym pokręcił energicznie głową, spoglądając na mnie wysoko do góry.
- Mówi, że jej nie ma. - wyszeptał.
Powstrzymałem chęć roześmiania się. Jak ja uwielbiam dzieci!
- Wpuścisz mnie? - również spytałem szeptem.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo zza jego pleców wyłoniła się Rose. Najwyraźniej musiała dojść do wniosku, że młody się wypaplał. Zmierzyła mnie wzrokiem i poklepała młodego po plecach.
- Leć do Toni. - posłała jemu słaby uśmiech kiwając głową. - Jakoś średnio może dogadać się z Odim.
To wystarczyło, aby młody w mgnieniu oka zniknął z mojego pola widzenia. Kim jest Toni? Z resztą, nie czas rozmyślać na ten temat.
- Mogę? - spytałem, próbując zrobić krok w stronę mieszkania.
- Nie. - odpowiedziała stanowczo kobieta. - Po co tutaj przyszedłeś?
- Przeprosić. Poza tym, martwiłem się o ciebie.
Rose prychnęła i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Żeby zaraz po tym zrobić to samo? Nie wiem jak ty, ale ja uważam że takie przeprosiny nie mają żadnej wartości. Co do twojej troski.. Dzięki, ale obejdzie się bez tego.
- Posłuchaj mnie, proszę..
- Miałeś już okazję do rozmowy. - warknęła, chowając się za drzwiami. - Szkoda, że dowiaduję się o wszystkim jako ostatnia. No chyba, że to jakaś kolejna twoja intryga.
- Rose.. - zacząłem, ale nie dane mi to było skończyć, bo drzwi zamknęły się przed moją twarzą. Walnąłem pięścią w drewno, wrzeszcząc na całe gardło. - Rosemarie Caisage! Porozmawiaj ze mną jak dorosła kobieta!
Usłyszałem z środka lekko zduszony głos swojej ukochanej.
- Nie mamy o czym! I odejdź stąd, zanim któryś z sąsiadów zacznie się burzyć!
- Rose! - wrzasnąłem, waląc po raz kolejny pięścią w drzwi. - Proszę cię, otwórz mi! - zero odzewu, przez co przeskoczyłem przez poręcz i zajrzałem do okna. - Rosemarie! - wydarłem się, nie widząc jej nigdzie.
Teraz to byłem wręcz wściekły! Stałbym tam dalej, gdyby nie ręce odciągające mnie od budynku. Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem zszokowanego Michaela.
- Chodź, nic tu po nas. - wyszeptał mi do ucha.
Poczułem jak moje oczy zaczynają piec, a po policzkach spływają łzy. Mogłem mieć przy sobie najwspanialszą kobietę pod słońcem, a ja tak to zmarnowałem! Oparłem się czołem o ramie przyjaciela i poklepałem go po plecach.
- Zabierz mnie stąd. - mruknąłem słabym głosem.
Miałem ochotę rozpłakać się na dobre, ale nie chciałem tego robić na ulicy. Wiem, że mogę liczyć na wsparcie przyjaciela. Teraz to już tylko pozostał mi on wraz z pozostałymi towarzyszami z kapeli..

▼ Rose ▼
Wrzaski i dobijanie się Luka do mojego domu dosłownie mnie wystraszyły. Wyglądało to tak, jakby popadł w furię! A ja nawet nie byłam zdolna, żeby wstać i z nim porozmawiać. Chciałam go mieć obok siebie, mieć wrażenie, że będę mogła zawsze przy nim być. Ale ja po prostu nie mogłam! Nie znoszę kłamstwa, za dużo razy w życiu spotkałam się z tym zjawiskiem. Siedziałam na podłodze, oparta o drzwi ze schowaną twarzą w dłoniach. Łzy spływały mi po policzkach, chociaż to nie było dzisiaj nic dziwnego. Z samego rana zadzwonił do mnie Adrian, ponownie wprowadzając mnie w poczucie winy jego wyjazdu.. Potem dowiedziałam się o tym, że Luke i Harry okłamywali nas praktycznie od samego początku naszej terapii.. A teraz? Mężczyzna, którego kocham, wyjeżdża w trasę koncertową i nie będę go widzieć przez kilka miesięcy.. Znaczy się, będę go widzieć! W gazetach, w internecie, w telewizji.. Ale nie będzie go obok mnie. Nie będę mogła go przytulić, posiedzieć w jego obecności, porozmawiać o byle czym. Najgorsze jednak było to, że powiedział mi o tym dopiero kilka dni przed wyjazdem. Ciekawe kiedy by to zrobił, gdyby Adrian mi o niczym nie wspomniał. Nawet nie miałabym czasu się nim nacieszyć.. Przeklęta terapia! Wytarłam twarz z łez i powoli wstałam, uważając aby ponownie nie dorwały mnie słabości. Podniosłam się, wspierając o ścianę. Całe zajście widziała Toni, więc delikatnie się uśmiechnęłam i stanęłam na własnych nogach bez niczyjej pomocy.
- Jak się czujesz? - spytałam wymuszając uśmiech na twarz. - Potrzebujesz czegoś?
Dziewczyna pokręciła głową i usiadła na kanapie.
- Stało się coś? - podeszłam do niej ostrożnie, próbując nie zaliczyć epickiej wywrotki.
Toni spojrzała na swoje dłonie, obracając bransoletkę na jej ręce.
- Mogę wyjść? - wyszeptała.
Nie byłam za bardzo pewna tego, co się wydarzy. Sue oddała ją pod moją opiekę, więc nie chciałam jej wypuszczać. Poprawiłam włosy i nieśmiało na nią spojrzałam.
- Wiesz, nie gniewaj się.. - zaczęłam niepewnie. - Ale wolałabym, abyś została tutaj do czasu, aż przyjedzie po ciebie moja przyjaciółka.
Dziewczyna skinęła głową i odwróciła się w stronę, z której nawoływał ją Jack. Chłopiec wbiegł do nas z Odim u nogi, próbując ujeżdżać go jak konia.
- Toni, pomóż mi! - piszczał. - On nie daje rady mnie wozić!
Wspomniana nastolatka roześmiała się i pobiegła z ratunkiem do małego chłopca. Kiedy zniknęli w przestrzeni pokoju gościnnego, położyłam się na kanapie i włączyłam jakiś film. Nie miałam ochoty na nic, a w dodatku chciałam odpocząć, żeby w końcu moje osłabienie zniknęło chociaż w małym stopniu. Ciągły helikopter w głowie oraz ciemne mroczki w oczach nigdy nie były dobrym znakiem.. Może przynajmniej w snach będzie mi pisane życie u boku Luka.

*Sue
Całkowicie ignoruje Harrego. Jestem totalnie na niego zła... nie wiem jakim cudem mógł mi zrobić coś takiego!!
Nawet jego tłumaczenie przez całą drogę do biura nic nie pomogły. Miałam tylko coraz większą ochotę zatrzymać się i wywalić go z samochodu.
Pieprzony oszust!! nie interesowało mnie teraz kim jest... dla mnie był kłamliwym szczurem.
-Sue...
-zamknij pysk, Styles... -syczę i gwałtownie zatrzymuję się pod budynkiem. Nie czekam na niego i szybko wysiadam z auta.
Drogę z samochodu do drzwi pokonuje w szybkim tempie, jednak nie na tyle, żeby Harry mnie nie dogonił.
W pomieszczeniu ściągam płaszcz i rzucam go na swoje biurko. Po całym gabinecie walają się jeszcze zdjęcia i dokumenty. To też będę musiała posprzątać.
Kiedy odkryłam, że na półce nie mam dokumentów Harrego, ani żadnych innych ruszyłam w stronę gabinetu Rose. Ona ostatnio pisała ten przeklęty raport, więc pewnie „śmieci” Stylesa i Hemmings'a są u niej. No i tam je znalazłam. Trzy segregatory...
Harold Edward Styles
Lucas Robert Hemmings
1D&5Sos
Podniosłam wszystkie do góry w momencie, gdy stanął obok mnie Harry.
-pomogę... -nie odzywając się do niego wsadziłam mu w dłonie segregatory. Nie oglądając się za siebie weszłam do swojego biura i usiadłam przy biurku. Zauważyłam, że mój płaszcz zniknął i teraz wisi sobie na wieszaku. Widzę, że Harry próbował się podlizać -zaparzyłem ci kawę... -rzucił jak tylko położył papiery na biurku.
Zniknął w kantorku i po chwili pojawił się z kubkiem.
Mogłabym go jeszcze tak przytrzymać. Podlizujący się Harry, byłby przydatny.
Upiłam łyk kawy i spojrzałam na chłopaka, który usiadł naprzeciwko mnie. Otworzył segregator ze swoim imieniem. Gwałtownie położyłam na niem dłoń. Nie chciałam aby mi pomagał.
-Harry, idź sobie -rzucam
-pomogę ci... -kładzie swoja dłoń na mojej. Po moim ciele przechodzi dreszcz. Dlaczego ten człowiek tak na mnie działał?!
-nie rozmawiaj do mnie -mruczę, ale uśmiecham się po chwili. To wszystko jest zabawne. Ten dzieciak postanowił położyć swoją karierę pod wielkim znakiem zapytanie, tylko i wyłącznie dla mojej osoby -Harry... czy nie pomyślałeś może, że lepiej zamiast tej całej szopki... -przerywam i wpatruje się w nasze złączone dłonie. -mogliśmy już dawno zakończyć terapię i mogłeś się ze mną umówić. Zgodziłabym się i byłoby po problemie.
-właśnie, to ty byś się nie zgodziła. Na początku traktowałaś mnie jak zło konieczne. -uniósł moją dłoń do swoich ust i lekko pocałował -dopiero później się do mnie przekonałaś. Kiedy mamy ostatnią sesje?
-za dwa dni...
-to za dwa dni zapraszam cię kochanie na randkę... -chce mi się z niego śmiać, dlatego to robię. To był naprawdę zwariowany dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz