*Harry
Wstaję ostrożnie z łóżka. W pokoju
gościnnym, łóżko jest tak beznadziejne... bolą mnie plecy, boli
mnie kark. Boli mnie wszystko.
Mogłem spać z Sue, ale jak
dowiedziałem się, że Toni jest moją fanką... wolałem nie
ryzykować. Nie chciałem jak na razie narażać Sue na
nieprzyjemności. Jeszcze kilka dni i nie będziemy „partnerami w
biznesie”. Będziemy mieli czystą kartę i wtedy już nie pozwolę
jej nigdzie uciec.
Modląc się, aby ból karku ustał idę
do kuchni. Dochodzi szósta rano, więc nie było możliwości, że
spotkam kogoś chodzącego po domu. Mogłem z czystym sumieniem iść
napić się kawy w spokoju.
Przecieram oczy i staję zdziwiony
kiedy widzę przy stole siedzącą Sue. Odwrócona jest do mnie
plecami, ale po jej posturze widzę, że nie jest dobrze. Podchodzę
do niej i przytulam ją od tyłu.
-czemu nie śpisz? -pytam cicho
-Harry... -odwraca twarz w moją stronę
i delikatnie się uśmiecha. -czemu nie śpisz? -powtarza moje
pytanie.
-co jest, kochanie? -kucam przy niej i
biorę jej delikatne dłonie w swoje. Nagle zapominam o bólu.
-martwię się. Nie wiem co mam począć
z Toni. Nie wiem co się dzieje z jej matką... nie wiem kiedy wraca
Le, nie wiem jak zareaguje Fabian jeśli się dowie, że musi się
nagle zająć dziewczynką.
-będzie dobrze -dotykam delikatnie jej
policzka -wiem, że to banał... ale naprawdę będzie dobrze.
-co ja powiem rodzicom? -zakryła twarz
dłońmi. Wyglądała jak kupa nieszczęścia, a ja nawet nie
wiedziałem jak mam ją pocieszyć.
Przytuliłem ją do siebie mają cichą
nadzieję, że poczuje się przez to lepiej.
Chciałbym ściągnąć z jej barków
te wszystkie problemy, ale nie umiem. Oddałbym wszystko, aby jej
ulżyć.
*Sue
Harry wyszedł z domu koło południa.
Ja też musiałam odwiedzić pewną osobę, a dokładnie chciałam
odwiedzić brata Cetlin. On musiał coś wiedzieć.
Tylko co ja miałam niby zrobić z
dziewczyną? Mogłam ją zostawić z Rose i chyba będę musiała to
zrobić. Przecież nie mogłam podrzucić jej do rodziców i
powiedzieć tak po prostu: mamo, tato... to córka Le.
-Toni... -zaczynam sztywno. Dziewczyna
siedzi w salonie i ogląda telewizję.
-tak? -wstaje. Widzę, że jest też
zdenerwowana, nie byłam w tym sama.
-muszę wyjść, odwiozę cię do mojej
przyjaciółki
Dziewczyna kiwa głową. Wyłącza
telewizor i idzie w stronę pokoju chłopaków. Po chwili wychodzi,
trzyma w ręku telefon.
*
Mam tyle szczęścia, że Rose zgadza
zając się Toni. Nie wiem co bym zrobiła bez mojej przyjaciółki.
Ponoć Jack się ucieszył, że będzie miał inne towarzystwo
zamiast Rose.
Nie tłumaczyłam za dużo, gdzie się
wybieram, bo na to czasu nie było. Musiałam szybko załatwić
spotkanie z Benem i wrócić szybko do biura.
Raport raportem, ale teraz było do
napisania całe sprawozdanie z terapii. Najdrobniejsze szczegóły, a
do tego miałam zamiar umieścić tam wzmiankę o dwóch pewnych
paniach i zamknąć sprawę.
Dzielą nas od tego dwa dni. Dwa długie
dni i zakończymy ten cały cyrk. Miałam już dość tych
wrzeszczących dziewczyn pod naszym biurem za każdym razem kiedy
przychodzą tam chłopcy. Miałam dość tych, które zaczęły
przychodzić pod moją kamienicę. Miałam już dość tego całego
zmieszania związanego z Harry'm Styles'em.
A teraz jeszcze te problemy z Cetlin i
Fabianem. To wszystko zaczęło mnie przerastać i miałam wrażenie,
że już nie daję sobie z tym rady.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Zatrzymałam auto na poboczu, aby
czasem nie spowodować jakiegoś wypadku. Oparłam czoło o
kierownicę próbując się uspokoić i nie pozwolić łzą wydobyć
się spod moich powiek.
Jeszcze chwilę temu to wszystko
wydawało się takie proste. Prosty był związek z Harry'm, ale tak
naprawę nie było mowy o „prostym” związku. Nic w nim nie było
proste ani łatwe.
Jak ja niby to sobie wyobrażałam?!
Ja tu... on tam?
To nie wypali...
*Harry
Przekroczyłem próg baru. Luke
siedział jak zawsze na swoim miejscu. Nie wyglądał najlepiej.
Podszedłem do niego i zająłem „swoje” miejsce. Chwilę później
pojawiła się kobieta z kawą.
Dziś zrobiłem wyjątek i napiłem się
tego czegoś co mi nalała. Kawa była tak okropna jak pachniała.
Matko... kto to pije?!
-mówiłem, żebyś tego nie pił -mój
towarzysz zaczyna się ze mnie śmiać.
-bardzo śmieszne -czuję przeraźliwy
smak tej cieczy, którą ktoś tu nazwał kawą. Mam ochotę wytrzeć
język o podłogę. Ten smak nie był do opisania. Nikomu nie
polecam.
-sprawy mają się dobrze, prawda?
-nic nie ma się dobrze... -patrzę na
niego zadziwiony. Widzę, że jest przybity ale nie podejrzewałem,
że aż tak.
*Sue
Mam wejść do baru od tyłu, tak
przynajmniej byliśmy umówieni. Ben mieszka nad swoim interesem.
Okolica w której mieszkał mężczyzna
nie była za ciekawa i szczerze? To chciałabym być wszędzie tylko
nie tu. Miałam wrażenie, że zaraz za rogu wybiegnie jakiś koleś
z bronią i będzie chciał mnie zabić.
Delikatnie stąpałam po bruku,
rozglądając się na boki. Jeśli miałam zginąć, to przynajmniej
chciałam wiedzieć kiedy i kto to zrobił.
Strasznie się bałam i byłam pod
wrażeniem, że ludzie tu po prostu mieszkają. Musieli mieć dużo
odwagi... albo ja tylko tak dramatyzuje.
Przy jednych z drzwi zobaczyłam dobrze
zbudowaną postać. Musiał być wzrostu Harrego, albo i nawet
wyższy.
Kiedy tylko mnie zobaczył, wyprostował
się.
Obleciał mnie strach... nie chciałam
ginąć. Ruszyłam jednak przed siebie, nie chciałam dać nikomu
satysfakcji z tego, że się bałam.
-Susanne Hearson? -zapytał jak tylko
byłam na tyle blisko, że nie musiał krzyknąć. Skinęłam głową
w odpowiedzi -Ben Gomes -wystawił dłoń w moim kierunku, a ja
odetchnęłam z ulgą.
-miło cię poznać...
-wejdźmy... -otworzył mi drzwi i
wskazał abym szła schodami do góry.
Byłam w totalnym szoku. Budynek w
którym znajdował się bar i mieszkanie Bena, wyglądał jakby zaraz
miał się rozpaść, ale w środku... mogło równać się z
pałacem. Wszystko nowoczesne, ładnie pomalowane... jego mieszkanko
wyglądało lepiej niż moje.
Kiedy on poszedł po coś do picia ja
zaczęłam się rozglądać po małym salonie. Mężczyzna chyba
kolekcjonował rodzinne zdjęcia. Na niektórych mogłam znaleźć
Cetlin, ale nigdzie nie było Toni. To trochę dziwne, zważywszy że
jest jej wujem.
Dziewczyna powinna trafić do niego a
nie do mnie.
-w czym mogę ci pomóc? -podskoczyłam.
-przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć -na małym stoliku
postawił dwa kubki. Wskazał mi miejsce na małej sofie, a sam
usiadł na jakimś drewnianym stołku. Intensywnie się mi
przyglądał. Zaczęłam się trochę krepować tą sytuacją -nie
jesteś podobna do Lue...
No to już jeden punkt z głowy. Ben
znał Le.
-nie jesteśmy „prawdziwym”
rodzeństwem -tłumaczę -znasz mojego brata -kiwa głową -dobrze, a
możesz mi powiedzieć co jest z Cetlin?
Mężczyzna otwiera szeroko oczy i
wpatruje się we mnie.
-miała wypadek, prawda? -po moich
słowach Ben wybucha śmiechem. Nie wiem jak mam zareagowań na to
jego zachowanie. Czuję jednak, że ktoś nas okłamał i tak
naprawdę Cetlin nie miała wypadku i czuje się dobrze. Może po
prostu chciała się pozbyć dziecka.
-tak wam powiedziała?
-nie ona, policja... przyprowadzili
Toni do mnie... -mężczyzna poważnieje. Wstaje ze stołka i
podchodzi do okna. Nie odzywa się przez długi czas, tak jakby o
czymś intensywnie myślał.
-Cetlin pobito -nie odwraca się do
mnie -i za nim będziesz jej żałować, to powiem ci, że to z jej
winy -teraz dopiero odwraca się w moją stronę -moja siostra lubi
manipulować ludźmi i przez to wplątuje się w wiele różnych
kłopotów -przerwał. Miałam ochotę zapytać, dlaczego Toni nie
wylądowała w takim razie u niego -twoim bratem też
zmanipulowała... -pokręcił głową -biedaczek za późno się
zorientował -że co?? wstałam gwałtownie -ojciec Toni żyje i ma
się dobrze. Kiedy Cetlin zaszła w ciążę, nikomu nie marzyło się
dziecko... dostała kasę na zabieg, a że było za późno, dostała
jeszcze więcej aby zniknęła z życia tego chłopaka. Cetlin
zagarnęła kasę i urodziła. Gotówka się kończyła, więc
wykorzystała twojego brata. Utrzymywał ją i do tej pory chyba to
robi, choć zna całą prawdę. Myślę, że robi to dla Toni... jest
przecież w jakimś ułamku jej ojcem.
Stoję i w osłupieniu wpatruje się w
mężczyznę. Ciężko mi jest przetworzyć to co mówił. Cetlin
kłamała przez cały czas, a po Le nawet nie było widać, że coś
wie.
-kiedy Le się dowiedział?
-to było chyba jakoś tak... jak się
wyprowadził od niej.
Wtedy spotykał się już z Fabianem.
Czyli wiedział już od lat i nic z tym nie robił. Były więc dwa
wyjścia: albo nie uwierzył w to, albo tak bardzo kochał Toni, że
nie mógł jej zostawić.
-Cetlin pobił jakiś koleś, któremu
wcisnęła kit, że jest z nim w ciąży. Za dużo ci powiedzieć nie
mogę, bo nie utrzymujemy kontaktu.
Właśnie cały mój świat rozleciał
się na małe puzelki i zawzięcie próbowałam go na nowo złożyć.
Nie mogłam ogarnąć tego jaką jednak kobietom była przyjaciółka
mojego brata.
Jaką musiała być aktorką, skoro
udało się jej przechytrzyć tak wybitny umył. Le chyba był za
mocno zaślepiony przyjaźnią, że nie zauważył tych wszystkich
kłamstw.
Wpadł w bagno po same pachy i co
teraz? Mógł stracić swojego narzeczonego przez taką głupotę.
Cetlin nigdy nie była jego przyjaciółką. Podstępna żmija.
Zaczęłam chodzić po salonie. Nie
wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ta cała sytuacja była chora...
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk
telefonu.
-muszę iść na dół... -skinęłam
głową i ruszyłam za nim. Przeszłam przez kuchnię i skierowałam
się w stronę sali.
Momentalnie przystanęłam, gdy
zobaczyłam dwie bardzo mi znane osoby. Luke i Harry siedzieli obok
siebie i bawili się w najlepsze. Tak przynajmniej mi się wydawało,
bo żadnemu z nich nie schodził uśmiech z twarzy.
Podeszłam bliżej, siadłam
praktycznie stolik od nich. Na moje szczęście żaden z nich nie
zwrócił na mnie uwagi.
-dobrze, że terapia się kończy...
-mruknął Luke
-czemu?
-ileż możemy je okłamywać?
-wyprostowałam plecy. Jak to okłamywać? -pogodziliśmy się już
kupę czasu temu... ciągnięcie tej szopki z kłótniami, jest
kiepskie.
-robiliśmy to dla dobra sprawy....
Nie mogłam uwierzyć!!
To oni przez ten cały czas kłamali?
Zachowywali się jakby mieli się
pozabijać, a tak naprawdę byli jak najlepsi przyjaciele?! Robili
sobie z nas jaja?!
-robiliśmy to dla dobra sprawy, Luke.
Jakby nie nasz pakt, nigdy byśmy pewnie się nie pogodzili, a poza
tym... nie zbliżylibyśmy się do dziewczyn. Zależy mi na Sue...
-lekki prąd przeszedł mi po plecach -jakbyśmy tego tak nie
rozegrali, pewnie kopnęłyby nas w tyłki...
Więcej nie słucham. Wstaję i
praktycznie wbiegam za bar. Ben spogląda na mnie zdezorientowany.
Unoszę palec do góry, informując go tak, że zaraz mu wszystko
wyjaśnię.
Dzwonie jednak najpierw do Rose. Ona
musi tu przyjechać.
-cześć piękna, raz drugi...
-nie słodź mi tu, tylko zbieraj
dupę...
*
Stoję na parkingu i obserwuję panów
z odpowiedniej odległości. Czekam na Rose. Mam nadzieję, że zjawi
się tu szybciej niż oni wyjdą. Nawet nie zauważam kiedy zaczynam
chodzić po parkingu. To co się tu dzieje jest nie do ogarnięcia.
Nie wiem czy oni chcieli zrobić z nas idiotki... czy jakoś tak.
Nagle zatrzymują mnie jakieś ramiona.
Podnoszę wzrok do góry i napotykam wzrok Rose. Patrzy na mnie
zdezorientowana.
-Sue... -lekko mną potrząsa.
-Rose... cholera... -wyrywam się z jej
uścisku i zaczynam znowu kursować po placu. Nie wiem co mam jej
powiedzieć.
Szczerze, przecież nie wiem!! sama nie
wiem co się dzieje!! oszukali nas do jasnej anielki. Pokładałam w
Harrym tyle nadziei, a on mnie tak po prostu okłamał. Po prostu
przecudownie!!
-Sue, co się dzieje?!
-tam... -wskazuje w miejsce baru
-pieprzeni kłamcy!! -zalewa mnie złość. Teraz dopiero zaczynam
być zła. I nie wiem czy powinnam wejść tam i oderwać obu głowy,
czy po prostu wypatroszyć Stylesa u wypchać, a później postawić
przy kominku.
-uspokój się i powiedz mi co się
dzieje...
Przystanęłam i wbiłam wzrok w moją
przyjaciółkę.
-oszukali nas, Rose. -przerywam
-wyobraź sobie, że mogliśmy już dawno zakończyć tą pieprzoną
terapię?! Tych dwóch idiotów jest najlepszymi przyjaciółmi. To,
że skakali sobie do gardeł... to wielka ściema!!
Rose zakłada ręce na piersi i
wpatruje się we mnie z przymrużonymi oczami. Wygląda jakby
przetwarzała moje słowa, a ja?
Gotowałam się od środka. Jak to
możliwe? Dałyśmy się tak oszukać i co tu na ten temat mówić?
Otworzyła szeroko oczy i wpatrywała
się gdzieś za mnie. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam
dwóch królewiczów wychodzących z baru. Byli w bardzo doskonałym
humorze, bo śmiech Harrego słyszałam w miejscu gdzie stałam.
-chodź -złapałam Rose za nadgarstek
i zaczęłam ciągnąć w stronę chłopaków -zachowuj się
naturalnie.
Moja przyjaciółka była chyba trochę
zdezorientowana tą całą sytuacją, dlatego się nawet nie
odezwała. Ciągnęłam ją w stronę Luka i Harrego, którzy nic nie
podejrzewając stali przed wejściem do baru, rozmawiając.
-kogóż to moje piękne oczy widzą
-zaczynam jak tylko zatrzymujemy się obok chłopaków. Mina Styles'a
bezcenna. Chłopak robi się nagle blady, a jego oczy są dwa razy
większe niż zazwyczaj. Luke zamiera z uśmiechem na twarzy.
-co...co... wy... tu... robicie? -Luke
pierwszy wydobywa z siebie głos.
-ja załatwiam interesy, a wy co tu
robicie, kłamliwe szczury?
-my...
-może oszczędźmy sobie tej szopki...
-Rose zabiera głos i wpatruje się uporczywie w Luka. Wygląda jakby
miała mu zaraz wydrapać oczy, albo połamać wszystkie kości.
-powiedźcie prawdę... i tak dużo
zmarnowaliście naszego czasu!! -jestem poirytowana.
Chłopcy nie odzywają się. Patrzę na
siebie ukrytkiem, tak jakby zostali na czymś przyłapani. Chwila...
oni właśnie zostali przyłapani, na kłamstwie!!
I wtedy właśnie komizm tej całej
sytuacji daje mi się we znaki. Zaczynam się śmiać, histerycznie
się śmiać. Ludzie przechodzący obok nas, wartują się w nas.
Przecudownie!!
Jesteśmy na jakiejś podejrzanej
ulicy, a ja śmieję się tak głośno, że wszyscy się na nas
patrzą.
-gadać... -przerywam śmiech, Rose
wygląda na dość zdenerwowaną.
-matko... -Harry przeczesuje włosy
-podobacie się nam... -patrzy mi prosto w oczy -nie chcieliśmy, aby
to się skończyło... jeju, cholera!! wiedziałem, że jeśli
skończymy terapie to po prostu każde z nas pójdzie w swoja własną
stronę. Zawarliśmy pakt, aby ciągnąć to jak najdłużej... -jego
głos cichnie -chcieliśmy się do was zbliżyć... potrzebowaliśmy
czasu.
-czasu... -mruczę. -ważne, że się
pogodziliście. Aktorstwo macie we krwi. Piątka za sztukę, która
wymyśliliście... a teraz przepraszam. Mam robotę. Cześć Rose
-żegnam się i odchodzę.
Wiem, że źle robię zostawiając z
nimi Rose, ale strasznie boli mnie zachowanie Harrego.
Nie było ważne z jakich pobudek to
robił, ale mnie okłamał... to bolało.
Kłamał cały czas... to tak jakby
przez cały ten czas nie mówił prawdy. Okłamywał mnie, a ja mu
przecież zaufałam!!
Od samego początku wiedziałam, że
nie powinnam go obdarzać zaufaniem, nie powinnam się w nim
zakochiwać. Zrobił ze mnie idiotkę!!
wsiadam do auta i zatrzaskuję za sobą
drzwi. Zaciskam powieki, nie chcę aby jakakolwiek łza pod nich
wypłynęła.
Tak w ogóle to dlaczego ja mam zamiar
płakać? Powinnam się cieszyć, że się pogodzili i terapia
odniosła skutki, nawet jeśli...
Moje rozmyślenia przerywa otwieranie
drzwi od strony pasażera i osoba siadająca obok mnie.
-mogę?
Patrzę na Harrego.
-jadę do pracy...
-może się przydam... -szepcze,
patrząc na swoje dłonie.
-oczywiście. Przyda mi się ktoś do
przebierania papierów pana Hemmings'a i Styles'a.
▼ Rose ▼
Po telefonie od Sue od razu wiedziałam,
że coś się stało. Praktycznie każde jej słowo było
przesiąknięte złością. Kto by pomyślał, że panowie okłamywali
nas praktycznie przez cały czas. A teraz? Stałam i wpatrywałam się
w Luka nie do końca wiedząc co zrobić. Harry pobiegł za Sue, a ja
pozostałam sama w obecności Hemmingsa. Szczerze to nie miałam za
złe przyjaciółce, że od tak sobie odeszła. Sama chciałam to
zrobić!
- Rose? - zaczął niepewnie Luke. -
Przepraszam.. Ale zrozum mnie.. Przecież wiesz, że zakończenie
terapii oznaczałoby rozejście się, a ja tego nie chciałem. Zależy
mi na Tobie. Tak było od samego początku. Nawet nie wie..
- Odpuść sobie. - przerwałam jego
potok słów. - Nienawidzę kiedy ktoś mnie okłamuje, Luke.
- Przysięgam, że więcej tego nie
zrobię. - jego głos drgał, a ciało przysuwało w moją stronę. -
Przepraszam.
Odsunęłam się od niego na kawałek.
Gdybym pozwoliła sobie na czułości z Hemmings'em to zapomniałabym
o jeszcze jednej sprawie, którą musiałam z nim obgadać.
- W takim razie mam do ciebie jedno
pytanie.. - zaczęłam, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. - Czy
rozmawiałeś ostatnio z Adrianem?
Chłopak wyglądał na mocno
zdezorientowanego i zszokowanego. Stanął w miejscu zamurowany,
wywalając swoje oczy z orbit. Nie spodziewałeś się tego, co panie
Hemmings?
- Dlaczego pytasz?
- Odpowiedz mi. - nie lubiłam czegoś
takiego. Z drugiej strony, jeśli nie będę stanowcza to kiepsko na
tym wyjdę.
- Rozmawiałem.. - mruknął pod nosem.
Uśmiechnęłam się do niego i oparłam
o pobliskie drzewo.
- O czym? - spytałam spokojnym głosem,
chociaż w środku się cała gotowałam.
Luke nerwowo przeczesał ręką włosy.
- Pytał się o ciebie i twoje
samopoczucie.
- Tylko tyle?
Wiedziałam doskonale czego dotyczył
telefon mojego przyjaciela. Adrian zadzwonił do mnie z rana i
powiedział o wszystkim, o czym rozmawiali. Wspomniał coś o tym, że
Luke prawdopodobnie gdzieś się wybiera. Jak to mówił Adi?
„Powiedział, że nie jest przy tobie na długo, Rose. Czy on
gdzieś wyjeżdża?”. Nic mi
na temat temat nie wiadomo! Ale zamierzam się dowiedzieć.
- Wspominał coś,
że jest mi wdzięczy za to, że się tobą zaopiekowałem. Nic
więcej.
Auć. Czy jego
słowa mają jakąś wartość?
- Przed chwilą
powiedziałeś chyba, że nie będziesz mnie okłamywał, prawda? -
chłopak skinął głową, co jeszcze bardziej mnie podburzyło.
Gwałtownie się wyprostowałam i podeszłam do niego, celując
palcem wskazującym w jego klatkę piersiową. - To dlaczego robisz
to po raz kolejny?!
- Rose, uspokój
się, proszę. - złapał moją dłoń w swoją. - Porozmawiajmy na
spokojnie.
- Jak ja mam być
spokojna! - wyrwałam się jemu z łapsk. - Ja jestem z tobą
szczera, a ty mnie oszukiwałeś przez cały ten czas! I teraz to.. -
złapałam się rękoma za głowę i pochyliłam się lekko do
przodu. Poczułam w niej niesamowity ból, a przed oczyma nagle
ściemnił mi się obraz. - Bądź ze mną szczery w chociaż jednej
sprawie..
- Dobrze się
czujesz?
Podszedł do
przodu, żeby mnie objąć ramieniem. Nie chciałam teraz jego
czułości, a szczerości! Odsunęłam się od niego, opierając
całym ciałem o drzewo.
- Nie zmieniaj
tematu.. - wysapałam. - Czy ty się gdzieś wybierasz?
Luke zamilkł, co
kazało mi spojrzeć prosto w jego twarz. Wciąż miałam ciemno
przed oczami, a w dodatku powoli wzbierały się we mnie duszności.
Co mi do cholery się działo? W sumie miałam teorię że jestem
przemęczona. Przez ostatnie noce mało spałam, bo musiałam
pocieszać małego Jack'a popłakującego za swoim bratem. Spanie po
4-5 godzin dziennie to zdecydowanie za mało. A w dodatku te
wszystkie problemy, które były na mojej głowie.. Podirytowana
dalszym milczeniem Hemmings'a zmusiłam się do wyprostowania.
- Luke?
- Nie chciałem
tego mówić w takich okolicznościach.. - zaczął, łamiącym się
głosem.
- Czego?
Musiałam zamknąć
oczy i wziąć kilka głębszych wdechów, żeby duszności się
opanowały, a czarne mroczki zniknęły z pola widzenia.
- Wkrótce
wyruszamy w trasę koncertową. - wyszeptał.
Zaśmiałam się,
sama nie wiem z czego. Bo czego ja właściwie oczekiwałam? Wielkiej
miłości z Luk'iem Hemmings'em, który ma swój zespół i pracę?
Człowiek i jego naiwność, co? Potrząsnęłam głową i opanowałam
swój nagły napad histerii, tak chyba mogłam to nazwać.
- Wkrótce to
znaczy kiedy?
- Mniej niż
tydzień.. - wyszeptał.
Jeśli przed chwilą
poczułam się słaba, to teraz taka adrenalina przeszła przez moje
ciało, że mogłabym obiec cały Boston. Wyprostowałam się i
popchnęłam lekko Hemmings'a do tyłu.
- Kiedy zamierzałeś
mi o tym powiedzieć?! Czekaj, inaczej.. Planowałeś w ogóle mnie o
tym poinformować?!
Blondyn podszedł
do mnie powoli, próbując mnie uspokoić.
- Nie krzycz, bo
zlecą się tutaj ludzie, a ja wolałbym tego uniknąć..
- Nie obchodzi mnie
to w najmniejszym stopniu! - syknęłam, obracając się wokół
własnej osi.
Widząc, że mam w
poważaniu otaczających nas ludzi, Luke przetarł twarz dłonią i
zmusił się do odpowiedzenia na moje pytanie.
- Chciałem tobie
powiedzieć o tym od dawna, Rose.. - powiedział, łamiącym się
głosem, a w jego oczach zobaczyłam łzy. - Ale nie miałem
wystarczająco odwagi, bałem się.
Byłam na niego
wściekła! Z tym, że widok płaczącego Luka nieco mnie zmiękczył..
Teraz nie chciałam go zabić.. Poczułam się po prostu jak jakaś
zabawka, moje serce pękło.. znowu.. Poczułam jak po moich
policzkach lecą łzy, których nie mogłam i nie chciałam
powstrzymywać.
- Czego się bałeś?
Że ciebie oleję?
- Że nie
zrozumiesz..
Prychnęłam i
odwróciłam się do niego plecami. Nie zamierzałam prowadzić z nim
dalszej rozmowy, miałam dość. Na odchodnym rzuciłam tylko krótkie
zdanie.
- W takim razie
nisko mnie pan ceni, panie Hemmings. - pociągnęłam nosem,
wycierając łzy z twarzy. - Chciałam tylko pana poinformować, że
jutro nastąpi zakończenie naszej terapii. Prosiłabym o wstawienie
się na spotkaniu.
Po tych słowach
chwiejnym krokiem skierowałam się w kierunku postoju dla taksówek.
Na szczęście nie przyjechałam tutaj samochodem, bo inaczej
skończyłabym swoją jazdę na pierwszym lepszym budynku.
- Rose! -
rozbrzmiał głos za mną. - Poczekaj!
Przystanęłam z
ręką na klamce samochodu. Spojrzałam na biegnącego w moim
kierunku Luka, starając się nie rozpłakać już na dobre.
- Nie traktuj mnie
jako kogoś obcego. - wysapał, podbiegając do mnie.
Spojrzałam na
niego i pokręciłam głową.
- Wychodzi na to,
że wiem o panu mniej, niż się spodziewałam. Ile było prawdy w
tym wszystkim, co mi mówiłeś przez cały ten czas? - wytarłam po
raz kolejny swoje łzy, po czym otworzyłam drzwi. - Żegnam.
▼ Luke ▼
Widok odjeżdżającej
Rose zalanej łzami wręcz złamał moje serce. Wiedziałem, że źle
robiłem nie mówiąc całej prawdy! No ale co mi po tym, skoro
strach mnie otępił tak bardzo, że nie byłem w stanie z nią
porozmawiać. Walnąłem z całej siły pięścią w pobliski murek.
Jestem idiotą! No i Adrian.. Musiał jej to wypaplać? Ciekawe czy
powiedział jej o całej naszej rozmowie! Fałszywy, podły
cwaniaczek. Całkiem inaczej wyszłoby gdyby dowiedziała się ode
mnie, że wyjeżdżam, a nie od tego elegancika. Wyciągnąłem
telefon i zadzwoniłem do przyjaciela z kapeli.
- Halo? -
rozbrzmiał głos Mishy.
- Mike.. -
jęknąłem. - Możesz po mnie przyjechać?
- Matko, Luke. Co
się stało?
- Po prostu po mnie
przyjedź..
*
Przez całą drogę
miałem w głowie widok Rose. Rozumiem, że była na mnie wściekła,
ale nie to teraz zawracało mi gitarę. Moją uwagę zwrócił jej
stan fizyczny.. O mało tam nie zemdlała, a nawet nie dała sobie
pomóc! A co jeśli coś się wydarzy po drodze? Próbowałem do niej
zadzwonić, ale oczywiście nie odbierała ode mnie telefonu.
Stwierdziłem, że poproszę Michaela, co by mnie zawiózł do mojej
ukochanej. Dostałem od niego nie mały ochrzan, ale po moich
naleganiach chłopaczyna się poddał. Stałem właśnie pod jej
drzwiami zastanawiając się, czy mnie nie zabije jeśli zapukam do
drzwi. Wziąłem głębszy oddech i zadzwoniłem do dzwonka. Zdawało
mi się, że wieki czekałem, aż ktoś mnie przywita. Mojej twarzy
ukazała się młodsza podobizna tego kretyna, którego mam ochotę
udusić własnymi rękoma.
- Cześć. -
powiedziałem, zmuszając się do uśmiechu. - Jest Rose?
Jack odwrócił się
do tyłu, po czym pokręcił energicznie głową, spoglądając na
mnie wysoko do góry.
- Mówi, że jej
nie ma. - wyszeptał.
Powstrzymałem chęć
roześmiania się. Jak ja uwielbiam dzieci!
- Wpuścisz mnie? -
również spytałem szeptem.
Nie zdążył
odpowiedzieć, bo zza jego pleców wyłoniła się Rose. Najwyraźniej
musiała dojść do wniosku, że młody się wypaplał. Zmierzyła
mnie wzrokiem i poklepała młodego po plecach.
- Leć do Toni. -
posłała jemu słaby uśmiech kiwając głową. - Jakoś średnio
może dogadać się z Odim.
To wystarczyło,
aby młody w mgnieniu oka zniknął z mojego pola widzenia. Kim jest
Toni? Z resztą, nie czas rozmyślać na ten temat.
- Mogę? -
spytałem, próbując zrobić krok w stronę mieszkania.
- Nie. -
odpowiedziała stanowczo kobieta. - Po co tutaj przyszedłeś?
- Przeprosić. Poza
tym, martwiłem się o ciebie.
Rose prychnęła i
skrzyżowała ramiona na piersi.
- Żeby zaraz po
tym zrobić to samo? Nie wiem jak ty, ale ja uważam że takie
przeprosiny nie mają żadnej wartości. Co do twojej troski..
Dzięki, ale obejdzie się bez tego.
- Posłuchaj mnie,
proszę..
- Miałeś już
okazję do rozmowy. - warknęła, chowając się za drzwiami. -
Szkoda, że dowiaduję się o wszystkim jako ostatnia. No chyba, że
to jakaś kolejna twoja intryga.
- Rose.. -
zacząłem, ale nie dane mi to było skończyć, bo drzwi zamknęły
się przed moją twarzą. Walnąłem pięścią w drewno, wrzeszcząc
na całe gardło. - Rosemarie Caisage! Porozmawiaj ze mną jak
dorosła kobieta!
Usłyszałem z
środka lekko zduszony głos swojej ukochanej.
- Nie mamy o czym!
I odejdź stąd, zanim któryś z sąsiadów zacznie się burzyć!
- Rose! -
wrzasnąłem, waląc po raz kolejny pięścią w drzwi. - Proszę
cię, otwórz mi! - zero odzewu, przez co przeskoczyłem przez poręcz
i zajrzałem do okna. - Rosemarie! - wydarłem się, nie widząc jej
nigdzie.
Teraz to byłem
wręcz wściekły! Stałbym tam dalej, gdyby nie ręce odciągające
mnie od budynku. Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem
zszokowanego Michaela.
- Chodź, nic tu po
nas. - wyszeptał mi do ucha.
Poczułem jak moje
oczy zaczynają piec, a po policzkach spływają łzy. Mogłem mieć
przy sobie najwspanialszą kobietę pod słońcem, a ja tak to
zmarnowałem! Oparłem się czołem o ramie przyjaciela i poklepałem
go po plecach.
- Zabierz mnie
stąd. - mruknąłem słabym głosem.
Miałem ochotę
rozpłakać się na dobre, ale nie chciałem tego robić na ulicy.
Wiem, że mogę liczyć na wsparcie przyjaciela. Teraz to już tylko
pozostał mi on wraz z pozostałymi towarzyszami z kapeli..
▼ Rose ▼
Wrzaski i dobijanie
się Luka do mojego domu dosłownie mnie wystraszyły. Wyglądało to
tak, jakby popadł w furię! A ja nawet nie byłam zdolna, żeby
wstać i z nim porozmawiać. Chciałam go mieć obok siebie, mieć
wrażenie, że będę mogła zawsze przy nim być. Ale ja po prostu
nie mogłam! Nie znoszę kłamstwa, za dużo razy w życiu spotkałam
się z tym zjawiskiem. Siedziałam na podłodze, oparta o drzwi ze
schowaną twarzą w dłoniach. Łzy spływały mi po policzkach,
chociaż to nie było dzisiaj nic dziwnego. Z samego rana zadzwonił
do mnie Adrian, ponownie wprowadzając mnie w poczucie winy jego
wyjazdu.. Potem dowiedziałam się o tym, że Luke i Harry okłamywali
nas praktycznie od samego początku naszej terapii.. A teraz?
Mężczyzna, którego kocham, wyjeżdża w trasę koncertową i nie
będę go widzieć przez kilka miesięcy.. Znaczy się, będę go
widzieć! W gazetach, w internecie, w telewizji.. Ale nie będzie go
obok mnie. Nie będę mogła go przytulić, posiedzieć w jego
obecności, porozmawiać o byle czym. Najgorsze jednak było to, że
powiedział mi o tym dopiero kilka dni przed wyjazdem. Ciekawe kiedy
by to zrobił, gdyby Adrian mi o niczym nie wspomniał. Nawet nie
miałabym czasu się nim nacieszyć.. Przeklęta terapia! Wytarłam
twarz z łez i powoli wstałam, uważając aby ponownie nie dorwały
mnie słabości. Podniosłam się, wspierając o ścianę. Całe
zajście widziała Toni, więc delikatnie się uśmiechnęłam i
stanęłam na własnych nogach bez niczyjej pomocy.
- Jak się czujesz?
- spytałam wymuszając uśmiech na twarz. - Potrzebujesz czegoś?
Dziewczyna
pokręciła głową i usiadła na kanapie.
- Stało się coś?
- podeszłam do niej ostrożnie, próbując nie zaliczyć epickiej
wywrotki.
Toni spojrzała na
swoje dłonie, obracając bransoletkę na jej ręce.
- Mogę wyjść? -
wyszeptała.
Nie byłam za
bardzo pewna tego, co się wydarzy. Sue oddała ją pod moją opiekę,
więc nie chciałam jej wypuszczać. Poprawiłam włosy i nieśmiało
na nią spojrzałam.
- Wiesz, nie
gniewaj się.. - zaczęłam niepewnie. - Ale wolałabym, abyś
została tutaj do czasu, aż przyjedzie po ciebie moja przyjaciółka.
Dziewczyna skinęła
głową i odwróciła się w stronę, z której nawoływał ją Jack.
Chłopiec wbiegł do nas z Odim u nogi, próbując ujeżdżać go jak
konia.
- Toni, pomóż mi!
- piszczał. - On nie daje rady mnie wozić!
Wspomniana
nastolatka roześmiała się i pobiegła z ratunkiem do małego
chłopca. Kiedy zniknęli w przestrzeni pokoju gościnnego, położyłam
się na kanapie i włączyłam jakiś film. Nie miałam ochoty na
nic, a w dodatku chciałam odpocząć, żeby w końcu moje osłabienie
zniknęło chociaż w małym stopniu. Ciągły helikopter w głowie
oraz ciemne mroczki w oczach nigdy nie były dobrym znakiem.. Może
przynajmniej w snach będzie mi pisane życie u boku Luka.
*Sue
Całkowicie ignoruje Harrego. Jestem
totalnie na niego zła... nie wiem jakim cudem mógł mi zrobić coś
takiego!!
Nawet jego tłumaczenie przez całą
drogę do biura nic nie pomogły. Miałam tylko coraz większą
ochotę zatrzymać się i wywalić go z samochodu.
Pieprzony oszust!! nie interesowało
mnie teraz kim jest... dla mnie był kłamliwym szczurem.
-Sue...
-zamknij pysk, Styles... -syczę i
gwałtownie zatrzymuję się pod budynkiem. Nie czekam na niego i
szybko wysiadam z auta.
Drogę z samochodu do drzwi pokonuje w
szybkim tempie, jednak nie na tyle, żeby Harry mnie nie dogonił.
W pomieszczeniu ściągam płaszcz i
rzucam go na swoje biurko. Po całym gabinecie walają się jeszcze
zdjęcia i dokumenty. To też będę musiała posprzątać.
Kiedy odkryłam, że na półce nie mam
dokumentów Harrego, ani żadnych innych ruszyłam w stronę gabinetu
Rose. Ona ostatnio pisała ten przeklęty raport, więc pewnie
„śmieci” Stylesa i Hemmings'a są u niej. No i tam je znalazłam.
Trzy segregatory...
Harold Edward Styles
Lucas Robert Hemmings
1D&5Sos
Podniosłam wszystkie do góry w
momencie, gdy stanął obok mnie Harry.
-pomogę... -nie odzywając się do
niego wsadziłam mu w dłonie segregatory. Nie oglądając się za
siebie weszłam do swojego biura i usiadłam przy biurku. Zauważyłam,
że mój płaszcz zniknął i teraz wisi sobie na wieszaku. Widzę,
że Harry próbował się podlizać -zaparzyłem ci kawę... -rzucił
jak tylko położył papiery na biurku.
Zniknął w kantorku i po chwili
pojawił się z kubkiem.
Mogłabym go jeszcze tak przytrzymać.
Podlizujący się Harry, byłby przydatny.
Upiłam łyk kawy i spojrzałam na
chłopaka, który usiadł naprzeciwko mnie. Otworzył segregator ze
swoim imieniem. Gwałtownie położyłam na niem dłoń. Nie chciałam
aby mi pomagał.
-Harry, idź sobie -rzucam
-pomogę ci... -kładzie swoja dłoń
na mojej. Po moim ciele przechodzi dreszcz. Dlaczego ten człowiek
tak na mnie działał?!
-nie rozmawiaj do mnie -mruczę, ale
uśmiecham się po chwili. To wszystko jest zabawne. Ten dzieciak
postanowił położyć swoją karierę pod wielkim znakiem zapytanie,
tylko i wyłącznie dla mojej osoby -Harry... czy nie pomyślałeś
może, że lepiej zamiast tej całej szopki... -przerywam i wpatruje
się w nasze złączone dłonie. -mogliśmy już dawno zakończyć
terapię i mogłeś się ze mną umówić. Zgodziłabym się i byłoby
po problemie.
-właśnie, to ty byś się nie
zgodziła. Na początku traktowałaś mnie jak zło konieczne.
-uniósł moją dłoń do swoich ust i lekko pocałował -dopiero
później się do mnie przekonałaś. Kiedy mamy ostatnią sesje?
-za dwa dni...
-to za dwa dni zapraszam cię kochanie
na randkę... -chce mi się z niego śmiać, dlatego to robię. To
był naprawdę zwariowany dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz